Urodzony, by zostać papieżem

Fragmenty biografii Jana Pawła II, zatytułowanej "Święty XXI wieku Jan Paweł II"



Urodzony, by zostać papieżem
Czesław Ryszka
Święty XXI wieku JAN PAWEŁ II
ISBN: 978-83-7580-213-9
Autor przedstawia postać papieża jako największego autorytetu moralnego naszych czasów, szanowanego i kochanego przez miliony wiernych. Jego bliskość, poprzez pielgrzymki i przemówienia, wiara twarda jak skała oraz nieustanna modlitwa stały się dla wielu umocnieniem w trudach życia.
Książka zawiera opis ostatnich lat życia papieża oraz lata procesu beatyfikacyjnego, który ukazał świętość Jana Pawła II oraz jego osobiste przekonanie, że to opatrzność kierowała jego życiem, on jedynie starał się być posłuszny woli Pana ludzkich losów.
Wybrane fragmenty:

Urodzony, by zostać papieżem

Ktoś powiedział, że Karol Wojtyła urodził się, by zostać papieżem. To powiedzenie wypływa z przekonania, że w Bożych planach nic nie dzieje się przypadkowo. Dlatego należy napisać, że Jan Paweł II nie musiał „uczyć się” bycia papieżem, ale od pierwszego dnia pontyfikatu rzucił się w wir pracy, zaskoczył swoimi duszpasterskimi pomysłami, postanawiając na przykład w każdą niedzielę odwiedzać jedną z rzymskich parafii. Pod koniec 2001 r. tych „odwiedzonych” parafii było 300. Od początku również spotykał się z księżmi, przekonując ich do umiłowania celibatu, do noszenia sutanny, do dawania świadectwa poprzez inne zewnętrzne znamiona stanu duchownego. To samo odnosiło się do zgromadzeń zakonnych. Nie zapomniał o istocie, to znaczy o doktrynie kościelnej, planując od razu opracowanie nowego Katechizmu Kościoła Katolickiego. Miał zamiar zakończyć w ten sposób moralne i dogmatyczne dysputy o całkowitej wolności badań teologicznych, a także zatrzymać głoszenie tez usprawiedliwiających aborcję czy homoseksualizm.

Od razu też zaczął Jan Paweł II pielgrzymować: do Mentorelli, Asyżu, Sieny, spotykając się z tysiącami wiernych. Świadomy nałożonych na jego barki zadań, a także łaski wyniesienia do godności Piotra naszych czasów, nie utracił cnoty pokory, by starać się swój urząd pełnić jak najlepiej. To było widoczne już w pierwszych przemówieniach nowego papieża. Słynny stał się lapsus językowy Jana Pawła II, który wywołał tyle radosnych oklasków. Kiedy bowiem Ojciec Święty pobłogosławił pierwszy raz tłum na Placu świętego Piotra, zwracając się do mieszkańców Rzymu po włosku, powiedział: „najszacowniejsi kardynałowie obrali nowego biskupa Rzymu. Wezwali go z dalekiego kraju, odległego, ale zawsze tak bliskiego chrześcijańskiej społeczności. (...) Tak więc, jeśli nie potrafię się dobrze wysłowić w waszym — i zaraz się poprawił — w naszym języku, jeśli będę robić błędy, proszę, poprawcie mnie”. Papież Wojtyła dalej przekomarzał się z tłumem, co było czymś niespotykanym w protokóle papieskich przemówień. Zapewne watykańscy hierarchowie drżeli na myśl, że papież powie coś niewłaściwego, jakby za mało ufali Opatrzności.

Cały świat obiegła fotografia przedstawiająca wzruszający uścisk i pocałunek pokoju z prymasem Polski kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Papież podniósł się z tronu i kiedy prymas chciał pochylić się z szacunkiem przed nim, Jan Paweł II wziął go w objęcia. Była to dla Polaków elektryzująca chwila. Wyraża ją pomnik postawiony na dziedzińcu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Podobne niekonwencjonalne sytuacje zdarzać się będą już stale, zwłaszcza podczas wielkich pielgrzymek przez świat i niemniej wielkich uroczystości w Watykanie, a także w czasie konferencji prasowych czy spotkań osobistych, jakich dostąpiło dziesiątki tysięcy osób. Ojciec Święty porwie tłumy swoim zachowaniem i odpowiedziami. Jakże zmienił się papieski dzień oraz styl odnoszenia się do wiernych. Papież odszedł między innymi od wypowiadania się przez używanie zaimka „my”, wychodził do otaczających go tłumów, jeździł na nartach, na rowerze, pływał... Co ważne, wszystko to jakoś łączyło się i służyło misji ewangelizacyjnej. Jan Paweł II jakby pytał współczesnych chrześcijan: „Za kogo mnie uważacie? Kim dla was jestem? Kim chcecie, abym był?”.

Widząc pewien duszpasterski i organizacyjny zastój Kurii Watykańskiej, Jan Paweł II postanowił ją zreorganizować. Odtąd Stolica Apostolska zaangażowała się aktywnie w politykę zagraniczną na świecie, nawiązała stosunki dyplomatyczne z dziesiątkami nowych krajów, weszła w skład różnych międzynarodowych organizacji. Nie trzeba dodawać, jak swoimi pomysłami zaskakiwał watykańskich urzędników. Podobno pierwsze święta Bożego Narodzenia pragnął papież spędzić w Betlejem. Kiedy powiedziano mu, że jest to niemożliwe, ponieważ Watykan nie uznał dotąd państwa Izrael, papież zripostował: „To mamy okazję uczynić to natychmiast”. Pokrzyżował też politykę wschodnią Stolicy Apostolskiej, polecając zaprosić ministra Andrieja Gromykę do Watykanu. Chciał sam uczestniczyć w tym, co dzieje się najważniejszego na świecie. Aby i świat dowiedział się o tym, jak żyje papież, zaprosił słynnego francuskiego dziennikarza, André Frossarda, i powiedział: „Musimy razem napisać książkę, ja i pan. Proszę mi zadawać pytania”.

Papieżowi bardzo zależało, aby świat poznał jego idee, aby powstała książka mądra, napisana zrozumiale dla ludzi świeckich. Po dwóch latach pracy ukazała się książka zatytułowana Nie lękajcie się, bestseller w Europie i Ameryce. Stało się jasne, że papież Polak zamierza stać się znakiem moralnego sprzeciwu wobec tendencji odchodzenia od Dekalogu, znakiem nowej ewangelizacji. Z dnia na dzień jego nauczanie zbliżało do niego wielu ludzi, którzy z lęku przed światowymi zagrożeniami uciekali w iluzje ideo­logicznych doktryn albo popadali w nałogi. Dało się odczuć, że wszystkie problemy i dramaty świata i Kościoła stały się bliskie papieżowi, poczuwał się wszak do duchowego ojcostwa wobec wierzących, do przewodniczenia na drodze wyzwolenia od zła.

Jak modne stało się w tych latach papiestwo, jak bardzo wiele milionów ludzi zainteresowało się dniem codziennym Jana Pawła II, tym, jaki jest naprawdę, „czym” apostołuje, jak przystosował swój urząd do pełnienia ewangelicznej misji we współczesnym świecie — świadczą setki książek i albumów. Podkreślano w nich prostotę stylu, a także pokorę papieża. Zrezyg­nowano bowiem w Watykanie z wiekowych obyczajów, uproszczono wiele ceremonii, a zwłaszcza zmniejszono do minimum liczbę różnych urzędów, na przykład majordomusa, sekretarza ambasad, prałata domowego czy członków papieskiej antykamery. Nowy styl bycia papieża Wojtyły, prosty i otwarty, sprawił, że urzędy watykańskie musiały się do niego dostosować.

Zawsze niedostępne dla ludzi, papieskie apartamenty zapełniły się ­gośćmi. Czuwający przed nimi gwardziści szwajcarscy musieli wiele się nauczyć. Stale coś się działo w sali Klementyńskiej, która stanowi poczekalnię przy wejściu do oficjalnych apartamentów papieża. W niej Ojciec Święty zaczął udzielać audiencji większym grupom pielgrzymów czy urządzać konsystorz, czyli zebrania kardynałów. Zmieniły się prywatne pomieszczenia papieskie na trzecim piętrze, głównie biura sekretarzy, gabinet Ojca Świętego oraz jadalnia. Nie chodzi o zmianę ich wystroju, ale o funkcję. Po prostu zapełniły się osobami współpracującymi czy będącymi gośćmi papieża. Każdy bowiem swój dzień Ojciec Święty zaczynał od spotykania się z ludźmi. To najbardziej charakterystyczna cecha tego pontyfikatu. Czuło się wyraźnie, że on ma czas na te spotkania, pragnie ich. Rankiem, o wpół do siódmej, przez Spiżową Bramę przechodziła grupa szczęśliwców, którzy uczestniczyli w papieskiej Mszy świętej w prywatnej kaplicy. Była to absolutna nowość. Na początku gwardia szwajcarska i policjanci z vigilanzy odnosili się bardzo nieufnie do osób udających się na papieską Mszę. Ponieważ w ciągu lat stała się ona stałym zwyczajem, zaprzestano nawet dokładnego sprawdzania zaproszonych osób.

Kiedy zaproszeni goście wchodzili do kaplicy, Jan Paweł II klęczał już na medytacji. Później, przy ołtarzu, ubierał się w strój liturgiczny. Mszę świętą odprawiał wolno, z namaszczeniem wykonywał gesty i ruchy, przeżywał głęboko to, co czyni. Chętnie odprawiał Mszę po polsku lub po łacinie, a zdarzało się, że celebrował ją po francusku, niemiecku lub hiszpańsku, jeśli większość uczestników należała do którejś z tych grup językowych. Zanim wyruszył na którąś z pielgrzymek po świecie, ćwiczył odprawianie Mszy świętej w języku kraju, do którego się udawał. Po Mszy świętej, która razem z przygotowaniem i dziękczynieniem trwała około godziny, papież przechodził do pobliskiej biblioteki, gdzie gromadzili się uczestnicy Eucharystii. Ileż serdeczności kryły te krótkie chwile: podanie ręki, odpowiedzi na papieskie pytanie, jego skinienie głową, że przypomina sobie, pamięta... Sam uczestniczyłem w tym i wiem, z jaką uwagą Ojciec Święty potrafił słuchać, z jaką cierpliwością kierował się od osoby do osoby, obdarzając każdego życzliwym uśmiechem. Widomym znakiem i pamiątką tej chwili był różaniec i zdjęcie — wymowne symbole obecności Ojca Świętego w czyimś życiu, obecności na zawsze.

Większość uczestników odchodziła, a zaproszeni na śniadanie udawali się do papieskiego refektarza. Owalny stół, wokół którego stało 12 zwyczajnych, jednakowych krzeseł, był już zastawiony. Polskie siostry zakonne podawały kawę, mleko, ser i konfitury, chleb leżał na stole. Usługiwał papieski pokojowiec Angelo Gugel. Papież więcej słuchał, niż mówił. Śniadanie i rozmowa trwały co najmniej godzinę. Potem papież podnosił się i żegnał gości, udając się do swego gabinetu, gdzie omawiał z najbliższymi współpracownikami program dnia. Po kilku minutach rozmowy papież pozostawał sam. Do godz. 11 nie planowano żadnych audiencji. Papież przenosił się z gabinetu do kaplicy: rozmyślał, modlił się — potem wracał do pracy przy biurku. Następnie znowu modlił się, klękając przed ołtarzem, na gołej posadzce. Przerywał modlitwę, powracał do pracy, aby po jakimś czasie znowu pogrążyć się w medytacji.

Po godz. 11 — o czym pisze Chelini — papież przyjmował najbliższych współpracowników w swojej prywatnej bibliotece na drugim piętrze. Regularnie spotykał się z sekretarzem stanu, najpierw był nim kardynał Agostino Casaroli, potem kardynał Angelo Sodano. Miał czas dla innych ważnych urzędników „papieskiego rządu”, arcybiskupa substytuta, to znaczy dyrektora papieskiego gabinetu, Argentyńczyka Leonarda Sandri, czy kardynała Jeana-Louisa Taurana, ministra spraw zagranicznych Watykanu, a także dla prefektów kongregacji, przybyłych z raportami lub z trudnymi sprawami. Codziennie przyjmował przełożonych zakonnych, członków rządów lub ambasadorów, składających mu listy uwierzytelniające, biskupów przybywających do Watykanu z wizytą ad limina, to znaczy z obowiązkową wizytą, jaką co pięć lat muszą złożyć papieżowi biskupi danego regionu. Była to dla Ojca Świętego okazja do nawiązania bezpośredniego kontaktu z Kościołami lokalnymi, a dla nich — do porozmawiania z głową Kościoła. Każdy był przyjmowany osobno, a potem, podczas specjalnej audiencji, biskupów przyjmowano razem, w grupach narodowych lub regionalnych, i zapraszano na obiad.

Od czasu rekonwalescencji po zamachu wiele ceremonii zostało uproszczonych, w tym na przykład protokół prezentacji nowych ambasadorów. Odtąd już nie wygłaszano przemówień, tylko składano je na piśmie papieżowi, który w taki sam sposób odpowiadał. Oba teksty drukowano w „L'Osservatore Romano”, dzięki czemu był czas na bardziej osobistą wymianę myśli. Audiencje przygotowywał prefekt Domu Papieskiego. W tej dziedzinie Jan Paweł II nie wprowadził żadnych innowacji. Przyjmował też gości poleconych mu przez polskich przyjaciół lub dobrze znanych biskupów. Istniała tzw. polska droga, żeby zbliżyć się do papieża — może niezbyt oficjalna, ale prawdopodobnie najszybsza. „Polska droga” — to właściwie jedna osoba, czyli osobisty sekretarz papieża, biskup Stanisław Dziwisz. To on w zasadzie rozstrzygał o tym, kto i kiedy będzie rozmawiał z Janem Pawłem II. Bez niego nic się nie mogło dokonać. O jego służbie papieżowi mogłoby powstać kilka książek, ale nie powstaną, ponieważ biskup Dziwisz znał swoje ­miejsce i wiedział, że w Watykanie może świecić tylko jedna gwiazda — papież.

