Chodzi mi o człowieka [GN]

Ks. Remigiusz Sobański - światowej klasy znawca prawa kościelnego - odszedł 11 grudnia 2010

Chodzi mi o człowieka [GN]

Ks. profesor Sobański był światowej klasy znawcą prawa kościelnego. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono

Seminarium skończył z doktoratem. — Potrafię tylko pracować — mawiał. Przepracował 53 lata w Sądzie Biskupim. Powtarzał, że w prawie chodzi najpierw o człowieka, a nie o przepisy.

Ksiądz profesor Remigiusz Sobański zmarł wieczorem 11 grudnia 2010 r. w swoim mieszkaniu w Katowicach. Pokonała go choroba nowotworowa. Był rasowym profesorem starej daty, erudytą, który uwielbiał wykładać, argumentować, odpowiadać na pytania studentów. „Wprowadzenie do prawa kanonicznego i normy ogólne” — taki był temat jego zajęć na czwartym roku w seminarium. Wydawało się, że będzie to strasznie nudne. Wykłady Księdza Profesora nigdy takie nie były. Wyczuwało się, że nie chodzi mu o prawo, ale o Kościół. Pamiętam do dziś pytania, które stawiał (bardziej sobie niż słuchaczom): skąd wzięło się w ogóle prawo, dlaczego prawo w Kościele i na czym polega „kościelność” tego prawa. Wykładał wszystko z głowy, barwnym żywym językiem pełnym przykładów z życia. Nie wymagał od studentów wykuwania na pamięć paragrafów, uczył myślenia, dostrzegania problemów i szukania ich rozwiązania. Dzień egzaminu u prof. Sobańskiego stawiał na baczność nie tylko całe seminarium, ale i okoliczne kościelne instytucje. Ksiądz profesor kładł na stole kilka fajek, z których na zmianę wypuszczał gęste obłoki dymu. Zza tej chmury raz po raz słychać było kolejne pytania zadawane wystraszonym studentom. Często odsyłał kogoś, by jeszcze coś doczytał lub dopytał w okolicy. W końcu padało sakramentalne: „Mam pan trzy, czy gra pan dalej?”. To była ryzykowna gra, bo jak się palnęło głupstwo, to można było przegrać, ale dostać piątkę u „Sobana” to było coś.

Akademik powinien wiedzieć

Ks. Sobański urodził się w Miasteczku Śląskim. Wychował się w typowo śląskiej rodzinie, w której uczciwa praca i sumienne wykonywanie obowiązków było czymś oczywistym. Jego ojciec był kolejarzem. Maturę zdał w 1949 roku w liceum w Tarnowskich Górach. Potem wstąpił do Śląskiego Seminarium Duchownego, które wówczas miało siedzibę w Krakowie. Studiował na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zakończył je magisterium, a parę miesięcy później obronił doktorat z teologii. W 1954 roku przyjął święcenia kapłańskie w Piekarach Śląskich. Dwa lata pracował jako wikariusz w Katowicach-Szopienicach i w Zebrzydowicach. Przez semestr uczył religii w szkole. Ks. Sobański ciepło wspominał zwłaszcza rok wikariatu w Szopienicach, gdzie proboszczem był ks. Józef Thiele. „Dla mojego pierwszego proboszcza ksiądz to był akademik, co oznaczało styl i wymagania” — wspominał ks. Sobański. — „Akademik powinien wiedzieć. Darzył wikarych zaufaniem, polegał na ich poczuciu odpowiedzialności”. To doświadczenie jakoś go uformowało, bo później zawsze wysoko cenił ludzi kompetentnych, rzeczowych, zdolnych do samodzielnego myślenia, wolnych. Sam nigdy nie bał się mówić, co myśli na jakiś temat.

We wrześniu 1957 roku ks. dr Sobański rozpoczął pracę w Sądzie Biskupim w Katowicach. Pracował w nim nieprzerwanie przez ponad pół wieku, najpierw jako notariusz, potem sędzia, wreszcie oficjał, czyli jego szef. W roku 1958 rozpoczął wykłady z prawa kanonicznego w Śląskim Seminarium w Krakowie. Dziesięć lat później podjął wykłady na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Tam uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk prawnych, tytuł profesora nadzwyczajnego, a później zwyczajnego. Był dziekanem Wydziału Prawa Kanonicznego na ATK, wicerektorem i przez dwie kadencje (1981—1987) rektorem tej uczelni. Od 1991 był jednocześnie profesorem na Uniwersytecie Śląskim w Katedrze Prawa Cywilnego. Dzięki licznym publikacjom naukowym stał się znanym i cenionym w świecie specjalistą w swojej dziedzinie. Gościł z wykładami na ponad 30 uniwersytetach na świecie, był też konsultorem w Watykanie, pracował w polskiej Komisji Konkordatowej, otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu w Bonn i wiele innych odznaczeń w Polsce i za granicą, m.in. kościelny tytuł infułata.

Po co Kościołowi prawo?

Naukowe zainteresowania ks. prof. Sobańskiego koncentrowały się wokół teorii prawa kościelnego. „Wyznam, że kiedy zacząłem wykładać prawo kanoniczne, stanąłem wobec pytania, czym różniłby się mój wykład, gdybym wykładał prawo świeckie? Czy tylko nazwami — tu biskup, tam wojewoda, tu ekskomunika, tam więzienie? Gdzie jest Kościół w prawie kościelnym?”. To pytanie wyznaczało kierunek poszukiwań naukowych ks. Sobańskiego. Należał do grona tych kanonistów, którzy uważali, że podstawowe problemy prawa kościelnego należy rozwiązać w ramach myślenia teologicznego. Podkreślał, że prawo kościelne nie jest „regulaminem” niezbędnym w każdej ludzkiej organizacji, jest ono raczej przejawem życia Kościoła jako takiego, jego celem jest ostatecznie troska o zbawienie człowieka. Prawo Kościoła z jednej strony korzysta z całego dorobku świeckiej kultury prawnej, a jednocześnie nie może zapominać o swojej religijnej specyfice. W wielu podręcznikach nazwisko „Sobański” pojawia się tam, gdzie mowa jest o tzw. polskiej szkole teorii prawa kanonicznego.

Wybitny profesor łączył swoje naukowe zainteresowania z praktyką sądowniczą. W czasie swojego ostatniego wykładu na UKSW, który wygłosił wiosną tego roku, stwierdził, że pracę naukową zawsze traktował jako szukanie rozwiązania dla problemów, z którymi ludzie zwracają się do sądów kościelnych. Z okazji 50-lecia pracy w Sądzie Biskupim w Katowicach otrzymał księgę pamiątkową, której tytuł trafia w sedno jego życiowego credo: „Sędzia i pasterz”. Jak być sprawiedliwym sędzią i zarazem dobrym pasterzem? „Nie sympatyzuję z poglądami, w których prawo kojarzy się z nakazami, zakazami, ciężarami, surowością. Prawo ma być słuszne i w sposób słuszny stosowane, ma być »ludzkie«, a to znaczy, że winno harmonizować cechy sprawiedliwości i miłosierdzia” — tłumaczył ks. Sobański. „Chodzi — z jednej strony — by pomóc wiernemu uregulować jego sytuację życiową zgodnie z prawem kościelnym oraz — z drugiej — pozostać w zgodzie z nauką kościelną o małżeństwie”. Jest tu napięcie, którego nie da się usunąć. Tkwi ono w samym prawie kanonicznym, którego celem jest z jednej strony ochrona tożsamości wspólnoty wierzących, a z drugiej wspieranie wiernego w realizacji jego powołania chrześcijańskiego i rozwiązywania sytuacji życiowych w świetle wiary. „To wcale nie jest tak, że coraz łatwiej jest orzekać, trudności odczuwam coraz mocniej” — wyznał dwa lata temu. Ludzie, zwracając się do sądu o pomoc, liczą na pozytywne załatwienie sprawy. Tymczasem sąd chcąc pomóc człowiekowi, nie może lekceważyć zasady nierozerwalności małżeństwa. „Czy sędzia — kapłan-duszpasterz może nie odczuwać wtedy dyskomfortu?” — pytał retorycznie profesor. Sam wielokrotnie powtarzał, że nawet siedząc tylko nad sądowymi papierami, stara się widzieć człowieka („wiem, że ci ludzie czekają na moją decyzję, zdaję sobie sprawę, jak wiele zależy od tej decyzji”).

Mam dokąd iść

Ks. Stanisław Tkocz, poprzedni redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, namówił Sobańskiego do pisania felietonów. Pojawiały się one pod tytułem „Dylematy” w latach 1995—2008, i zostały niedawno wydane w czterech tomach. Autor komentował wydarzenia i zjawiska z życia społecznego i politycznego w naszej ojczyźnie, często powtarzał „chodzi mi o zasady”. Podstawową zasadą, o którą walczył, było poszanowanie ludzkiej godności, krytykował polityków (choć miał swoich faworytów), krytykował i kościelne instytucje. Jak zauważył ks. prof. Helmut Juros, felietony te „stanowiły nie tyle stałą rubrykę, co autonomiczne pismo w czasopiśmie, niezawisłą redakcję autora, który ma własną optykę spoglądania na świat i swoisty horyzont interpretowania zjawisk społecznych — nie zawsze podzielany przez wszystkich, a tym bardziej podporządkowany linii przewodniej pisma”.

W kwietniu 2007 r. rektorzy uczelni, w których pracował oraz redaktorzy czasopism, w których publikował, wykonując przepisy ustawy lustracyjnej zwrócili się do Profesora o złożenie oświadczenia lustracyjnego. Otrzymali odpowiedź: „Nakładanie takiego obowiązku uważam za upokarzające, poniżające i godzące w godność osoby, ponadto — mimo jego ustawowego charakteru — za bezprawne, gdyż uzależnia korzystanie z podstawowych praw osoby od spełnienia warunku określonego ustawą, co kłóci się ze współczesnym pojmowaniem praw człowieka. Dlatego odmawiam złożenia wspomnianego oświadczenia”. Miesiąc później Trybunał Konstytucyjny zakwestionował niektóre przepisy ustawy lustracyjnej, powodując jej praktyczne zawieszenie i pośrednio przyznając mu rację.

„Ja potrafię tylko pracować” — mawiał od czasu do czasu Ksiądz Profesor. Ale z wakacji zawsze wracał z obowiązkową brązową opalenizną. Śląskimi cechami było nie tylko rzetelne podejście do obowiązków, ale też pewna powściągliwość w okazywaniu emocji. Od lat odprawiał w katedrze „dynamiczną” Mszę św. o 7.30. Nie wygłaszał za często kazań, ale kiedy już się zdarzały, to się je pamiętało. Nie manifestował pobożności, ale jego współpracownicy opowiadają, że podczas wspólnych wyjazdów zawsze proponował w drodze odmówienie Różańca. Bardzo lubił jeździć samochodem, kibicował wyścigom Formuły1, a zwłaszcza słynnemu niemieckiemu kierowcy Michaelowi Schumacherowi. „Reaguję alergicznie na ślamazarność, to oczywiście moja wada. Na pytanie policjanta, dokąd mi się śpieszy, odpowiadam, że wcale mi się nie śpieszy” — żartował.

Od dłuższego czasu zmagał się z chorobą. Kiedy tylko poczuł się lepiej, prosił o papiery z sądu, aby popracować. W tym roku zabrakło go przy ołtarzu i przy stole podczas odpustu Chrystusa Króla w katowickiej katedrze. Abp Damian Zimoń zadzwonił przy obiedzie do niego z pozdrowieniami. Ksiądz Profesor słabym głosem odpowiedział: „Zazdroszczę wam, tęsknię za wami”. Jedno z ostatnich zdań, które wypowiedział na łożu śmierci, brzmiało: „Mam dokąd iść”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama