Chiara Lubich. Życie i dzieło

O włoskiej działaczce katolickiej, założycielce i przywódczyni ruchu Focolari

Chiara Lubich. Życie i dzieło

Armando Torno


Chiara Lubich.
Życie i dzieło
/fragment/

ISBN: 978-83-7516-603-3
Wydawnictwo Święty Wojciech 2013

Nie jest to biografia w ścisłym tego słowa znaczeniu. Bo czy można napisać biografię wyłącznie w oparciu o świadectwa? W jej tworzeniu brało udział wiele osób - pierwsze towarzyszki i pierwsi towarzysze założycielki Ruchu Focolari, którzy postanowili powierzyć komuś z zewnątrz swoje myśli, drobne tajemnice, wspomnienia. W ten sposób powstały karty tej historii. Nie ma to być publikacja naukowa bądź wydedukowana z dokumentów, ale opowieść o życiu na podstawie dostępnych jeszcze świadectw, emocji, ofiarowanej miłości.

W tej opowieści o Chiarze Lubich po raz pierwszy zestawiono wybrane głosy tych, którzy znali ją osobiście i którzy razem z nią marzyli o nowym duchu chrześcijańskim.

Rozdział I

Z Trydentu do Rzymu

Chiara Lubich urodziła się 22 stycznia 1920 roku w Trydencie, jako druga z czworga dzieci Luigiego Lubicha i Luigii Mariconz. 1 lutego została ochrzczona w kościele Santa Maria Maggiore, otrzymując imię Silvia.

Luigi pochodził z rodziny rzeźników o słowiańskich korzeniach, ktora handlowała mięsem, [wożąc je] z rodzinnych stron w okolice Trydentu, należącego wówczas do Cesarstwa Austrowęgierskiego. Luigia pochodziła z Val di Non. Oboje uczyli się w szkołach zawodowych, a poznali się, pracując w drukarni „Il Popolo”, pisma trydenckich socjalistów, założonego przez Cesarego Battistiego. Luigi był socjalistą i mało interesował się religią. Luigia była głęboko wierzącą katoliczką (o religijności „tradycyjnej”, jak później powie o niej Chiara; codziennie chodziła na Mszę, czasami nawet o czwartej rano).

Wzięli ślub 15 sierpnia 1916 roku. Początki małżeństwa przypadły na czas pierwszej wojny światowej: Luigi przebywał na froncie (dopóki nie został ranny w Galicji i nie przeniesiono go do szpitala wojskowego), Luigia została sama w „niespokojnym” mieście. Pierworodny syn Gino urodził się w 1918 roku, a po nim przyszły na świat Silvia, Liliana i Carla. Stanowili zgodną i cichą rodzinę.

Wraz z nadejściem faszyzmu ojciec Chiary stał się przeciwnikiem reżimu. Po wprowadzeniu „ustaw faszystowskich” zamknięto „Il Popolo” (którego redaktorem naczelnym był Mussolini), a Luigi Lubich musiał poszukać sobie innej pracy. Zajął się handlem winem; lubił swoją pracę, zapewniała ona rodzinie względny dobrobyt. Jednak wraz z kryzysem, który ogarnął także Włochy (po krachu na giełdzie przy Wall Street w 1929 roku), prosperujące przedsiębiorstwo upadło. Luigi, który poznał Mussoliniego w czasach wspólnej działalności socjalistycznej (mieszkali razem w czasach, gdy Duce żył w Trydencie), pozostał wierny swoim zasadom i odmówił wstąpienia do partii, mimo że to dałoby mu pracę państwową lub etat w gazecie kontrolowanej przez rząd. Dlatego pracował dorywczo, a rodzina żyła ubogo. Rodzice często odmawiali sobie jedzenia, aby moc nakarmić dzieci. Jak wspominała Chiara, choć rodzina żyła skromnie, zawsze zachowywała swoją godność.

Największym bogactwem Luigii była wiara, którą przekazała dzieciom. Chiara uważała ją za najcenniejszy dar i mówiła, że zawsze pociągały ją „Boże sprawy”. Jako dziecko chodziła do publicznej szkoły podstawowej przy ulicy Verdiego, jednak matka pragnęła, by córka otrzymała katolicką formację, dlatego powierzyła ją zakonnicom ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Dziewicy_. Siostra Carolina, która opiekowała się małą grupką dziewcząt, w każdy piątek o godzinie 15 prowadziła je do jednego z kościołów w Trydencie na godzinną adorację Najświętszego Sakramentu. Silvia, wpatrując się w monstrancję, modliła się: „Ty stworzyłeś słońce, które daje światło i ciepło; przez moje oczy wprowadź do mojej duszy Twoje światło i Twoje ciepło”. Powtarzała te słowa wiele razy, aż Hostia w jej oczach stała się czarna, a to, co Ją otaczało – białe. Skupiała się tak mocno, że pewnego razu zemdlała z wysiłku.

Silvia nie lubiła bawić się lalkami ani słuchać bajek: od początku „prawdę” przedkładała nad „nieprawdziwe”. Kiedy przedsiębiorstwo ojca zaczęło upadać, miała dziesięć lat. W tym czasie poważnie zachorowała na zapalenie wyrostka robaczkowego, które przeszło w zapalenie otrzewnej. W szpitalu ojciec zwrócił się o pomoc do swojego kuzyna, chirurga, jednak ten nie dawał wielkich nadziei. Owszem, Silvię można było operować natychmiast, ale operacja niosła poważne zagrożenie życia. Dlatego doktor Lubich, zanim do niej przystąpił, poprosił Luigiego o wyrażenie zgody. Ten podpisał, nie mówiąc żonie o potencjalnym niebezpieczeństwie. Luigia jednak, przeczuwając, że coś się dzieje, zrozpaczona pobiegła do siostry Caroliny. Siostry ze wspólnoty, zapaliwszy wszystkie świece w kaplicy oraz widząc niepokoj matki, zaczęły modlić się do swej patronki, Maryi, matki Dzieciątka: „Jeżeli dla duszy tej dziewczynki dobre będzie, aby żyła, uzdrów ją; jeśli lepiej, abyś zabrała jej duszę do nieba, daj pogodzić się z tym jej rodzicom”.

Po opuszczeniu sali operacyjnej Silvia przez kilka dni była na granicy życia i śmierci. Zaniepokojona matka podała jej do picia wodę z Lourdes, choć przyjmowanie płynów było zabronione. Silvia wyzdrowiała.

Kiedy Chiara wiele lat poźniej opowiadała o tym wydarzeniu, komentowała: „Myślę, że od tego momentu zaczęłam poznawać obecność cierpienia w życiu i możliwość znoszenia go z miłości”.

Zawsze należała do najlepszych uczennic w klasie. W każdą sobotę rodzeństwo Lubich, jak cała młodzież, było zobowiązane do uczestnictwa w zebraniach dla młodych, nakazanych przez reżim. Wydaje się jednak, że zajęcia te nie miały żadnego wpływu na Silvię, jak zresztą sama wspomina. Na końcowym egzaminie jedno z pytań dotyczyło kultury faszystowskiej. Silvia nigdy nie interesowała się tą dziedziną, dlatego nie potrafiła odpowiedzieć: z tego jedynego powodu średnia jej ocen spadła.

Po ukończeniu szkoły podstawowej matka zapisała Silvię do szkoły zawodowej, żeby dziewczyna mogła nauczyć się zawodu i jak najszybciej wspomóc rodzinę finansowo. Po kilku dniach została wezwana do szkoły. Poszła zaniepokojona, jednak zupełnie bezpodstawnie. Nauczycielka po prostu zauważyła, że Silvia jest bystra, zawsze przygotowana oraz uzdolniona; dlatego poradziła matce, aby corka podjęła inny rodzaj nauki. Silvia została więc zapisana do szkoły nauczycielskiej.

Miała około trzynastu lat, kiedy idąc ulicami Trydentu, w głębi ulicy Torrione, poczuła wezwanie do męczeństwa: natychmiast odpowiedziała „tak”, bo, jak jej się wydawało, owo wezwanie pochodziło wprost z nieba. Dwa lata później, w dzień Świętego Tomasza z Akwinu – a była akurat razem ze swoją przyjaciółką i koleżanką z klasy, Valentiną Ghesla – poczuła kolejne mocne natchnienie: świętość. „Chcę zostać świętą” – powiedziała zaraz do Valentiny, a ta odpowiedziała: „Ja też”. Pobiegły do siedziby Akcji Katolickiej, aby o tym doświadczeniu opowiedzieć jej asystentowi duchowemu, Mons. Cesconi. Zostały zaproszone na spotkania stowarzyszenia. Chiara zapisała się do Młodzieży Katolickiej, a później do sekcji studenckiej.

Aby pomoc materialnie rodzinie, jako nastolatka udzielała korepetycji. Chodziła do szkoły nauczycielskiej w jeszcze wowczas działającym Instytucie Rosminiego. Profesor uczący filozofii – Toskańczyk, ateista, zdolny mowca – urzekał uczennice; słuchały jego lekcji oczarowane. Mimo swej wrodzonej nieśmiałości Silvia nie milczała wobec treści, które odbierała jako błędne: bolało ją bardzo i drażniło przede wszystkim to, że profesor cieszył się wielkim autorytetem u jej koleżanek z klasy. „Panie profesorze, pan się myli! To nie tak! To nieprawda!” – Silvia nie przepuszczała okazji, aby przerywać te lekcje. Valentina probowała z nią rozmawiać: „Uważaj, Silvio! Jeśli profesor postawi ci niską ocenę, spadnie ci średnia”. Silvia ryzykowała utratą stypendium na kolejny rok, mimo to mówiła: „Panie profesorze, to nieprawda!”. Nie potrafiła znaleźć argumentów; czuła tylko, że nie może milczeć. Była nieśmiała i dobrze wychowana, podnosząc rękę, rumieniła się, ale wciąż oponowała: „To nieprawda!”. „Spokojnie, spokojnie” – odpowiadał profesor i dawał znak, aby usiadła.

Na koniec semestru na świadectwie miała z filozofii dziesiątkę – najwyższą ocenę, jako jedyna w klasie. Dla Silvii było to potwierdzeniem wartości prawdy, ktorej należy bronić za wszelką cenę. A w następnym semestrze dołączyła do niej Valentina: „To nieprawda!” – wspólnie wołały, podnosząc ręce.

Ponieważ często przerywały, pewnego dnia profesor poprosił je o chwilę ciszy i zaproponował osobistą rozmowę po lekcjach. Valentina i inne koleżanki z klasy – które od dawna modliły się o nawrócenie profesora – czekały przed salą na Silvię. Silva i profesor rozmawiali o Świętym Augustynie. O czym jeszcze? Nie jest nam to dane wiedzieć.

W końcu profesor ustąpił: „Posłuchaj, Silvio: masz rację, ale proszę cię, nie mów nikomu”. Dziewczyna w milczeniu wyszła z auli, a na pytania koleżanek odpowiedziała tylko: „Chodźmy do kościoła podziękować Bogu”. Tak też zrobiły. Jakiś czas później Silvia spotkała profesora na ulicy.

„Silvia! – zawołał do niej – Moją rodzinę spotyka wiele nieszczęść, więc poszedłem do tego kościoła, do którego ty zawsze chodzisz, i modliłem się do Boga, którego ty kochasz. Mam nadzieję, że mi pomoże”. Nigdy więcej go nie spotkała. W czasie wojny, jako kapitan marynarki, zginął na statku trafionym torpedą.

W 1938 roku Silvia ukończyła szkołę z najwyższymi ocenami i uzyskała licencję nauczycielki. Marzyła o tym, aby zapisać się na Uniwersytet Katolicki w Mediolanie, gdzie – jak sądziła – usłyszy o Bogu i o Prawdzie. Jej serce wypełniało jedno wielkie pragnienie: poznać Boga. Jednak w klasyfikacji osób ubiegających się o stypendium znalazła się na pierwszym miejscu na liście tych, którzy stypendium nie otrzymali. Był to bolesny zawód, ale właśnie przy tej okazji przeżyła doświadczenie duchowe, które miało wpływ na całe jej życie. Siedząc na kanapie obok matki i płacząc, Silvia nagle usłyszała wewnętrzny głos, który powiedział do niej: „Ja będę twoim Nauczycielem”. Choć nie do końca rozumiała znaczenie tych słów, przyjęła je, a jej dusza uspokoiła się.

W tych latach duchowość Silvii nie miała żadnych szczególnych cech. Ona sama wielokrotnie podkreślała, że była po prostu chrześcijanką i jako chrześcijanka przeżywała Ewangelię, jak nauczał Kościół, jak mogła ją sama przeżywać. Uczyła się tego od swojej matki, od Sióstr Maryi Dziewicy, od swego brata Gino, który czytał ówczesne najbardziej „awangardowe” książki (przede wszystkim Papiniego), dzięki zaangażowaniu w Akcję Katolicką.

Po uzyskaniu dyplomu natychmiast zaczęła uczyć: w Castello di Ossana, w Val di Sole, powierzono jej cztery klasy szkoły podstawowej. Tuż po przybyciu poszła do proboszcza, aby się przedstawić i oddać mu swój czas do dyspozycji, na potrzeby parafii. W krótkim czasie wiele dziewcząt uderzył i urzekł sposób życia Silvii. Chciały często się z nią spotykać, aby uczyć się od niej sposobu bycia chrześcijaninem, który wówczas wydawał się nowy. W ten sposób Silvia zapoczątkowała grupę Akcji Katolickiej w miasteczku. Kiedy latem wracała do domu, kontakt z dziewczętami podtrzymywała za pośrednictwem lisów, w których przekazywała prawdy wiary, opisywała swoje przemyślenia, refleksje, a także wyrażała zaniepokojenie obecną sytuacją. W szkole potrafiła stawać się dzieckiem, jak jej wychowankowie. Skrupulatnie przygotowywała się i wymyślała nowe sposoby nauczania. Miejscowe środowisko sprzyjało jej; chętnie zabierała dzieci z klasy, aby z bliska obserwowały rośliny, kwiaty, zwierzęta, jeziora, chmury i góry. W rzeki i góry odległych kontynentów wcielali się sami uczniowie. Mówiła ściszonym głosem, poruszała się z wdziękiem i w ten sposób uciszała nawet najbardziej rozkrzyczane dzieciaki. Proponowała im, aby w każdym tygodniu żyły jednym zdaniem z Ewangelii, i codziennie opowiadała, co przydarzało się jej, gdy żyła w ten sposób. Mówiła też o swoich niepowodzeniach, dzięki czemu stawała się bliższa dzieciom, zachęcając je jednocześnie do pokonywania trudności.

Jesienią 1939 roku wyczuwało się w powietrzu wojnę. Pierwszego września Niemcy napadli na Polskę. Sytuacja była niespokojna. Dziewiętnastoletnia Silvia, odpowiedzialna już za kilka grup aspirantek, została zaproszona na spotkanie formacyjne dla młodzieży Akcji Katolickiej w Asiago. Ojciec zabronił jej jechać: zbyt niebezpiecznie jest oddalać się od Trydentu i udawać w góry. Chiara przyjęła ten zakaz jako wolę Bożą i zrezygnowała z zaproszenia. Pod koniec listopada ponownie otrzymała zaproszenie na sympozjum formacyjne w Loreto. Czasy były jeszcze na tyle spokojne (w rozpoczynającym się konflikcie Włochy chwilowo pozostawały neutralne), czy przynajmniej takie wydawały się ojcu, że tym razem zezwolił na wyjazd. Mimo że trzeba było pokonać wiele kilometrów, mimo że była to pierwsza tak daleka podroż, którą odbywała samodzielnie, 2 grudnia Silvia dotarła do miasteczka w Marchii, gdzie, jak głosi tradycja, w warownym kościele przechowywany jest „domek”, w którym mieszkali Maryja, Józef i Dzieciątko Jezus.

Kiedy po raz pierwszy Silvia weszła do „domku” na modlitwę, ogarnęło ją wielkie wzruszenie. I rzecz dla niej niezwykła: z oczu popłynęły strumienie łez, a ona, zanurzona w głębokiej tajemnicy, zaczęła rozmyślać o wszystkim, co mogło się wydarzyć w tym domu. Każdą przerwę w sympozjum wykorzystywała, by tam biec. Oparta o ściany poczerniałe od dymu świec, płakała rzewnymi łzami. Te ściany poruszały jej wyobraźnię i pociągały: tutaj chodziło Dzieciątko Jezus… Tutaj rozlegał się Jego głos… Być może Maryja śpiewała, kiedy Jezus był mały… Pewnie te belki to robota Józefa… Przez to okno wszedł anioł w dniu Zwiastowania… Ta wyjątkowa rodzina: Dziewica Maryja, dziewiczy Józef i Jezus między nimi, wywarła bardzo silny wpływ na duszę Silvii, która poczuła się nieodparcie wciągnięta w kontemplowanie tej wyjątkowej i jedynej w swoim rodzaju „rodziny”. W końcu nadszedł dzień zakończenia sympozjum. W bazylice, która stała się jej bliska, rzesza dziewcząt z głowami nakrytymi – ówczesnym zwyczajem – białymi welonami uczestniczyła we Mszy świętej zamykającej spotkanie. Stojąca w głębi kościoła Silvia była pewna swego powołania: „Sprawię, że pójdą za Tobą zastępy dziewic”. Jej dalsza droga będzie związana z tym „domkiem”, z rodziną z Nazaretu.

8 grudnia o północy Silvia wróciła do Trydentu. Już następnego dnia napisała do dziewcząt z grupy aspirantek w Castello di Ossana o swojej podroży, opowiadając o silnych wrażeniach, jakich doświadczyła w tym Domu. Kiedy rozpoczęła lekcje, proboszcz, spotykając ją, dostrzegł u niej wyjątkowe światło i radość. Natychmiast zapytał, czy odnalazła swoją drogę. „Wyjdzie pani za mąż?” – padło pytanie. „Nie” – odpowiedziała Silvia. „Zatem zostanie pani zakonnicą?”. „Nie” – odpowiedziała ponownie. „A może będzie pani dziewicą w świecie?” – ciągnął ksiądz. „Nie” – odparła zdecydowanie. Sama dokładnie nie wiedziała, jaka będzie jej droga. Przeczuwała, że będzie to jakaś „czwarta droga”.

W roku szkolnym 1940/41 Silvia otrzymała posadę nauczycielki w szkole podstawowej przy sierocińcu Opera Serafica di Cognola w Trydencie, prowadzonym przez ojców kapucynów, gdzie pozostanie przez trzy lata. Ojcowie szybko dostrzegli w niej dziewczynę o głębokiej wierze i duchowości, gotową pomagać bliźniemu, czynnie zaangażowaną w Akcję Katolicką. Pozostawała w stałym kontakcie z dziewczętami poznanymi w Castello, do których prawie co tydzień pisała listy.

W lipcu 1942 roku dyrektorem Trzeciego Zakonu franciszkańskiego został ojciec Casimiro da Perarolo, młody i gorliwy kapucyn. Dyrektor sierocińca zaprosił zakonnika w odwiedziny, by ten poznał jedną z nauczycielek, tercjarkę. Ojciec Casimiro nie poprzestał tylko na rozmowie z nią, ale zapukał też do innych sal szkolnych. Poprosił Silvię, aby ofiarowała Bogu jedną godzinę pracy w intencji jego apostolatu, i ze zdumieniem usłyszał: „Tylko godzinę? A dlaczego nie cały dzień?”. Tak wielkoduszna odpowiedź zaskoczyła ojca i spontanicznie powiedział jej: „Proszę pamiętać, panienko, że Bóg kocha panią nieskończenie!”.

To wypowiedziane przez kapłana zwyczajne zdanie odbiło się mocnym echem w duszy Silvii, dlatego powtarzała sobie: „Bóg kocha mnie nieskończenie, Bog kocha mnie nie- skończenie…”. Było to dla niej – jak później powie – niejako „ponowne Objawienie”. Bóg kocha mnie nieskończenie! Powtarzając to sobie, czuła wewnętrzny bodziec, by podzielić się tym ze swoimi siostrami, matką i ojcem. Później także z kilkoma koleżankami: Bóg kocha cię nieskończenie, Bóg kocha nas nieskończenie. „To było jak błyskawica” – powie, wspominając to wydarzenie.

Odtąd wszędzie widzi miłość Boga: w radosnych wydarzeniach, ale też i w sytuacjach smutnych, problematycznych i trudnych, w zdarzeniach obojętnych, w ciągu dnia i w nocy. Zawsze i wszędzie Bóg jest obecny ze swoją miłością, gdyż On sam jest miłością. Wszystko jest miłością: to, czym jesteśmy, i to, co się z nami dzieje. Jego miłość ogarnia ludzi, Kościół, świat, cały wszechświat. A wszystko i wszyscy to niezliczone przejawy Jego miłości. Odtąd życie Chiary nabiera rozmachu. Światło tego nowego rozumienia rozlewa się w jej duszy tak, że dziewczyna czuje się w centrum miłości Ojca.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama