"Jesteśmy po stronie ludzi i powinniśmy tam być, kiedy rząd nie może pomóc" - rozmowa z abpem Johnem Ribatem, pierwszym kardynałem z Papui-Nowej Gwinei, metropolitą Port Moresby
„Jesteśmy po stronie ludzi i powinniśmy tam być dla nich, kiedy rząd nie może pomóc”: mówi o Kościele, który żyje i działa u boku ludzi, starając się dawać wsparcie w trudnych kontekstach społecznych i stawiać czoła także nowym krytycznym sytuacjom, jak te spowodowane zmianami klimatycznymi. Opowiadając o sobie, swojej historii rodzinnej, swojej pracy duszpasterskiej, metropolita Port Moresby John Ribat — który na konsystorzu 19 listopada 2016 zostanie pierwszym kardynałem Papui-Nowej Gwinei — wyraża całą swoją ścisłą więź ze swoją ziemią i ze swoim ludem.
Urodził się w 1957 r. w Volavolo, w prowincji Nowa Brytania Wschodnia w Papui-Nowej Gwinei; jest zakonnikiem ze Zgromadzenia Misjonarzy Najświętszego Serca Jezusowego i od 2007 r. metropolitą Port Moresby; wcześniej kierował diecezją Bereina i pracował przez jakiś czas jako mistrz nowicjatu w Rabaul i na wyspach Fidżi. Był ponadto przewodniczącym Konferencji Episkopatu Papui-Nowej Gwinei i Wysp Salomona i jest aktualnie przewodniczącym Federacji Konferencji Biskupów Katolickich Oceanii.
Wiadomość o mianowaniu pierwszego kardynała Papui-Nowej Gwinei została przyjęta z radością i dumą przez Kościół lokalny. Jaka była reakcja księdza arcybiskupa?
To było prawdziwe zaskoczenie. Nie wiedziałem o niczym. Kiedy nuncjusz apostolski, abp Kurian Matthew Vayalunkal otrzymał wiadomość z Rzymu, zadzwonił do mnie późnym wieczorem i powiedział, że ma dla mnie ważną wiadomość. Zapytał, o której zamierzałem pójść spać. „Między 22 a 22.30”, odpowiedziałem. „Proszę nie kłaść się spać. Przyjdę do księdza arcybiskupa”. Trochę mnie to zaniepokoiło i zacząłem się zastanawiać: „Co się dzieje? Co takiego zrobiłem lub zapomniałem zrobić?”. Nuncjusz przybył. Usiedliśmy przy stole, uścisnął mi rękę i oznajmił: „Gratuluję, Papież Franciszek mianował księdza kardynałem”. Przez chwilę milczałem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Później powiedziałem: „Skoro taka jest wola Papieża, oby Bóg dał mi siłę, żebym uniósł tę odpowiedzialność”.
Czy jako dziecko, wzrastając w miasteczku, wyobraziłby sobie ksiądz arcybiskup, że to może się wydarzyć?
Oczywiście nie, ale pamiętam wciąż dziwny epizod, który wydarzył się, kiedy uczęszczałem do szkoły średniej. Miałem około 15 lat, byliśmy na wakacjach. W czasie pikniku jeden z chłopców powiedział mi: „Któregoś dnia podasz mi komunię”. W gruncie rzeczy nie wiem, dlaczego to powiedział, zważywszy że nie byliśmy w seminarium i nawet jeszcze nie myślałem o tym, żeby do niego wstąpić. Jednak w tych dniach na nowo pomyślałem o tamtym epizodzie. Tamten chłopiec teraz jest moim szwagrem.
Ksiądz arcybiskup był młodym klerykiem w okresie po Soborze Watykańskim II. Inkulturacja w owej epoce była ważnym aspektem polityki misyjnej i ewangelizacji katolickiej. Co ksiądz pamięta?
Zacząłem seminarium w 1979 r., kiedy wiele mówiło się o inkulturacji i o tym, jak nasze kultury i chrześcijaństwo mogłyby się spotkać, zwłaszcza w liturgii. Mówi się o tym jeszcze dzisiaj. Tutaj, w Papui-Nowej Gwinei i na Wyspach Salomona liturgia jest bardzo żywa, zwłaszcza w niedziele. Młodzież i wspólnota odgrywają w niej bardzo aktywną rolę. Jest znaczący udział ze strony osób, które nie postrzegają już Kościoła jako instytucji nieznanej lub obcej: to jest nasz Kościół.
Lecz kiedy przejść od celebracji liturgicznych do innych dziedzin, jak na przykład tradycyjne małżeństwo, nadal istnieją trudności na poziomie duszpasterskim.
Niektórzy mają trudności z przyjęciem sakramentu małżeństwa, ponieważ trzeba uszanować także tradycyjne zwyczaje kulturowe, a nie jest łatwo pogodzić je z nauką i praktyką katolickimi. Według tradycji, małżeństwo jest w pełni ważne i pełne tylko wówczas, jeżeli jest płodne. Jeżeli nie przychodzą dzieci, skutkami mogą być separacja pary lub niedochowanie wierności. Dla osoby, która otrzymała wychowanie katolickie, a zarazem zachowuje mocne więzi ze swoją kulturą, nie jest łatwe zaakceptowanie małżeństwa bez dzieci. Niekiedy rozwiązaniem jest adopcja, jednak w rzeczywistości niektórzy odwlekają ślub katolicki, przytaczając różne wymówki — „nie jestem jeszcze gotowy”, „nie mam jeszcze odpowiedniego ubrania” i tak dalej — bo nie chcą przyznać się do tego, że są rozdarci. Również celibat jest dla nas wyzwaniem, i są mężczyźni, którzy przygotowują się do kapłaństwa, a potem rezygnują, ponieważ znajdują dziewczynę i chcą się ożenić.
Niektórzy młodzi księża, niestety, znajdują pociechę w piciu. Trudno jest zrozumieć wszystkie głębokie motywacje tego, ale przypominam im zawsze o znaczeniu utrzymywania dobrych stosunków z własną rodziną i z parafianami. Uważam, że można mieć życie szczęśliwe i satysfakcjonujące jako kapłan, także nie będąc żonatym, bowiem wiele zależy od pozytywnych relacji, jakie się buduje. Gdy byliśmy młodymi klerykami, pouczano nas, że mamy ukierunkowywać nasze siły tak, aby nam pomagały wzrastać. Gdybyśmy, przeciwnie, ukierunkowali nasze siły w sposób odmienny, ku postawom niestosownym do naszej posługi, wówczas sprawy stałyby się zbyt trudne. Nauczono mnie podsycać zawsze dobro, które jest we mnie, i zawsze szukać stron pozytywnych u osób, kontynuując działania i zachowania, które by nas utrzymywały w jedności jako braci i siostry. Ukierunkowanie moich energii w ten pozytywny sposób pomogło mi przezwyciężyć wyzwania typowe dla mojego wyboru zakonnego, w tym celibatu.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano