Miłość do Chrystusa, miłość do człowieka i miłość do Kościoła - to trzy wielkie pasje Pawła VI. Wciąż słychać echo jego wezwania: "Potrzebujemy Cię, Chryste!"
Miłość do Chrystusa, Kościoła i człowieka — to trzy istotne pasje Pawła VI. Wciąż jeszcze słychać echo jego wezwania: „Potrzebujemy Cię, Chryste!”. W pełni doświadczył on udręk wspólnoty wierzących po Soborze Watykańskim II, ale też światła, nadziei i napięcia. Miał jednak jasną wizję Kościoła, który jest Matką, niesie Chrystusa i do Niego prowadzi
Adhortacja apostolska „Evangelii nuntiandi” Pawła VI stała się najważniejszym dokumentem duszpasterskim wszech czasów ze względu na wciąż aktualne pytania o ewangelizację. W odniesieniu do człowieka przyjął postawę Samarytaninia — służył mu, kochał go i wierzył w niego. Promieniowało z niego dużo miłości, a równocześnie cierpienia. Był człowiekiem wielkiej głębi. Mówiono czasem o nim jako o papieżu pokory, który stale i uważnie wysłuchiwał różnorodnych słów ludzi współczesnych: głosów wiary, nadziei, miłości, poświęcenia, solidarności, ale także głosów bólu, strachu, niepewności, zwątpienia, zaprzeczenia, nienawiści. On, pogrążony w wiecznym rozważaniu Prawdy, potrafił przez tyle lat nakłaniać ludzi do wysłuchiwania swojego głosu: pełnego pasji, oświecającego, orientującego, a równocześnie napominającego; umiał wskazać Kościołowi i światu drogę, niejednokrotnie twardą i trudną, pośród zmian kulturalnych, politycznych i społecznych.
Pontyfikat Pawła VI był prawdziwym darem Boga, a my dzisiaj, pełni szacunku, schylamy się, wspominając go, czuwając i rozmyślając, aby nie utracić nic z jego wspaniałego nauczania i z jego wielkiego przykładu. Im więcej upływa czasu, tym bardziej rozumie się wielkość Pawła VI. Wspomnienie postaci i dorobku Sługi Bożego znalazło się również w pierwszej encyklice Jana Pawła II „Redemptor hominis” z 1979 r.: „Należy się wdzięczność Pawłowi VI za to, że szanując każdą cząstkę prawdy zawartej w jakiejkolwiek ludzkiej opinii, zachował równocześnie tę opatrznościową równowagę sternika Łodzi” (n. 4).
Giovanni Battista Montini pochodził z lombardzkiego miasteczka Concesio koło Bresci. Urodził się 26 września 1897 r. w rodzinie adwokata i posła Giorgia Montiniego i Giudity z Algisich. Święcenia kapłańskie przyjął 20 maja 1920 r. w Brescii. Po prymicjach znalazł się w Rzymie, gdzie po studiach w kościelnych uczelniach zaczęła się jego kariera dyplomatyczna. Był niejako świadkiem narodzin II Rzeczypospolitej i odrodzenia polskiego Kościoła. W Warszawie uczestniczył w pracach nad konkordatem między Stolicą Apostolską a polskim rządem. W Sekretariacie Stanu stał się najbliższym współpracownikiem Eugenio Pacellego i Domenico Tardiniego, którzy cenili jego dokładność i dyskrecję. Od 1954 r. był arcybiskupem Mediolanu — jak sądzili niektórzy — aby przejść tam staż duszpasterski na wypadek ewentualnej tiary w przyszłości. Katolicyzm w tym mieście borykał się z dwoma zasadniczymi przeszkodami: luksusem i nędzą. Przyszły papież rozpoczął działalność ewangelizacyjną zgodnie z zawołaniem: „In Nomine Domini” (W Imię Pana) od wielkiej, 14-dniowej misji, czyli pracy od podstaw. Zaskakiwał wszystkich, którzy znali go jako prałata kurialnego, zamkniętego w sobie, milczącego urzędnika. Latem 1962 r. Jan XXIII wysłał go w podróż po Afryce, gdzie dotarł do najbardziej odległych stacji misyjnych.
W czasie Soboru Montini mieszkał w Watykanie. Jan XXIII przygotowywał go do tiary, bo przekonał się, że właśnie przez niego będzie kontynuowana jego myśl soborowa. Nie pomylił się w swoim wyborze, bo kardynał wiele uwagi poświęcił sprawie „przystosowania” Kościoła do wymogów czasów i środowisk. W wieczór po konklawe Montini — już jako Paweł VI — podobnie jak kiedyś Roncalli, jadł z kardynałami kolację. Później wybrał się poza mury Watykanu, aby odwiedzić kilku chorych biskupów. Wreszcie ogłosił światu swój program jako kontynuację Soboru, rewizję prawa kanonicznego, rozwijanie idei wielkich encyklik społecznych w celu umocnienia sprawiedliwości w życiu publicznym, prywatnym i międzynarodowym. Wolność, pokój i zjednoczenie chrześcijan uznał za cele fundamentalne dla moralnego uzdrowienia świata. Był to program, który Papież miał na uwadze przez cały pontyfikat, a z czasem bardziej go jeszcze rozbudowywał.
Ponadto słuchał ludzi, a jego późniejsze decyzje dowiodły, że słuchał uważnie. Czuł się predestynowany do roli pasterza, działającego pośrodku owczarni coraz bardziej uwikłanej w sprzeczności, zatracającej wyczucie wartości i zdolności operowania sumieniem. Pielgrzymował na wszystkie kontynenty. Na Samoa — zagubionym na mapie — Mszę św. odprawił przed wiejskim kościółkiem. Z tego miejsca, gdzie przybywał zaledwie 3 godziny, przemierzając doń 6 tys. kilometrów, zachęcał wszystkich do udziału w misjach i niesienia pomocy cierpiącym głód. Był człowiekiem wyjątkowej wrażliwości i kultury, zdolnym do gestów symbolicznych, które miały wielkie oddziaływanie, jak ograniczenie przepychu podczas ceremonii papieskich czy sprzedanie tiary, aby pomóc ubogim.
Paweł VI stał się „Mundi Magister et Reformator”. Kierunek i metody odnowy Kościoła w duchu dialogu przedstawił w encyklice „Ecclesiam suam”. Pryncypia społeczne wyłożył w encyklice „Populorum progressio” i liście apostolskim „Octogesima adveniens”; regulację urodzin nakreślił w encyklice „Humanae vitae”. Zachęcał też do trwałego pokoju — tę ideę wyjaśnił w encyklikach „Pacem in terris” i „Mense maio” oraz proklamował w ramach Międzynarodowego Dnia Pokoju. Kolegialność w Kościele realizował przez Synody Biskupów, zaś światowy autorytet zyskał w Genewie i Nowym Jorku. Przedstawicielom Narodów Zjednoczonych wyjaśnił, że Kościół nie był żadną potęgą doczesną, a on sam — jako papież — służył im „bezinteresownie, pokornie i z miłością”. Papieski dialog ze Wschodem przyniósł owoce w postaci podpisanych porozumień z Jugosławią, Węgrami i Polską.
Paweł VI zmarł 6 sierpnia 1978 r. Przez całe życie był słabego zdrowia, potrafił jednak podejmować niezwykłe trudy. Już jako arcybiskup Mediolanu udowodnił, że równie dobrze czuje się na ambonie, w pracy duszpasterskiej, jak i za watykańskim biurkiem. Jako „Pastor Mundi” nie wahał się podejmować wyczerpujących pielgrzymek. Bolesne przeżycia, jakich dostarczała mu codziennie kontestacja w szeregach wiernych, a nawet hierarchów, także wpływały na pogłębiające się wyczerpanie organizmu. Dokuczał mu zwłaszcza niedowład nóg. Przeżył 80 lat, 10 miesięcy i 10 dni, z tego 15 lat, 1 miesiąc i 17 dni na Stolicy Piotrowej. Nigdy nie czuł się „więźniem” murów watykańskich.
Trudno mówić o Pawle VI jako o kontynuatorze programu i idei poprzedników. Z pewnością cały jego pontyfikat był afirmacją kierunku, jaki nadał Kościołowi Jan XXIII i Sobór Watykański II. Ale Montini miał swój styl, swoją indywidualność. Nie narzucał jej innym, przeciwnie, dostrzegalna była jego delikatność i pewna bojaźliwość, że swoim autorytetem, swoimi decyzjami mógłby kogoś przytłoczyć. Paweł VI zawsze głosił ufność w Opatrzność i dlatego potrafił przezwyciężać w sobie lęk przed głoszeniem tego, czego świat słyszeć nie chciał.
Zwykle po śmierci papieża pojawiają się przedziwne niekiedy oceny jego dzieła. Pawła VI krytykowano raczej za życia. Podejmował bowiem decyzje niepopularne. Jedni uważali, że zbyt lękliwie podchodził do reform, które Sobór zaprogramował, inni krytykowali go za hołdowanie najbardziej liberalnym prądom, jakie pojawiły się na Soborze, a jeszcze bardziej po jego zakończeniu. Po śmierci wszakże cały świat zrozumiał, że odszedł człowiek pełen realizmu, dzięki któremu Kościół zaczął pojawiać się tam, gdzie dotąd zamykano przed nim drzwi.
Paweł VI ani na krok nie odstąpił od prawdy, jakiej zawsze nauczał Kościół, a jednocześnie potrafił ukazać całą jego wielkoduszność wobec tych, którzy w jakimś zakresie nie stosowali się do obowiązującej normy. Nikogo nie odepchnął i nie pozostawił bez pomocy, jaką Chrystus w Kościele niesie wszystkim bez wyjątku. To było bodaj największe dzieło tego papieża, którego rzadko manifestowany uśmiech zawsze przesłaniała troska. Kościół, któremu pasterzował, nie był Kościołem rzucającym anatemy, ale przygarniał wszystkich, którzy byli jeszcze daleko w drodze ku niemu. Jeśli z każdego pontyfikatu coś w Kościele pozostaje i utrwala się, a nawet zobowiązuje, to właśnie ta cecha otwartości Kościoła dla wszystkich pozostanie trwałym śladem po pontyfikacie montiniańskim. Papież ten bowiem nie panował, ale służył. Miał w swojej naturze podobieństwo do człowieka naszych czasów, z jego aspiracjami, niepokojem.
W rozmowie z Jeanem Guittonem, rozliczając się ze swego życia, Papież mówił: „Uczyniłem wszystko, co leżało w mojej mocy. Walczyłem w słusznej sprawie, broniłem prawdy, strzegłem swej wiary, mając w pamięci całą rodzinę chrześcijańską i ludzką”. Dziś ta rodzina cieszy się z wyniesienia na ołtarze sługi Bożego Pawła VI. To również potwierdzenie dla obecnej roli sternika Kościoła katolickiego w świecie naszych czasów, który — jak ten papież soborowy — działa na rzecz „pacem in terris i humanae vitae”.
opr. mg/mg