Był wolnym niewolnikiem [N]

Kardynał Wyszyński urodził się w zaborze rosyjskim i od początku życia doświadczał, że wolność nie przychodzi darmo. Już jako dziecko umiał o nią zawalczyć

Czy niewolnik może być wolny? Czy człowiek urodzony w kraju wymazanym z mapy świata może znać smak wolności? Czy więzień może ocalić swoją wewnętrzną wolność? Nie są to pytania retoryczne. Nasuwa je życie sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego

Urodził się w niewoli, pod zaborem rosyjskim. Jego metryka spisana została w urzędowym języku zaborcy. Dopiero gdy wieczorny patrol Kozaków popędził na koniach przez Zuzelę w kierunku Nura, w polskich chatach zaczynał się czas wolności.

Domowe lekcje historii

Po latach kard. Stefan Wyszyński wspomina domowe lekcje historii: „Mając lat dziesięć, po raz pierwszy dostałem do ręki w domu mojego ojca książkę ukazującą historię Polski, pod tytułem «Dwadzieścia cztery obrazki». Oczywiście, była to książka zabroniona, nie wolno jej było przechowywać w domu, ale mój ojciec był człowiekiem tak oddanym sprawom Narodu, że narażając się na prześladowanie, nie lękał się uczyć swoich dzieci historii Polski, choćby potajemnie”.

A nocą pan Stanisław Wyszyński zabierał syna do lasu, gdzie naprawiali krzyże powstańców z 1863 r. Tak wychowany, mógł po latach powiedzieć: „Nie myślcie, Najmilsze Dzieci Boże, że wolność spadła nam z nieba, bez wysiłku, bez udziału całego Narodu. Naród w niewoli nie przestał wierzyć w sprawiedliwość Bożą. Ufał nieustannie, cierpliwie, wytrwale: «Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!». Ten śpiew, krzyk rozpaczy, nadziei i wiary przebijał niebiosa, mobilizował całą Polskę, rozlegał się w kraju ojczystym i na wygnaniu, w więzieniach i w kopalniach (...).

Modlitwa pełna żywej wiary napełniała wszystkie serca. Dzięki niej Naród nigdy nie zrezygnował z prawa do wolności, nigdy nie powiedział: tracimy nadzieję, wyrzekamy się już wolności”.

Fundamentem wolności w życiu kard. Wyszyńskiego była wiara: „Urodziłem się — wspomina — na styku Podlasia z Mazowszem. Pamiętam do dziś dnia ludzi prostych, których obserwowałem jako chłopiec. Zdumiewająca była ich spokojna, ufna wiara. Tego nie można nazwać żadną miarą niewiedzą religijną, bo z tym się łączy patrzenie w głąb, niemal jakieś mistyczne obcowanie. Ci ludzie widzą to, w co wierzą (...). Obserwatorzy tego nie widzą, ale oni widzą”.

Kto miał możność patrzeć z bliska na życie kard. Wyszyńskiego, nie zaprzeczy, że on wierzył tak, jakby widział, i to naprawdę dawało mu świadomość wolności.

Obrazy z dzieciństwa

Od dziecka miał poczucie godności i niezależności. Wiele razy wspominał wydarzenie z rosyjskiej szkoły w Andrzejewie. Pewnego dnia przyszła do szkoły siostra Stefana i poprosiła nauczyciela, aby go zwolnił, bo ojciec o to prosi. Zanim nauczyciel wyraził zgodę, Stefan był już przy drzwiach. Myślał, że umiera jego ciężko chora matka — pani Julianna Wyszyńska, i chciał biec do domu. Nauczyciel, oburzony, że nie zapytał o zgodę, kazał mu wrócić, mówiąc: „Nigdzie nie pójdziesz”. Stefan odpowiedział: „Właśnie że pójdę. Dziękuję panu za naukę i już nigdy do tej szkoły nie wrócę”.

Stanisław Wyszyński zrozumiał syna, uszanował jego decyzję. Stefan miał wtedy 9 lat. Przez 2 lata uczył się prywatnie w warunkach domowych, a kiedy miał 11 lat, przyjechał do Warszawy do Gimnazjum Wojciecha Górskiego. Był bardzo dumny z tej polskiej szkoły. Z podziwem i wdzięcznością wspominał postać dyrektora szkoły — pana Wojciecha Górskiego. Zapamiętał też „patriotyczne walki” z rosyjskimi chłopcami o pryzmę żwiru w Ogrodzie Saskim. Wrył się w pamięć Stefana potężny sobór (cerkiew) na placu Saskim — znak władzy zaborcy. Po latach stanął w tym miejscu ołtarz podczas wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II. Soboru już nie było, ale kard. Wyszyński pamiętał obraz z dzieciństwa: „Pamiętam, że idąc do Saskiego Ogrodu, często przechodziłem koło ogromnego soboru, który był ustawiony tam na polecenie cara, na znak zwycięstwa prawosławia w Warszawie. Taki był właśnie cel wzniesienia soboru, a zwłaszcza wysokiej kołokolnicy (dzwonnicy), która stała przy wylocie ulicy Królewskiej. Jak potężne muszą być drogi Boże, skoro papież Kościoła rzymskokatolickiego sprawował (2 czerwca 1979 r.) Najświętszą Ofiarę w miejscu, gdzie stał ołtarz prawosławnego soboru”.

Kontynuację nauki w Gimnazjum Wojciecha Górskiego w Warszawie uniemożliwiły Stefanowi działania I wojny światowej. Front przesuwający się na wschód odciął połączenie z Warszawą. Kontynuował więc naukę w Łomży, a potem we Włocławku. Zapamiętał dramatyczny obraz pożogi wojennej. Rosjanie, cofając się na wschód, niszczyli wszystko, nie tylko miasta i wsie, palili nawet zboże na polach.

Te wszystkie doświadczenia kształtowały osobowość Stefana, mobilizowały do odpowiedzialności i szukania drogi prawdziwej wolności. Od najwcześniejszych lat życia Stefan wiedział, że ma być księdzem. Kiedy powiedział o tym zamiarze ojcu, ten nie wyraził entuzjazmu. Próbował skłonić syna do ponownego przemyślenia tej decyzji. Stefan jednak nie ustąpił. Przekonał ojca i uzyskał jego błogosławieństwo. Tak kształtowała się wewnętrzna wolność Stefana jako człowieka.

Zafascynowanie katolicką nauką społeczną

Jako kapłan diecezji włocławskiej troszczył się gorliwie o losy robotników, o ich prawa i wolność społeczną. W latach trzydziestych XX wieku współpracował z Chrześcijańskimi Związkami Zawodowymi i Uniwersytetem Robotniczym we Włocławku. Prowadził wykłady z katolickiej nauki społecznej. Odważnie mówił o błędach kapitalizmu, ale ostrzegał też przed złudzeniem, że komunizm przyniesie sprawiedliwość i wolność. Ks. prof. Wyszyński był przygotowany do tej działalności. Już na pierwszym roku seminarium przeczytał „Kapitał” Marksa. Na KUL-u oprócz studiów na Wydziale Prawa Kanonicznego uczęszczał na wykłady na sekcji społeczno-ekonomicznej, zafascynowany nauką prof. Antoniego Szymańskiego, twórcy nowej dyscypliny wiedzy, a mianowicie katolickiej nauki społecznej. Po studiach podczas rocznej podróży naukowej po krajach Europy Zachodniej śledził działalność społeczną Kościoła. We Włocławku nazywany był „czerwonym profesorem”. Nie zrażał się przeciwnościami, wierny swoim przekonaniom społecznym, pracował z wiarą, że możliwy jest na ziemi ład przeniknięty duchem Ewangelii. To doświadczenie bardzo mu się przydało później, gdy został prymasem Polski.

Niewola polityczna i wolność wewnętrzna

II wojna światowa to dla ks. prof. Stefana Wyszyńskiego kolejny atak niewoli i kolejny etap kształtowania jego wewnętrznej wolności. Na początku wojny, z polecenia bp. Karola Radońskiego, udał się na wschód, do Lublina, z alumnami VI roku, w nadziei, że tam wojna tak szybko nie dotrze i będzie można ich doprowadzić do święceń kapłańskich.

Kiedy dotarli do Lublina, miasto było już zbombardowane. Pojechali dalej na wschód — aż do Łucka. Tam, u swojego kolegi — ks. Kukuryzińskiego spotkał się z ministrem Kwiatkowskim, który wyjeżdżał z delegacją rządową do Rumunii. Minister zachęcał ks. Wyszyńskiego, żeby jechał z nimi. „Powiedziałem wtedy — wspomina Ksiądz Prymas: — Nie, wracam do Włocławka, cokolwiek by było. «Ksiądz ma drogę odciętą». — Trudno i darmo, będę jechał, tam jest moje miejsce. — A minister powiada: «A jak my wyglądamy?» — Pan minister jedzie z urzędu: Wyjeżdża Rząd i pan minister jedzie z Rządem. A ja nie należę do Rządu, dlatego też ja jadę z powrotem do Włocławka”. To wydarzenie pokazuje, jak kard. Wyszyński był człowiekiem wolnym w różnych, najbardziej ekstremalnych sytuacjach.

Został w kraju. Imiennie poszukiwany przez gestapo, musiał na rozkaz biskupa, bł. Michała Kozala, opuścić Włocławek. Początkowo przebywał w domu rodzinnym we Wrociszewie, następnie w Żułowie i Kozłówce — majątku Zamoyskich na Lubelszczyźnie, gdzie zajmował się tajnym nauczaniem. Od 1942 r. pełnił obowiązki kapelana Zakładu dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą. Podczas Powstania Warszawskiego został kapelanem okręgu wojskowego „Kampinos — Żoliborz”, a także kapelanem szpitala powstańczego. Używał pseudonimu Radwan II. W 1990 r. został pośmiertnie odznaczony Warszawskim Krzyżem Powstańczym.

Czas przemocy, nienawiści i wojny był dla ks. Wyszyńskiego kolejną próbą w zmaganiu się o dojrzałą wolność, która uczy „zło dobrem zwyciężać”. Oto mały fragment wspomnień kard. Wyszyńskiego z tamtego okresu:

„Już pod koniec Powstania, idąc przez las, zobaczyłem stertę spopielonych kart przywiedzionych przez wiatr. Na jednej z nich został niedopalony środek, a na nim słowa: «Będziesz miłował...». Nic droższego nie mogła nam przynieść ginąca Stolica. To najświętszy apel walczącej Warszawy do nas i do całego świata. Apel i testament... Będziesz miłował”.

Czas prześladowania Kościoła

Tak przygotowany do służby dzieciom Bożym, ks. prof. Wyszyński zostaje mianowany w 1946 r. biskupem lubelskim, a 2 lata później — po śmierci sługi Bożego kard. Augusta Hlonda — arcybiskupem Gniezna i Warszawy, prymasem Polski.

Był to bardzo trudny czas prześladowania Kościoła, dążenia do całkowitego zniszczenia go i pozbawienia wpływu na myślenie ludzi. Prymas Wyszyński podjął próbę obrony Kościoła na drodze pewnych ustaleń prawnych, tzw. Porozumienia. Zostało ono zawarte 14 kwietnia 1950 r. Nie było wówczas konstytucji, nie było konkordatu, a zatem żadnej ochrony prawnej. Tę rolę miało spełnić Porozumienie. Było to rozwiązanie bez precedensu. W żadnym z krajów bloku nie było podobnego. Nie wszyscy tę drogę rozumieli. Prymas Wyszyński wziął tę decyzję na siebie. Ojciec Święty Pius XII pobłogosławił mu, okazując pełne zaufanie. Kiedy jednak władze notorycznie łamały postanowienia zawarte w Porozumieniu, a zwłaszcza gdy został wydany dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych przez władze cywilne, Prymas Wyszyński wraz z Episkopatem Polski wystosował 8 maja 1953 r. bardzo odważny list protestacyjny „Non possumus”. Choć niektóre środowiska doradzały mu kompromis, powiedział, że jako biskup ma jedno wyjście — więzienie. I rzeczywiście, został aresztowany 25 września 1953 r.

Uwięzienie nie odebrało mu wewnętrznej wolności. Świadczy o tym choćby więzienny plan dnia. Przewidziany czas modlitwy, pracy, odpoczynku. Protestował przeciwko bezprawiu. Nie podpisał decyzji o aresztowaniu tak, jak mu proponowano: „Przyjmuję do wiadomości”, tylko: „Czytałem”. Ze wszystkich sił starał się jednak uchronić nawet od uczucia niechęci wobec swych wrogów. W swoim testamencie napisał: „Uważam sobie za łaskę, że mogłem dać świadectwo Prawdzie jako więzień polityczny przez trzyletnie więzienie i że uchroniłem się przed nienawiścią do moich Rodaków sprawujących władzę w Państwie. Świadom wyrządzonych mi krzywd, przebaczam im z serca wszystkie oszczerstwa, którymi mnie zaszczycali”.

Nie tylko w więzieniu, ale wśród codziennych przeciwności Prymas Wyszyński był człowiekiem wolnym od nienawiści. Był też wolny od jakiegokolwiek udawania, zawsze pozostawał sobą. Nie zamazywał prawdy, chociaż nigdy nie piętnował ludzi.

Niewolnik Maryi

Bardzo doniosły wymiar wolności w życiu Księdza Prymasa to wolność od siebie. Nie miał prywatnego życia, własnych spraw. Cały był w służbie Kościołowi, Ojczyźnie. Prawdziwie był niewolnikiem Maryi, całkowicie oddanym sprawom Jej Syna. Oddał się Jej w niewolę w więzieniu, w Stoczku, 8 grudnia 1953 r. Intencją tego oddania nie była jednak prośba o pomoc i obronę dla siebie. W „Zapiskach więziennych” pod datą 12 maja 1956 r. czytamy: „O jedno proszę, byś wziąwszy wszystko moje chciała bronić Kościoła Chrystusowego (...). Jeśli jest Ci to potrzebne, zabij mnie, aby mógł żyć w Polsce Kościół Syna Twego”.

W trudnym czasie obrony wolności Kościoła Prymas Wyszyński nie tylko siebie, ale całą Ojczyznę oddał Matce Bożej w niewolę miłości, abyśmy odtąd zawsze byli wolni Bożą wolnością. Na czym polega istota oddania się w niewolę Maryi — najtrafniej określił Ojciec Święty Jan Paweł II w czasie pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. 4 czerwca 1979 r. na Jasnej Górze powiedział: „Znaczenie słowa «niewola», tak dotkliwe dla nas, Polaków, kryje w sobie podobny paradoks jak słowa Ewangelii o własnym życiu, które trzeba stracić, ażeby je zyskać. Wolność jest wielkim darem Bożym. Trzeba go dobrze używać. Miłość stanowi spełnienie wolności, a równocześnie do jej istoty należy «przynależeć» — czyli nie być wolnym albo raczej być wolnym w sposób dojrzały. Jednakże tego «nie-bycia wolnym» w miłości nigdy się nie odczuwa jako niewolę; nie odczuwa jako niewolę matka, że jest uwiązana przy chorym dziecku, lecz jako afirmację swojej wolności, jako jej spełnienie. Wtedy jest najbardziej wolna! Oddanie w niewolę wskazuje więc na «szczególną zależność», na świętą zależność i na «bezwzględną ufność». Bez tej zależności świętej, bez tej ufności heroicznej życie ludzkie jest nijakie”.

Dwaj wielcy Polacy

Bł. Jan Paweł II i kard. Stefan Wyszyński także dziś mają nam wiele do powiedzenia. Godna podziwu była relacja tych ludzi, ich wolność od najmniejszej nawet pokusy jakiejś konkurencyjności. Kard. Wyszyński, który początkowo był przekonany, że jeszcze nie przyszedł czas, aby papieżem był kardynał spoza Włoch, kiedy zorientował się, że konklawe skłania się ku kard. Karolowi Wojtyle, ze wszystkich sił współdziałał z nim, zachęcał, aby wybór przyjął. A potem wszystko ofiarował w jego intencji, powtarzając Janowe słowa: „Jemu róść, mnie się umniejszać”.

Po zamachu na życie Jana Pawła II, sam śmiertelnie chory, prosił wiernych, aby odtąd wszystkie modlitwy ofiarowali w intencji Ojca Świętego, aby on był podźwignięty. A do Rady Głównej Episkopatu Polski podczas ostatniego spotkania powiedział: „Ojciec Święty! Nie potrzebujemy mówić o naszych do niego uczuciach i o tej dziwnej po prostu synchronizacji naszego życia, zwłaszcza w ostatnich latach, aż do tego momentu. Ta synchronizacja mnie osobiście zobowiązuje mocno wobec Ojca Świętego — i ja to zobowiązanie przyjmuję świadomie, z pełnym zrozumieniem i uległością”.

Czy może być większa wolność od siebie niż życie oddać za brata?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama