Dziennikarz I programu telewizji włoskiej pisze o pontyfikacie Jana Pawła II
Kilka dni temu spotkaliśmy się w Rzymie w licznym gronie kolegów — «watykanistów» o wieloletnim już stażu, z okazji prezentacji książki gromadzącej teksty różnych autorów o podróży papieskiej na Kubę (Cuba querida). Każdy z nas przedstawił swoje zdanie, a ponieważ wypowiedzi nie zostały wcześniej uzgodnione, opinie były oczywiście rozmaite. Łączyła je jednak pewna szczególna zbieżność. Dla każdego z nas — niezależnie od środowiska, z jakiego się wywodzi, i od wcześniejszych doświadczeń — pontyfikat Jana Pawła II (który w maju stał się najdłuższym pontyfikatem stulecia) oznaczał głęboką zmianę w życiu, i to nie tylko z zawodowego punktu widzenia. Za sprawą Papieża Wojtyły staliśmy się bowiem w ciągu tych dwudziestu lat kronikarzami wydarzeń naprawdę niezwykłych. Poczynając od dnia wyboru, kiedy to «czcigodni kardynałowie powołali nowego Biskupa Rzymu, wezwali go z dalekiego kraju...» — po raz pierwszy od prawie pięciuset lat. W dodatku powołali człowieka, który wówczas jeszcze uchodził za zbyt młodego, by być papabile. Ukończył 58 lat niewiele wcześniej, 18 maja, na kilka miesięcy przed owym 16 października, kiedy biały dym oznajmił o jego wyborze.
Z radością korzystamy dziś z kolejnej rocznicy, aby złożyć mu życzenia z okazji 78. urodzin: Ad multos annos, drogi Ojcze Święty. Życzymy tego także nam samym i narodom całego świata. W tym momencie nasuwa się oczywiście jeszcze wiele innych obrazów i wspomnień: młody Papież, który bierze w ramiona klękającego przed nim sędziwego kard. Wyszyńskiego («bez twojej wiary i twojej odwagi, która zaznała więzienia, nie byłoby dziś tego polskiego Papieża»); wezwanie z pierwszego dnia pontyfikatu: «Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!», które wtedy wydawało się utopijne; pierwszy powrót do Polski, wówczas jeszcze peryferii sowieckiego imperium, i niezliczone tłumy napierające na mury, które miały upaść w «niezwykłym» roku 1989. «Czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten Papież-Słowianin właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu» (homilia w Gnieźnie, Zesłanie Ducha Świętego 1979 r.).
Nadal żywe pozostają w pamięci wydarzenia z tamtych pierwszych lat («kiedy byłem młodym Papieżem, świeżo upieczonym» — powie żartobliwie w Polsce, już w latach dziewięćdziesiątych), które zmieniły także życie dziennikarzy, od dwudziestu lat śledzących uważnie «wędrowny pontyfikat» tego niestrudzonego Papieża, zawsze gotowego obalać mury podziałów i budować mosty pojednania, nie zważającego na niebezpieczeństwa i nie lękającego się niezrozumienia (także ze strony dziennikarzy).
Ale może najgłębsza dla nas przemiana nastąpiła 13 maja 1981 r. Na placu św. Piotra dokonano zamachu na Papieża — chwilę po tym, jak przytulił dziecko, dotykając tym gestem wszystkie dzieci świata, który był już w drodze ku trzeciemu tysiącleciu (jeszcze w 1979 r. Papież nazwał ten czas «adwentem chrześcijańskim i ludzkim»). Dramatyczność tego wydarzenia była czymś zupełnie nowym dla nas, watykanistów: pamiętam ściśnięte gardło i przejmujący lęk przed tragedią, która mogła przekreślić tak wspaniałą perspektywę przyszłości. Ali Agca, tureckie «szare wilki», moce mniej lub bardziej tajemne, okrucieństwo serc. Poczucie zagubienia. I potem ten głos z polikliniki Gemelli, wciąż silny, choć drżący. Pamięć i modlitwa za wszystkich — za cierpiących, za rannych, «także za brata, który mnie zranił i któremu przebaczyłem». Podziękowanie «Maryi, której dłoń zmieniła tor śmiercionośnego pocisku». 13 maja, dzień związany z objawieniami fatimskimi, o czym sam Papież przypomni podczas pierwszej wizyty w tym sanktuarium w 1982 r. i z kolei w 1991 r., kiedy to zdawało się spełniać proroctwo, w które wierzył głęboko Giorgio La Pira («w końcu moje Niepokalane Serce zwycięży, Rosja się nawróci, a świat zazna ery pokoju»). Zdumiewająca cisza miliona ludzi na równinie Cova de Iria, podczas gdy Jan Paweł II klęczał pogrążony w modlitwie przed figurą Maryi; w Jej koronie osadzony był pocisk, który miał go zabić.
Tych wydarzeń nie da się do końca opisać, nie potrafią tego dokonać nawet ci, którzy muszą je opisywać z racji pełnionego zawodu. Zamyka się tu jak gdyby tajemniczy cykl dziejowy, w jakiś sposób związany z zamachem z 13 maja 1981 r. Choć to prawda, że zawód dziennikarza wymaga zachowania pewnego dystansu, jest też prawdą, że pewne wydarzenia nieuchronnie angażują całe nasze człowieczeństwo. W życiu Papieża maryjnego, Papieża Totus Tuus, wszystkie te wydarzenia — od narodzin po zamach, z którego cudem uszedł z życiem — dokonały się w maju, miesiącu poświęconym Maryi. Zawód dziennikarza wymaga umiejętności rozróżniania dziedzin — religijnej, świeckiej, politycznej itd. Doświadczenie każe uznać, że w ostatecznym rozrachunku cała historia jest historią świętą.
Vittorio Citterich
Publicysta i dziennikarz I programu telewizji włoskiej
Copyright © by L'Osservatore Romano (7/98) and Polish Bishops Conference