Szalona odwaga Soboru

O Soborze Watykańskim II w 35 rocznicę jego zamknięcia

8 grudnia mija 35. rocznica zakończenia Soboru Watykańskiego II. Niektórzy mówią, że "to był tylko jeden z soborów", inni że był "najważniejszym kościelnym wydarzeniem XX w.", jeszcze inni dodają, że "nie tylko tego wieku, ale i ostatnich pięciu"... Tymczasem Sobór był czymś więcej. Można go porównać tylko z dwoma wydarzeniami w historii chrześcijaństwa, wydarzeniami zupełnie przełomowymi. Czy zdajemy sobie sprawę, że żyjemy w czasie jednego z trzech największych i najbardziej doniosłych przełomów w Kościele?

Przełom

Znaczenie soborowego przełomu najlepiej opisał ks. Karl Rahner, jeden z najwybitniejszych teologów XX w.: "Ujmując rzecz z teologicznego punktu widzenia, można wyróżnić trzy wielkie epoki w historii Kościoła, z których ostatnia rozpoczęła się oficjalnie od Soboru Watykańskiego II. Pierwsza - krótki okres chrześcijaństwa żydowskiego. Druga - to historia Kościoła w określonym regionie kulturowym, mianowicie w rejonie kultury hellenistycznej, a następnie europejskiej. Trzecia - to okres, w którym sfera życia Kościoła zaczyna rzeczywiście obejmować cały świat (po raz pierwszy w dziejach w soborze uczestniczyli biskupi spoza kręgu kultury europejskiej). Te trzy epoki oznaczają trzy zasadniczo różne sytuacje, w których chrześcijaństwo żyje i jest głoszone". U początku pierwszej epoki stoi Jezus Chrystus, u początku drugiej święty Paweł, trzeciej zaś - właśnie Sobór Watykański II. Wielkość i głębię soborowego przełomu można przyrównać do wielkości przełomu przejścia, dokonanego dzięki św. Pawłowi, od chrześcijaństwa Żydów do chrześcijaństwa pogan. Wstrząsającym tego symbolem było zwolnienie chrześcijan nawracających się z pogaństwa z konieczności obrzezania, znaku przymierza z Bogiem. To tak, jakbyśmy dziś nagle zdecydowali, że dla nawracających się na chrześcijaństwo nie jest potrzebny sakrament chrztu. Odwaga Apostoła Narodów graniczyła z szaleństwem. Przełom dokonany na Soborze Watykańskim II ma wiele wspólnego z odwagą Pawłowego szaleństwa. Sobór trwał trzy lata. Zaczął się za pontyfikatu Jana XXIII, a zakończył, gdy papieżem był Paweł VI. To zdumiewające spotkanie biskupów świata zaowocowało szesnastoma dokumentami (razem 550 stron w polskiej edycji!), które wstrząsnęły Kościołem i dały początek głębokim przemianom wewnątrz niego i w jego stosunku do świata. Sobór zrezygnował z wcześniejszej wizji Kościoła, utożsamianego z hierarchią. Przywrócił pełne kościelne "obywatelstwo" świeckim, którzy przez długie wieki wiedli żywot jakby na marginesie Kościoła. Dostrzegł potrzebę odnowy liturgii, tak aby stała się dziełem nie tylko księdza, ale całej wspólnoty wiernych. Uznał konieczność zaangażowania się Kościoła w ruch ekumeniczny, który wcześniej był poddawany, mówiąc delikatnie, radykalnej krytyce. Pozytywnie spojrzał na inne religie, szczególnie na judaizm. Uznał prawo każdej osoby do wolności religijnej. Przedsoborowe zamknięcie na świat przekuł w krytyczne i przyjazne otwarcie na niego. Odkurzył starą prawdę, że Kościół - na wzór Chrystusa - ma być sługą nie panem w świecie... Jeśli przed Soborem takie rzeczy przychodziły komukolwiek do głowy, to mogły to być tylko głowy szaleńców. Istota soborowej reformy polegała, jak sądzę, przede wszystkim na uświadomieniu sobie przez Kościół potrzeby ciągłego krytycznego "reformowania się" - zakorzenionego w apostolskim świadectwie wiary odnawiania się w świetle zmieniających się znaków czasu i w otwarciu na poruszenia Ducha Świętego. Innymi słowy: Sobór był wielkim początkiem odnowy Kościoła, a nie jej kresem.

