Co przyniesie pontyfikat nowego papieża - Benedykta XVI?
Przed laty kardynał Joseph Ratzinger napisał książkę pt. „Czekając na św. Benedykta". Nawiązując do pesymistycznej w swojej wymowie twórczości dramaturgicznej Samuela Becketta, przeciwstawiał jej zupełnie inną wizję. O ile Beckett w swej sztuce „Czekając na Godota" opowiadał się po stronie Absurdu, o tyle Ratzinger stawał po stronie Absolutu. W sumie człowiek w swym życiu nie ma trzeciego wyjścia - musi wybrać: Absolut albo Absurd. Dlatego Ratzinger pisał, że nie trzeba dziś czekać na żadnego Godota, ale że powinniśmy czekać na św. Benedykta.
W książce przyszłego papieża przebijało się pragnienie nowej ewangelizacji, pragnienie, by pojawili się dziś nowi święci na trudne czasy, tacy właśnie jak św. Benedykt z Nursji, duchowy patron Europy. Dzisiaj bowiem Europa szczegółnie potrzebuje ewangelizacji i odnalezienia duchowej jedności. W tym kontekście wybór imienia Benedykt XVI przez wybranego na papieża Josepha Ratzingera nabiera szczególnego znaczenia. Nowy Biskup Rzymu wie, że to właśnie Europa będzie kluczowym miejscem, gdzie dokona się decydujące starcie o duchowość Zachodu. Jeszcze przed rozpoczęciem konklawe biograf Jana Pawła II George Weigel pisał, że najważniejszym zadaniem, jakie stanie przed nowym papieżem, będzie rechrystianizacja Europy. Jeżeli do tego nie dojdzie - ostrzega Weigel - to postępująca apostazja naszego kontynentu doprowadzi do tego, że Europa zamieni się w „Eurabię": „kulturową i polityczną przybudówkę arabskiego świata islamu".
Nikt nie ma wątpliwości, że Benedykt XVI będzie kontynuatorem pontyfikatu swojego poprzednika. Jan Paweł II był człowiekiem wielkiej wizji, który działał z niezwykłym rozmachem, otwierał przed Kościołem nowe horyzonty i dał mu wiele ożywczych impulsów w wielu dziedzinach. Po jego śmierci wielokrotnie powtarzano, że musi minąć jeszcze dużo czasu, by można było przemyśleć i wcielić w życie przesłanie tego pontyfikatu. Być może więc dobrze, że po słowiańskim papieżu przychodzi germański następca - ze swoją niemiecką precyzją myślenia, uporządkowaniem i zdolnościami organizacyjnymi zdoła on należycie przemyśleć, ogarnąć i wcielić w życie to, co najważniejsze w dziedzictwie Jana Pawła II. Dotyczy to także kwestii europejskich. Wspomniany już Weigel pisze, że „w całych dziejach nie było papieża bardziej paneuropejskiego od Jana Pawła II; nie było papieża, który poświęcałby więcej czasu, intelektualnego wysiłku i osobistego zaangażowania w przywoływaniu Europy z powrotem do łask zawartych w chrzcie". Wydaje się, że w tym dziele Jan Paweł II znajdzie godnego kontynuatora. Tym bardziej, że można domniemywać, iż Benedyktowi XVI szczególnie zależy na przyszłości Kościoła w jego ojczystych Niemczech, który pogrążony jest w głębokim kryzysie.
W 1996 roku w Guadalajarze jeszcze jako ówczesny prefekt watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary kardynał Joseph Ratzinger stwierdził, że wraz z upadkiem komunizmu minęło największe teologiczne zagrożenie dla katolicyzmu, jakim była teologia wyzwolenia, ale jej miejsce zajęła „pluralistyczna teologia religii", której głównym „poligonem" pozostaje Azja. Dziewięć lat po tej diagnozie nadal zachowuje ona swoją aktualność.
Najogólniej rzecz ujmując, „pluralistyczna teologia religii" uznaje równoległość wielu różnych dróg do zbawienia, podważając wyjątkowość odkupieńczej misji Chrystusa. Przeciwko takiej interpretacji chrześcijaństwa wymierzona była głośna deklaracja watykańska „Dominus Iesus" z 2000 roku, sygnowana właśnie przez kardynała Ratzingera i powtarzająca tradycyjną naukę katolicką, że nie ma innej drogi do osiągnięcia życia wiecznego niż przez Jezusa Chrystusa.
Wielu duchownych, nawet jeśli nie mówi tego wprost, to jednak ulega owej „pluralistycznej teologii religii". Jej wyrazem może być często powtarzane, nawet przez księży, zdanie, że nie możemy przedstawicieli innych religii nawracać na katolicyzm, ale musimy pomóc muzułmanom być lepszymi muzułmanami, buddystom lepszymi buddystami itd. W praktyce najlepiej uwidacznia się to w stosunku do ludności islamskiej w krajach wysoko rozwiniętych. W ciągu ostatnich lat w Europie Zachodniej pojawiło się wiele milionów imigrantów z krajów muzułmańskich. Przed Kościołem stanęło wyzwanie: czy spróbować także ich objąć swą duszpasterską troską, czy też „odpuścić" ich sobie, uznając, że o ich dusze lepiej zadbają mułlowie. W wielu episkopatach europejskich rozważano tę kwestię w kategoriach: dialog czy misja? Obecnie zdecydowanie przeważa tendencja, by zrezygnować z misji i skupić się na dialogu.
Warto w tym kontekście przytoczyć opinię jednego z francuskich duchownych, który stwierdził, że próby nawracania muzułmanów na chrześcijaństwo są karygodne, gdyż za odstępstwo od wiary grozi w islamie kara śmierci, tak więc misjonarze narażają konwertytów na śmiertelne niebezpieczeństwo. Nic tej logice odmówić nie można - poza tym, że gdyby kierował się nią Jezus i apostołowie, chrześcijaństwo nie przetrwałoby nawet jednego pokolenia. Kiedy kilka lat temu byłem w Kazachstanie, spotkałem tam dwie rodziny katolickie przebywające na misjach: jedną z Polski, drugą z Włoch. Te dwie wielodzietne rodziny wyjechały do tego tradycyjnie muzułmańskiego kraju, aby świadectwem swego życia przyciągać ludzi do Ewangelii. O ile w całym Kazachstanie były tylko dwie katolickie rodziny na misjach, o tyle w Europie Zachodniej na misjach są tysiące rodzin muzułmańskich. Przeważnie patrzymy na przybyszów z krajów islamskich jak na imigrantów ekonomicznych, tymczasem jest wielu muzułmanów, którzy nie przyjeżdżają do Europy po to, by kupować nowe telewizory, komputery czy samochody, ale po to, by zbudować meczet, stworzyć ummę - wspólnotę muzułmańską i zamienić tę ziemię w dar al--Islam - Dom Islamu.
Ekspansja islamu nie byłaby jednak możliwa, gdyby nie słabość chrześcijaństwa na naszym kontynencie. Sekularyzacja, upadek obyczajów czy kryzys demograficzny-to symptomy znacznie głębszego procesu. W tym kontekście Jan Paweł II często mówił o utracie duchowej samoświadomości i zaniku chrześcijańskiej tożsamości wśród Europejczyków. Europa powinna więc w większym stopniu stać się terenem misyjnym nie tylko dla muzułmanów, lecz również dla chrześcijan. Dlatego też wysunięty przez Jana Pawła II postulat nowej ewangelizacji będzie kontynuowany przez jego następcę. Wydaje się, że pewne kierunki zostały już wytyczone. Otóż podstawą owego zjawiska staną się najpewniej nowe ruchy i wspólnoty katolickie, z którymi Ojciec Święty wiązał największe nadzieje na „wiosnę Kościoła".
Owe rzeczywistości kościelne, do których zaliczyć można m.in. Drogę Neokatechumenalną, Odnowę w Duchu Świętym, Światło-Życie, Focolari, Komunię i Wyzwolenie, Emmanuel, Opus Dei i wiele innych, są nie tylko najbardziej misyjnymi dziś miejscami w Kościele, lecz również odpowiadają na podstawowe wyzwanie czasów - dzięki nim wielu chrześcijan zyskało formację duchową i doświadczenie żywej wiary. Są to również jedyne miejsca w Kościele, gdzie prowadzona jest regularna katechizacja osób dorosłych, co prowadzi do dojrzewania i pogłębiania życia duchowego. Dbałość o rozwój tych instytucji była szczególną troską Jana Pawła II - od samego początku pontyfikatu starał się on znaleźć dla nich kanoniczny status, który odpowiadałby ich szczególnej specyfice: z jednej strony osadzał w strukturach Kościoła, z drugiej nie gasił ducha, wykorzystując najlepiej ich charyzmaty. Niekiedy prowadziło to do rozwiązań nowatorskich, niemających do tej pory precedensu w prawie kanonicznym, takich jak np. erygowanie w 1982 r. Opus Dei jako prałatury personalnej czy zatwierdzenie w 2002 r. statutów Drogi Neokatechumenalnej jako itinerarium formacji katolickiej. Wszystkie dokumenty, dotyczące tych nowych form ewangelizacji, przechodziły przez Kongregację Nauki Wiary, która sprawdzała ich zgodność z Magisterium Kościoła. Stojący na czele tej dykasterii kardynał Ratzinger sam okazywał wiele życzliwości i determinacji, by pomóc nowym ruchom i wspólnotom odnaleźć ich miejsce w Kościele.
Jako Benedykt XVI będzie z pewnością równie otwarty na tego typu inicjatywy, gdyż jedynie głęboko uformowani chrześcijanie będą mogli nie tylko oprzeć się pokusom współczesności, lecz również zarażać swoją wiarą innych, a także bronić jej w życiu publicznym. George Weigel pisze, że „dla wszystkich wolnych narodów świata jest bardzo istotne, czy uda się zahamować europejską degrengoladę, to znaczy: czy wyłoni się jedyny kandydat zdolny do przeprowadzenia procesu odnowy - ewangelicznie odrodzony i kulturotwórczy Kościół chrześcijański". Fundament pod to zadanie został już położony przez papieża z Polski. Teraz jego dzieło kontynuować będzie papież z Niemiec.
opr. mg/mg