Z cyklu "Szukającym drogi"
Zmianę swego stanowiska w sprawie środków antykoncepcyjnych uzależniam od tego, czy otrzymam dostateczną odpowiedź na dwa pytania: 1) Jeżeli jest wolą Bożą, abyśmy czynili sobie ziemię poddaną, to dlaczego miałoby się sprzeciwiać woli Bożej uniezależnienie się (np. za pomocą środków antykoncepcyjnych) od determinizmów, rządzących naszym ciałem? 2) Doktrynerski — proszę wybaczyć mocne słowo — sprzeciw wobec środków antykoncepcyjnych naraża ludzi na pokusę przerwania ciąży. Gdyby więc nawet używanie środków antykoncepcyjnycb było czymś złym, to czy rzeczywiście należy walczyć ze złem mniejszym (antykoncepcja) po to tylko, żeby narażać ludzi na zło bez porównania większe (przerwanie ciąży)?
Niech mi Pan wybaczy, ale dość sceptycznie zapatruję się na możliwość zmiany poglądów moralnych pod wpływem argumentów. Nasze poglądy wynikają — jak sądzę — nie tyle z takich czy innych argumentów, ale raczej z fundamentalnych naszych przeświadczeń na temat człowieka, podstawowego sensu życia, małżeństwa itp. Poszczególne argumenty jedynie potwierdzają te nasze fundamentalne przeświadczenia lub je osłabiają, rzadko jednak zdarza się, żeby mogły je zmienić. Na szczęście zresztą. Przecież fundamentalne przeświadczenia wynikają z naszych osobowych zaangażowań w wartości lub antywartości, w wartości prawdziwe lub pozorne, i cóż by to było, gdyby tak wielkie zaangażowania istotnie zależały od aktualnie posiadanych argumentów. Zmiana zaangażowań i przeświadczeń fundamentalnych wymaga dużo poważniejszych powodów niż taki czy inny argument: wymaga nawrócenia lub zdrady, a więc głębokiej — dobrej lub złej — przemiany w samym wnętrzu człowieka.
Owszem, niektórzy ludzie sprawiają wrażenie, jakby ich przeświadczenia fundamentalne nie miały głębszego korzenia, i każdy nieco inteligentniejszy argument może wiele zmienić w ich poglądach. W Liście do Efezjan znajduje się znamienne ostrzeżenie przed taką sytuacją i wezwanie do jej przekroczenia: „Abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki na skutek oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu” (Ef 4,14). Rzecz jasna, nam, chrześcijanom, nie wolno przyłączać się do walki o dusze takich ludzi za pomocą samych argumentów. Jeśli zapraszamy ich do wspólnoty wiary — bo przecież wszystkich powinniśmy zapraszać — to czyńmy to zwłaszcza poprzez świadectwo o najistotniejszych bogactwach wiary; chodzi przecież o to, żeby każdy, kto wyznaje wiarę chrześcijańską, zakorzenił się w Chrystusie możliwie jak najgłębiej.
Domyśla się już Pan zapewne, w jakim duchu spróbuję odpowiedzieć na postawione mi pytania. Mianowicie interesują mnie nie tyle argumenty przeciwko stosowaniu technik antykoncepcyjnych, co sama chrześcijańska wizja małżeństwa, z której logicznie wynika sprzeciw wobec takich technik.
Otóż wiara chrześcijańska patrzy na małżeństwo przede wszystkim w jego odniesieniu do samego Boga. „Miłość małżeńska — pisze Paweł VI w encyklice Humanae vitae — najlepiej objawia nam swą prawdziwą naturę i godność dopiero wtedy, gdy pamiętamy o tym, że początek swój czerpie ona, jako z najwyższego źródła, z Boga, który jest Miłością (1 J 4,8) i Ojcem, «od którego bierze swe imię wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi» (Ef 3,15)”.
Toteż miłość małżeńska dopiero wtedy jest miłością pełną, nie okaleczoną, jeżeli małżonkowie pragną się oddać sobie nawzajem całkowicie, a nie tylko jakąś cząstką siebie. Pan Bóg bowiem stworzył człowieka osobą, istotą rozumną, zdolną do wolności, a więc zdolną do składania daru z samej siebie. Toteż wszystko, co w człowieku jest cielesne, dopiero wtedy będzie prawdziwie ludzkie, kiedy zostanie umieszczone w wymiarze osobowym: w wymiarze wolności i miłości. Miłość ludzka wyraża się w różnych cząstkach naszego człowieczeństwa, a więc w sferze nie tylko seksualnej, również psychicznej, społecznej, ekonomicznej itp., ale jest wobec wszystkich tych sfer transcendentna”.
Spróbujmy to samo powiedzieć nieco inaczej. Miłość małżeńska na pewno na tym polega, że małżonkowie świadczą sobie wzajemnie różne usługi, znoszą swoje wady i odmienności, pomagają sobie wzajemnie i okazują życzliwość, starają się zbudować przestrzeń materialną, psychiczną i duchową, która będzie chroniła i pogłębiała ich wspólnotę. A zarazem miłość małżeńska do tego wszystkiego się nie sprowadza, miłość małżeńska jest czymś daleko więcej: jest wzajemnym darem z samego siebie, jest wzajemnym oddawaniem się sobie dwóch ludzkich osób. „Człowiek jest jedynym na ziemi stworzeniem — naucza ostatni Sobór (KDK 24) — którego Bóg chciał dla niego samego, toteż nie może się w pełni odnaleźć inaczej, jak poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”.
Tutaj uwaga! Bo bardzo łatwo zgodzić się z ostatnimi sformułowaniami, w ogóle nie przyjmując ich treści. Albo — co gorsza — łatwo uznać, jakoby najpełniejsze oddanie się wzajemne dokonywało się w zjednoczeniu cielesnym. Co więc znaczy oddawać kochanej osobie samego siebie? Przede wszystkim muszę zważać na to, żeby dar, który składam kochanej osobie, był rzeczywiście cenny przynajmniej na tyle, na ile mnie stać. Muszę więc pozbywać się swojej małości, nie zaniedbywać dobra, jakie mogę czynić, oczyszczać swoje intencje, otwierać się na to, co w życiu najważniejsze, co najgłębiej człowieka bogaci: wszak chcę złożyć dar z samego siebie! Muszę też odzyskiwać swoją wewnętrzną wolność, uwolnić swoje wyższe dynamizmy spod władzy namiętności, nauczyć się panowania nad sobą w możliwie wszystkich dziedzinach mojego jestestwa. Przecież dar, który pragnę złożyć z siebie osobie kochanej, powinien być jak najprawdziwszy; osoba, którą kocham, warta jest tego, aby dar ten był możliwie jak najmniej okaleczony.
Zjednoczenie cielesne powinno być wyrazem tej integralnej, całoosobowej miłości małżonków. Tymczasem bywa niekiedy jedynie wyrazem jakiejś miłości cząstkowej, na przykład: kocham ciebie, bo jesteś atrakcyjny, bo jest nam ze sobą dobrze. Oto przyczyna, dla której Kościół sprzeciwia się stosowaniu technik antykoncepcyjnych: Kościół broni w ten sposób integralności miłości małżeńskiej. To stanowisko Kościoła głęboko uzasadnia kardynał Wojtyła, w artykule napisanym tuż przed wybraniem go na papieża: „Nad umysłowością nowożytną ciąży rozbicie typu kartezjańskiego, które przeciwstawia w człowieku umysł—świadomość i ciało. W wyniku takiego rozbicia szczególnie łatwo rozpatrywać to wszystko, co dotyczy ciała, tylko i wyłącznie w granicach samych procesów somatycznych. (...) Człowiek nie może sprawować władzy nad własnym ciałem przy pomocy takich zabiegów czy technik, które równocześnie podważają jego autentyczne panowanie nad sobą, poniekąd nawet to osobowe samoopanowanie unicestwiają. Wówczas bowiem taki sposób wykonywania władzy nad swoim ciałem, nad jego naturalnymi funkcjami, chociaż dokonuje się metodą wypracowaną przez rozum ludzki na podstawie szczególnej wiedzy o funkcjach somatycznych, o procesach zachodzących w ludzkim organizmie, równocześnie sprzeciwia się głębszemu i «całościowemu» zrozumieniu tego, że człowiek jest sobą, czyli osobą, poprzez samoopanowanie, a owo samoopanowanie wchodzi w integralną definicję jego wolności (...) Jest rzeczą jasną, iż w ustaleniu granic władzy człowieka nad własnym ciałem musimy wnikać w struktury bytu osobowego i na nich się opierać.1
Wydaje się, że w niektórych małżeństwach stosowanie technik antykoncepcyjnych przyczynia się do głębszej jeszcze, niż wskazano wyżej, degradacji miłości małżeńskiej. Mianowicie może się zdarzyć, że zbliżenie małżeńskie przestanie być nawet wyrazem miłości cząstkowej. „Współżycie płciowe — czytamy w encyklice Humanae vitae — narzucone współmałżonkowi bez liczenia się z jego stanem oraz z jego uzasadnionymi życzeniami nie jest prawdziwym aktem miłości i dlatego sprzeciwia się temu, czego słusznie domaga się ład moralny we wzajemnej więzi między małżonkami. (...) Należy również obawiać się tego, że mężczyźni, przyzwyczaiwszy się do stosowania praktyk antykoncepcyjnych, zatracą szacunek dla kobiety i lekceważąc ich psychofizyczną równowagę, sprowadzą je do roli narzędzia, służącego zaspokajaniu swojej egoistycznej żądzy, a w konsekwencji przestaną je uważać za godne szacunku i miłości towarzyszki życia. (...) Rozumne i wolne kierowanie popędami wymaga ascezy, ażeby znaki miłości, właściwe dla życia małżeńskiego, zgodne były z etycznym porządkiem. (...) Opanowanie to przynosi życiu rodzinnemu obfite owoce w postaci harmonii i pokoju oraz pomaga w przezwyciężaniu innych jeszcze trudności, sprzyja trosce o współmałżonka i budzi dla niego szacunek, pomaga także małżonkom wyzbyć się egoizmu, sprzeciwiającego się prawdziwej miłości oraz wzmacnia w nich poczucie odpowiedzialności. A wreszcie dzięki opanowaniu siebie rodzice uzyskują głębszy i skuteczniejszy wpływ wychowawczy na potomstwo. Wówczas dzieci i młodzież, w trakcie dojrzewania, właściwie oceniają prawdziwe ludzkie wartości i spokojnie oraz prawidłowo rozwijają swoje duchowe i fizyczne siły”.
Nieuniknioną — jak się wydaje — konsekwencją zgody na środki antykoncepcyjne jest wypaczenie poglądów na temat ludzkiej płciowości. Dzisiaj w poczuciu wielu ludzi sfera płci prawie nie łączy się z tajemnicą przekazywania życia. Wielu ludzi szuka tu raczej zabawy albo ucieczki od szarej rzeczywistości, czy nawet łatwego sukcesu i zrekompensowania sobie w ten sposób swojego nieudacznictwa. Obawia się Pan, czy stanowczy sprzeciw Kościoła wobec środków antykoncepcyjnych nie przyczynia się do zwiększenia zamachów na życie dzieci nie narodzonych. Ale niech Pan zwróci uwagę na to, że najgłośniej zaczęto domagać się legalizacji sztucznych poronień właśnie w momencie, kiedy moralna akceptacja środków antykoncepcyjnych osiągnęła swój punkt szczytowy. Jest to logiczne. Jeśli bowiem ktoś zaczął sądzić, że zbliżenie małżeńskie wolno odizolować od samej nawet możliwości poczęcia nowego życia, taki człowiek na pojawienie się dziecka zareaguje przeważnie zdumieniem, które rychło przerodzi się w agresję: przecież to dziecko pojawiło się „bezprawnie”, a więc należy je usunąć.
Jeszcze raz sięgnijmy po encyklikę Humanae vitae. Czytamy tam: „Człowiek nie posiada nieograniczonej władzy nad swoim ciałem. Tak samo, i to w zgoła szczególniejszy sposób, nie ma on jej nad zdolnością rozrodczą, ponieważ z natury swojej odnosi się ona do przekazywania życia ludzkiego, którego początkiem jest sam Bóg”. A więc obowiązek szczególnego szacunku dla natury ludzkiej płciowości wynika stąd, że tą drogą przychodzą przecież na świat ludzie, istoty obdarzone przez Boga najszczególniejszą godnością.
Otóż prawa natury nie da się naruszać bezkarnie. Proszę na przykład zwrócić uwagę na niepokojący wzrost niewierności małżeńskich. Nie chcę prymitywnie tłumaczyć, że małżonkowie dopuszczają się zdrady, bo środki antykoncepcyjne technicznie im to ułatwiają, choć być może i ten wzgląd nie jest praktycznie bez znaczenia. Chodzi mi raczej o to, że poczucie sensu ludzkiej płciowości uległo przerażającemu spłyceniu. Jeśli bowiem zapomniało się o związku płciowości z tajemnicą przekazywania życia, to rzecz jasna, że znaczenia pierwszorzędnego zaczyna nabierać sprawa doboru płciowego, poznanie technik erotycznych, osiągnięcie seksualnej satysfakcji itp. Nie mówię, że sprawy te należy zupełnie lekceważyć, niewątpliwie jednak nie są to sprawy pierwszorzędne w miłości małżeńskiej. Kto zaś właśnie na tym postanowi budować swoje małżeństwo, niech zechce liczyć się z tym, że być może buduje na piasku.
Naucza papież Paweł VI, że „prawa biologiczne są częścią osoby ludzkiej”. Mentalność antykoncepcyjna nie chce tego przyjąć do wiadomości, dla niej prawa biologiczne są jedynie prawami ciała ludzkiego, mającymi się nijak do praw duchowych, rządzących małżeńską miłością. Ale przecież nasze poglądy nie mają mocy zmieniać rzeczywistości, co najwyżej mogą spowodować, że nasze postawy wobec rzeczywistości będą fałszywe. Chcemy czy nie chcemy, taka jest nasza ludzka natura, że to, co cielesne, jest otwarte na to, co duchowe, że oba te wymiary wzajemnie się przenikają. Nie możemy na przykład sprawić tego, żeby jedzenie podlegało odrębnie prawom fizjologicznym, odrębnie zaś prawom duchowym. Toteż na szczęście nie budujemy womitoriów, mimo że też można by sobie całkiem „przekonująco” wytłumaczyć, że przybytki takie wyzwalałyby człowieka od podległości prawom biologicznym i pozwalałyby skoncentrować się na wymiarach wspólnotowych i estetycznych czynności jedzenia.
1 Analecta Cracoviensia, 1978, t. 10, ss. 23—25.
opr. ab/ab