Polskie drogi

Jak potoczyła się i toczy soborowa reforma nad Wisłą? Kościoły na Zachodzie, wprowadzając soborowe reformy dużo mniej roztropnie, nierzadko jakby na skróty, w wielu punktach poniosły wielkie szkody, ich sytuacja w niektórych przypadkach stała się tragiczna. U nas przezornie wybrano drogę okrężną, metodę drobnych kroków. Wbrew pozorom i utyskiwaniom niepoprawnych malkontentów, tego, co osiągnięto na tej nierychliwej drodze, nie sposób przecenić. Udało się strukturalnie - bez większych problemów - wprowadzić reformę liturgiczną, powstało wiele ruchów i wspólnot kościelnych, tysiące świeckich zdobywa formację teologiczną na wielu wydziałach teologii, od czasów Soboru powstały trzy pełne przekłady Pisma Świętego. To naprawdę wiele, a można by wydłużyć listę tych osiągnięć. Niemniej metoda drobnych kroków - bez choćby odrobiny szaleństwa - często niepostrzeżenie przeradza się w dreptanie w miejscu. "Kto (zaś) stoi w miejscu, ten się cofa" - mawiał święty Augustyn. Trzeźwą prawdę słów Ojca Kościoła i zarazem - mimo osiągnięć - mizerię soborowego przełomu na naszej ziemi zobaczyliśmy w losach II Synodu Plenarnego Kościoła w Polsce. Synod z założenia miał inspirować gruntowną odnowę życia kościelnego w duchu - oczywiście - Soboru Watykańskiego II. Swój najgłębszy sens miał czerpać z zaangażowania weń jak największej rzeszy wierzących. Tymczasem w ciągu dziewięciu lat (!) trwania przyciągnął serca i ręce niewielkiej liczby katolików. W synod nie zaangażowało się - z grubsza biorąc - dwie trzecie parafii. Jedną z głównych przyczyn tej sytuacji jest bez wątpienia fakt, że korzenie Soboru Watykańskiego II tkwią bardzo płytko w ziemi naszej wiary i Kościoła. Mało znamy jego nauczanie i ducha. Ale nawet, gdyby ktoś zechciał je poznać, na przeszkodzie stanie... brak odpowiedniej literatury. "U nas - pisze z pasją ks. M. Starowieyski - przez całe lata tekstów soborowych było jak na lekarstwo, teraz z rzadka się pojawiają w kiepskim przekładzie (...). Ta sprawa jest jednym z największych skandali katolickich naszego wieku w Polsce". Nie mamy w Polsce też komentarzy dokumentów soborowych, a jedyny, jaki powstał z inicjatywy świeckich, pt. "Dzieci Soboru zadają pytania" (Biblioteka "Więzi"), chociaż - jak twierdzą fachowcy - bardzo dobry (!), nie cieszy się większym zainteresowaniem, nawet osób w szczególny sposób odpowiedzialnych za soborowe reformy. Lektura dokumentów Soboru nie jest łatwa, szczególnie dla niewtajemniczonych w arkana teologii. Bez mądrego komentarza wielu może "połamać sobie na nich zęby". Lekturę tę utrudnia fakt, że posoborowe nauczanie Kościoła i teologii w wielu punktach poszło dalej niż Sobór. On nie rozwiązał wszystkich problemów, wielu tylko dotknął, postawił pytania, zarysował kierunek, w którym trzeba iść. Wielkość Soboru polega przede wszystkim na tym, że dał początek, że odważnie otworzył przed wiarą drzwi, często w nieznane. Czas i życie wierzących i Kościoła mają kontynuować soborowe dzieło. Lektura dokumentów Soboru nie może się obejść bez mądrych przewodników, soborowych mistrzów. Tak trudno jednak ich znaleźć. To prawda, że doświadczenie Kościoła na Zachodzie pokazuje, jak bardzo dramatyczna, a nierzadko tragiczna, może być przygoda z Soborem. Widok tragedii często paraliżuje. Czy jednak to powinno odbierać nam odwagę podjęcia ciężaru, ale i piękna przygody wiary, jaką na nowo odkrył Sobór? Kiedy patrzę na Kościół w Polsce, odnoszę wrażenie, że jest w nim za mało soborowej odwagi, np. w budzeniu i kształtowaniu kościelnej samoświadomości wierzących świeckich. Czy to nie brak odwagi sprawia, że tak rzadko mają oni szansę realnego współdecydowania o losie Kościoła? Czy nie brakuje odwagi w przywracaniu kobietom właściwego im miejsca w Kościele, w otwieraniu się na ekumenizm...? Jezus mówił do uczniów i uczennic: "Nie lękajcie się!". Słowa te stały się mottem Soboru Watykańskiego II. Jeśli będziemy wierni jego duchowi, możemy być pewni, że dramat czy przygoda wiary w dzisiejszym świecie nie muszą okazać się tragedią. Ale bez odwagi o tym się nie przekonamy.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama