Śląski męczennik - ks. Piotr Klimek

Ks. Piotr Klimek oddał życie za wiarę, broniąc godności kapłana, nie wyparł się także swej polskiej tożsamości

Na początku lat 90. zbierając materiał o mniejszości niemieckiej na Śląsku Opolskim, w Kotorzu  Wielkim spotkałem się z Teodorem Tuchockim, członkiem miejscowego koła DFK. Z rozmowy tej zapamiętałem to, że część osób z jego rodziny czuło  się Niemcami, inni Polakami. Wspomniał swojego stryjka księdza Piotra Klimka, który jako Polak-Ślązak zginął około 31 października 1940 w  KL Mauthausen-Gusen w Austrii. Zwłoki  księdza zostały spalone w krematorium w Mauthausen.Wspomniał też, że na cmentarzu parafialnym w Kotorzu Wielkim można odszukać stary grób matki  bohaterskiego proboszcza z Żor - Marii Klimek z domu Kowol.

Po dwudziestu kilku latach od rozmowy z nieżyjącym od 1996 r. panem Tuchockim postanowiłem odszukać ten grób. Kilkakrotne próby zakończyły się niepomyślnie. Jednak przypadek sprawił, że udało mi się dotrzeć do  syna Teodora Tuchockiego — Joachima, mieszkańca Kotorza Wielkiego.

Ten naprowadził mnie na stary grób matki Piotra Klimka. Zmarła ona w 1913, gdy syn liczył sobie niespełna 6 lat, natomiast jego ojciec umarł jeszcze wcześniej.

W domu Joachima Tuchockiego po księdzu Piotrze Klimku pozostało niewiele pamiątek: stare zdjęcie księdza Piotra z siostrą Jadwiga, książka wspomnieniowa oraz  figura św. Piotra.

Pan Joachim na grobie Marii Klimek z domu Kowol często zapala znicze i składa kwiaty. Tylko parę osób w parafii — być może — wie o tym, że na kotorskim cmentarzu leży matka księdza męcznika, który oddał życie za wiarę i prawdę, broniąc godności księdza.

Piotr Klimek rodził się 1881 roku jako syn rolnika na Śląsku Opolskim. Od 1893 roku uczęszczał do katolickiego gimnazjum św. Macieja we Wrocławiu. W  1902 zdał egzamin dojrzałości. Po maturze studiował na Wydziale Teologicznym. Podczas studiów uczęszczał na  wykłady z języka i literatury polskiej.

Sakrament święceń kapłańskich przyjął 23 czerwca 1906.

W lipcu i sierpniu 1906 pomagał jako kapłan w parafii Groß Kottorz (obecnie Kotórz Wielki), do której należały Wengern / Węgry; rodzinna wieś Klimka.

Od 5 września 1906 został wikarym parafii Świętego Sebastiana w Gesundbrunnen (od 1920 dzielnica Berlina), gdzie pomimo zakazu przygotowywał także w języku polskim dzieci do przyjęcia sakramentów. 22 października 1911 został zatwierdzony na stanowisku kuratusa w Königsberg (obecnie Chojna), gdzie zaangażował się w budowę nowego kościoła i plebanii.

Po zakończeniu I wojny światowej zajmował od 27 września 1919 w Republice Weimarskiej stanowisko proboszcza w Züllichau (obecnie Sulechów), gdzie uczył również dzieci polskich robotników sezonowych czytać i pisać po polsku. Po plebiscycie śląskim przeniósł się na Górny Śląsk, gdzie w 1923 roku został   inkardynowany do Administracji Apostolskiej, której administratorem apostolskim od  1922 roku był August Hlond.

Ksiądz Piotr Klimek był do czerwca 1924 katechetą w gimnazjum w Pszczynie. W trakcie tworzenia w 1924 roku Archidiecezji katowickiej mianowany 30 czerwca 1924 administratorem, a następnie proboszczem parafii Świętych Apostołów Filipa i Jakuba w Żorach. 21 października 1933 został wybrany dziekanem dekanatu żorskiego.

Po wybuchu II wojny światowej Żory zostały zajęte w październiku 1939 przez Wehrmacht; nazwę miasta zmieniono na Sohrau. Wobec tego, że Piotr Klimek nie zaprzestał posług kapłańskich w języku polskim, jak tego żądała administracja niemiecka, został aresztowany 12 kwietnia 1940 przez Gestapo.

W swoich wspomnieniach z obozu Dachau i Gusen, gdzie spotkał się też z ks. Klimkiem — jako współwięzień — ks. dziekan Jan Osiewacz, były proboszcz z Ćwiklic koło Pszczyny, pisze m.in.: Na posterunku policji niemieckiej w Żorach  w początkach 1940 r., padły takie słowa: Also sagen Sie Herr Pfarrer Klimek, Sin Sie Pole? - Ja, ich bin Pole! I drugi i trzeci raz to pytanie i ta sama odpowiedź.

Badający podsunął mu wykręt, ale daremnie. Zwolniono go wprawdzie, lecz nie na długo. Wszak jest kapłanem śląskim i przyznał się do polskości. Czegóż więcej trzeba? Za takie zbrodnie jest tylko jedna kara — obóz koncentracyjny. Niebawem też otrzymał wezwanie do biura Gestapo w Rybniku. Pożegnał się krótko z tym i owym ze swych parafian, którzy mu wyrzucali, czemu nie wykupił się niejasną dwuznaczną  odpowiedzią.

- Nie mogę kłamać — odrzekł krótko. I pojechał, pomodliwszy się po raz ostatni w swoim kościele parafialnym, któremu tak wiernie służył (od 1931 do 1940 r. - uwaga J.P). Przeczucie nie omyliło go tym razem. Wiedział przecież, że w parafii byli i tacy, którym zawadzał. Tak też się stało - z Rybnika już go nie puścili.

Zamknęli, sponiewierali, zbili, oni członkowie Herrenvolku i „krzewiciele' wyższej kultury. Zestawiono więc transport, który 5 maja dotarł do Dachau. Był to przede wszystkim transport księży śląskich. W Dachau nie wiodło się ks. Klimkowi. Życie obozowe było zbyt ciężkie dla duszy i ciała, tym bardziej dla człowieka, który dobiega do sześćdziesiątki. W tym samym czasie setki kilometrów od Dachau budowano obóz pracy w Guben, jako filię obozu w Mauthausen. Ciężary obozowego życia i praca w kamieniołomach była ciężka, a zupa obiadowa lekka. Wskutek tych warunków ks. Klimek osłabł i popadł w niełaskę kapo, który mu wyznaczył pewnego popołudnia pracę na specjalnie ciężkim odcinku, gdzie wykańczało się więźniów.

- Widziałem go potem — wspomina ks.Osiewacz — jak się wlókł na plac apelowy, kładąc ręce na ramionach przyjaciela, idącego przed nim. Zmęczona twarz zdradzała poważną chorobę, oczy przygasłe. W końcu dostał się do rewiru, gdzie pracowało kilku Polaków. Koledzy starali się mu ulżyć, ale pomóc już nie mogli. Jego nadzwyczajna cierpliwość, pogoda umysłu, jego gotowość do złożenia swego życia w ofierze za wiarę i naród budowały wokół wszystkich. A gdy to jego życie już zgasło, wyniesiono go z sali na „Bahnhof” niby do dworca, z którego się odjeżdża do wieczności. Jak długo tam się męczył nikt nie wie, gdyż jedynymi świadkami ostatnich jego chwil byli tylko sami konający, tak jak on. Trumna dla niego była już gotowa. Wszakże setki trumien stały pod barakiem i czekały na ofiary. A potem nadjechała ciężarówka zabrała brudną bieliznę, podarte trzewiki i kilka trumien, na których siedzieli SS-mani, palący papierosy, żartujący i głośno się śmiejący. Była to ostatnia droga ks. Piotra Klimka do krematorium w Mauthausen.

Na cmentarzy kotorskim zapalając  świeczkę przy grobie matki ks. Piotra Klimka modlimy się również przy jego symbolicznym grobie, gdyż jego prochy po spaleniu oprawcy rozsypali w niewiadomym miejscu.

W powyższej publikacji wykorzystano opracowanie Edwarda Wichury-Zajdla „Z dziejów duchowieństwa śląskiego w czasie II wojny”, str. 69-71 oraz informacje z Wikipedii.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama