Modlitwa w Getsemani wciąż trwa

Ks. Prof. Tadeusz Styczeń o tajemnicy pontyfikatu Jana Pawła II

Modlitwa w Getsemani wciąż trwa

Ks. prof. Tadeusz Styczeń SDS

Modlitwa w Getsemani wciąż trwa

«Boże, Ty w przedziwny sposób stworzyłeś człowieka i w jeszcze cudowniejszy sposób odnowiłeś jego godność, daj nam uczestniczyć w bóstwie Twojego Syna, który przyjął naszą ludzką naturę» (Modlitwa mszalna trzecia na dzień Bożego Narodzenia, Mszał Rzymski).

Rzekł do Piotra: «Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać?"

Lublin, 16 października 1978 r., poniedziałek, godzina 19.15. Dzwoni telefon. Słyszę głos niezapomnianego prof. Stanisława Kamińskiego, dziekana Wydziału Filozofii KUL-u. Wypowiedział tylko te trzy słowa: «Karol Wojtyła papieżem».

Zapadła cisza. Po chwili odłożyliśmy słuchawki. Oczyma wyobraźni zobaczyłem natychmiast twarz Papieża Pawła VI, symbolu i męczennika wielkiej sprawy człowieka: sprawy jego godności jako osoby i sprawy jego życia jako wartości dla osoby fundamentalnej.

W tej samej chwili przypomniałem sobie, jak kard. Wojtyła, głosząc dwa lata wcześniej rekolekcje wielkopostne w Watykanie, zwrócił uwagę Pawła VI na całkowite osamotnienie Chrystusa w Getsemani. Mówił do Papieża: trzeba podjąć próbę odzyskania w jakiś sposób tej jedynej danej ludziom w Getsemani szansy pocieszenia Boga Człowieka.

Chrystus trzykrotnie zwraca się do apostołów (Mk 14, 32-42; Mt 26, 36-46; Lk 22, 39-46), wybranych spośród dwunastu; wśród nich jest Piotr, przyszły papież. Odsłania im cały dramatyzm owej chwili, prosząc: "Czuwajcie ze mną i módlcie się». Tylko ten jeden jedyny raz Jezus Chrystus, Bóg Człowiek, prosi ludzi o wsparcie, o pociechę, ale jej nie otrzymuje. Wybrani śpią! A przecież On niewiele wcześniej w Wieczerniku, w godzinie Eucharystii, pochylił się do ich stóp i obmywał je!

Oto dlaczego Kardynał z Krakowa tak żarliwie nalega, żeby Papież porwał się na, zda się, niemożliwe: by odzyskał utraconą przez ludzi przed dwoma tysiącami lat szansę pocieszenia Boga, by podjął tamto wezwanie: "Czuwajcie!», które pozostało bez echa w rzeczywistości dzisiejszego dnia, i w ten sposób dopędził czas utracony.

"Modlitwa w Ogrójcu trwa» — powtarza Karol Wojtyła. Te słowa, wypowiedziane podczas rekolekcji i opublikowane w książce Znak sprzeciwu, zapadły we mnie głęboko. Gdy więc 16 października 1978 r. prof. Kamiński powiedział mi: «Karol Wojtyła papieżem», pomyślałem: Bóg potraktował serio wezwanie Kardynała z Krakowa. Wysłuchał go. Tylko że Duch Święty — podczas konklawe — wskazał na innego adresata tej prośby: Jana Pawła II. Sądzę, że Paweł VI nie mógł przeżyć większej niespodzianki w niebie niż ta, że Bóg składa sprawę odpowiedzialności za ocalenie ideału świętości małżeństwa i jego owocu — świętości życia — w serce tego właśnie Następcy.

Mnie zaś ogarnął lęk. Rozpłakałem się nie wstydzę się tych łez — na myśl, że oblicze Pawła VI może stać się z czasem obliczem Jana Pawła II.

Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi!

Ten lęk — bo nie przeświadczenie — opuścił mnie dopiero w sobotę 21 października, gdy zobaczyłem mego Mistrza wieczorem podczas kolacji; promieniował pogodą.

Nazajutrz, w dniu inauguracji swego pontyfikatu, Jan Paweł II zawołał do zgromadzonych na placu św. Piotra: «Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi!" On sam, wsparty o krzyż, od pierwszej chwili tego tylko pragnie: pomóc ludziom otworzyć drzwi Chrystusowi.

«On wie, Kogo się trzyma, on wie, Kto go podtrzymuje» — szepce lud. A przecież Papież trzymał w ręku jedynie krzyż, ludzie jednak widzą więcej niż tylko krzyż!

Papież w krótkim czasie zafascynował cały świat stwierdzeniem, które stanowi centrum pierwszej jego Encykliki Redemptor hominis: «człowiek jest drogę Kościoła» (por. n. 14). Istotnie, bo Kościół Chrystusa to droga samego Chrystusa do każdego z nas, droga Boga do każdego z nas, z powodu każdego z nas. Co jest tym powodem? Wskazał go sam Chrystus, gdy w czasie Ostatniej Wieczerzy pochylił się przed swymi uczniami, aby umyć im nogi; a działo się to w kontekście ustanowienia Eucharystii. Dlaczego to uczynił? Czy nie z myślą o każdym z nas? Czy nie po to stał się człowiekiem, czy nie po to Chlebem się dla nas staje? Cur Deus homo? Cur Deus panis? Co skłoniło Go do odbycia tej drogi?

Odpowiedź na te pytania daje Kościół, gdy w dniu Wielkiej Nocy ośmiela się wznieść zdumiewający hymn dziękczynienia: O felix culpa quae meruisti habere talem ac tantum Redemptorem! — «Szczęśliwaś jest, wino, skoroś sobie zasłużyła na tego, tak niezwykłego Odkupiciela!" Wina więc, nasza wina, nasz grzech; moja wina, mój grzech, mea culpa, peccatum meum, zdecydowały o obecności Boga w Osobie Boga--Człowieka i pod postaciami Chleba i Wina wśród nas, z powodu nas i dla nas. Oto jak Bóg odpowiada na grzech: Bóg z nami! Bóg pośród nas! Więcej, Bóg w nas! Emmanuel! Jan Paweł II powiedział nam właśnie to na placu św. Piotra w dniu inauguracji.

Czyż nie mówi nam tego odtąd przez 25 lat nieprzerwanie? Czyż nie powtarza tego co dnia w sposób niezwykle wymowny, również bez słów? Czyż podobnie jak Chrystus, umywający nogi uczniom w Wieczerniku, nie wyraża on tego zwłaszcza sposobem, w jaki sprawuje Eucharystię, w jaki się do niej przygotowuje, jak po niej składa dziękczynienie? A także, czyż nie przypomina nam tego, odprawiając co czwartek nabożeństwo «pocieszenia Jezusa», którym pragnie wynagrodzić Jego osamotnienie w pustych kościołach?

Dziś zauważamy, że wszystko to wiąże się — i to najwyraźniej — z ową próbą odzyskania utraconej wówczas szansy pocieszenia Boga Człowieka w Getsemani. A skoro On, mimo że Jego wybrani «zasnę-li», nie wycofuje tamtego gestu i po dziś dzień daje ludziom możliwość pocieszenia Go poprzez nauczanie wszystkich narodów (Mt 28, 19), to czyż to przesłanie nie odnosi się obecnie do każdego z nas z osobna? Czyż sprawdzianem realizacji tego zadania nie jest szczególna troska o najsłabszego spośród nas? "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili» (Mt 25, 40).

Apostoł Jan — jak pamiętamy — wykorzystuje daną mu ponownie okazję, gdy później, jako jedyny uczeń, staje pod krzyżem obok Matki Jezusa: przyjmuje Ją w darze, stając się Jej synem, a tym samym bratem Tego, którego poprzedniej nocy nie pocieszył. Św. Paweł dostrzega — w swoim przypadku — cały potencjał tego wyzwania, gdy stwierdza: «Dla mnie (...) żyć — to Chrystus» (Flp 1, 21), i dodaje: «dopełniam niedostatek udręk Chrystusa w moim ciele» (Koi 1, 24).

Można zaryzykować twierdzenie, że Jan Paweł II harmonijnie łączy w sobie charyzmaty obu tych apostołów. Oczywiście, Jan Paweł II posiada swój własny, niepowtarzalny charyzmat — charyzmat Papieża zafascynowanego Bogiem ze względu na człowieka i zafascynowanego człowiekiem ze względu na Boga; Papieża, w którym Stwórca, stając na drogach człowieka jako Bóg Człowiek, wyzwala naglącą potrzebę ofiarowania samego siebie, ofiarowania bez reszty własnego życia z wszystkimi talentami i na wszelkie możliwe sposoby, włącznie z cierpieniem, aż po krzyż. Syntezą tej postawy jest wszak jego motto: Totus Tuus, które pozwala dostrzec, jak niezastąpioną rolę odgrywa Maryja, Matka Dziewica, w dziele Odkupienia.

Zastanawiam się, dlaczego coraz częściej i coraz natarczywiej jawią mi się razem te dwa oblicza: Pawła VI i Jana Pawła II. Co je łączy? Czy nie fakt, że z upływem lat coraz wyraźniej dostrzegamy w nich oznaki utrudzenia służbą dla tej samej sprawy? Jeden znak wskazuje na to w sposób szczególny: Jan Paweł II trzyma w dłoniach krzyż, wzorowany na tym, który należał do Pawła VI.

Czy tylko w sensie materialnym? Oczywiście nie! Wszak to Paweł VI miał odwagę ogłosić w «roku rewolucji seksualnej» ów doniosły dokument, Encyklikę Humanae vitae. Już sama ta okoliczność ukazuje z całą wyrazistością wielkość jego misji w Kościele jako nauczyciela i pasterza. Co więcej, to on wybrał na temat przyszłego Synodu Biskupów — który miał się odbyć w 1980 r. — problematykę małżeństwa i rodziny we współczesnym świecie. Któż mógł sobie wówczas wyobrazić, że temat ten podejmie jako Nauczyciel i Pasterz... Karol WoJtyła».

Obecny Ojciec Święty pracował nad «teologią ciała», zanim został Papieżem.

Dlatego podczas wspomnianego wyżej Synodu mógł przekazać uczestnikom swe opracowanie tego tematu, zatytułowane: «Chrystus odwołuje się do 'początku'», stanowiące uwerturę do monumentalnego dzieła: Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Adhortacja Familiaris consortio z jej fundamentalnym przesłaniem: "Przyszłość świata idzie przez rodzinę», stanowić będzie godne ukoronowanie Synodu w 1980 r. i oś duszpasterskiej pracy Papieża na rzecz małżeństwa i rodziny.

13 maja 1981 r. Jan Paweł II miał powiadomić wiernych, zgromadzonych na audiencji generalnej, o dwóch ważnych inicjatywach: ustanowieniu Papieskiej Rady ds. Małżeństwa i Rodziny oraz założeniu Papieskiego Instytutu Studiów nad Małżeństwem i Rodziną w ramach Uniwersytetu Laterańskiego. Wiemy, co stało się tamtego dnia na placu św. Piotra! (por. Stanisław Dziwisz, Dar i Tajemnica, «Ethos», n. 57-58 [2002], 33-34).

Unosi mnie ciężar, który dźwigam

Gdy po tym fatalnym dniu udałem się do kliniki, by złożyć wizytę Ojcu Świętemu, w duchu zastanawiałem

się: czy zdoła powrócić na ten plac? Podobne zaniepokojenie wyrażał także ks. Stanisław Dziwisz, osobisty sekretarz Papieża.

A jednak stanął na placu, bez cienia lęku. W dzienniku «Die Welt» Mi-lovan Dżilas napisze zdumiony, że Papież jest taki, jaki był, jak gdyby od początku czekał na ten kluczowy moment, jakby mówił: jeśli trafią mnie kule, przyniosą zwycięstwo, a nie klęskę.

l znów ruszył, nieustraszony, na drogi świata, zgodnie z programem swej pierwszej Encykliki Redemptor hominis. Jak należy rozumieć to ciągłe podróżowanie Jana Pawła II?

Na każdej drodze wszak wychodzi naprzeciw człowiekowi On — Ten z Wieczernika, Ten z Getsemani: Redemptor hominis. To On, Bóg Człowiek, w imieniu Trójcy, ukazuje miarę wartości każdego człowieka, gdy podczas Ostatniej Wieczerzy pada do stóp nie tylko apostołom, ale i nam wszystkim.

Cur Deus Homo? Dlaczego Bóg Człowiek u stóp człowieka?

Cur Deus Panis? Dlaczego Bóg pokarmem dla człowieka?

Tym bliższy człowiekowi, im głębiej w nim ukryty! Stając się Człowiekiem dla człowieka, stał się dla człowieka także Chlebem, aby móc się w Nim dyskretnie ukryć! W ten sposób — najbardziej wymowny z możliwych — czekać z darem Serca dla człowieka u progu jego wolności, czekać, by sam zechciał wybrać Jego wybranie, by sam wybrał swe Wybranie!

Jak wielka zatem, pomimo grzechu, musi być godność człowieka, skoro każdy z nas w oczach Boga wart jest takiej interwencji!

Jak ciężki jest w oczach Boga nasz grzech, skoro konieczna była taka interwencja!

Jak niezmierna i miłosierna jest miłość Boga, skoro On podjął taką interwencję!

Oto i wytłumaczenie gestu, jakiego dokonuje Jan Paweł II, gdy — idąc za przykładem Jezusa w Wieczerniku — całuje ziemie kraju, w którym składa wizytę; pada do stóp tym, którzy po niej chodzą — jest to jego pierwsze pozdrowienie. Oto także, co znaczy posługiwać się mową ciała: Bóg u stóp człowieka! Czyni to wszak Ten, kto jako Stwórca rzucił wpierw człowiekowi do stóp cały stworzony świat (por. Ps 8)!

Jakże więc nie czcić Boga, który jest jednakowo obecny we mnie i w każdym drugim człowieku: Boga Stwórcy wszystkich, Boga Odkupiciela nas wszystkich? Jak darzyć szacunkiem człowieka w jego niepowtarzalności, każdego z osobna, jeśli nie w ten właśnie sposób? Ten pocałunek to komentarz do wszystkich innych czynów wykonywanych potem przez Papieża Pielgrzyma in persona Christi, a także do wszystkich potem przezeń wypowiadanych słów i spojrzeń, które wymienia z ludźmi spotykanymi osobiście lub w tłumie.

To niesienie Chrystusa na krańce ziemi, poczynając od tego gestu-symbolu, to próba odzyskania owej sposobności z Getsemani. To także próba powiedzenia każdemu z nas z osobna: patrz, ile jesteś wart, jeśli jesteś aż tyle dla samego Boga wart! Tylko w takim kontekście przesłanie Kardynała z Krakowa podczas rekolekcji w Watykanie: «modlitwa w Getsemani wciąż trwa», ujawnia w pełni swój sens, sens jego Totus Tuus, które ma zainspirować nas do wypowiedzenia naszego Totus Tuus. Czyż dzisiaj oblicze zmęczonego, opierającego się o krzyż Papieża nie objawia światu — jakże wyraźnie i wymownie — tego właśnie sensu?

Coraz częściej zdarza mi się słyszeć z ust prostych ludzi, którzy — kierując się własną intuicją — wykrzykują: «Piotrze, Piotrze!» Skąd ten okrzyk wzywający Piotra właśnie w chwili, gdy Jan Paweł II z wysiłkiem opiera się o krzyż? Sączę, że Ojciec Święty rzuca nam wyzwanie, ukazując nam coś mocą kontrastu: pomimo swej fizycznej słabości, słabości swego ciała, promieniuje on Tym, Który jest w nim. Tadeusz Różewicz pisze: «Słonecznik najłatwiej opisać w zimie, chleb głodem, lot ptaka kamieniem». Per opposita cognoscitur.

Sądzę, że obecnie staje się coraz bardziej wymowny ów kontrast pomiędzy Papieżem przygniecionym przez ciężar krzyża a siłą ducha, dzięki której on ten krzyż niesie. W ten sposób, za pośrednictwem swego kruchego ciała, ukazuje on nam Tego właśnie, któremu dziś pragnie udzielić wsparcia w Getsemani, by wraz ze wszystkimi innymi współ-cierpiącymi pocieszać Boga w imieniu nas wszystkich. Chce, aby niemożliwe stało się możliwym: chce w naszym imieniu skorzystać ze sposobności, która niegdyś wymknęła się z rąk pierwszym przedstawicielom Kościoła, w tym samemu Piotrowi. Uwolniony od lęku przed kimkolwiek i czymkolwiek, z miłości do Chrystusa i do każdego w Chrystusie, niesie Go każdemu, niesie Go utrudzony w swym słabym ciele; niesie Go i tym, którzy Go odrzucają. Ludzie zdają sobie z tego sprawę: «Oto nasz Papież, niestrudzony w swym wysiłku niesienia Chrystusa i przekraczania progu nadziei!» — mówią. Jak jednak udaje mu się dźwigać ten ciężar? Wszak nie bez powodu nazywamy go "proboszczem świata», "proboszczem pięciu kontynentów;*. Jak udaje mu się to czynić? Wielu zadaje sobie to pytanie, l znowu rację mają ci, którzy mówią: «On wie, Kogo się trzyma, on też wie, Kto go podtrzymuje". To właśnie zrozumiawszy, owe kobiety z Lorenzago di Cadore wołały: Piętro! Piętro! Resta con noi — «Piotrze! Piotrze! Zostań z nami!» Czują to dzieci na rękach swych matek, bezbłędnie odczytując serdeczną wymianę ich spojrzeń ze spojrzeniem «uwięzione-go» przez tłum w samochodzie Papieża; jakże rozumieją to i ci, którzy mając chronić jego osobę,

stają się bezbronni wobec entuzjazmu serc, jakby powtórnie słyszeli: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie» (Mk 10, 14). Pojmują to szczególnie młodzi, którzy uważają, że on jeden ma prawo powiedzieć im, jak to uczynił w Toronto, że szczęście idzie w parze z Błogosławieństwami, i że właśnie po szczeblach drabiny Błogosławieństw winni iść wraz z Chrystusem aż na sam krzyż (por. przemówienie Jana Pawła II na XVII Światowym Dniu Młodzieży w Toronto: «L'Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 9/2002, s. 48). Czy nie najgłębiej jednak czują to chorzy, gdy ze swych wózków wołają do chorego Papieża-Brata: «Zostań z nami, Piotrze!»?

On wie, Kogo się trzyma, i wie, Kto go podtrzymuje. Św. Augustyn pisze: Amor meus pondus meum — «moja miłość to mój ciężar», zaraz jednak dodaje: eo feror quocumque feror — «mnie unosi ciężar, który dźwigam». Sądzę, że Jan Paweł II jest tego właśnie świadom: podtrzymuje mnie Ten, Który po to mnie wybrał, abym Go niósł — i zaniósł — wszystkim. On sam niech mnie prowadzi!

Oto klucz pozwalający nam dotknąć tajemnicy tego pontyfikatu, a wcześniej jeszcze — tajemnicy następcy św. Stanisława, Kardynała z Krakowa, który — głosząc rekolekcje w Watykanie — chciał, by papież odzyskał ową szansę z Getsemani, szansę pocieszenia Chrystusa osamotnionego na progu Jego męki.

Właśnie podjęcie próby odzyskania owej szansy sprawia, że rysy oblicza Chrystusowego namiestnika zdają się nam tak wyraziście utożsamiać z rysami oblicza samego Chrystusa. Tak oto też i te dwa oblicza: Pawła VI i Jana Pawła II, choć tak różne, zdają się promieniować tym samym światłem — światłem Oblicza z Getsemani.

Na zakończenie wsłuchajmy się w poruszające słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II do młodych zgromadzonych w Toronto 2002 r.

«Początek nowego tysiąclecia naznaczyły dwa wydarzenia o sprzecznej wymowie: pierwsze to napływ do Rzymu niezliczonej rzeszy pielgrzymów, przybywających z okazji Wielkiego Jubileuszu, by przejść przez Święte Drzwi, którymi jest Chrystus, nasz Zbawiciel i Odkupiciel; drugie to straszliwy atak terrorystyczny na Nowy Jork — swoista ikona świata, w którym najwyraźniej zwycięża wrogość i nienawiść. Na-

suwa się dramatyczne pytanie: na jakim fundamencie mamy budować nową epokę historyczną, która wyłania się z wielkich przemian XX wieku? (...) Warn Bóg powierza trudne, ale wzniosłe zadanie współpracowania z Nim przy budowaniu cywilizacji miłości. (...) Nie czekajcie, aż będziecie starsi, by wejść na drogę świętości! Świętość jest zawsze młoda, tak jak wieczna jest młodość Boga» («L'Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 9/2002, ss. 51-52).

«Świętość jest zawsze młoda». Nie czekajmy, aż przybędzie nam lat, by wyruszyć — każdy z nas — na drogi czuwania z Chrystusem w Jego godzinie. Uczyńmy Jego godzinę naszą godziną dziś!!!

"Świętość jest zawsze młoda».

«Wstańcie, chodźmy!» (Mt 26, 46) — to wezwanie nie przeminęło, mimo owej nie wykorzystanej szansy w Getsemani. Albowiem Chrystus jest zawsze z nami, «aż do skończenia świata» (Mt 28, 20).

Dlatego dla nas: «modlitwa w Getsemani wciąż trwa»!

Ks. prof. Tadeusz Styczeń SDS
Katolicki Uniwersytet Lubelski

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama