Dlaczego chrzcimy niemowlęta?

Z cyklu "Szukającym drogi"

Rozważamy możliwość, żeby wstrzymać się z udzieleniem chrztu św. naszemu dziecku do chwili osiągnięcia przez nie 9 — 10 roku życia. Praktyka udzielania chrztu św. noworodkom pozbawia te dzieci świadomości niepowtarzalnego oraz (co należy podkreślić) najważniejszego w życiu wydarzenia i przeżycia osobistego. Piękna praktyka odnawiania przyrzeczeń złożonych na chrzcie św. oraz bierzmowanie — sakrament chrześcijańskiej dojrzałości — nie zastąpią temu dziecku, temu człowiekowi sakramentu chrztu, który — będąc samym Nawróceniem, Metanoią i Zwróceniem się ku Chrystusowi — dzieje się bez udziału świadomości (bez zaangażowania intelektu, uczuć i woli) neofity. Z punktu widzenia psychologii rozwojowej i wychowawczej praktyka obecna, uświęcona wprawdzie powagą poapostolskiej Tradycji, nie wykorzystuje potencjalnych możliwości, które stwarza katechumenat.

Być może nasz sposób rozumowania i myślenia jest zbyt racjonalistyczny i indywidualistyczny. Z drugiej strony, w naszym odczuciu groźniejszym zjawiskiem jest kapitulacja intelektu wobec wiary, często i nagminnie występujące niezrozumienie motywów wczesnego chrzczenia dzieci („ochrzcić — aby dziecko nie zmarło bez chrztu”) oraz poprzestawanie na odwoływaniu się do tradycji ojców (tradycji przez małe „t”). (...) Przesunięcie terminu chrztu św. naszego dziecka do Wielkiej Soboty 1987 roku, związane z pełnym uczestnictwem w Eucharystii w niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, a następnie przystępowanie do sakramentu pokuty wespół z dziećmi przygotowanymi do uroczystej komunii św. stanowiłoby zakończenie okresu katechumenatu, o którego wybitnie chrześcijańskim znaczeniu i pedagogicznej roli jesteśmy przekonani.

 

Warto się nauczyć patrzenia na prawdy wiary jako na organiczną całość. Chodzi zresztą nie tylko o to, by zauważyć, iż usunięcie lub zakwestionowanie jednej z nich z konieczności prowadzi do spłycenia i wypaczenia całej wiary. Istnieje również zjawisko przeciwstawne: kto zobaczy wewnętrzny sens jakiejś poszczególnej prawdy wiary, zwykle w ogóle pogłębia się w wierze i zaczyna lepiej rozumieć również inne Boże prawdy.

Spróbujmy właśnie w tym duchu przypatrzyć się zwyczajowi chrztu niemowląt. Otóż w chrzcie małych dzieci szczególnie wyraźnie widać, czym jest miłość Boża do człowieka i jak wielka jest ludzka godność. Oczywiście, że do nas wszystkich — nie tylko do dzieci — odnosi się prawda, że Bóg pierwszy nas ukochał, że nie myśmy Go wybrali, ale On nas wybrał. Jednak w wypadku chrztu niemowląt prawda ta objawia się w sposób szczególnie czysty. Dorosły człowiek zwykle ma poczucie, że szuka Boga; dopiero kiedy Go znajdzie, zaczyna rozumieć, iż w gruncie rzeczy to Bóg szukał go od samego początku. Dziecko zaś otrzymuje chrzest, dar rzeczywistej przyjaźni z Bogiem, po prostu dlatego, że się urodziło i że ma chrześcijańskich rodziców.

Jest coś wspaniałego w tym, że Bóg kocha wszystkich ludzi bez wyjątku i że każdego kocha takim, jakim jest. Jeśli Pan Bóg przychodzi z darem przyjaźni do człowieka dorosłego, Jego dar może być przyjęty tylko zgodnie z sytuacją człowieka dorosłego, to znaczy świadomie i w sposób wolny. Jeśli Bóg ogarnia swoją miłością niemowlę (które przecież w swojej ludzkiej godności jest całkowicie równe człowiekowi dorosłemu), przychodzi do niego właśnie jako do niemowlęcia. Jeśli zaś zdarzy się tak, że utracimy kiedyś przytomność lub nawet używanie rozumu, również nie będzie to powodem, aby odmówiono nam darów sakramentalnych. Sklerotyk nie jest przecież mniej człowiekiem niż człowiek w pełni używający władz umysłowych: jeśli więc był wyznawcą Chrystusa, nie widać powodu, aby mu odmówić rozgrzeszenia czy nawet komunii.

Reguła, że Bóg kocha każdego człowieka, reguła, od której nie ma wyjątków, odnosi się zresztą do wszystkich innych ludzkich sytuacji. A więc grzesznika Pan Bóg kocha jako grzesznika, a swojego przyjaciela jako przyjaciela: grzesznika Bóg wzywa do nawrócenia (bo nie ma takiego miejsca na ziemi, z którego nie można by wrócić do Boga), przyjaciela zaś umacnia w wierności i wzywa do oczyszczenia i pogłębiania przyjaźni. Matkę Bóg kocha właśnie jako matkę, człowieka chorego jako człowieka chorego, cierpiącego niesprawiedliwość jako cierpiącego niesprawiedliwość, a krzywdziciela jako krzywdziciela: każdego inaczej, każdego odrębnie, każdego stosownie do jego sytuacji. Raz miłość Boża jest jakby naoczna, kiedy indziej bardzo dyskretna, jedni ją przyjmują, inni odrzucają. Jedno tylko w miłości Boga do ludzi jest stałe: jest ona zawsze skierowana ku człowiekowi i przeciwko złu.

Popatrzmy jeszcze z innej strony na chrzest niemowląt. Przez chrzest Kościół przyjmuje tego oto nie umiejącego jeszcze myśleć człowieka do swojej wiary. W miarę dorastania, ucząc się myśleć i kochać samodzielnie, będzie on również Chrystusa poznawał i kochał coraz bardziej świadomie i samodzielnie. Ale jedno w jego życiu nie powinno zmienić się nigdy: jego wiara powinna zawsze wyrastać z wiary Kościoła, być wiarą w Kościele i razem z Kościołem. Sam Chrystus tak właśnie chce, abyśmy byli Kościołem, a nie tylko gromadą wierzących w pojedynkę ludzi.

Czy nie tu leży następna przyczyna naszych trudności co do chrztu małych dzieci? Każdy — niezależnie od tego, jak sam postępuje — rozumie, że nad wiarą trzeba rzetelnie pracować; inaczej zaniknie lub zostanie zapomniana. Otóż można tak bardzo zapatrzyć się na tę konieczność pracy nad swoją wiarą, że zapomina się o tym, iż:

1. wiara jest darem Bożym,

2. wyrasta z określonego podłoża, jakim jest Kościół.

Tak jak umiejętny i pracowity rolnik, który naocznie doświadcza ogromnego wpływu pracy na ilość i jakość plonów, może przeoczyć niemal ten oto fakt fundamentalny, że plony są przede wszystkim darem Boga i matki ziemi.

Chrzest niemowląt jest więc wyrazem przeświadczenia, że człowiek musi być najpierw wszczepiony w Kościół, aby następnie umacniać się w wierze i w niej rosnąć. Tak jak ziarno musi być najpierw włożone w ziemię i dopiero na tej podstawie może rosnąć i wydać owoce. Oczywiście, ziarno mogą wydziobać ptaki, młoda roślina może uschnąć, można ją wyrwać albo nie dość pielęgnować. Ale przecież z tych negatywnych możliwości nie można wyciągać wniosku, żeby pozwolić najpierw roślinie wyrosnąć (na czym?), a dopiero później włożymy ją w ziemię.

Zauważmy jeszcze jedno. Przecież w ogóle świat jest tak urządzony, że największe wartości człowiek najpierw otrzymuje, a dopiero potem — już je posiadając — wybiera. W ten sposób zostało nam dane życie, miłość rodzicielska, zasady moralne. Kiedy nam — od najwcześniejszego dzieciństwa — przekazywano miłość ojczyzny i wszczepiano nas w ojczyste tradycje, to przecież byliśmy wtedy nie kandydatami na Polaków, ale prawdziwymi, choć jeszcze bardzo małymi, Polakami. Dlaczego więc dzieci chrześcijan nie miałyby być chrześcijanami już od najwcześniejszego dzieciństwa? To wprawdzie paradoks, ale to jest właśnie tak: żeby opowiedzieć się za wartościami absolutnymi, przedtem trzeba je już posiadać.

Słowem, prosta mądrość Ewangelii okazuje się jednak ponadczasowa: „Pozwólcie dzieciom przyjść do Mnie i nie przeszkadzajcie im: do takich bowiem należy Królestwo Niebieskie” (Mt 19,14). Mądrość Ewangelii i mądrość Kościoła jest zawsze warta kredytu, zaś argumenty przeciwne, choć trzeba je rozpatrywać poważnie i starannie, należy — tak uważam — traktować z założenia nieufnie.

Oczywiście, jeśli chrzcimy niemowlęta, przyjmujemy na siebie obowiązek troszczenia się o wiarę, złożoną przez chrzest w duszy dziecka. (O tym zresztą nie trzeba Pani przekonywać, bo stanowisko Pani jest pod tym względem szczególnie sympatyczne). Dziecko bowiem jest wprawdzie człowiekiem pełnoprawnym, ale bezsilnym i bezradnym, toteż łatwo je skrzywdzić, zwłaszcza przez zaniedbanie swoich wobec niego obowiązków. Z tego zapewne względu Pan Jezus mówił do krzywdzicieli dzieci w sposób wyjątkowo ostry: „Kto by się stał powodem upadku jednego z tych małych, którzy we Mnie wierzą, takiemu lepiej byłoby kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w otchłani morskiej” (Mt 18,6).

Poruszyłem tylko jeden problem, zawarty w Pani liście. Mam przecież nadzieję, że niniejsze refleksje jakoś Panią zainspirują w szukaniu odpowiedzi również na pozostałe podniesione przez Panią problemy. Jeszcze tylko do jednej kwestii chciałbym wtrącić swoje dwa grosze. Nie rozumiem mianowicie, dlaczego obawa, aby dziecko nie zmarło bez chrztu, miałaby być czymś niewłaściwym. Kościół nigdy nie twierdził, że dziecko zmarłe bez chrztu nie będzie zbawione. Twierdził natomiast zawsze, że dziecko ochrzczone, jeśli umrze, jest zbawione na pewno. Dziecko ochrzczone należy bowiem niewątpliwie do Kościoła. O tym zaś, czy dziecko nie ochrzczone jest członkiem Bożego ludu, wie tylko Bóg, natomiast niewątpliwie nie należy ono do Kościoła widzialnie. Sądzę, że jest to wystarczający powód, aby z największą starannością troszczyć się o to, żeby żadne dziecko, mające chrześcijańskich rodziców, nie zeszło z tego świata nie ochrzczone.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama