Czy etyka religijna jest interesowna

Z cyklu "Szukającym drogi"

Czy etyka religijna jest rzeczywiście interesowna? Pod tym względem ludzie niewierzący są jakby w lepszej sytuacji. Jeśli czynią dobro, to nie oglądają się na nagrodę po śmierci, a jeśli unikają łotrostwa, to nie dlatego, że się boją piekła, ale po prostu dlatego, że brzydzą się łotrostwem. Czy wiara w życie pozagrobowe nie wprowadza w nasze moralne postępowanie elementu handlu, interesu? Czy nie utrudnia nam czynić dobra dla samego dobra? Często można się spotkać z takim zarzutem.

Ale przecież nie można życia wiecznego tak rozumieć, jakby ono było zewnętrzną nagrodą za dobre czyny! Przecież nawet jeśli rodzic przyrzeka synkowi scyzoryk w nagrodę za przejście do następnej klasy, jest to coś dużo więcej niż czysty układ handlowy. W każdym razie jest to sytuacja głębsza od tej, kiedy pies otrzymuje kawałek cukru za wypełnienie rozkazu tresera. Ojciec jest bowiem związany z dzieckiem miłością.

Obietnica scyzoryka jest tu bodźcem, jakiego używa miłość rodzicielska, żeby zachęcić do wysiłków, których sensu dziecko nie bardzo jeszcze rozumie. Również synek przyjmuje scyzoryk nie jako zapłatę, ale również jako znak ojcowskiej życzliwości. Warto pod tym kątem przypomnieć sobie choćby to, co socjologowie piszą na temat wymiany społecznej: że “wymiana społeczna rozbudza uczucia osobistego zobowiązania, wdzięczności i zaufania; zaś czysta wymiana ekonomiczna jako taka nie.”1

Toteż nie wyśmiewałbym nawet takich postaw, kiedy ktoś w sensie dosłownym rozumie życie wieczne jako zapłatę za dobre życie. Wprawdzie świadczy to, że człowiek taki nie przekroczył jeszcze stadium duchowej dziecinności, ale przecież byłoby uproszczeniem i niesprawiedliwością widzieć w takiej postawie czystą interesowność albo chęć handlowania dobrem. Wystarczy nieco uważniej rozejrzeć się wokół siebie, żeby się przekonać, iż można jednocześnie spodziewać się zapłaty życia wiecznego, a zarazem czynić dobro i poświęcać się wcale nie z wyrachowania. Jeśli mam być szczery: zarzut interesowności etyki chrześcijańskiej niepokoi mnie swoim faryzeizmem. Nie zrodziła go troska o to, żeby ludzie czynili dobro dla samego dobra, ale chęć wykazania swojej rzekomej wyższości nad wierzącymi. O faryzeizmie świadczy mi tu kompletna abstrakcyjność zarzutu, nieliczenie się z rzeczywistymi postawami moralnymi ludzi wierzących.

Wszakże związek między dobrem, jakie czynimy na tej ziemi, a życiem wiecznym, nie jest natury zewnętrznej, ale wewnętrznej. Wartości wyższe mają to do siebie, że człowiek, czyniąc je, tym samym się wzbogaca wewnętrznie; depcząc zaś je, człowiek wewnętrznie się kaleczy i wynaturza. Jeśli czynię dobro, sam — chcę czy nie chcę, wiem o tym czy nie — staję się lepszy; jeśli się świnię, chcę czy nie chcę, pustoszy to mojego ducha. Otóż byłoby kompletną aberracją powiedzieć sobie, że ja w czynieniu dobra chcę być absolutnie bezinteresowny i nie zależy mi na tym, aby to mnie pogłębiało, albo wręcz nie chcę tego wzbogacenia.

Czym innym jest oczywiście porządek intencji: że czynię dobro dla niego samego, a nie dlatego, że to mnie pogłębia. Bo jeśli ktoś czyni dobro tylko dlatego, żeby się duchowo wzbogacić, prawdopodobnie i jego dobro jest robaczywe i sam on niewiele się wzbogaca. Jeśli kto chce zyskać życie, traci je; dopiero jeśli je traci, zyskuje je. Bogactwo duchowe, szczęście, niebo nawet zyskuje się jakby mimochodem. Jeśli czynię dobro, nie oglądając się nawet na moje duchowe korzyści, ale po prostu dlatego, żeby czynić dobro — wówczas chcę czy nie chcę; myślę o tym czy nie, staję się przez to lepszy. Po prostu świat, w którym żyjemy, jest Bożym światem i dlatego niemożliwe jest, żeby czynienie dobra w ostatecznym wymiarze człowieka nie wzbogacało. Tym bardziej niemożliwe, żeby wierność dobru sprowadziła na człowieka szkodę ostateczną.

Życie wieczne to oczywiście coś dużo więcej niż stan wypełnienia całej naszej potencjalności na dobro. To przede wszystkim dar przebóstwienia: będziemy jakby bogami, synami Bożymi, podobnymi swoją przebóstwioną naturą do Syna Jednorodzonego, który jest Bogiem prawdziwym równym Ojcu. Wszakże życie wieczne również na tym będzie polegało, że z grzechu będziemy już wyleczeni zupełnie, że nasza natura będzie dobra aż do ostatniego włókna. Oczywiście, że naszymi dobrymi czynami — jeśli znajdziemy się w przestrzeni Bożej łaski — zasługujemy na niebo. Ale co to ma wspólnego z handlem albo interesem? Po prostu przez czyn moralny już tu, na ziemi, stajemy się lepsi, coraz bliżsi zbawienia. Dobro i zło, które rośnie w nas w ciągu całego naszego życia, które teraz jest zakryte rozmaitymi zasłonami lub maskami, tam ujawni się w całej swojej prawdzie. Ujawni i dopełni.

Jednak ani niebo nie jest zewnętrzną nagrodą, ani piekło nie jest zewnętrzną karą. Już tu, na ziemi, człowiek nosi w sobie niebo albo piekło, one się w niego coraz więcej wkorzeniają. Człowiek wypełniony nienawiścią już tutaj uczestniczy w losie potępionych. Ma bowiem zatrutą duszę i nie jest zdolny do prawdziwej radości. Jeśli kręcę się w kółko i nie wiem, po co żyję, to przecież piekło jest we mnie, bo jestem wypełniony bezsensem. Podobnie jeśli żyjemy według zasad Bożych, już teraz doświadczamy Bożego pokoju, piękna i wspaniałości Bożego świata, już teraz zaczynamy być obywatelami nieba.

Na problem bezinteresowności etyki spójrzmy jeszcze z innej strony. Wydaje się nieporozumieniem, a może nawet obłudą, głosić, że tylko dobro absolutnie bezinteresowne jest coś warte. Zazwyczaj motywy, dla których czynimy dobro, są wielorakie, wyższe i niższe. Czynimy dobro dla samego dobra, ale jednocześnie dlatego, żeby zarobić na chleb powszedni, z poczucia obowiązku, dla przyjemności, która się z tym łączy, w trakcie robienia kariery, w obawie przed złą opinią, z solidarności rodzinnej czy narodowej. Czy jest w tym coś złego albo czy przez to zmniejsza się wartość dobra? Nie sądzę. Byleby tylko motywy niższe były podporządkowane motywowi najważniejszemu. Wówczas bowiem i one doznają jakiejś promocji, jakiegoś przeduchowienia i uszlachetnienia.

Bywają jednak sytuacje, kiedy załamuje się harmonia motywów wyższych i niższych i człowiek musi się opowiedzieć za jednym albo za drugim. W takich wypadkach mamy obowiązek wybrać wbrew naszym interesom doraźnym i opowiedzieć się po stronie dobra. Tego rodzaju próby są nam zresztą bardzo potrzebne: musimy przecież ciągle się sprawdzać, czy dobro jest rzeczywiście pierwszym motywem, dla którego je czynimy. Sam jednak fakt, że w takich przypadkach prawidłowego wyboru dokonujemy z pewnym trudem, że musimy się do tego dopiero jakby przełamać, jest świadectwem, że motywy niższe nie są bynajmniej dla nas mało ważne, toteż nie można ich lekceważyć, jeśli na temat moralności chce się myśleć realistycznie.

Streszczając: Sądzę, że zarzut interesowności w czynieniu dobra winniśmy stawiać sobie i bliźnim w rozmaitych konkretnych sytuacjach moralnych. Bo zdarza się, lub może się zdarzyć, że czynimy dobro, odzierając je z jego naturalnej dostojności: używamy je za środek do celów, które są od niego niższe. Takie sytuacje prowadzą do wynaturzeń najdziwniejszych: jesteśmy wówczas równie uczciwi jak faryzeusze, a zarazem potrafimy sprawiedliwego zadeptać na śmierć; przecedzamy komara, a nie dostrzegamy wielbłąda, który rozkłada się w naszej studni. Jest czymś naprawdę bardzo ważnym, żeby dobro czynić dla samego dobra.

Zarazem jednak nie mam wyrozumiałości dla ludzi, którzy z problemu bezinteresowności dobra chcieliby odciąć dla siebie jakieś kupony w światopoglądowych polemikach. Nawet jeśli sami nie są obłudnikami, to przecież niemal każda litera formułowanego przez nich zarzutu pełna jest faryzeizmu.

1 P. M. Blau, “Wymiana społeczna”, w: Elementy teorii socjologicznych, pr. zbior., Warszawa 1975, s. 125.

 

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama