Jak zachował się polski Kościół wobec wydarzeń w Polsce i Czechosłowacji w 1968 r?
Walki frakcyjne na szczytach PZPR, stanowiące ich efekt wydarzenia marcowe w Polsce w 1968 r., a wkrótce potem udział armii polskiej w inwazji państw — członków Układu Warszawskiego na Czechosłowację, zaaprobowany przez V Zjazd partii i ratujący pozycję Gomułki jako I sekretarza KC PZPR poważnie nadszarpnęły prestiż międzynarodowy PRL, po październiku 1956 r. stosunkowo wysoki. Rok 1968 zaczęto wręcz określać w publicystyce antykomunistycznej, jako najciemniejszy rok w powojennej historii Polski. Historycy pisali o tym niewiele, dokumentacja problemu ma poważne luki, ograniczając się w zasadzie do dokumentów kościelnych i materiałów wojewódzkich Urzędów ds. Wyznań. Analiz centralnych instancji partyjnych (zwłaszcza Wydziału Administracyjnego i Komisji KC PZPR ds. Kleru) na ten temat nie udało się — jak dotąd — odnaleźć. Zainteresowanie historyków budzi przede wszystkim kwestia stosunku hierarchii kościelnej do studenckich wydarzeń marcowych. Istotnie, ze względu na szczególną rolę Kościoła w Polsce nie sposób pominąć analizy jego reakcji na rozruchy studenckie 8 marca 1968 r. oraz na interpelację Koła Poselskiego „Znak”, jednak nie mniej ważna wydaje się sprawa stosunku Kościoła do udziału Polski w zbrojnej interwencji w Czechosłowacji w tymże 1968 r., a w jakimś stopniu również do V Zjazdu PZPR, który pozwolił przetrwać przy władzy Władysławowi Gomułce jeszcze ponad dwa lata.
Stanowiska A. Dudka i J. Eislera w sprawie stosunku władz kościelnych do wydarzeń marcowych są w zasadzie zgodne i sprowadzają się do tezy, że w 1968 r. kardynał Wyszyński, Episkopat i duchowieństwo polskie zajęli mniej zdecydowane i radykalne stanowisko niż wobec kryzysu 1956 r. Spowodowane to było (...) pewną obawą przed tym, by w żadnym razie nie dać się wciągnąć w jakąś wewnątrzpartyjną rozgrywkę. (...) Episkopat tę wyważoną, czy jak chcą inni, nazbyt może ostrożną, postawę zachował właściwie do końca kryzysu. Peter Raina uważa, że wątpliwości i powściągliwość prymasa rodziły się z przekonania, że rozruchy na Uniwersytecie Warszawskim to rozgrywka zwalczających się frakcji partyjnych rękoma młodzieży. Niektóre środowiska miały (i mają) pretensje do Kościoła, że nie było z jego strony jednoznacznego potępienia kampanii antysemickiej, zainspirowanej przez partię. Zdaniem Mariana P. Romaniuka: Po części wiązało się to z sympatiami endeckimi części episkopatu i miało związek z atakami na osoby, które w epoce stalinowskiej zaangażowały się w rozbudowę systemu władzy ludowej. Nie było więc poważnych powodów, dla których prymas Wyszyński mógłby bronić te osoby.
Naczelnik Wydziału II w Urzędzie do Spraw Wyznań Aleksander Merker pisał w rocznym sprawozdaniu, że Episkopat zachował wobec wydarzeń marcowych postawę pełną rezerwy, że miał pasywny stosunek do debaty sejmowej nad interpelacją Koła Poselskiego „Znak”, że zachował pełne rozwagi stanowisko wobec wkroczenia wojsk państw — członków Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, wreszcie że powstrzymał się od politycznego, opozycyjnego działania publicznego w okresie przygotowań do V Zjazdu partii.
Kościół istotnie nie dał się wciągnąć w rozgrywki polityczne PZPR. Jednakże w codziennej działalności duszpasterskiej księża nie ukrywali, po czyjej stronie są ich sympatie. Kard. Wyszyński zabrał publicznie głos w kościele Św. Augustyna w Warszawie w sprawie zajść studenckich, mówiąc, że ci, którzy nas znieważają i biją, znieważają siebie samych. 11 marca 1968 r. — czytamy w sprawozdaniu Urzędu do Spraw Wyznań — prymas odwołał konferencję w kościele akademickim Św. Anny w Warszawie, poświęconą Kościołowi w świecie współczesnym, a rektor kościoła oświadczył zebranej młodzieży, że kardynał nie przybędzie, bo nie chce swoją obecnością komplikować sytuacji.
Prymas skomentował wystąpienie Gomułki z 19 marca, analizujące charakter i przebieg studenckich zajść, następującymi słowami: Odbieram to z uczuciem mieszanym. Z jednej strony — współczucie dla człowieka, który się bardzo męczy swoją pozycją, do której nie jest przygotowany. Posługuje się materiałem, którego nie rozumie, wyrazami, z którymi nie jest oswojony. Wąski horyzont myślowy sprawia, że roznamiętnia się dla drobiazgów, posługuje się materiałem śmieciarskim, nie pomija niczego. Wyakcentował „rządy ciemniaków”, robiąc zielone światło dla figla S. Kisielewskiego, który można by pominąć milczeniem. Objawił raz jeszcze swoją jedyną nadzieję na ZSRR. Kłaniał się Moskwie, oburzał się na artystów i młodzież polską — za „obrażony” kraj radziecki. Winę zwalił na „nauczycieli-pedagogów” na Uniwersytetach, za których trzeba się wziąć. Unikał Kościoła. Bardzo to bolesne widowisko.
Oficjalne stanowisko hierarchii kościelnej wobec rozruchów studenckich 8 marca i interpelacji Koła Poselskiego „Znak” z 11 marca wyrażone zostało w liście do premiera rządu z 21 marca 1968 r. i w „Słowie” Episkopatu w sprawie wydarzeń w środowisku studenckim, czytanym w marcu z ambon w miastach akademickich. 20 marca 1968 r. Komisja Główna Episkopatu, przygotowująca memoriał do rządu w sprawie całokształtu sytuacji Kościoła w Polsce zdecydowała, że w związku z wydarzeniami marcowymi sprawę tę odłoży do maja. Natomiast po omówieniu przebiegu akademickich manifestacji biskupi wystosowali do premiera list potępiający metody stosowane przez Służbę Bezpieczeństwa oraz popierający postulaty młodzieży, którego projekt przedstawił zebranym prymas. W liście do rządu, przekazanym na ręce premiera J. Cyrankiewicza, biskupi postulowali, by: uwolnić młodzież zatrzymaną w więzieniach i aresztach; powściągnąć drastyczność stosowanych metod karania i śledztwa, o czym przenikają wiadomości do społeczeństwa; wpłynąć na prasę, by informowała opinię publiczną, zgodnie z rzeczywistością, lub przynajmniej by tendencyjnymi naświetleniami nie drażniła młodzieży i społeczeństwa; wpłynąć skutecznie na władze bezpieczeństwa, by nie stosowały anachronicznych środków represji, tak bardzo skompromitowanych we wspomnieniach naszego narodu.
Z kolei kard. Karol Wojtyła zaprezentował projekt „Słowa” Episkopatu do odczytania z ambon o bardzo podobnej wymowie do cytowanego wyżej listu biskupów. W odczytanym w niedzielę 31 marca 1968 r. z ambon w kościołach wszystkich miast akademickich „Słowie” biskupów powiedziano jasno, że: Stosowanie środków przemocy fizycznej nie prowadzi do prawdziwego rozwiązania napięć pomiędzy ludźmi ani pomiędzy grupami społecznymi. Brutalne użycie siły uwłacza godności ludzkiej — i zamiast służyć utrzymaniu pokoju, rozjątrza tylko bolesne rany.
Już po Konferencji Episkopatu Polski, w przemówieniu do nauczycieli 30 marca 1968 r. prymas dał wyraz swemu podziwowi dla realizmu młodzieży, która upominając się o swoje prawa, nie podniosła dłoni przeciwko władzom państwowym. 10 i 11 kwietnia, w kazaniach wygłoszonych w Warszawie prymas ponownie wrócił do tych spraw, mówiąc o konieczności przemawiania do młodzieży językiem miłości, żeby nie pokazywać światu takich widowisk, jak widziano je na Krakowskim Przedmieściu (...) bo to są widowiska bolesne, które nas drogo kosztują w opinii całego świata.
Poza tym większość biskupów z kardynałem Wojtyłą nie wypowiadała publicznie swego stanowiska w sprawie tych wydarzeń. Nawet tacy przedstawiciele hierarchii jak Kominek, Tokarczuk i Baraniak byli bardzo ostrożni w swych ocenach. Kardynał Wojtyła wydał polecenie duszpasterzom akademickim, aby uspokajali młodzież. W większości seminariów duchownych Krakowa wydano zarządzenia, aby młodzież duchowna nie brała udziału w manifestacjach studenckich. W kościołach proboszczowie zrywali rozwieszane przez studentów afisze. Bp Bednorz w Katowicach zakazał duszpasterzom akademickim poruszania problemów politycznych w rozmowach z młodzieżą studencką. Merker nie omieszkał jednak podkreślić, że reakcje szeregowego kleru na wydarzenia marcowe odbiegały od oficjalnego stanowiska kierownictwa Kościoła i były podobne do reakcji oburzonego biciem młodzieży studenckiej społeczeństwa. Twierdził też jednak, że bezpośrednio po wydarzeniach marcowych w 1968 r. było mniej niż przedtem antypaństwowych wystąpień kleru.
Wydział ds. Wyznań Prezydium Rady Narodowej w Warszawie przeprowadził gruntowną ocenę stanowiska duchowieństwa katolickiego w stolicy wobec wydarzeń marcowych. Pisano w niej, że 14 marca 1968 r. na konferencji dziekanów archidiecezji warszawskiej prymas Wyszyński skomentował wydarzenia w środowisku akademickim i zalecał księżom nie wtrącać się do spraw polityki, wpływać na uspokojenie, gdyż nie wiemy, co młodzież popchnęło do tych wystąpień, jak też nie wiemy, kto za tym stoi. Zalecał również wzmożenie pracy duszpasterskiej. Jednakże w kilka dni później episkopat i kuria metropolitalna niedwuznacznie opowiedziały się po stronie elementów wichrzycielskich i podjęły działalność ujawniającą zdecydowanie wrogie wobec władzy ludowej stanowisko Episkopatu i Kurii Warszawskiej. Trzeba przy tym pamiętać, że w okresie tym za „wrogą działalność” uważano nawet modlitwę za rządzących.
Partyjny aparat wyznaniowy miał za złe Episkopatowi, iż ten usiłuje wywołać wrażenie, że zajmuje stanowisko z pozycji rzekomo apolitycznych, ogólnohumanistycznych, ogólnonarodowych i chrześcijańskich. Uważano, że wystąpienia prymasa obliczone są na pozyskanie poparcia młodzieży akademickiej dla znanych celów politycznych (cokolwiek by to miało znaczyć). Tak czy inaczej warszawscy funkcjonariusze Wydziału ds. Wyznań RN nie mieli wątpliwości, że: Mimo zróżnicowania postaw kleru wobec ostatnich wydarzeń władze kościelne niedwuznacznie opowiedziały się po stronie elementów wichrzycielskich wśród studentów oraz wykorzystały te wydarzenia dla zamanifestowania raz jeszcze swej wrogości wobec władzy ludowej.
Urząd do Spraw Wyznań nie ulegał nastrojom chwili tak, jak instancja wojewódzka. W maju 1968 r. Dyrektor Urzędu do Spraw Wyznań A. Skarżyński mówił do kierowników wojewódzkich Urzędów do Spraw Wyznań: Marzec bieżącego roku zaznaczył się nieangażowaniem się kardynała w napiętej sytuacji w kraju. Ten brak zaangażowania tłumaczyć należy faktem, że zdaniem Wyszyńskiego nie były to te siły polityczne, które mogłyby zrealizować jego nadzieje polityczne. Skarżyński zakładał, że w przekonaniu prymasa w trudnej sytuacji wewnętrznej państwo będzie bardziej ustępliwe. Stąd marcowe nadzieje na wzrost napięcia.
Fakt, że Episkopat nie zaangażował się głośno i jednoznacznie w popieranie przeciwników „władzy ludowej”, w jakimś stopniu zaskoczył partię. Skarżyński upierał się, że Kościół wiedział o przygotowaniach do rozruchów marcowych. Twierdził, że tylko nazwanie przez władze wichrzycieli po imieniu — syjonistami — powstrzymało poparcie Episkopatu dla rewizjonistów i spowodowało jego zwrócenie się w kierunku „Znaku”, który stał się sztabem. (...) Znakowcy i studenci starali się wywierać wpływ na biskupów. Wytworzyło to dla episkopatu sytuację niewygodną. Rzekomo właśnie dlatego Episkopat nie zareagował publicznie na krytykę „Znaku” po jego interpelacji w Sejmie, ani też na wymuszone złożenie mandatu członka Rady Państwa przez posła Jerzego Zawieyskiego.
Partia uparcie twierdziła, że prymas Wyszyński dążył do zbliżenia ze środowiskami rewizjonistycznymi i syjonistycznymi w kraju, ale wydarzenia marcowe przyniosły mu trojakie rozczarowanie, jako że środowiska te nie wysunęły haseł prokościelnych; ujawnione zostały powiązania tych środowisk z ludźmi typu Romana Zambrowskiego, którym bardzo egocentryczny i nie zapominający osobistych urazów Wyszyński nie wybaczył chyba izolowania go w 1953 r.; środowiska te w obliczu zmobilizowanych sił partii okazały się zbyt słabe, by obalić panujący system.
Wspomniany wcześniej memoriał o sytuacji Kościoła, którego wysłanie — w związku z wydarzeniami marcowymi — Episkopat przesunął na maj, ostatecznie dotarł do premiera 28 czerwca 1968 r. Głosił on — najogólniej rzecz ujmując — że rozdział państwa od ateizmu jest niezbędnym warunkiem, aby opinia publiczna nie szukała oparcia poza państwem i nie wiązała z Kościołem żadnych tendencji politycznych; że władze partyjne nie mogą wymagać, by Episkopat udzielał moralnego poparcia wszystkim ich posunięciom, albowiem, jak uczy niedawna historia, wiele z tych posunięć okazało się później wysoce niepraworządnymi; że Episkopat zawsze udzielał i chce nadal udzielać poparcia podejmowanym przez rząd wysiłkom zmierzającym do umocnienia bezpieczeństwa Polski, do skupienia wysiłków obywateli w zgodnej pracy dla kraju, do sumiennego przestrzegania sprawiedliwych praw oraz do wypełnienia przez obywateli obowiązków wobec narodu i państwa; ale też, że winno się usunąć konkretne przypadki wszczepiania osobistej niechęci czy nienawiści do religii w instytucje państwowe.
Kościół uważał, że spełnienie tych warunków jest niezbędne do ukształtowania się poprawnych relacji między państwem a Kościołem dla dobra obu stron, zwłaszcza że Kościół nie chce pozycji uprzywilejowanej, ale domaga się tylko należnych mu słusznych praw. Nie chce też bynajmniej wtrącać się w konkretną politykę państwa. Mimo krytycznych uwag pod adresem władz, zawartych w liście biskupów, został on przez partię przyjęty przychylnie, jako wyraz modyfikacji taktyki działania Kościoła w duchu bardziej niż dotąd soborowym. Nie ulega wątpliwości, że złagodzenie kursu wobec Kościoła miało u swoich źródeł słabość partii, targanej walkami frakcyjnymi. Kościół nie miał złudzeń co do rzeczywistych intencji władz partyjnych, zwłaszcza prymas, który podziałów wśród komunistów (...) nie robił. (...) Dla Księdza Prymasa komuniści byli monolitem i jakieś wewnątrzpartyjne różnice nie odgrywały żadnej roli. Świadomy był, że istnieje pewna linia polityczna ustalona w Moskwie i niezależnie od tego kto sprawuje władzę w PZPR, musi trzymać się tego kierunku.
Słuszność stanowiska Episkopatu wykazała dobitnie interwencja państw — członków Układu Warszawskiego w sierpniu 1968 r. w Czechosłowacji. Postawę Kościoła wobec tego dramatu partia określiła jako powściągliwą. Uznano, że postawę Episkopatu Polski generuje obawa przed niebezpieczeństwem ze strony rewizjonizmu zachodnioniemieckiego. Wprawdzie ks. kard. Wyszyński mówił 23 sierpnia 1968 r. w Częstochowie, że zawsze nieśliśmy wolność i miłość innym narodom, ale podkreślił również konieczność obrony granic Rzeczpospolitej, a w dniu 1 września decyzję o wkroczeniu armii do Czechosłowacji nazwał już tylko wydarzeniem trudnym i skomplikowanym, o którym lepiej milczeć. Więcej na ten temat nie zabrał już publicznie głosu, a abp Kominek, który wcześniej kilkakrotnie w swoich publicznych wystąpieniach powtarzał idzie wiosna z Czechosłowacji, po sierpniu — jak napisał Aleksander Merker — zrezygnował z tej swojej przenośni.
Takie twierdzenia wypowiadano jednak dopiero w 1969 r. Bezpośrednio po udzieleniu południowym sąsiadom Polski „bratniej pomocy” partyjny aparat wyznaniowy w terenie obarczony został zadaniem szczegółowego rozpoznania reakcji duchowieństwa katolickiego na wydarzenia w Czechosłowacji. Na wszelki wypadek polecenie to wydano jedynie telefonicznie, a nie na piśmie. Paranoja stawała się zjawiskiem coraz powszechniejszym w kręgach władzy.
Z materiałów nadesłanych przez wydziały ds. wyznań przy prezydiach wojewódzkich rad narodowych wynikało, że zainteresowanie duchowieństwa wydarzeniami w Czechosłowacji było bardzo duże, ale nie ujawniano go wobec wiernych. Informatorzy z Kielecczyzny donosili np., że wrogie środowiska kleru uważają, że udział Polski w interwencji w Czechosłowacji był niepotrzebny, że przypomniał wszystkim Zaolzie, skompromitował komunistów i zaszkodził Polsce, usuwając jakiekolwiek złudzenia co do suwerenności Polski. Natomiast ze strony księży lojalistów padały wypowiedzi, że gdyby do Czechosłowacji nie weszły nasze wojska, to weszłaby Bundeswehra. Ostatecznie w kręgach duchowieństwa na Kielecczyźnie powszechna była jesienią 1968 r. opinia, że w czechosłowackiej sytuacji nastąpiło wyraźne przesilenie, i choć powoli, dokonuje się tam stabilizacja i władze tego kraju wykonują to, do czego się w Moskwie zobowiązały. Niektórzy księża mają wątpliwości, czy wojska sojusznicze zostaną szybko z Czechosłowacji wycofane. W województwie olsztyńskim znaczna część księży uważała, że Związek Radziecki i Polska posunięciem wobec Czechosłowacji przekreśliły swój dotychczasowy wkład i dorobek w działalności na rzecz utrzymania pokoju światowego.
Władze były szczególnie zainteresowane poglądami biskupów na omawianą kwestię. Zgodnie z raportami wojewódzkich Urzędów ds. Wyznań bp Jan Jaroszewicz z Kielc wypowiedział się nieoficjalnie do zaufanych księży, że była nadzieja, że Czesi przyniosą Kościołowi w Polsce trochę wolności, ale po interwencji nadzieja ta upadła. Z kolei biskupi sandomierscy: Piotr Gołębiowski i Walenty Wójcik wypowiadali się nieoficjalnie, że księża absolutnie nie powinni z tymi sprawami pod żadnym pozorem wychodzić na zewnątrz, bo tym mogą dać przeciwnikom argumenty przeciwko sobie, niemniej jednak żywo interesowali się rozwojem sytuacji w Czechosłowacji. Biskupi Łódzkiej Kurii Biskupiej oraz tamtejsi księża kurialiści uważali podobno, że dla obozu komunistycznego nie było innego wyjścia, jak interwencja wojsk sojuszniczych w Czechosłowacji i że gorzej byłoby, gdyby do Czechosłowacji nie wkroczyły wojska radzieckie, bo wtedy wcześniej czy później zrobiliby to Niemcy, a tego Polacy nie mogą tolerować, gdyż za dużo doświadczyli na własnej skórze.
Zrozumiałe, że opinie biskupów musiały być w tamtym okresie formułowane bardzo powściągliwie. Już jednak na szczeblu parafii zróżnicowanie poglądów było o wiele większe. Księża zastanawiali się nad szkodami, jakie kraj nasz i cały obóz socjalistyczny poniósł. Mówiono, że wejście wojsk sojuszniczych skomplikowało sytuację międzynarodową i przysporzyło między innymi wrogów Polsce. Były głosy, że problem Czechosłowacji powinien był załatwić sam Związek Radziecki, a Polska nie powinna się do tego mieszać.
Najbardziej radykalnie krytykowały interwencję w Czechosłowacji zakony. W raporcie z diecezji łódzkiej pisano np., że są głosy spośród jezuitów mówiące, że państwa uczestniczące w interwencji okazały się wrogami jakiejkolwiek wewnętrznej liberalizacji w ramach ustroju socjalistycznego. Jeden z księży salezjanów stwierdził, że kraje socjalistyczne krzyczą, że spełniają wolę ludu czechosłowackiego. A tymczasem okazuje się, że wola tego ludu jest zupełnie inna. Nikt z Czechów nie chce łączyć się z wojskami państw Układu Warszawskiego. W sumie jednak uznano, że w swej większości zarówno kler świecki, jak również zakonnicy wypowiadają się, że interwencja w Czechosłowacji była koniecznością dla obozu socjalistycznego, a to wiąże się z polską racją stanu.
Jesienią 1968 r. władze wyraziły zgodę na wyjazd do Watykanu ks. prymasa Wyszyńskiego i szesnastu innych biskupów. A. Skarżyński stwierdził, że: Bardzo wstrzemięźliwe — w sensie politycznym — zachowanie kardynała we Włoszech, jego wizyta w Ambasadzie PRL w Rzymie, potwierdzają opinię o zmianie taktyki na rzecz realistycznej linii politycznej. Dodał też, że: W końcowych miesiącach 1968 r. biskupi poprzednio szczególnie agresywni w wypowiedziach publicznych, jak Tokarczuk i Musiel, zmienili ton i w swych kazaniach umieszczają elementy ogólnopacyfistyczne. Bp Modzelewski potępił nawet w kazaniach wojnę wietnamską.
Dostrzegając pożądane zmiany w stanowisku Kościoła, partia najważniejszą rolę przypisywała naciskowi Watykanu, który przy okazji pobytu w Rzymie wyjątkowo licznej grupy polskich biskupów dotarł bezpośrednio do szerszego niż poprzednio kręgu purpuratów i umocnił pacyfikujący wpływ wizyty Casarolego z początku 1967 r. Uznano, że poparcie mas dla polityki kierownictwa Państwa i Partii w marcu 1968 r., nasilenie aktywności politycznej w okresie przedzjazdowym oraz akcja 5 państw socjalistycznych w Czechosłowacji wyraźnie pokazały reakcyjnej części episkopatu siłę naszego państwa i obozu socjalistycznego. Było to podcięciem nadziei na możliwość odegrania przez Kościół nakreślonej w 1957 r. przez Wyszyńskiego roli czynnika, który rozprawi się z komunizmem w skali krajowej i międzynarodowej.
Aparat wyznaniowy nie wykluczał, że „wyciszenie się” Kościoła obliczone jest na wykorzystanie w stosownym czasie poważnych rozbieżności w kierownictwie partyjnym, które prędzej czy później zaowocują znaczącymi zmianami politycznymi i kadrowymi. Świadczył o tym fakt, że kierownictwo Kościoła, unikając radykalnych wystąpień politycznych, równocześnie stale podtrzymywało podjęte wcześniej działania, mające na celu pogłębienie wewnętrznej jedności duchowieństwa przez konsekwentne wymaganie: lojalności wobec przełożonych, ścisłego przestrzegania zarządzeń władz kościelnych i obowiązujących przepisów prawnych w zakresie wyznaczonym przez władze kościelne, unikania kontaktów z przedstawicielami władz państwowych, niepublikowania na łamach czasopism wydawanych przez pseudokatolickie organizacje.
Partia widziała, że hierarchia kościelna stara się o wyeliminowanie ze swej działalności akcentów bezpośredniej krytyki państwa i jego polityki w różnych płaszczyznach życia społecznego i gospodarczego. Trwała jednak uparcie przy opinii, że eksponowana przez władze kościelne jednomyślność biskupów i szeregowego kleru z kard. Wyszyńskim w zasadniczych kwestiach jest fikcją obliczoną na naiwność części duchowieństwa i wiernych.
Ze swej strony hierarchia Kościoła katolickiego nie wierzyła w autentyczność „odprężeniowych” tendencji ze strony władzy ludowej. I miała rację, bo wszelkie ustępstwa władz wypływały jedynie z ich słabości. Nie zaprzestano natomiast w rzeczywistości żadnych działań, które w przyszłości dawały możliwość natychmiastowego powrotu do „twardego kursu” wobec religii i Kościoła. Kościół był pewny, że recydywa taka nastąpi. Ze swej strony Wydział Administracyjny KC PZPR nie miał wątpliwości, że hierarchia kościelna w Polsce w 1969 r. będzie kontynuować walkę obronną Kościoła z zagrożeniem ze strony ateizmu i laicyzacji.
Barbara Fijałkowska, ur. 1942; dr hab., dyrektor Instytutu Nauk Politycznych i Filozoficzno-Społecznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, autorka m.in. książki „Partia wobec religii i Kościoła w PRL”. Mieszka w Warszawie.
opr. mg/mg