Zarzuty, że biblijny opis stworzenia świata nie ma charakteru naukowego są co najmniej dziwne, ale warto się z nimi rozprawić
Ateiści zarzucają często, że biblijne podanie o stworzeniu świata, zawarte w pierwszych trzech rozdziałach Księgi Rodzaju, nie ma charakteru ściśle naukowego. Dziwny to zarzut ale pojawia się. Spróbujmy się więc zastanowić czy dałoby się zrobić tak jak chcą ateiści i zredagować biblijne podanie o stworzeniu świata w doskonałym języku fizyki. Co by się wtedy stało?
Ateiści twierdzą niekiedy, że Biblia powinna być sformułowana w kategoriach prawdy absolutnej o charakterze naukowym. W pierwszych trzech rozdziałach Księgi Rodzaju powinniśmy na przykład móc przeczytać opis stworzenia świata dokonany przy pomocy wiedzy z zakresu fizyki. Wiedza ta miałaby być ostateczna i nieodwołalna. W końcu jej autorem miałby być nikt inny jak sam Pan Bóg.
Pójdźmy na rękę ateistom i spróbujmy sobie wyobrazić jak Bóg mógłby tego dokonać. Przypuśćmy, że Bóg stworzył Wszechświat w akcie jakiejś niezwykle skomplikowanej fluktuacji kwantowej. Fluktuacja ta jest nie do opisania przy pomocy żadnej istniejącej ludzkiej matematyki. Ani tej istniejącej obecnie, ani jakiejkolwiek matematyki ludzkiej, która kiedykolwiek zostanie wytworzona. Współczesne fizyczne koncepcje powstania świata okazałyby się nonsensem z punktu widzenia tego jak naprawdę zostało to dokonane. Żadna przyszła koncepcja fizyki nawet by się nie zbliżyła do tego ideału. Co więc począć? Jak Bóg miałby zakomunikować ludziom z epoki neolitu prawdę o tej fluktuacji kwantowej? Nie da się. Nic by z tego nie zrozumieli. My współcześni zresztą też nic byśmy z tego raczej nie zrozumieli gdyż wykraczałoby to poza zdolności naszego pojmowania. Nie pozostało więc nic innego jak opisać to za pomocą jakiegoś ponadczasowego mitu w dobrym tego słowa znaczeniu. Mit ten będzie zrozumiały w każdej kulturze i zamiast koncentrować się na technicznych detalach, bezużytecznych z punktu widzenia jakichś korzyści praktycznych, przekazuje on nam wartości innego rodzaju. Te wartości dają się dużo lepiej spożytkować w aspekcie kulturowo-społecznym niż jakieś suche techniczne detale. Otwierają choćby drogę do eksploracji i dalszych dociekań.
Jak już wspomniałem wyżej, sądzę, że techniczny opis stworzenia Wszechświata nie zostałby zrozumiany nawet przez nasze współczesne mózgi i wykracza poza nie. Prawda ta jest nam po prostu zbędna. Możemy tylko tworzyć jakieś pokraczne opisy i astrofizyka jest dla Boga tylko kolejnymi wersjami mitu o stworzeniu świata z Księgi Rodzaju. Tak samo jak teoria ewolucji jest dla Boga tylko kolejną wersją opowieści o ulepieniu człowieka z gliny. Nawet gdybyśmy przypadkiem natrafili na prawdę o tym jak Bóg stworzył nas i Wszechświat, to i tak nie wiedzielibyśmy, że właśnie odkryliśmy prawdę.
Ale mówimy tu już o niuansach raczej niezrozumiałych dla przeciętnego wojującego ateisty. On albo dostanie prawdę absolutną o czysto technicznym znaczeniu w pierwszych trzech rozdziałach Księgi Rodzaju, albo nie zobaczy w tym żadnego sensu.
Współczesna kultura jest zanurzona po uszy w biblijnych podaniach i symbolach. Wystarczy wziąć do ręki dowolną książkę, która nawet nie jest związana z religią i co krok widać ślady tego. Ostatnio znowu wróciłem do czytania Poppera i zauważyłem, że nawiązuje on do Księgi Rodzaju, Adama i Ewy, choć zarazem deklarował się jako agnostyk. Cała kultura jest przesiąknięta biblijnymi symbolami, nawet ateiści nie są w stanie się od tego uwolnić i nawiązują do tego często. Natomiast przeciętny zjadacz chleba nie wie nawet, która koncepcja początku Wszechświata obowiązuje aktualnie w astrofizyce. A nawet jak ktoś wie to z reguły nie potrafi już podać żadnych szczegółów z tym związanych.
Wszyscy chyba znamy popularny ateistyczny zarzut, zgodnie z którym przyjęcie teistycznego założenia o Bogu Stwórcy Wszechświata blokuje nas dalej w myśleniu i zamyka drogę do dalszych rozważań. Odpierałem ten zarzut wielokrotnie więc tu ograniczę się zaledwie do tylko jednej uwagi. Gdyby tak było, jak mówi nam tu ateista, to wśród wierzących nie byłoby żadnych astrofizyków. Tymczasem autorem koncepcji Big Bangu, czyli najpopularniejszej obecnie wśród fizyków koncepcji początku Wszechświata, jest nikt inny jak katolicki ksiądz Georges Lemaître - astronom, współtwórca kosmologii relatywistycznej, który przewidział istnienie kosmicznego promieniowania tła. Lemaître miał trzy doktoraty, w tym jeden z matematyki i drugi z fizyki. Kopernik też zresztą był księdzem. Nawet on.
Bóg posłużył się więc w Biblii językiem potocznym i uniwersalnym, zrozumiałym dla mas i kultur wszystkich czasów w stopniu możliwie jak najlepszym. Nie jest to więc i nie może być język naukowo ścisły, trudny, dostępny jedynie elitom. Gdyby taki był to zostałby przyjęty przez zaledwie kilkaset ludzi na całej Ziemi. I nie wiadomo czy cokolwiek przetrwałoby z Biblii do dziś gdyż nikt inny by już jej nie zrozumiał.
Powstało więc coś zupełnie innego - dość luźny zbiór anegdot o mocno dydaktycznym i pouczającym charakterze, kompilacja symboli duchowych i kodów antropologicznych, które nie mają absolutnego statusu. Niemniej jednak są one zrozumiałe dla zdecydowanej większości ludzi i tworzą kulturę oraz język. Dzięki nim mamy całą masę wyrażeń opisujących różne symboliczne zagadnienia: genesis, potop, wieża Babel, grzech, raj etcetera. Wszyscy znamy i doskonale rozumiemy te pojęcia. Są one obecne w całej współczesnej kulturze, od filmu, przez literaturę aż po gry komputerowe. Obracamy nimi niemal na co dzień w naszych potocznych dyskusjach i wyobrażeniach. Posługujemy się nimi w naszych obrazowych ilustracjach, przenośniach i figurach retorycznych. Ich wpływ na ludzkość jest o wiele większy niż byłoby to w przypadku traktatu o stworzeniu świata, napisanego niebiańskim językiem matematyki kosmicznej, której pewnie byśmy i tak nigdy nie zrozumieli.
Jan Lewandowski, sierpień 2019. Publikacja w naszym serwisie za zgodą Autora
opr. mg/mg