Liczba audiencji prywatnych udzielanych każdego roku wahała się między 450 a 500. Często koło południa papież przyjmował grupę pielgrzymów w auli Pawła VI lub którejś z pałacowych sal. Goście oczekiwali Ojca Świętego, który wkraczał w asyście prefekta Domu Papieskiego, prałata lub swego sekretarza. Zebrane osoby przedstawiał kardynał, biskup lub opiekun grupy. Papież wygłaszał wcześniej przygotowane przemówienie na temat celu podróży grupy do Rzymu. Potem udzielał błogosławieństwa. Zdarzało się, że grupa liczyła kilkaset osób, wówczas papież starał się powitać wiele z nich, aby każdy odczuł z nim duchowy kontakt.

O godz. 14 — obiad, w którym znowu brali udział goście. Po obiedzie półgodzinny odpoczynek, a następnie brewiarz na tarasie. Od wpół do czwartej do wpół do siódmej Ojciec Święty pracował w gabinecie z najbliższymi współpracownikami. Kolacja była koło godz. 20. Potem jeszcze praca w gabinecie i kaplica „z resztą” brewiarza, który był odmawiany w przerwach w pracy. Wreszcie, po 23 — nocny spoczynek, po dniu poświęconym w całości sprawom Kościoła oraz osobistej świętości.

Tym, co szokowało każdego, była niezwykła „wydajność” pracy papieża. Nawet kiedy był już schorowany, przygarbiony wiekiem i cierpieniem, zachował doskonałą organizację pracy, siłę przebicia, a także dowcip. Kiedy z okazji 80. rocznicy urodzin papieża biskup Karl Lehmann z Moguncji szepnął dziennikarzom, że papież, zapewne z powodu trudności z poruszaniem się, odejdzie na emeryturę, Ojciec Święty skomentował to słowami: „Ja nie pracuję nogami, tylko głową”. 28 października 2000 r. podczas spotkania z okazji jubileuszu sportowców powiedział do polskich księży mających rozegrać mecz z gwardią szwajcarską: „Tylko zdrowo im dokopcie”. Faktycznie, księża wygrali ten mecz 8:1.

Oczywiście choroby, a przede wszystkim zamach, uszczupliły papieskie siły. Jednak rygorystyczne przestrzeganie regulaminu dnia, umiejętność koncentracji i wytrwałość miały wpływ na niezwykłą intensywność i owocność papieskich zajęć. Ponadto papież potrafił wypoczywać. Dawniej nie zaniedbywał urlopu. Udawał się, kiedy tylko mógł, do swojej letniej rezydencji w Castel Gandolfo, gdzie są rozległe ogrody, widok na jezioro i góry. Ale i tam Ojciec Święty przyjmował pielgrzymów, spotykał się z młodzieżą, chórami religijnymi, intelektualistami, dla których w tym czasie urządza się tam letnie sesje naukowe.

Stało się regułą, że papież korzystał z kilku dni prawdziwego odpoczynku. Od 1984 r. były to „wypady” we włoskie Dolomity, zwłaszcza na lodowiec Adamello. W lipcu 1988 r. papież zdobył szczyt Peralba, z bardzo trudnym podejściem (2693 m n.p.m.). To była prawdziwa wspinaczka. Kiedy proponowano mu, aby się wycofał, odpowiedział: „Spójrzcie na ten krzyż na szczycie. Tam jest nasz cel”. Kiedy już dotarto na szczyt, papież objął i ucałował krzyż. Wpisał się do księgi pamiątkowej. Od tego dnia jest to najcenniejsza księga Alp.

Można jeszcze dopisać, że od początku pewne niezadowolenie w niektórych kręgach teologów i pracowników Kurii Rzymskiej budziła polskość papieża. Wytykano Ojcu Świętemu, że otacza się rodakami, a nawet (podobno) wypomniano mu kanonizowanie polskiego świętego niezgodnie z procedurą Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Jak pamiętamy, 17 października 1971 r. Paweł VI beatyfikował ojca Maksymiliana Kolbego. Jedenaście lat później Jan Paweł II zaliczył go w poczet świętych. Rzadki to przypadek, aby w tak krótkim czasie błogosławiony został świętym. Ponadto Jan Paweł II kanonizował go jako męczennika, tymczasem nie ma dowodów na to, że ojciec Kolbe został skazany na śmierć z powodu nienawiści do wiary — jak dzieje się to w przypadku męczeństwa. Jan Paweł II na wspomnianą krytykę odpowiedział: — Ponieważ ojciec Maksymilian zawsze się spieszył, trzeba go było załatwić poza kolejką. Później podobnie postąpił z kolejnymi błogosławionymi, m.in. Albertem Chmielowskim, Rafałem Kalinowskim oraz Edytą Stein.

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama