Fragmenty biografii Jana Pawła II, zatytułowanej "Święty XXI wieku Jan Paweł II"
Zanim 16 października 1978 r. ukazał się nad Kaplicą Sykstyńską w Watykanie biały dym oznajmiający wybór Jana Pawła II, na krótko zasiadł na Stolicy Piotrowej kardynał Albino Luciani, który przybrał imię Jana Pawła I. W konklawe uczestniczyła największa w dziejach liczba kardynałów: 111. Tylko 28 z nich było pracownikami kurii rzymskiej. Pierwszy raz wśród elektorów nie mieli większości purpuraci z Europy. Licznie był reprezentowany Trzeci Świat: Ameryka Łacińska miała 21 elektorów, Afryka 12, Azja 9, Australia i Oceania 3. Amerykę Północną reprezentowało 10 osób. Największe szanse na wybór mieli kardynałowie Giuseppe Siri z Genui oraz Giovanni Benelli z Florencji. Kiedy Benelli ogłosił, że nie kandyduje, i zaczął optować za patriarchą Wenecji Albino Lucianim, w mediach przypomniano, że będąc w Wenecji, Paweł VI nałożył Lucianiemu swoją stułę. Interpretowano to jako wskazówkę zmarłego papieża, kogo widziałby jako swego następcę. I tak też się stało. Odnotowano, że na tym konklawe kilka głosów (według różnych źródeł od sześciu do dziewięciu) padło na metropolitę krakowskiego kardynała Karola Wojtyłę.
Papież Luciani, Jan Paweł I, miał doświadczenia odmienne od poprzedników, był tylko duszpasterzem, a przed samym wyborem — patriarchą Wenecji. Nie czuł się za dobrze jako administrator, a poza tym miał naturę bardziej skłonną do ukrywania niż do ukazywania swoich zalet. „W jego sklepie było więcej, niż pokazywał w witrynie” — powiedział o nim były sekretarz Jana XXIII, arcybiskup Loris Capovilla. Mówił na przykład bardzo dobrze po angielsku, ale był zbyt nieśmiały, by posługiwać się tym językiem. Kierował Stolicą Piotrową tylko miesiąc — jako wspomnienie pozostawił swój uśmiech. Na uwagę zasługuje fakt, że przyjął jako papież to niezwykłe podwójne imię, aby podkreślić swoje przywiązanie do polityki poprzedników, chociaż zdecydowanie się od nich różnił. Nie miał bowiem nic z mocnej ufności Jana XXIII ani ze stylu intelektualnego Pawła VI. Podobno jego uśmiech nie zawsze oznajmiał radość, ale miał wypływać z napięcia nerwowego.
Co powiedział 5 września 1978 r. do patriarchy Nikodema, głowy rosyjskiej Cerkwi prawosławnej, że ten padł martwy u stóp papieża, powalony piątym atakiem serca?! Jan Paweł I bardzo przeżył ten wypadek, był dłuższy czas przygnębiony, jakby czuł się za niego odpowiedzialny. Sam zresztą miał poważne kłopoty ze zdrowiem, nogi mu puchły tak bardzo, że nie mógł założyć butów, dlatego godzinami spacerował po wewnętrznym ogrodzie, żeby poprawić krążenie. Tymczasem lekarze nie interesowali się specjalnie jego zdrowiem, choć papież powinien był codziennie brać lekarstwo na krzepliwość krwi! Mówi się, że każda z jego decyzji nosiła znamię niepewności. Kiedy po raz pierwszy zobaczył papieskie biurko zawalone stertą dokumentów, przeraził się nie na żarty. Watykańscy urzędnicy, wywierając nacisk, aby pospieszył się z załatwianiem zaległych spraw, nie mogli wiedzieć, że papież nie podejmował żadnych decyzji, jakby wiedząc, że jego dni są policzone. Chociaż z całą pewnością zagadki jego nagłej śmierci należy szukać w złym stanie zdrowia, to równocześnie trzeba pamiętać, że on jakby to przeczuwał, co z kolei zupełnie paraliżowało jego działania. Chory na serce, mający poważne kłopoty z krążeniem, nie wytrzymał naporu spraw ani też myśli o czekających go zadaniach, decyzjach, podróżach apostolskich...
Mnóstwo niedorzeczności zawiera książka zatytułowana W imię Boga angielskiego publicysty Davida Yallopa snującego domysły, że Jana Pawła I zamordowano. Powodem miało być rozpoznanie przez papieża przestępstw finansowych, jakich mafia dokonywała w bankach watykańskich. Rzeczywiście, skandal finansowy z Banco Ambroziano stał się wkrótce bardzo głośny, ale czy był to powód, aby zabijać Ojca Świętego, który nie przedsięwziął w tym kierunku żadnych kroków?
Wbrew historiom, jakie się pisze, sprawa miała się następująco. 29 września, tuż po godz. 5 rano, zakonnica, która od 18 lat usługiwała kardynałowi Lucianiemu — Janowi Pawłowi I, zauważyła, że nie odebrał swojej porannej tacy z kawą. Zapukała do drzwi, a po chwili weszła do środka. Papież nie żył. Przerażona pobiegła do swej przełożonej i obu papieskich sekretarzy. Wynika z tego, że papież mógł umrzeć jeszcze wieczorem, zanim usnął. Przemawia za tym fakt dwukrotnego zasłabnięcia Ojca Świętego poprzedniego dnia. Nie jest też wykluczone, że sekretarz Jana Pawła I, Diego Lorenzi, odwiedził niedomagającego papieża jeszcze przed północą, a widząc, że nie żyje, wpadł w panikę i postanowił odczekać z wiadomością do rana.
Natomiast niezwykle interesujący, czy raczej zadziwiający, jest inny fakt, jaki wydarzył się wieczorem 28 września, związany z kardynałem Wojtyłą. Obchodził on tego dnia 20-lecie sakry biskupiej. O godzinie 18 odprawił Mszę świętą w katedrze wawelskiej, przy krzyżu świętej Jadwigi Królowej. Uczestnicy tej Eucharystii opowiadają, że kardynał wyglądał na bardzo cierpiącego, był blady i niezwykle skupiony. Zachowywał się jakby był nieobecny, a przecież zgromadziło się wielu jego bliskich przyjaciół. Później udał się na spotkanie do swoich świeckich przyjaciół, do domu profesora Gabriela Turowskiego. Zaplanowano, że wszyscy goście będą do godz. 23. Tymczasem ksiądz kardynał zaczął się niespodziewanie żegnać dwie godziny wcześniej, co więcej, dziękował każdemu za wspólne „kajakowanie”, spędzane razem wakacje. Było to dla wszystkich ogromne zaskoczenie, nigdy bowiem tak gorąco tego nie czynił. Czyżby wiedział, że żegna się już na zawsze?
Wróciwszy do pałacu arcybiskupiego, kardynał Wojtyła udał się do kaplicy i długo modlił, leżąc krzyżem na posadzce. W tym właśnie czasie umierał samotnie Jan Paweł I. Czy nie był to najbardziej właściwy moment przekazywania przez Ducha Świętego sukcesji apostolskiej? Następnego ranka, kiedy ksiądz Stanisław Dziwisz wpadł z wiadomością o śmierci Jana Pawła I, kardynał Wojtyła jadł śniadanie razem z trzynastoma księżmi. Przez chwilę mieszał jeszcze herbatę, po czym w milczeniu udał się do kaplicy i położył krzyżem na podłodze. Już zdawał sobie sprawę, że przyszedł czas, aby to on przejął papieski krzyż, z którym nie mógł sobie poradzić Jan Paweł I. Świadczy o tym pewien fakt, który chciałbym w tym miejscu przywołać.
Było to po konklawe. Jak nakazuje tradycja, wszyscy kardynałowie mieszkający poza Rzymem mieli obowiązek pożegnać się przed wyjazdem z nowo wybranym Ojcem Świętym. Kardynał Wojtyła opowiadał, że Jan Paweł I nie miał szczęśliwej miny w czasie tej rozmowy. Ten Papież Uśmiechu — jak nazwały go środki przekazu — poczuł od razu ciężar urzędu, a zapewne nie czuł się zbyt pewnie i zdrowo, skoro mówił do metropolity krakowskiego: „Bracie, nie wiem, jak to będzie, nie jestem zbyt zdrów, a muszę koniecznie pojechać do Meksyku, do Puebli, na spotkanie biskupów latynoamerykańskich”. Dodam, że Watykan był wówczas świadomy rozłamu, jaki może dokonać się w Kościele za przyczyną teologii wyzwolenia. Wizja Chrystusa z karabinem, rewolucji społecznej dokonanej za pomocą Ewangelii, mogłaby skończyć się dla Kościoła tragicznie. To na życzenie Moskwy teologowie zachodni snuli marksistowskie teorie, wplatając je w Ewangelię. Czy papież mógł pozostać obojętny wobec tego zagrożenia?
Druga sprawa, o której Jan Paweł I mówił do kardynała Wojtyły, dotyczyła księdza Hansa Kuenga. Papież pytał: „Bracie, co byś na moim miejscu uczynił z Hansem Kuengiem, teologiem z Tybingi? Dla niego już nie ma Chrystusa Syna Bożego, tylko Chrystus jako wytwór teologii żydowskiej. To czyste religioznawstwo!”. Dlaczego z tymi pytaniami Jan Paweł I zwrócił się akurat do kardynała Wojtyły? Pewne światło na to rzuca informacja, jaka pojawiła się po 20 latach pontyfikatu papieża Polaka. Brat Jana Pawła I, Edouardo Luciani, utrzymuje, że podczas spotkania z siostrą Łucją w Fatimie, w marcu 1978 r., kardynał Luciani dowiedział się, że na krótki czas zostanie wybrany na papieża. Z kolei były sekretarz Jana Pawła I, potem irlandzki biskup John Magee powiedział, że Ojciec Święty zwierzył mu się, że wkrótce umrze, a po nim zostanie papieżem kardynał, który podczas ostatniego konklawe siedział naprzeciw niego. Tym kardynałem był Karol Wojtyła.
Nie wiemy, co na te pełne niepokoju pytania Jana Pawła I odpowiedział kardynał Wojtyła. Znamy jednak jego pierwsze decyzje jako papieża. Była to pielgrzymka do Meksyku i udział w synodzie biskupów w Puebli. Druga decyzja Jana Pawła II to zawieszenie Hansa Kuenga w obowiązkach profesora teologii katolickiej na Uniwersytecie Katolickim w Tybindze. Tak więc Jan Paweł II, obejmując Stolicę Piotrową, poczuł się zobowiązany do natychmiastowego rozwiązania problemów, z którymi nie mógł sobie poradzić jego poprzednik. Korzystał też z doświadczenia wszystkich czterech poprzedzających go papieży. Określony nowy szlak został przetarty w każdej dziedzinie papieskiej działalności. Potrzeba było tylko genialnego kontynuatora.
Dlatego należałoby napisać, że dokonując wyboru po krótkim pontyfikacie Jana Pawła I, kardynałowie na konklawe spoglądali szerzej, nie koncentrując całej uwagi na włoskich kandydatach. Z pewnością zainteresowała ich osoba kardynała Wojtyły popieranego przez Niemców i Amerykanów, a zwłaszcza przez kardynałów: Jana Króla z Filadelfii i Franza Koeniga z Wiednia. Co za zbieg okoliczności, dwóch kardynałów o nazwisku „Król” postawiło na Polaka! Czy byli narzędziami Ducha Świętego, który pragnął mieć na Piotrowym urzędzie kogoś, kto odpowiadałby określeniu: duszpasterz świata? Faktycznie, odpowiedzialność za Kościół zmusi Ojca Świętego do bezpośredniej obecności w wielu miejscach, gdzie są wspólnoty wierzących w Chrystusa. Dobrze to wszystko, co działo się wówczas w Watykanie, i co miało wydarzyć się podczas tego pontyfikatu, oddają słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego, który w książce O polskim papieżu z Krakowa napisał: „Jak to się stało, że (...) papieżem został wybrany Polak, nie dowiecie się ani teraz, ani — mam nadzieję — kiedykolwiek. W rozmowach kuluarowych po zakończeniu konklawe, po wyborze papieża, jedna myśl się wybijała: Polsce się to należało, dla jej wielkich cierpień i upokorzeń. W ustach każdego z tych ludzi, najbardziej dalekich Polsce i nieznanych, powtarzały się słowa: Polsce się to należało, dlatego że dała przykład, jak bronić Boga i praw Chrystusa, jak bronić wiary, jak zachować twarz, pomimo udręk i prześladowań, które spadły na naród. Wybór Ojca Świętego Jana Pawła II jest niewątpliwie jakąś średnią nie tylko wypadkową, ale wytyczną dla Kościoła powszechnego, w jakim kierunku ma iść, aby zachować swoją misję w świecie współczesnym i należycie ją wypełnić. Wydaje mi się, że w tym leży tajemnica wyboru”.
Wracając jeszcze myślą do wyboru kardynała Wojtyły, przypomnę, że w przeddzień rozpoczęcia konklawe zmarł polski kardynał, kurialista Bolesław Filipiak. W elekcji uczestniczyła ta sama liczba wyborców, co poprzednio: 111. Jako kandydatów znów wymieniano Siriego (już czwarty raz), Benellego oraz pracownika kurii Sebastiana Baggio. Trzech Włochów. Poważną rolę w kuluarowych rozmowach odegrał kardynał Koenig z Wiednia. W pierwszym głosowaniu nikt nie zdobył wyraźnej przewagi. Włoscy papabilis otrzymali po 30 głosów. Wojtyła — 5. Widać było, że włoscy kandydaci będą się wzajemnie blokować. Kardynał Franz Koenig zaczął agitować za Karolem Wojtyłą. Przyszedł z tym do prymasa Polski. Powiedział mu: — Nie oponuj, musi być Polak. — Ależ ja jestem za stary — odrzekł kardynał Wyszyński. — Toteż ja nie o tobie mówię, ale o metropolicie krakowskim. — Wojtyła? Ależ on jest za młody! — miał odpowiedzieć prymas. Poszedł jednak do Wojtyły i powiedział: — Jeśli wybiorą, proszę przyjąć. 16 października w ósmym głosowaniu, około godziny 17, wymagana większość głosów została osiągnięta. Na kardynała z Krakowa padły 94 głosy.
Na pytanie kardynała Jeana Villota, czy przyjmuje wybór, Karol Wojtyła po chwili odpowiedział: — W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce Chrystusa i Kościoła, świadom wszystkich trudności, przyjmuję. Obieram imię Jana Pawła II.
opr. ab/ab