Biografia Karola Wojtyły - rozdział 2
Tytuł oryginału: Storia di Karol
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo "M", Kraków 2002
ISBN 83-7221-215-5
Wydawnictwo "M"
ul. Zamkowa 4/4, 30-301 Kraków
tel./fax (012) 269-34-62, 269-32-74, 269-32-77
http://www.wydm.pl
e-mail: wydm@wydm.pl
Karol dobrze znał męskie gimnazjum. Kiedy po raz pierwszy przechodził ulicą Mickiewicza, bardziej niż sam surowy i imponujący wygląd tego gmachu oczarował go łaciński napis na fasadzie, który brzmiał dla niego tajemniczo. Często próbował go sylabizować: ...Et ma-ni-bus pu-ris su-mi-te fon-tis a-quam.
Tamtego pamiętnego dnia, pierwszego dnia szkoły, gdy przybył pod wielki budynek, opanował go przeogromny strach. Aby dodać sobie otuchy, ścisnął mocno rękę ojca. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu znajomych kolegów ze szkoły podstawowej. Dostrzegł Jerzego Klugera. Byli też bliźniacy Piotrowscy, zazwyczaj bardzo weseli, ponieważ we wszystkim znajdowali powód do śmiechu. Tamtego jednak ranka oni również podobnie jak Karol i Jerzy wyglądali na przerażonych na samą tylko myśl o przekroczeniu progu gimnazjum.
Jakiś czas później, wraz z biegiem tygodni, miesięcy, strach zniknął, wszystko uległo zmianie, nabrało nowego znaczenia. Nastąpiła zmiana, życie wypełniły barwy i zapachy młodości czasu, kiedy to jeszcze wierzyło się w sny, a nadzieje otwierały drzwi wspaniałej przyszłości. Lata gimnazjalne, od 1930 do 1938, były okresem niepowtarzalnym. Lata nauki, wysiłków, ale także beztroski, wolności, nowych doświadczeń. A przede wszystkim lata przyjaźni. Przyjaźni, które odcisnęły się na umysłach, zostawiły w pamięci na zawsze obrazy twarzy poznanych osób.
Wśród kolegów z klasy byli przeróżni chłopcy. Banaś, na przykład, pochodził z bogatej rodziny, a Bojes był synem ubogiego górnika. Niektórzy, tak jak Bernaś czy Kogler, byli zaangażowani politycznie, podczas gdy inni, jak Romański i Kus, cały czas poświęcali nauce. Byli też sportowcy: Kęsek, Siłkowski, nie mówiąc już o Zweigu najlepszym piłkarzu w Wadowicach, który tak jak Selinger był Żydem. Do klasy Karola chodzili też dwaj antysemici Żmuda i Politwka; Politwka kłócił się zawsze z Klugerem o znaczącą rolę, jaką według niego odegrali Żydzi w rewolucji bolszewickiej. Był jeszcze Czupryński, jakże o nim nie pamiętać? Zawsze zwracał na siebie uwagę: wysoki, elegancki, sympatyczny, żartobliwy i przede wszystkim wielki donżuan.
A profesorowie? Wszyscy bardzo srodzy, ale wspaniali nauczyciele. Klimczyk od polskiego chodził z uczniami do teatru. Heriadin uczył biologii i przepraszał za każdym razem, kiedy musiał postawić gorszy stopień. Gebhardt, nauczyciel historii, uchodził za prawdziwego intelektualistę; był socjalistą i co roku pierwszego maja zakładał czerwony krawat. I jeszcze dwaj profesorowie od greki, Damasiewicz i Szeliski: najpierw mieli lekcje z Damasiewiczem, który był mały, ale bardzo ostry; następnie przyszedł Szeliski, śmieszna postać, któremu nieustannie robili niesamowite żarty, czasem wręcz sadystyczne: smarowali klejem rękawy płaszcza albo przybijali kalosze do podłogi. On jednak się nie obrażał. "To jeszcze dzieci" powtarzał i za każdym razem dawał się przeprosić.
Karol, który codziennie przed szkołą wstępował do kościoła, przychodził do klasy jako ostatni, czerwony na twarzy i z włosami które nosił długie zawsze nieuczesanymi.
Dobrze się czuł w tej klasie. Lubił swoich kolegów. Był zawsze najlepiej przygotowany, dostawał najlepsze stopnie, nie był jednak kujonem i nie zadzierał nosa. Był taki jak inni. Jak inni przedrzeźniał profesorów, a zwłaszcza Szeliskiego. Jak inni grał w piłkę; ponieważ stał na bramce, otrzymał przezwisko "Martyna" od nazwiska słynnego piłkarza. Tak jak inni dwa razy w miesiącu uczęszczał na lekcje tańca razem z uczennicami żeńskiego gimnazjum.
Od pozostałych chłopców odróżniało go jedynie bardziej intensywne życie religijne. I nieśmiałość. Często zostawał w domu, między innymi po to, by towarzyszyć ojcu, bowiem na Wojtyłów spadło kolejne nieszczęście: w wieku 26 lat, po długiej agonii, zmarł Edmund. Pracował w pobliskiej miejscowości jako lekarz i jeden z pacjentów zaraził go szkarlatyną. Karol uwielbiał swojego brata. Pamiętał, jak w wieku dziesięciu lat pojechał z ojcem do Krakowa, na Uniwersytet Jagielloński, na obronę Edmunda. Jego śmierć dotknęła go bardziej niż śmierć matki. Teraz był już starszy, rozumiał uczucia i emocje, które nim targały. Pocieszenie odnalazł dzięki pomocy duchowej, jakiej udzielił mu Kazimierz Figlewicz, młody ksiądz uczący w gimnazjum religii. Schronienia przed cierpieniem szukał także w sztuce: był to czas, kiedy wzrastało jego zamiłowanie do teatru.
Czytał mistrzów epoki Romantyzmu Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, a także Sienkiewicza. Najbardziej jednak kochał Cypriana Kamila Norwida. Przedkładał tego poetę nad innych ze względu na jego chrześcijańską postawę, zdolność dotarcia do istoty wiary, a przede wszystkim za uwagę, jaką poświęcał człowiekowi jako myślącej i czującej jednostce. Od tego "rycerza prawdy", jak samego siebie określał Norwid, Karol nauczył się miłości do ojczyzny; miłości, która zamiast skurczyć się do krótkowzrocznego nacjonalizmu, przyczyniła się do zmiany biegu historii na świecie.
W kierunku sztuki dramatycznej popchnęły go nie tylko dzieła klasyków. Piętro wyżej, nad Wojtyłami, mieszkali państwo Beer, Żydzi, którzy mieli córkę o imieniu Ginka, dwa lata starszą od Karola. Ginka była piękną dziewczyną, szczupłą, wysoką, o wspaniałych czarnych oczach. Studiowała medycynę, ale zajmowała się też teatrem; została pierwszą "nauczycielką" młodego sąsiada i szybko odkryła jego talent.
Talent Karola rozwijał również Mieczysław Kotlarczyk, profesor literatury polskiej i reżyser, który marzył o założeniu teatru słowa wewnętrznego. Pod jego przewodnictwem młody Wojtyła sam został reżyserem i autorem. W przedstawieniach szkolnego kółka teatralnego grał w parze z Haliną, córką dyrektora gimnazjum męskiego. Przeszedł samego siebie, gdy pewnego razu zabrakło kolegi podczas wystawiania Balladyny Słowackiego i zaczął sam recytować dwie partie, bohatera "dobrego" i "złego".
Tak upływało życie młodzieży w Wadowicach i w innych mniejszych miejscowościach na prowincji w połowie lat trzydziestych. Życie proste, pogodne, chociaż określone surowymi regułami, których należało przestrzegać. W mentalności i zachowaniu dorosłych można się było jeszcze doszukać wyraźnych śladów purytanizmu kierującego społecznością austriacką. Ale jednocześnie istniała Alejka Miłości, na której pomiędzy spotykającymi się chłopcami i dziewczętami dochodziło czasami do jakiegoś niewinnego objęcia czy pocałunku; trzeba było jednak uważać, żeby nie odkryli tego rodzice, a zwłaszcza któryś z przypadkowo przechodzących profesorów! Ryzyko było wysokie: niemiłosierne odpytywania i ciężkie zadania domowe przez calusieńki miesiąc!
Tymczasem nad Polską gromadziły się groźne ołowiane chmury. Przybyła z Niemiec fala antysemityzmu rozprzestrzeniła się w centralnych i północno-wschodnich regionach wszystko po tym, jak Polska w ostatnim czasie przyjęła z gościnnością tysiące Żydów wygnanych przez reżim nazistowski.
Marszałek Piłsudski skupił w swoich rękach całą władzę, zachowując jednakże system demokracji parlamentarnej. Sprzyjał społeczności żydowskiej i był jej protektorem, dlatego też zwano go "wujkiem Żydów". Ale po jego śmierci nastąpiły rządy kłótliwych i nieudolnych pułkowników, a parlament zdominowała partia, charakteryzująca się silnymi skłonnościami totalitarnymi: Obóz Zjednoczenia Narodowego, grupujący zwolenników idei rasistowskich i nacjonalizmu.
Na uniwersytetach, w szczególności w Warszawie i we Lwowie, studenci pochodzenia żydowskiego byli dyskryminowani; czterech z nich straciło życie podczas jednego z wielu powtarzających się aktów agresji.
Doszło w końcu do ogólnego bojkotu ekonomicznego (uważanego za akt patriotyzmu) sklepów, urzędów i gabinetów lekarskich prowadzonych przez Żydów, mającego uniemożliwić ich funkcjonowanie.
Młodzieńcy z Obozu Narodowo-Radykalnego przybyli także i do Wadowic, aby wywołać zamieszki, jednakże z powodu protestów ludności pikiety nie odniosły żadnego sukcesu. Rozzłoszczeni działacze postanowili się zemścić: wrócili w nocy i zniszczyli kilka witryn sklepowych, wybili kilka okien. Całe miasto odebrało to jako osobistą obrazę.
W tamtych dniach koledzy z klasy Karola byli bardzo rozgorączkowani. Dyskutowano o możliwości ingerencji Niemiec w wojnie domowej w Hiszpanii, a zwłaszcza o Anschlussie, czyli pokornym i pokojowym poddaniu się Austrii Hitlerowi.
O ile w szkole udawało się jeszcze ugasić sprzeczki pomiędzy Żydami i antysemitami, o tyle rozpalały się one na nowo na boisku. Przy pierwszej lepszej okazji dochodziło do naumyślnych kopniaków, wyzwisk, splunięć. "Bij Żyda!" i ktoś kopał leżącego na ziemi przeciwnika. Niektórzy interweniowali, usiłując rozdzielić walczących, ale coraz trudniej było załagodzić istniejące napięcia.
Dzień po pierwszym rasistowskim "najeździe" profesor Gebhardt wszedł do klasy z zaciętą i pełną bólu twarzą. Długo stał w milczeniu. Kiedy w końcu się odezwał, słowa z trudem przechodziły mu przez gardło; powiedział, że to, co się wydarzyło, jest nie tylko czymś karygodnym, ale i niezgodnym z polską tradycją. Otworzył książkę i zaczął czytać fragment manifestu politycznego, który Mickiewicz przygotował w 1848 roku jako część konstytucji przyszłych niepodległych Stanów Słowiańskich: "W państwie Gebhardt wyraźnie akcentował słowa każdy jest obywatelem. Wszyscy obywatele są równi wobec prawa i administracji. Izraelowi, to znaczy Żydom wyjaśnił profesor naszemu starszemu Bratu szacunek i pomoc w jego dążeniu ku dobru i dobrobytowi wiecznemu, i we wszystkich kwestiach równe prawo..."
Niektórym Żydom zabrakło sił, aby znosić upokorzenia. Ginka została wydalona z wydziału medycyny w Krakowie tylko dlatego, że przyjaźniła się z dziewczyną, której narzeczony był komunistą; fakt ten przyczynił się do podjęcia przez jej rodzinę decyzji o wyjeździe do Palestyny.
Karol i Jerzy poszli ją pożegnać, ale widząc wzruszenie i oczy pełne łez, nie wydusili z siebie ani słowa. Mówił za to "pan kapitan":
Nie wszyscy Polacy są antysemitami. Ja nie jestem, wiesz, Ginka?
Ucieszyły ją te słowa, ale odpowiedziała:
Polaków takich jak pan jest jednak niewielu.
Pokrzepieni nieco na sercu odprowadzili Ginkę do pociągu. Miała silny charakter, na pewno zniesie i tę próbę.
Nadszedł rok 1938 i ogólna sytuacja w państwie znacznie się pogorszyła. W Wadowicach natomiast napięcie zelżało, najprawdopodobniej dzięki reakcji mieszkańców na antyżydowską prowokację. Uspokoiło się także w szkole pomiędzy uczniami. Na horyzoncie pojawiły się inne ważne wydarzenia.
W pierwszych dniach maja przybył arcybiskup krakowski, ksiądz Adam Stefan Sapieha, aby udzielić sakramentu bierzmowana i właśnie Karol, jako najzdolniejszy uczeń gimnazjum, miał zaszczyt uroczyście go powitać. Pod koniec miesiąca odbyły się egzaminy maturalne, które zdali prawie wszyscy gimnazjaliści. Jerzy też zdał: tłumaczenie łacińskie sprawdził, zaglądając przez ramię młodemu Wojtyle do kartki.
Jak co roku w najbardziej ekskluzywnym lokalu, do którego uczęszczało bogate mieszczaństwo, a który należał do zrzeszenia urzędników państwowych, zorganizowano dla absolwentów wielki bal, komers. Przyozdobiono sale i zamówiono orkiestrę, która dała z siebie wszystko.
Stało się jednak coś nieprzewidzianego. Bez wcześniejszego uzgodnienia na zabawę przyszli licznie młodzi adwokaci z sądu i oficerowie XII pułku: kiedy rozpoczęły się tańce, "zajęli" wszystkie uczennice. Wkrótce jednak, wyczuwszy wrogie nastawienie, wycofali się. Parkiet odzyskali absolwenci: eleganccy, wymuskani, biała koszula i krawat, długie spodnie. Wykazali się doskonałą znajomością poloneza, walca, a nawet tanga, które podczas prób wydawało się bardzo trudne. To był wspaniały bal.
Karol i Halina wyznaczyli sobie spotkanie w Krakowie: chcieli nadal prowadzić razem teatr. Dla innych nastąpiła chwila rozstania, obrania różnych dróg: nie wiadomo, kiedy znowu się zobaczą.
Dla wszystkich jednak koniec szkoły wydawał się zapowiedzią szczęśliwych czasów, pełnych nowych wydarzeń. Młodzież liczyła na to, że Polska pozostanie poza zasięgiem burzy, która lada chwila miała się rozpętać. Wiele lat wcześniej tak pisał o polskich nadziejach Wyspiański:
Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna(*)
opr. mg/mg