Boże Narodzenie w katolicyzmie i prawosławiu - fragmenty
Oto Bóg, który nie zamyka się w swym bóstwie, nasz Bóg wcielony, niebawem ukrzyżowany, i zmartwychwstały. On, Słowo, które podtrzymuje świat, staje się dzieckiem bez słowa wśród bezsłownych zwierząt. On, zarzewie ognia, zamyka się w ciemnościach groty. Któregoś dnia albo raczej nocy, nocy świetlistej, gdy ciemności zostaną przemienione, poderwie się ze śmierci niczym ogromny, skrwawiony i promienny ptak, umocniony ptak—ludzkość, przemieniony ptak—świat. Dziś jest to jeszcze słaby ptak o podkurczonych skrzydłach, ale Maryja czuwa nad nim w milczeniu, nosząc wszystkie te rzeczy w swoim sercu.
Paradoks właściwie nie do pomyślenia. My rodzimy się we krwi matczynej, co jest znakiem, że przychodzimy na świat, aby umrzeć. Jezus rodzi się w sposób dziewiczy, aby pokonać śmierć i dać nam udział w swoim zwycięstwie. Już to, gdy oddychał Duchem Świętym, już to, gdy podskakiwał — i to z jakąż bezgraniczną radością — w Tchnieniu, Jego egzystencja była ukonstytuowana w Duchu. Było to bardziej ciało w duszy niż dusza w ciele — gdybyśmy chcieli bawić się tymi obrazami przestrzennymi... Bardzo szybko Maryja nauczy Go mówić abba, ojcze, przede wszystkim do Józefa, pokornej obecności nawiedzonej przez sny, Józefa, który po opisach dzieciństwa znika z Ewangelii, jakby jego rola miała polegać głównie na prawnym wprowadzeniu Jezusa w potomstwo Dawidowe (inny Józef, to prawda, powstanie, aby nabożnie zabrać Ciało Ukrzyżowanego). Imię Józef oznacza „Bóg, który dodaje” (kolejnych synów). Ci inni synowie to my, synowie w Synu, których Jezus uczy wymawiać abba, słowo pełne nieskończonej czułości, boskiej otchłani, o której On nam mówi, że jest otchłanią miłości...
Jezus rodzi się, nie raniąc swej Matki, ponieważ On jest czystym życiem, samym życiem, „życiem wiecznym”, można by powiedzieć, aby przywołać życie, z którym nie mieszają się żaden znak śmierci i żadna konieczność śmierci. To właśnie z posłuszeństwa Ojcu, z „szalonej miłości” ku nam — którzy uczyniliśmy i nieprzerwanie czynimy naszą skończoność zamkniętą — Słowo dobrowolnie wchodzi w tę skończoność, niewinne Dziecię wśród mnóstwa zmasakrowanych niewiniątek. Dobrowolnie też pójdzie na swoją mękę i swoją śmierć, aby pokonać śmierć i otworzyć — wśród naszych ciemności — drogi zmartwychwstania.
Gdzie jest Bóg? — pytali Dostojewski i Camus wobec cierpienia dziecka, nierzadko cierpienia okrutnego i śmiertelnego. Gdzie jest Bóg? — pytali nasi bracia Żydzi, kiedy lud Maryi i Józefa wydawał się skazany na zagładę. Gdzie jest Bóg? Nie tylko tam, gdzie dziecko kona, nie tylko tam, gdzie wiatr rozwiewa prochy krematoriów. Ale On jest tym dzieckiem i tym ludem, który stał się przez chwilę Izajaszowym „cierpiącym Sługą”. W dzień Narodzenia — głosi liturgia bizantyńska — „Stwórca staje się sercem swojego stworzenia”. Dzieckiem w grocie (którą ikony zawsze przedstawiają jako bardzo ciemną) jest Bóg, który przyszedł do tych, co „w mroku i cieniu śmierci mieszkają”.
Jest to tajemniczo zwycięskie „zstąpienie” na ulice, którymi chodzi śmierć i które niekiedy noszą już jej ślady na ziemi...
„Ogołocił się”, mówi Paweł, burząc w ten sposób całkowicie nasze rozumienie Boga, bo ogołocił się, „stając się posłusznym”, oczywiście, aż do śmierci na krzyżu, ale wcześniej aż do narodzin w stajni. „Mesjasz na opak” — jak powiedzieliśmy — Chwała ukrzyżowana, a więc wyzwalająca dla człowieka ukrzyżowanego w straszliwej Męce historii, Mesjasz niemal tajemniczy, dla którego nie ma miejsca w wielkiej gospodzie pożądliwości, ambicji i spektakularnych widowisk. Ten, który kładzie podwaliny pod naszą wolność, gdyż nie tylko nie narzuca się nam, ale tak bardzo nas szanuje, że pozwala nam Go ukrzyżować, aby mógł ofiarować życie — to prawdziwe — swoim zabójcom, nam, codziennym zabójcom miłości.
Bóg jest tak potężny, że oprócz swojej wolności może powołać do istnienia inne: wolność aniołów i wolność ludzi. Jego potęga w tak stworzonym świecie jest zatem potęgą prawdziwej wolności, to znaczy wolności miłości. Działa w świecie jedynie jako przypływ światła, pod warunkiem że serca dobrowolnie się na nie otworzą. Wówczas uruchamia się szatańska spirala negacji. Odwracając się plecami do Boga, człowiek rzuca cień i przewrotne siły chaosu wybuchają z całą swą mocą w ciemnościach. Im silniej wybuchają, tym bardziej człowiek myśli, że Bóg nie istnieje. I w ten sposób ciemności gęstnieją, zło rośnie w siłę, człowiek coraz bardziej wątpi i neguje... Któregoś dnia pewna kobieta, Maryja, pozwoliła, aby odrzucony Król, który mógł dotąd podtrzymywać świat jedynie z zewnątrz, wszedł „w serce stworzenia”. I to jest Boże Narodzenie: jeśli piekło jest nieobecnością Boga, miejscem, gdzie dokonuje się rzezi niewinnych, to można powiedzieć, że Bóg przychodzi i wypełnia sobą miejsce swojej nieobecności. Milczenie Słowa zapowiada Jego ostatnie wołanie: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”.
Ale mamy też: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam mego ducha”. W tej bardzo ciemnej grocie u boku Dziecięcia położyła się Maryja. Otwarcie nicości staje się łonem ludzkości zbawionej, ludzkości już wiecznej. Wśród nocy jaśnieje gwiazda, która się rozrośnie i będzie „Słońcem sprawiedliwości”.
Nic nie może oddzielić Boga od Boga. Ale to potężne pulsowanie miłości, o jakim wspomina prolog Ewangelii Jana — „Słowo było [zwrócone] ku Bogu [z rodzajnikiem, czyli ku Ojcu] i Słowo było Bogiem” — to potężne pulsowanie miłości, poczynając od Narodzenia, wciąga, obejmuje całe stworzenie. To małe Dziecię jest Osobą Boską, to znaczy Osobą doskonałą, a więc całkowicie w komunii, całkowicie nierozłączną, współistotną Ojcu w Jego bóstwie, współistotną z nami w naszym człowieczeństwie — jak głosi dogmat z Chalcedonu. W Chrystusie ten sposób bycia Bogiem, jakim jest miłość, udziela się wszystkim ludziom. Słowo żywe, które stało się milczącym Dziecięciem, męką, zmartwychwstaniem, tajemniczo pociągnie ku sobie, ku „łonu Ojca”, całą ludzkość i cały wszechświat. „Kiedy będę wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie”.
On nas pociąga, nie tylko wychodząc od naszej rozpaczy i naszej udręki, ale wychodząc od naszych najmocniejszych radości. Czy są one silniejsze niż te płynące z dwóch macierzyństw połączonych w Maryi: macierzyństwa cielesnego i macierzyństwa duchowego, radości rodzenia i radości zbawienia? Teresa z Lisieux nie wydała żadnego dziecka na nasz świat. Ona wydała na świat Boga duszę przestępcy, Pranziniego.
Zmartwychwstanie rozciąga się na świat, poczynając od kolebki, od żłobu, zaczęło się nie w gospodzie ani nawet, jak mówią archeologowie, nie w domu, lecz pod domem, w jednej z tych grot, gdzie trzyma się zwierzęta. „W nędznej stajni mojej duszy” — komentuje pewien tekst liturgiczny.
„Przyszedłem ogień rzucić na ziemię” — mówi Jezus. W dzień Narodzenia żar jest już w otchłani, „w cieniu śmierci”. I oto znów pojawia się raj i następuje antycypacja Królestwa: ziemia i niebo łączą się w osobach i muzyce aniołów, i przychodzą pasterze z oswojonymi zwierzętami ziemi, i mędrcy, którzy wpatrują się w gwiazdy...
Boże Narodzenie. Bóg ma już oblicze ludzkie — objawiające nam zarazem boskie oblicze człowieka, każdego człowieka, żywego „obrazu”, w którym uwidaczniają się pewne przyciąganie i wezwanie. Największą „monstrancją” Boga dziś, w sercu groty nihilizmu, są pewne twarze, które stały się niemal ikonami, jak twarz ojca de Foucaulda pod koniec jego życia albo twarz „starca” Tawriona, wielkiego rosyjskiego mistrza duchowego, który przez długi czas żył w obozie koncentracyjnym i do którego napływały prawdziwe tłumy (aż do dnia jego śmierci, kilkanaście lat temu).
Boże Narodzenie. Bóg jest już nieodłącznie związany z człowiekiem. To już nie są dwie rywalizujące ze sobą wielkości w jakiejś zamkniętej przestrzeni, jak przez długi czas sobie wyobrażano, czy to żeby zmiażdżyć człowieka, czy to żeby „zabić” Boga. Bóg i człowiek połączeni bez rozdzielenia i bez zmieszania. Bóg tym silniej objawiony, im bardziej staje się człowiekiem. Człowiek tym silniej człowiekiem, im bardziej łączy się z Bogiem.
Boże Narodzenie. Bóg stał się człowiekiem i człowiek może na nowo wejść w Boże życie, w przestrzenie trynitarne. Przyjmuje go ogromne i przesłodkie (straszliwe i słodkie) światło, tak jak musiało przyjąć bandytę i prostytutkę.
Bóg daje, a kiedy dar ulegnie zniszczeniu, daje jeszcze raz. Bóg daje i przebacza, a człowiek ze swej strony również może się stać istotą przebaczającą.
Twarzyczka Dziecięcia rozdarła na zawsze matowość świata, sprawiając, że wytrysnęło w nim światło zmartwychwstania. Betlejem znaczy „dom chleba”: oto nasz chleb wieczności, niezniszczalna manna. Zachodnia sztuka średniowiecza oraz pewne ikony (nie mówiąc o niezwykłych ikonach na szkle w Rumunii) przedstawiały dziecko w kielichu eucharystycznym. I jest niewątpliwie prawdą, że to życie, ta słodycz, ten pokój (Bóg jest „oceanem pokoju”, mówił św. Anzelm) ofiarowuje się nam niewyczerpane w chlebie i winie, które Kościół konsekruje i rozdziela (i które tworzą Kościół w takiej mierze, w jakiej Kościół je sprawuje). Wychodząc od tej małej twarzyczki, wychodząc od Eucharystii („we wszystkim czyńcie eucharystię”, prosi św. Paweł), zrodziły się Santa Sophia i Chartres, masywne kościoły romańskie Francji i urocze kościółki archipelagu greckiego, których biel przemienia ziemię. Również dzisiaj, jeśli chcemy, jeśli dołączymy do tego ognia współczesne rozumienie (w tym sensie, że go zrozumiemy, że będziemy mieć jego wyostrzoną świadomość), ten płomień, którego Kościół w swojej wytrwałej pieśni uwielbienia pozostaje lampą, może stać się gwiazdą ludzkości zmierzającej do swej jedności. Wychodząc od tajemnicy Bożego Narodzenia, wychodząc od Boga, który stał się obliczem i od Kobiety bez rozdarcia wśród rozdarcia świata, możemy położyć fundamenty pod etykę osoby i komunii, możemy niestrudzenie tworzyć szkic kultury (kultur: ziemia jest obszerna), zdolnej zjednoczyć to, co Boskie, z tym, co ludzkie, „bez rozdzielenia i bez zmieszania”: człowiek humanizmów, uwolniony od swojej dumnej i rozpaczliwej skończoności, obraz Boga „deizmów”, uwolniony od zamkniętej lub pożerającej transcendencji. W Narodzeniu Pańskim koncentruje się zarazem niedostrzegalna i niepohamowana siła zaczynania, rozpoczynania na nowo. I dla każdego płynie wielka pewność: jestem kochany, więc istnieję.
2 Artykuł opublikowany we „France catholique”, nr 2236, s. 4-5.
opr. ab/ab