Męczennik Auschwitz - pierwsze skojarzenie to oczywiście św. Maksymilian Kolbe. Ale jest także Rotmistrz Witold Pilecki, który dobrowolnie dał się zamknąć w obozie, później zaś został zamordowany przez komunistów
Dwie wyjątkowe postaci, które pozwalają zachować wiarę w człowieka nawet w tak odczłowieczonym miejscu, jakim było piekło Auschwitz: św. Maksymilian Maria Kolbe i rotmistrz Witold Pilecki. Czy ten drugi mógłby również zostać wyniesiony na ołtarze?
O beatyfikację Pileckiego od kilku lat czynią starania pasjonaci i propagatorzy polskiej historii działający w szeregach Fundacji „Paradis Judaeorum” — tej samej, której wolonatriusze próbują przywracać pamięć o bohaterze Polskiego Podziemia w ramach akcji społecznej „Przypomnijmy o Rotmistrzu” („Let's Reminisce About Witold Pilecki”). W tej kwestii pozostaje jednak nadal wiele do zrobienia — tak wiele, że ten tekst trzeba koniecznie rozpocząć od przypomnienia jeszcze raz niezwykłego życiorysu Witolda Pileckiego.
„Starałem się żyć tak, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć, niż lękać” — już samo to zdanie wypowiedziane przez Pileckiego świadczy dobitnie o postawie życiowej, przymiotach ducha i wartościach wyznawanych przez „Ochotnika z Auschwitz”.
No właśnie, „Ochotnik” — jedyny człowiek w historii, który DOBROWOLNIE dał się zamknąć w hitlerowskim obozie koncentracyjnym, po to, by stworzyć tam siatkę ruchu oporu. To jedno wystarcza za dziesiątki innych życiorysów.
Ale to jeszcze za mało, żeby opisać fenomen postaci Rotmistrza. Jego biografia to wręcz modelowy przykład życiorysu patriotycznego: wnuk powstańca styczniowego, harcerz, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. A przy tym człowiek wszechstronnie wykształcony i utalentowany — znał biegle trzy języki obce, ukończył studia rolnicze, studiował także na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Wileńskiego, malował obrazy, z powodzeniem zarządzał rodzinnym majątkiem w Sukurczach na terenie dzisiejszej Białorusi.
Po klęsce kampanii wrześniowej Pilecki współtworzył konspirację niepodległościową. W 1940 r. przedstawił swoim przełożonym z pozoru szalony plan przedostania się do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Jak napisał Marco Patricelli w znakomitej biografii Ochotnik, Pilecki „postanowił dobrowolnie dać się wywieźć do Auschwitz, aby zorganizować tam sieć wzajemnej pomocy i oporu, aby informować aliantów o tym, co się działo za kolczastym drutem, gdzie «praca czyni wolnym»”. Plan się powiódł, Pilecki pod fałszywym nazwiskiem polskiego żołnierza Tomasza Serafińskiego rzeczywiście zorganizował obozową konspirację i jako pierwszy przekazał światu szczegóły na temat ludobójstwa dokonywanego w Auschwitz. W kwietniu 1943 r., po dwóch i pół roku pobytu w piekle Auschwitz, Pilecki po karkołomnej ucieczce wydostał się z obozu. Później walczył bohatersko w powstaniu warszawskim, po czym znów dostał się w hitlerowskie ręce. Po wyzwoleniu z obozu jenieckiego Rotmistrz znalazł się w szeregach 2. Korpusu Polskiego we Włoszech. W październiku 1945 r. wrócił do Ojczyzny na osobisty rozkaz gen. Władysława Andersa, by prowadzić działalność wywiadowczą w realiach komunistycznej Polski. Zagrożony dekonspiracją odmówił jednak wykonania rozkazu natychmiastowej ucieczki z Polski. Aresztowany, poddany okrutnemu śledztwu, bestialsko torturowany, następnie skazany w pokazowym procesie na karę śmierci. To wtedy, podczas krótkiego widzenia z żoną miał wypowiedzieć te słynne słowa, będące wielkim oskarżeniem pod adresem stalinowskich oprawców: „Oświęcim to była igraszka”...
15 marca 1948 r. został zamordowany w więzieniu mokotowskim w najbardziej typowy sowiecki sposób: strzałem w tył głowy.
Ktoś kiedyś powiedział o Pileckim „Najodważniejszy człowiek świata”. Kto wie, czy jeszcze więcej o samym Rotmistrzu nie mówi jednak napisany przezeń Raport Witolda, w którym przedstawiał on tragiczną rzeczywistość Auschwitz. Bo to nie jest tylko dokument historyczny, ale także uniwersalne świadectwo jego postrzegania świata: „Co może powiedzieć ludzkość dziś, ta ludzkość, która chce dowieść postępu kultury, a XX wiek postawić znacznie wyżej od wieków przeszłych. Czy w ogóle my, ludzie XX wieku, możemy spojrzeć w twarze tych, co żyli kiedyś i — śmieszna rzecz — dowodzić naszej wyższości, kiedy za naszych czasów zbrojna masa niszczy nie wrogie sobie wojsko, lecz całe narody, bezbronne społeczeństwa, stosując najnowsze zdobycze techniki. Postęp cywilizacji — tak! lecz postęp kultury? — śmieszne. Zabrnęliśmy, kochani moi, straszliwie” — pisał Pilecki. Ale to nie są słowa zgorzkniałego pesymisty — z całego tego raportu bije przede wszystkim głęboka religijność Rotmistrza i — mimo wszystko — także wiara w człowieka. Doprawdy niezwykła postawa. I m. in. właśnie dlatego Fundacja „Paradis Judaeorum” prowadzi od kilku lat starania o beatyfikację Witolda Pileckiego, argumentując, że ten męczennik dwóch totalitaryzmów stanowi jeden z najwspanialszych przykładów Chrystusowej miłości bliźniego. Po raz pierwszy „Paradis Judaeorum” zwróciła się w tej sprawie do papieża Benedykta XVI pięć lat temu w liście z 17 września 2008 r. Teraz ponawia swoją prośbę w liście do Ojca Świętego Franciszka: „Od pięciu lat, podczas wielu wydarzeń, modlimy się, aby Kościół beatyfikował Witolda Pileckiego — naśladowcę Chrystusa (imitator Christi). Jeśli taka jest wola Pana naszego Jezusa Chrystusa”. (zob. „Chcemy beatyfikacji Witolda Pileckiego” na Facebooku).
Rotmistrz Pilecki to „Naśladowca Chrystusa” — napisaliście kilkanaście dni temu w liście do Papieża Franciszka.
Tak, jestem o tym głęboko przekonany. Chrystus Pan powiedział: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). To jest wyraźna wskazówka, jak Go naśladować. A w przypadku rotmistrza Pileckiego mamy do czynienia wręcz z symboliczną realizacją tego przykazania. I to nie jest przypadek, że książką, którą Pilecki zostawił niejako w testamencie dla swoich dzieci, była O naśladowaniu Chrystusa Tomasza á Kempis — wspaniały, ponadczasowy podręcznik duchowości z okresu średniowiecza.
Zastosowany przez Pileckiego w praktyce...
Rzeczywiście, to widać w całej jego biografii, bardzo głęboko inspirowanej wiarą katolicką. W 1945 r. Rotmistrz stworzył swój Raport Witolda, w którym opisuje
całą tragiczną rzeczywistość Auschwitz. I w momentach kiedy przedstawia stojące przed nim wyzwania, dodaje zaraz: „bo stale i zawsze byłem wierzącym”.
Bez oparcia w głębokiej wierze, to co zrobił jest tak zwyczajnie, po ludzku niemożliwe.
I znowu nie ma tutaj mowy o jakimkolwiek przypadku. Mówimy wszak o człowieku, który wyrastał w świecie nasyconym wartościami chrześcijańskimi. Czy bez tego mógłby później dokonać tak niezwykłych czynów?!
I podobnie nie jest rzeczą przypadkową, że tak wielu katolików, z którymi miałem okazję rozmawiać na ten temat, wyraża głębokie przekonanie, że Witold Pilecki już znalazł się w gronie zbawionych. A naszą rolą jest modlitwa o to, żeby Kościół oficjalnie zadekretował jego świętość.
Do beatyfikacji jest jednak długa droga...
Owszem, w przypadku Rotmistrza pojawiają się czasami wątpliwości, czy uda się zebrać odpowiednią ilość dokumentów i dowodów, które pozwoliłyby na sformułowanie positio i późniejsze rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. Ja jednak koncentruję się nie tyle na względach proceduralnych, ile raczej na przekonywaniu, że ktoś o takich zasługach jak Witold Pilecki powinien być uwzględniony przez Kościół przynajmniej jako kandydat na ołtarze. Szczególnie dziś, w czasach tak ogromnego obniżenia moralnych standardów. Tę sprawę powierzam po prostu Panu Bogu.
Są jednak relacje świadczące o heroiczności Rotmistrza.
Oczywiście, wystarczy choćby zajrzeć do wspomnień Konstantego Piekarskiego czy Kazimierza Piechowskiego — więźniów Auschwitz i członków zorganizowanego przez Pileckiego konspiracyjnego obozowego ruchu oporu pod nazwą Związek Organizacji Wojskowej. Oni w jednoznaczny sposób piszą, jak niezwykła była postawa Pileckiego i jego heroiczne zmagania ze światem, który on sam nazwał „Planetą Auschwitz”. Bardzo wymowne są również świadectwa pochodzące od powstańców warszawskich. Ci młodzi ludzie, którzy byli podkomendnymi Pileckiego, mówili do niego „tato”. To bardzo znamienne, że on, człowiek, który przeszedł Auschwitz, traktował w taki ojcowski sposób wszystkich powierzonych mu żołnierzy.Tak naprawdę cały okres od 1939 r. do męczeńskiej śmierci Pileckiego w roku 1948 stanowi prawdziwe kryterium i wielki sprawdzian jego wiary.
No właśnie, męczeństwo...
Pilecki poszedł do Auschwitz jak wiadomo na ochotnika. To był człowiek, który szukał Krzyża. Ale jemu nie chodziło o to, żeby zostać za wszelką cenę męczennikiem, to nie było jakieś zaplanowane cierpiętnictwo — o nie, Rotmistrzowi przyświecała zupełnie inna motywacja: poszedł tam tylko po to, żeby ukochać bliźnich do końca. Dał dowód najwyższej miłości, tak jak jego Mistrz Jezus Chrystus. I to jest coś, co niewątpliwie — a takie przekonanie podziela bardzo wiele osób — ociera się o wymiar świętości.
opr. mg/mg