Biografia Karola Wojtyły - rozdział 16
Tytuł oryginału: Storia di Karol
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo "M", Kraków 2002
ISBN 83-7221-215-5
Wydawnictwo "M"
ul. Zamkowa 4/4, 30-301 Kraków
tel./fax (012) 269-34-62, 269-32-74, 269-32-77
http://www.wydm.pl
e-mail: wydm@wydm.pl
Zanim Karol wyjechał z Krakowa, rektor seminarium powtarzał mu w kółko: "Jasne, że musisz dużo pracować. Ale musisz też poznać Rzym". A właściwie mówił "nauczyć się": "Będziesz musiał nauczyć się Rzymu". I Karol poszedł za jego radą.
Zaczął naturalnie od Watykanu: było to pewnej niedzieli, podczas uroczystości beatyfikacji. Po raz pierwszy zobaczył z bliska bazylikę św. Piotra i po raz pierwszy wszedł do niej. Przeżycie, jakiego doznał, było bardzo silne i głębokie, chociaż towarzyszyło mu uczucie zakłopotania, wynikłe ze sposobu, w jaki przeprowadzano wówczas cały rytuał. Przewodniczył mu kardynał, a papież, którym był wtedy Pius XII, schodził do bazyliki dopiero po południu, aby odmówić modlitwę do nowego błogosławionego.
Dzień po dniu Karol odkrywał tajniki miasta, wraz z jego różnymi rzeczywistościami: poznał Rzym katakumb i męczenników, Rzym tysięcy kościołów, Rzym pełen zabytków i dzieł sztuki, ale także i Rzym miasto turystów: Trastevere, Piazza Navona, Fontanna di Trevi.
Równocześnie uczył się powoli, ale systematycznie, jak rozumieć ducha panującej tu atmosfery i przede wszystkim, jak pokochać to miejsce. Udało mu się wejść w ten specyficzny wymiar uniwersalności, który nigdy go już nie opuścił i stał się jakby jego drugą skórą. Ta postawa pomogła mu spojrzeć na Kościół, na cały świat i na historię w sposób otwarty, bez wewnętrznych barier i ograniczeń, a przede wszystkim bez klapek na oczach.
Karol mieszkał w Kolegium Belgijskim na via Quirinale i uczęszczał na kurs teologii do Angelicum, uniwersytetu prowadzonego przez dominikanów i mieszczącego się na początku ulicy Nazionale. Idąc na zajęcia, wstępował na modlitwę do kościoła Sant'Andrea, gdzie przechowywane są relikwie polskiego świętego Stanisława Kostki, pod którego wezwaniem była parafia na Dębnikach. W kościele tym, należącym do jezuitów, spotykał często niemieckich seminarzystów ubranych w jaskrawoczerwone sutanny. Uderzało go, iż w samym sercu chrześcijaństwa narodowości, jeszcze tak niedawno podzielone przez wojnę, tak szybko umiały znowu się połączyć. Codziennie spotykała go jakaś niespodzianka, codziennie uczył się czegoś nowego. Rzym w okresie powojennym był miastem, w którym dało się jeszcze odczuć pozostałości po przemocy; był miastem biednym, z nielicznymi sklepami i wszechobecnym czarnym rynkiem. Niewiele było samochodów, a większość z nich zamiast dachu posiadała plandekę z odzysku po amerykańskich jeepach, zacerowaną, zreperowaną, czym się tylko dało.
Rzym był także miastem nieustannie wstrząsanym tak jak i pozostała część Włoch ożywionymi polemikami, dotyczącymi niedawno przeprowadzonego referendum, poprzez które obywatele mieli wybrać przyszły ustrój państwa: monarchię albo republikę. Zanim ogłoszono ostateczny wynik, cały kraj przeżył długi i niecierpliwy okres oczekiwana. Karol jednak nie wdawał się w żadne dyskusje: według niego chodziło o kontrasty polityczne, typowe dla ustroju demokratycznego, dla ustroju wolnego państwa. Jakże różna była sytuacja Włoch od sytuacja panującej w jego kraju!
W Polsce komuniści pokierowali referendum z 1946, tak jak i wyborami przeprowadzonymi w styczniu następnego roku. W przeddzień samych wyborów rozpętali silne represje policyjne nie tylko wobec opozycji politycznej, ale także przeciwko byłym członkom Armii Krajowej, których oskarżono o kolaborację tylko dlatego, iż nie walczyli przeciwko nazistom u boku wojska sowieckiego. Represje dotknęły także i wieś: na cel wzięto najważniejszą partię opozycji, Polskie Stronnictwo Ludowe, któremu przewodniczył Stanisław Mikołajczyk. Aresztowano wtedy około 60 tysięcy działaczy.
W 1948 r. utworzono PZPR, Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, która wchłonęła w swoje szeregi socjalistów. W ten sposób zniknęły ostatnie pozory pluralizmu. Przeciwnicy polityczni zostali zmuszeni do opuszczenia Polski. Na stanowisko Ministra Obrony Narodowej i komendanta sił zbrojnych powołano przysłanego przez Moskwę marszałka Konstantego Rokossowskiego, właśnie tego, który wraz z Armią Czerwoną stanął nad Wisłą w 1944 i nie wystrzelił ani jednej kuli na ratunek Warszawie, pozwalając, aby Niemcy doszczętnie ją zniszczyli.
Dla Polski to był już koniec. Zaledwie zdołała pokosztować smaku wolności po klęsce faszystowskich Niemiec, a od razu runął na nią ciężar innej dyktatury.
W tamtym czasie Karol nie przejawiał specjalnego zainteresowania problemami politycznymi. Ale najwyraźniej nie mógł też pozostać obojętny wobec tego, co działo się w jego kraju i o czym dowiadywał się za pośrednictwem dzienników lub listów od przyjaciół. Czekał na moment, kiedy będzie mógł ujrzeć wszystko na własne oczy: myślał, że dane mu będzie powrócić do domu na święta. Kardynał Sapieha natomiast postanowił inaczej. Napisał do Wojtyły i do drugiego studenta, Starowieyskiego, aby wykorzystali okres Bożego Narodzenia na poznanie katolickich realiów w jakimś innym kraju Europy Zachodniej.
Zwiedzili już pół Włoch. Pojechali do Asyżu, który zwiedzili, kierując się książką duńskiego pisarza Joergensena; byli w Monte Cassino, aby oddać cześć pamięci poległych tam Polaków. W San Giovanni Rotondo spowiadali się u ojca Pio, który wydał im się człowiekiem bardzo prostym, jasnym i konkretnym. Karola uderzył zwłaszcza widok cierpienia, jakiego kapucyn doznawał z powodu stygmatów podczas odprawiania mszy świętej.
Poszli za radą kardynała i zwrócili swoją uwagę także na pozostałą część Europy. Jako pierwszy etap podróży wybrali oczywiście Francję. W Paryżu odkryli wiecznie zatłoczone metro. Przede wszystkim jednak odkryli w nim miasto znacznie żywsze od Rzymu: ludzie mieli więcej ochoty do zabawy, do zapomnienia o niedawnych tragicznych doświadczeniach wojennych. Jednocześnie to właśnie w Paryżu eksperymentowano z innymi, awangardowymi formami duszpasterstwa, bardzo odważne jak na tamte czasy i może dlatego traktowane podejrzliwie przez niektóre kręgi rzymskiego duchowieństwa.
Dwójka młodych Polaków szybko nawiązała kontakt z księżmi-robotnikami, działającymi zwłaszcza w fabrykach, gdzie dawali swoje świadectwo, usiłując nawiązać dialog pomiędzy Kościołem a światem pracy. Poznali księży Misji Paryża, Mission de Paris, prowadzących ewangelizację na peryferiach tej wielkiej metropolii. W tamtym okresie opublikowano książkę, napisaną przez ojców Goddina i Daniela La France, pays de mission? którzy zwrócili uwagę publiczności na stopniową dechrystianizację społeczeństwa francuskiego. Prowadzona działalność była wyraźnym dowodem, iż alarm nie przeszedł bez echa i wywołał właściwą reakcję.
Przeżyte spotkania były ważną nauką: Karol zrozumiał, iż kryzys wiary we Francji jest w rzeczywistości zapowiedzią pojedynku, jaki katolicyzm będzie musiał w przyszłości stoczyć. Zrozumiał też, że z tej sytuacji zrodzi się nowy wizerunek Kościoła, już nie ograniczonego przez strach, skoncentrowanego na samym sobie, ale Kościoła, który zacznie wychodzić z zamknięcia jak mówił arcybiskup Paryża, Suhard ku społecznościom "niemyślącym już po chrześcijańsku".
Z Francji pojechali do Holandii, gdzie spotkali Kościół o silnej jeszcze organizacji wewnętrznej i misyjnej. Potem przyszedł czas na Belgię, gdzie w okolicach Charleroi Karol zajął się przez cały miesiąc pracą duszpasterską wśród polskich górników i ich rodzin.
W Belgii mógł też przyjrzeć się z bliska działalności Jeunesse Ouvriére Chrétienne, o której rozmawiał jeszcze w Rzymie z jej założycielem, ojcem Józefem Cardijnem. JOC, koncentrując się na formacji duchowej i zawodowej młodzieży, a w szczególności młodych pracowników, stworzyła ścisłe więzy współpracy pomiędzy służbą kapłańską a apostolatem świeckich. Także i to doświadczenie bardzo zainteresowało Karola, według którego kapłaństwo nie powinno mieć klerykalnego charakteru.
Powrócił do Rzymu z całym bagażem nowych odkryć, wrażeń i pomysłów. Zanurzył się we wspaniałości chrześcijańskiej Europy wraz z jej cudownymi, gotyckimi katedrami i całkiem innymi realiami religijnymi; zanurzył się też w Europę, która wrzała, w Europę poszukującą nowej tożsamości po zamieszaniu, jakie przyniosła wojna i już zaatakowanej kultem doczesności. Karolowi od razu nasunęła się myśl, iż należałoby wyruszyć z ewangelizacją, stosując jednak nowe formy duszpasterskie, otwarte na liczniejszą obecność w ich szeregach osób świeckich, co oznaczałoby jednocześnie ich większą swobodę działania a także większą odpowiedzialność wewnątrz Kościoła.
Karol musiał już mieć coś takiego na myśli, przygotowując pracę doktorską na temat "wiary według świętego Jana od Krzyża", ponieważ wyraźnie podkreślił istotę osobistego spotkania człowieka z Bogiem. Z tego wynikało, iż każdy człowiek ma prawo do wolności, gdyż w prawdziwy związek wzajemnego oddawania siebie można wejść tylko dobrowolnie.
Jego promotor, ojciec Réginald Garrigou-Lagrange, nie do końca zgadzał się z taką wizją. Był wybitną postacią wśród profesorów Angelicum, co nie zmieniało faktu, iż wyznawał, choć w znacznie mniejszym stopniu niż inni, rygorystyczną neoscholastykę, która zamiast szukać konfrontacji z nowymi nurtami, stawała w opozycji wobec współczesnych systemów filozoficznych. Wojtyła zdał w każdym razie wspaniale końcowe egzaminy studiów doktoranckich i otrzymał maksymalną ilość punktów pięćdziesiąt na pięćdziesiąt możliwych za obronę pracy doktorskiej.
Wyjechał z Rzymu w czerwcu 1948, czując zadowolenie z pożytecznie spędzonych dwóch lat, które jednocześnie pełne były nowych wrażeń. Wiedział, iż bardzo się zmienił, dojrzał, poszerzył swoje kompetencje kapłańskie, pogłębił wiedzę teologiczną i wiedzę o samym Kościele oraz jego różnych postaciach i działalności. W pierwszym z opublikowanych artykułów na łamach "Tygodnika Powszechnego", walczącego pisma katolickiego, kierowanego przez Jerzego Turowicza, opowiedział o spotkaniu z księżmi-robotnikami i ich doświadczeniach w pracy duszpasterskiej, jego zdaniem niezmiernie interesujących.
W drodze powrotnej spotkała go nieprzyjemna niespodzianka. Na polskiej granicy pociąg zatrzymał się, raptownie hamując. Do środka weszło dwóch żołnierzy, którzy oglądali podejrzliwie paszporty i zadawali mnóstwo pytań: skąd jechali, dlaczego byli za granicą i tak dalej. Kiedy dwa lata temu wyjeżdżali z kraju, nie przechodzili takiej dokładnej kontroli i nikt ich nie przesłuchiwał. Najwyraźniej wiele się zmieniło podczas ich nieobecności, i to w dodatku na gorsze.
W tamtych dniach cały świat komunistyczny był wielce wzburzony: "ekskomunikowano" Titę i wydalono Jugosławię z Kominformu. Trzeba przypomnieć, iż ustrój socjalistyczny w wydaniu bałkańskim podążał drogą wyznaczoną przez Związek Radziecki. A jednak perspektywa odmienności, którą mogło być usiłowanie zdobycia większej niezależności od Moskwy, przerażała przywódców światowego komunizmu.
Tymczasem we wszystkich państwach satelitarnych nasilały się ataki na wierzących i na Kościół. Dla marksizmu i jego koncepcji państwa istnienie "obcej władzy" było niedopuszczalne, zwłaszcza władzy związanej z instytucją ponadnarodową, jaką była Stolica Apostolska. Za zaostrzeniem kampanii antyreligijnej stała gniewna reakcja Moskwy na nieudaną próbę stworzenia Kościołów narodowych, niezależnych od Watykanu, łatwych w kierowaniu i w trzymaniu pod stałą kontrolą.
Arcybiskup Zagrzebia, Alojzije Stepinac, jako pierwszy sprzeciwił się takim manipulacjom i przypłacił to ciężkimi konsekwencjami. Miało to miejsce w Jugosławii już po "oderwaniu się", w czasie, kiedy panował komunizm tzw. liberalny. Aresztowano go pod zarzutem współpracy z reżimem Ante Pavelicia i urządzono mu haniebny proces haniebny to zresztą mało powiedziane na którym został skazany na szesnaście lat pracy przymusowej.
Na Ukrainie Kościół greckokatolicki został zniesiony i siłą włączony do Kościoła prawosławnego. Jego zwierzchnik duchowny, metropolita lwowski Josyp Slipyj, który odrzucił rozkaz oddzielenia się od Rzymu, także został skazany: siedział w więzieniu już od trzech lat, a pozostało mu jeszcze piętnaście.
W Polsce sytuacja nie była aż tak dramatyczna, wielu jednak pamiętało, jak Stalin zażartował pewnego razu, iż wprowadzenie komunizmu w tym państwie będzie tak ciężkie jak "próba osiodłania krowy". Chciał przez to podkreślić, że będzie bardzo trudno oswoić i podporządkować sobie naród, który w 95 procentach był katolicki.
W sytuacji, kiedy Polska zatopiona była w wodach imperium sowieckiego i pozbawiona jakiejkolwiek obrony, Stalin, nowy "car", postanowił jednak tego dokonać.
opr. mg/mg