Historia księży, którzy przeszli przez więzienia PRL
Ks. Tadeusz Kęsik w 1968 r. trafił do więzienia za krytykowanie komunizmu w... prywatnym liście do kolegi. Ze zbiorów archiwum diecezjalnego w Sandomierzu
Jak przywitać innych więźniów przy wchodzeniu do celi? — zastanawiał się mężczyzna w drelichu.
Niósł aluminiowy talerz, łyżkę, kubek, koc i jasiek z sianem. — Jestem przecież katolickim księdzem, więc wypada mi przywitać współwięźniów po katolicku — zdecydował w końcu.
Był to ksiądz Józef Wójcik z diecezji sandomierskiej. Jeszcze nigdy nie był w więzieniu. Był wrzesień 1958 roku. Na progu swojej pierwszej celi ks. Józef powiedział: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”. Po latach wspominał: „Nie odpowiedzieli mi: »Na wieki wieków«, tylko więzień stojący z lewej strony szturchnął łokciem w bok swojego towarzysza niedoli i z przekąsem zauważył: »Patrz, cholera, jaki pobożny złodziej, chyba gdzieś kościół okradł«”.
Obecnie rozmawiam z Bogiem
Ksiądz Józef jest jednym z 33 księży diecezji sandomierskiej, którzy przeszli przez komunistyczne więzienia. Jest rekordzistą, bo siedział aż osiem razy. Fragment jego życiorysu poznała cała Polska w zeszłym roku, dzięki spektaklowi Sceny Faktu TVP „Złodziej w sutannie”. Zagrał go Artur Żmijewski. Więcej o niesamowitych losach ks. Józefa Wójcika oraz o pozostałych 32 księżach opowiada nowa książka ks. prof. Bogdana Stanaszka z Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie „Księża diecezji sandomierskiej więzieni przez władze komunistyczne po II wojnie światowej”. Właśnie wydał ją rzeszowski oddział IPN.
Ks. Józef Wójcik za pierwszym razem siedział za kazanie w obronie krzyży w szkołach. Kryminaliści z jego celi z początku nie uwierzyli, że to ksiądz. „Po urządzeniu się w celi zacząłem odmawiać brewiarz. Gdy skończyłem, rozpocząłem modlitwę na różańcu. Oni w tym czasie spenetrowali mój brewiarz, poznali, że tekst pisany jest językiem łacińskim. Nie wytrzymali dłużej i jeden z nich z radością oświadczył: — Proszę księdza, niech się ksiądz nie martwi. My jesteśmy starzy ministranci!” — wspomina ks. Wójcik. Szybko się w więzieniu ośmielił. Gdy kiedyś odmawiał w kącie brewiarz, do celi wszedł oddziałowy, znany z perfidii. — Zachować się nie umiecie! Wstać, jak ja tu jestem! — wrzasnął. „Zupełnie nie reagując na tę inwektywę, modliłem się dalej. Wówczas przyskoczył do mnie i zjadliwie wykrztusił: — Do was mówię. Po chwili odwróciłem głowę w jego stronę: — Bardzo pana przepraszam, ale ja obecnie rozmawiam z Panem Bogiem, więc nie mogę jednocześnie rozmawiać z panem. Proszę mi nie przeszkadzać w modlitwie. Reakcja była piorunująca. — O gdybyś ty siedział przed Październikiem — zwrócił się do mnie — to ja nauczyłbym cię karności więziennej!”.
Także esbecy nienawidzili księdza Józefa, bo mówił wprost to, co myśli o nich i o komunizmie. Ks. Stanaszek znalazł w archiwach spisane przez SB jego kazania. A w nich takie sformułowania: „Władze państwowe zrobiły z nas królików doświadczalnych, ale my się nie ugniemy. Mogą nam zedrzeć ostatnią koszulę, ale Chrystusa i wiary nam nie zabiorą”. Ks. Stanaszek przytacza też esbecką charakterystykę księdza Wójcika, przez którą przebija złość, ale i jakiś szacunek dla twardego przeciwnika: „do więzienia idzie »z uśmiechem na ustach« twierdząc, że jest to poświęcenie za wiarę. W więzieniu na znak protestu zakłada głodówki (...). W postępowaniu jest energiczny, wesoły, towarzyski, rozmowny, skłonny do awantur, żądny władzy. Jest on księdzem wrogo ustosunkowanym do PRL”.
Bohater i zdrajca
Nowa książka ks. prof. Stanaszka nie jest jednak łatwą czytanką ku pokrzepieniu serc. Jeśli oczekujesz w niej 33 żywotów bohaterów, to się rozczarujesz. Owszem, są wśród tych księży bohaterowie. Ale nie tylko.
Ksiądz prof. Jan Stępień, rektor ATK w Warszawie z lat 1972—1981, był człowiekiem wybitnie uzdolnionym, poliglotą. W czasie okupacji działał w Armii Krajowej i w podziemnym Stronnictwie Narodowym. Pomagał Żydom. W 1942 roku w Sandomierzu ledwo uniknął aresztowania przez gestapo. W ostatniej chwili uciekł z mieszkania w seminarium duchownym... w przebraniu kobiety. Później wziął udział w powstaniu warszawskim.
Po wojnie ks. Stępień dostał cynk, że ścigają go tajniacy z Urzędu Bezpieczeństwa. Porzucił więc pracę w Poznaniu, gdzie akurat wykładał historię i literaturę perską. Przez 2 lata znów się ukrywał. Pisał wtedy raporty dla rządu londyńskiego, m.in. o tym, jak ubecy aresztują członków PSL. Wpadł w 1947 roku. I dostał karę śmierci za szpiegostwo.
Prezydent Bierut zamienił mu jednak tę karę na 15 lat więzienia. W celi ks. Stępnia siedziało kilkadziesiąt osób. Ktoś przemycał dla niego opłatki. „Siedzący wraz z nami kiper z firmy »Bracia Rago« nauczył mnie fermentacji wina. Nie tylko z winnych gron, ale i z rodzynek. Odtąd Mszę św. odprawiałem codziennie” — wspominał. Pewnego ranka podszedł więzień — gestapowiec. „Czy ojciec się mną brzydzi?” — zapytał. — „Zechce mnie ojciec wyspowiadać? Czuję, że przyjdą po mnie chyba jeszcze dzisiaj po południu” — dodał. „Proszę bardzo. Po to tu jestem, aby służyć wszystkim” — odpowiedział ks. Stępień. Spowiedź trwała prawie cały dzień, z przerwą na obiad. „Wreszcie nastąpiło rozgrzeszenie i pokrzepienie na duchu brata, który zginął był, a odnalazł się w ostatniej chwili. Zdążyłem jeszcze od niego przyjąć w darze kilka landrynek, które mu pozostały z paczki od żony, i wyrazić zgodę na prośbę, żebym go pobłogosławił, gdy będzie obok naszej celi szedł na stracenie, i potem także, gdy go przez okno zobaczę na rusztowaniu, zbudowanym na tylnej ścianie więziennego szpitala. Około godziny 17.00 wywołano go z celi. Trzymałem go jeszcze za ręce. Drgnął, pożegnał się ze mną i wyszedł. Spełniłem jego życzenie. Gdy słyszę czasem o wcielonych szatanach, to myślę o tym nieszczęśliwym człowieku. Nie, ja nie szatana trzymałem za rękę, nie szatana wyspowiadałem i uwolniłem od grzechów, i nie od szatana otrzymałem w ostatnim darze kilka landrynek, które do dziś przechowuję, razem ze skarpetkami, dziełem Stanisława Górskiego, jednego z największych zbrodniarzy, jakich miała Polska w latach czterdziestych” — wspominał po latach.
Tajniacy przynajmniej dwa razy proponowali ks. Stępniowi współpracę, ale on zdecydowanie im odmawiał. Aż po sześciu latach więzienia coś się w nim załamało. Poprosił o przedstawienie nowej propozycji i podpisał zobowiązanie do współpracy z UB. W 1955 roku pozwolono mu przerwać wreszcie odbywanie kary i opuścił więzienne mury. Był bardzo zdolny, więc szybko zrobił karierę naukową w warszawskiej ATK, a potem został jej rektorem. Raporty dla UB o spotkaniach z kard. Wyszyńskim czy dostojnikami watykańskimi podpisywał pseudonimem „Stolarski”. Donosił aż do emerytury w 1987 roku. Jeszcze w 1984 roku esbek płk Adam Pietruszka podpisał wniosek o podwyższenie „wynagrodzenia miesięcznego do kwoty 7000 zł dla TW ps. „Stolarski” nr rej. 9410”. Uzasadnił, że „Stolarski”: „współpracuje z naszą służbą 31 lat. Jest on cennym i sprawdzonym tajnym współpracownikiem. Wielokrotnie wykonywał zadania o charakterze specjalnym. Posiada ugruntowaną pozycję w środowisku naukowym wyższych uczelni katolickich, która jest wykorzystywana do określonych oddziaływań na hierarchię kościelną w kraju oraz na określone osoby zatrudnione w Warszawie”.
Podobne historie, w których u jednego człowieka przewija się bohaterstwo i zdrada, pojawiają się u kilku księży w tej książce. — Nie usprawiedliwiam ich ani nie potępiam. Pokazuję tylko te postaci w całej ich złożoności — powiedział nam ks. Stanaszek. Przypomniał, że ks. Jan Stępień już w czasie okupacji przez lata się ukrywał, a później latami siedział w stalinowskim więzieniu. — Dzisiaj łatwo takie postawy potępiać. Ale proszę sobie wyobrazić, że teraz siedzimy zamknięci w piwnicy w najgorsze mrozy. Ubecy ciągle wtedy wracali do swoich propozycji. Może księża, którzy zgadzali się na współpracę, liczyli, że jak już wyjdą, to się ze szponów bezpieki uwolnią? Ale to nie było takie proste. Jeśli dawali ubekom palec, oni brali całą rękę — mówi autor książki.
Zwycięskie cierpienie
Większość księży opisanych w tej książce ma jednak w sobie jakieś piękno. Mieli różne charaktery, mieli wady, ale wierzyli Panu Bogu. I w chwili strasznej próby większość z nich zachowała się bardzo godnie.
Są w tej książce tak piękne postacie jak ks. Tadeusz Kęsik, powstaniec warszawski, wykształcony na Zachodzie, który dopiero w 1956 r. został księdzem, a rok później wrócił do Polski. Był skarbnikiem sandomierskiej kurii. Zdobywał pieniądze dla szykanowanych przez komunistów księży. Był odważny, inteligentny i nie znosił komunizmu. To go w końcu doprowadziło do więzienia. Komuniści skazali go za „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości”. Dlaczego? Bo w prywatnym liście do zaprzyjaźnionego księdza Pawła z Anglii ks. Tadeusz napisał, że Kościół w Polsce jest prześladowany. „Hitlerowcy dyskryminowali nas za krzywy nos i niearyjską krew. Bolszewicy — za przynależność do Mistycznego Ciała Chrystusa Pana. (...) Czy czytałeś »Rodzinę Thibault« Rogera du Gard? Jestem nią oczarowany, chociaż nie jest ona do przyjęcia we wszystkim, co porusza. Ale jest tam kapitalne wyznanie starego komunisty. Po usunięciu Boga ma się postawić na jego miejscu człowieka, a po usunięciu człowieka — ma zostać pustka. Współczesny komunizm nie zadaje trudu sobie, aby zachować kolejność tych operacji. Przeprowadza je jednocześnie” — pisał. List przejęło SB.
Ks. Kęsik siedział w więzieniu na przełomie 1968 i 69 roku. Nie dał się tam esbekom złamać. Jednak biskupi nie byli tego wtedy pewni. Czuł, że go podejrzewają, więc sam poprosił o przeniesienie go z kurii na parafię. Podejrzenia biskupów głęboko go raniły. — To był wrażliwy człowiek. Wydał kiedyś nawet tomik wierszy — mówi ks. Stanaszek. — Zdarzało się, że księża dawali się bezpiece złamać. Zdecydowana większość wykazała się jednak wspaniałą postawą. Bywało to okupione wielkim cierpieniem, jak u księdza Kęsika. Może właśnie przez to cierpienie Kościół ostatecznie wyszedł z tej konfrontacji zwycięsko — dodaje.
opr. mg/mg