Artykuł z czerwcowego (2007) numeru LIST-u zatytułowanego "Kościół - święci i agenci"
Katolicy w Polsce przeżyli w ostatnim czasie wiele trudnych chwil. Wydaje się, że znaleźliśmy się w zupełnie innym Kościele - "Kościele w kryzysie", mniej spokojnym, mniej bezpiecznym
o. Jan Andrzej Kłoczowski OP: Ależ Kościół nigdy nie był bezpieczny! Zaczęło się od tego, że ukrzyżowali nam Założyciela. W Ewangelii czytamy, że po śmierci Jezusa uczniowie żyli w nieustannym poczuciu zagrożenia. Maria Magdalena, moja ukochana postać biblijna, płakała, a dwóch przestraszonych facetów pobiegło do Emaus
Stan bezpieczeństwa jest groźny dla Kościoła, staje się on wtedy zamkniętą i zadowoloną z siebie instytucją. Podczas pontyfikatu Jana Pawła II stworzyliśmy w Polsce takie złudne poczucie bezpieczeństwa: niezależnie od tego, co się będzie działo w kraju czy w Kościele, możemy spać spokojnie, bo mamy Papę w Rzymie.
A po jego śmierci straciliśmy to poczucie bezpieczeństwa?
o. J. A. Kłoczowski: Poczuliśmy się osieroceni - i świeccy, i duchowni - bo raptem sami musimy się zmagać z naszymi problemami. Ta śmierć po prostu odsłoniła słabości polskiego Kościoła, które były w nim obecne już od jakiegoś czasu. Tyle że wcześniej "przykrywaliśmy" je papieskimi encyklikami, nie zajmowaliśmy się nimi.
Na przykład nie zajmowaliśmy się lustracją duchownych?
o. Józef Puciłowski OP: Lustracja jest niewątpliwie jedną z takich odłożonych spraw, które przyczyniły się do obecnego kryzysu. Trzeba się tylko zastanowić, czy mamy do czynienia z kryzysem wzrostu, czy wprost przeciwnie. Moim zdaniem, jest to fantastyczny moment, bo widzę w lustracji szansę na ewangelizację. Pod warunkiem, że mądrze się z tym problemem uporamy...
Jako kapłani codziennie nawołujemy ludzi do nawracania się, do przepraszania, do przebaczania sobie nawzajem. Mamy teraz doskonałą okazję, by pokazać im, jak to się robi. Możemy być zdania - podobnie jak kanclerz jednej z kurii diecezjalnych - że należy spalić wszystkie teczki. Spalić 100 km akt? Ależ to byłby pożar! To wybitnie głupie podejście. Jeżeli będziemy udawali, że nic się nie stało - nie ma teczek, nie było wśród nas tajnych współpracowników - czekając aż jedni umrą, a inni zapomną, to rzeczywiście możemy wywołać ogromny kryzys. Trzeba się z tymi aktami zmierzyć. Pozostaje tylko pytanie: "jak?".
o. J. A. Kłoczowski: Obydwaj jesteśmy w specjalnej komisji historycznej, którą powołał nasz zakon. Przejrzeliśmy teczki naszych współbraci, opisaliśmy je, przedstawiliśmy wyniki prowincjałowi. On kontaktuje się z danym ojcem, prosi o wyjaśnienie i nakłada pokutę
o. J. Puciłowski: Nam, zakonnikom, jest być może łatwiej dokonywać lustracji, bo nie musimy publicznie wskazywać na ojca X. Wystarczy, że powiemy: "Zakon wyciągnął wobec niego konsekwencje".
o. J. A. Kłoczowski: O ile działalność TW wykraczała poza obszar prowincji, dotykała całego Kościoła. To są trudne sprawy, bo wtedy pokuta też powinna być publiczna. W dotychczasowej lustracji Kościoła najsmutniejsze jest właśnie to, że usłyszeliśmy już kilka nazwisk kapłanów współpracujących z UB, ale nie ma prawie żadnych znaków ani pokuty, ani nawet przyznania się do winy.
Dlaczego tak się dzieje?
o. J. A. Kłoczowski: Kościół w Polsce przez dziesięciolecia był prześladowany przez komunę. W naszą świadomość wpisało się przekonanie, że jesteśmy ofiarami. Nawet ci, o których wiemy, że coś - nieopatrznie czy nawet ze złej woli - zrobili, są przeświadczeni, że stali się ofiarami systemu.
o. J. Puciłowski: Oni po prostu wstydzą się przyznać. Rozmawiałem ostatnio z jedną z takich "ofiar". Nie pamiętała, nie chciała pamiętać, wolała nie pamiętać.
o. J. A. Kłoczowski: Myślę jednak, że obecnie przypisujemy tym donosicielom dużo większe znaczenie, niż mieli oni wówczas. Demonizujemy działania ubecji. Kiedy wracam pamięcią do tamtego okresu, to nie wydaje mi się, że żyliśmy w jakimś poczuciu zagrożenia, chociaż ciągle natrafialiśmy na jakieś przeszkody czy ślady inwigilacji. Kiedy pobito Adama Michnika, to na Mszy św. naszego krakowskiego duszpasterstwa akademickiego "Beczka" Józef Ruszar modlił się "za polskich gestapowców w mundurach milicyjnych". Następnego dnia dostałem wezwanie na komendę. Pytali mnie właśnie o Ruszara i o to, co mówił podczas modlitwy wiernych. Odpowiedziałem wtedy: "Byłem tak skupiony na liturgii, że nie pamiętam".
o. J. Puciłowski: Czytałem o tym w aktach IPN. Pojawiła się tam adnotacja: "Jan Andrzej Kłoczowski obiecał poprawę", oraz dopisek jakiegoś oficera wysokiej rangi: "Rozmowa odniosła skutek". A po dwóch dniach, pewnie po kolejnym donosie, wpisano: "Znów napadł na nasz ustrój".
o. J. A. Kłoczowski: Ojciec Józef bada wnikliwie dokumenty IPN na temat dominikanów w Małopolsce, regularnie ogląda moją teczkę.
o. J. Puciłowski: Najbardziej podobała mi się charakterystyka o. Jana Andrzeja, sporządzona przez jednego z oficerów: "Inteligentny, niebezpieczny, ma powodzenie u kobiet". I dopisek: "Włosy: na tyle".
o. J. A. Kłoczowski: To mi przypomniało historię, której pewnie nie ma w mojej teczce. Zostałem pewnego dnia wezwany na komendę i po przesłuchaniu dostałem protokół do podpisania. Czytam go sobie, a tam za każdym razem słowo "papież" napisane jest przez "rz". Wyjąłem więc czerwony długopis, poprawiłem wszystkie błędy ortograficzne i oddałem oficerowi. Nie zachował się?
o. J. Puciłowski: Nie ma takiego dokumentu. Przesłuchujący pewnie wstydził się przełożonych i wyrzucił protokół do kosza. To potwierdza, że należy z krytycyzmem podchodzić do zawartości teczek. Nie można traktować ich jak Biblii.
A co na pewno można powiedzieć na podstawie tych materiałów?
o. J. Puciłowski: Chociażby to, że UB miało bardzo dobrą orientację w tym, co działo się w Kościele. Na przykład na każdym spotkaniu "Beczki" obecne były dwie, czasami nawet cztery osoby, które donosiły. Nic o sobie nawzajem nie wiedziały. Dopiero na podstawie tych kilku meldunków ubecy sporządzali potem raport.
Dlaczego tak interesowali się "Beczką"?
o. J. A. Kłoczowski: Oficerowie wyższych szczebli opracowywali całą politykę inwigilacji. W różnych okresach mieli różne priorytety. Od lat siedemdziesiątych główny atak skierowany był na duszpasterstwa akademickie, bo zorientowali się, że studenci i inteligencja są w Kościele najbardziej niebezpieczną grupą. W biurze politycznym uznano, że państwo powinno działać: pokazać siłę i wszystko zniszczyć. Zaczęło się to jednak jeszcze w latach sześćdziesiątych od ataku na dominikańskie duszpasterstwo akademickie w Poznaniu.
Jest więc rok 1962. W kaplicy poznańskiego duszpasterstwa trwa spotkanie, na które o. Tomasz Pawłowski - ówczesny opiekun - zaprosił jakiegoś księdza, aby wygłosił konferencję. Kaplica była niewykończona, co bardzo się podobało, bo nieotynkowane ściany z cegły miały sprawiać wrażenie katakumb. Zaproszony ksiądz, "katolik wieku atomowego", straszliwie nudził. Po dwudziestu minutach wszyscy już spali. I raptem ożywienie. Wchodzą milicjanci, umundurowani i w czapkach, oraz cywile. Jeden z milicjantów żąda rozwiązania nielegalnego zgromadzenia. Kilku innych biega po kaplicy i robi zdjęcia tym gołym cegłom. O. Tomasz oponuje: "To jest legalne zgromadzenie". Z drugiej strony pada znowu: "Nielegalne". I tak trwa wymiana: "legalne" - "nielegalne", "legalne" - "nielegalne" W tym czasie studenci zaczynają cichutko skandować: "Zdejmij czapę! Zdejmij czapę!". Milicjant krzyczy: "Proszę się rozproszyć!". A oni tylko: "Zdejmij czapę! Zdejmij czapę!" I tak przez 40 minut.
Zdjął?
o. J. A. Kłoczowski: Zdjął! Był ministrantem w młodości, więc było mu trochę głupio... Potem milicjanci zrobili rewizję i znaleźli "nielegalne wydruki na powielaczu": sześćdziesiąt siedem egzemplarzy "Serdeczna Matko"! Wszystkich, którzy wówczas skandowali, później inwigilowano, a o. Pawłowskiego przeniesiono do Krakowa.
o. J. Puciłowski: W sprawie tej akcji interweniował prymas Wyszyński, protestowali posłowie ZNAKU...
o. J. A. Kłoczowski: W wyniku protestu wszyscy z ministerstwa polecieli na "stójkowych" w powiecie. Dlatego gdy, po przeniesieniu o. Tomasza do Krakowa, powstała "Beczka", nikt nie odważył się na podobne akcje wobec niej. Działali bardziej od środka, przez zwerbowane osoby. Pojawiały się ciągle jakieś trudności - a to straszono nas, że zawali się kamienny ołtarz w kaplicy akademickiej, a to jakaś szpilka znalazła się w zamku do "Beczki" i nie można było otworzyć drzwi. W naiwności swojej byłem przekonany, że stała za tym stara gwardia dominikańska, która była niechętna duszpasterstwu. Teraz czytając dokumenty odkryłem, że była to ingerencja ubecji, doskonale orientującej się w naszych wewnętrznych konfliktach zakonnych, które zdarzają się w każdej wspólnocie.
o. J. Puciłowski: UB wymyśliło na przykład, że dominikanom, którzy nie przepadali za tłumem młodzieży na krużgankach, dostarczy argumentów, podrzucając klerykom pisma pornograficzne. Nie znam finału tej historii, ale wiem, że chodziło o to, by oskarżyć ludzi świeckich, którzy przychodzą do duszpasterstwa...
o. J. A. Kłoczowski: Porno? Oprócz własnych pokus, nie pamiętam żadnego porno! A byłem wtedy klerykiem w Krakowie. Wiem jednak, że próbowano też wykorzystać wewnętrzną debatę, jaka toczyła się w polskim Kościele po II Soborze Watykańskim. Próbowano skłócić dominikanów z prymasem Wyszyńskim. Byliśmy na przykład za jak najszybszym wprowadzeniem nowej liturgii, prymas z różnych powodów to wstrzymywał. Próbowano też wzbudzić niechęć Kościoła do ludzi wykształconych. Co ciekawe, z akt IPN wynika, że wbrew potocznej opinii, to wcale nie inteligencja była grupą, która najczęściej kolaborowała z systemem. Pokazuje to przykład "Tygodnika Powszechnego". Tam współpracownikami UB okazali się nie redaktorzy, ale ludzie pełniący funkcje administracyjne.
Tajni współpracownicy nie tylko więc dostarczali informacji o napięciach w Kościele, ale je też podsycali?
o. J. A. Kłoczowski: Zdarzało się i tak. Dzięki nim ubecy dokładnie wiedzieli również, co i kiedy dzieje się w każdym kościele, także w naszym klasztorze. Pamiętam taką historię z 13 maja 1982 r. Na Rynku Głównym w Krakowie trwają demonstracje, tłum ogromny, bijatyka z milicją. Wyszliśmy z braćmi przed klasztor zobaczyć, co się dzieje, i nagle przypomnieliśmy sobie, że w kapitularzu jest trzysta osób z odnowy charyzmatycznej, modlących się przed Zesłaniem Ducha Świętego...
o. J. Puciłowski: Czyli nielegalne zgromadzenie...
o. J. A. Kłoczowski: Właśnie. Pomyślałem sobie: przecież gdy oni wyjdą po tym spotkaniu, milicjanci ich spałują. Podjęliśmy więc rokowania z zomowcami. Ustaliliśmy, że wypuszczą modlących się, jeśli po wyjściu oni nie pójdą w stronę Rynku, ale na Planty. Ustawiliśmy szpaler od naszego klasztoru w kierunku Plant: po jednej stronie stali zomowcy z pałami, po drugiej bracia w białych habitach. Wyobraźcie sobie trzysta osób przechodzących pojedynczo przez ten szpaler! Długo to trwało. Raptem nadjeżdża w gaziku jakiś pułkownik ZOMO i wrzeszczy do nas: "To przez was te rozruchy na Rynku! To z waszego klasztoru wychodzi to całe chuligaństwo!". I odjechał. Wracając pod furtę, zobaczyłem majora Majkę, którego znałem, ponieważ mnie internował w stanie wojennym. Podchodzę do niego i pytam: "Proszę pana, dlaczego jakiś pułkownik na nas krzyczy, że z naszego klasztoru wychodzą bojówki?". A on mnie pyta: "Przepraszam, a jaki dzień dzisiaj mamy?". Odpowiadam: "Czwartek". On wtedy: "Eee, to tylko charyzmatycy". Świadczy to o jego profesjonalizmie; wiedząc doskonale, jacy ludzie spotykają się u nas w czwartki, że jest to ruch religijny, a nie bojówka, właściwie oceniał sytuację.
o. J. Puciłowski: Przeglądając teczki, nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że UB było czasem bezradne. W jednym z dokumentów przeczytałem, że kiedy jeden z TW donosił o prelegencie, który na spotkaniu powiedział: "Bóg umarł", ubecy długo zachodzili w głowę, o cóż też mogło chodzić temu mówcy.
o. J. A. Kłoczowski: Powoływali specjalną komórkę do zbadania Księgi Izajasza, bo TW doniósł, że na ostatnim spotkaniu biblijnym rozmawialiśmy o Izajaszu. To pokazuje ich bezradność wobec zwyczajnej pracy katechetycznej, a także bezsilność intelektualną i psychologiczną wobec tego, co jest normalną działalnością Kościoła.
Do kiedy trwała inwigilacja Kościoła?
o. J. Puciłowski: Aż do upadku systemu, do 1989 r.
o. Andrzej Kamiński OP: Kiedy przysłuchuję się waszym opowieściom, myślę sobie, że polski Kościół na szczęście dojrzał już do podjęcia tematu lustracji. Mam doświadczenie pracy na Ukrainie i spotkania z Kościołem prawosławnym. Tam w ogóle nie ma sensu podejmować tego tematu, ponieważ wiadomo, że prawie wszyscy współpracowali, aby Cerkiew mogła przetrwać. Byli oczywiście duchowni, którzy nie podjęli współpracy z władzą, ale te decyzje były dużo dramatyczniejsze niż u nas, ponieważ ich Kościół był już od kilku dziesięcioleci poddany bardzo silnym represjom. Prawosławni długo nie będą gotowi na taką debatę, jaka toczy się w Polsce. Myślę, że potrzeba wielu lat, aby historycy mogli zacząć nad tym pracować.
o. J. A. Kłoczowski: My mieliśmy PAX i Księży Patriotów oficjalnie współpracujących z władzą, od których jednak Kościół katolicki się odcinał. Tymczasem tam niemal cały Kościół prawosławny został zmuszony do współpracy. Poza tym trzeba pamiętać, że do prześladowania prawosławnych dochodziło już w latach dwudziestych i trzydziestych XX w. Nie tylko zniszczono całą strukturę tego Kościoła, ale również fizyczne likwidowano duchownych.
o. A. Kamiński: Jako katolicy mieliśmy też zawsze punkt odniesienia - Rzym. Prawosławni mieli swoje centrum na terenie kraju...
o. J. A. Kłoczowski: To jest ciekawy, ale odrębny temat siły Kościoła katolickiego w stosunku do systemów totalitarnych ze względu na jego centralną strukturę.
W Czechosłowacji czy na Węgrzech sytuacja Kościoła katolickiego była jednak dużo gorsza niż w Polsce. Dlaczego?
o. J. Puciłowski: Wszystkiemu winny jest józefinizm. W państwach tych istniała długa tradycja ścisłych powiązań między Kościołem i państwem, księża byli opłacani z budżetu państwa. Inaczej oczywiście wyglądała sytuacja na Węgrzech, inaczej w Czechach, jeszcze inaczej na Słowacji, ale w każdym z tych krajów komuniści wykorzystali historyczne zaszłości. Jeśli biskup na Węgrzech od dwustu lat musiał mieć zgodę państwa na objęcie jakiejś diecezji, to dlaczego teraz państwo miałoby się zrzec tego przywileju? Kardynał Midszenty próbował uniezależnić Kościół węgierski, ale nie zdążył, bo został aresztowany.
Tymczasem, kiedy w Polsce nastał komunizm, od ponad stu lat władza zawsze była obca, czynnik dyspozycyjny był w Berlinie, Petersburgu i Wiedniu. Łatwiej było więc prymasowi Wyszyńskiemu tę niezależność ochronić.
o. J. A. Kłoczowski: Chociaż jedną z pierwszych propozycji, którą dostał od rządu, było przejście księży na pensję państwową. Nie zgodził się.
Czy jest szansa, że wkrótce zakończymy lustrację duchownych i będziemy mogli odetchnąć z ulgą, że mamy to za sobą?
o. J. Puciłowski: Jedna rzecz to ujawnienie agentów i wydaje mi, że dokona się ono w najbliższej przyszłości. Druga to badania naukowe, które będą trwały przez stulecia, do dziś przecież bada się kroniki Galla Anonima, Długosza czy Dagome iudex...
o. J. A. Kłoczowski: W moim przekonaniu lustracja wcale nie jest głównym powodem kryzysu w polskim Kościele, który w dodatku jest bardziej kryzysem hierarchii i duszpasterzy niż Kościoła. Zresztą słowo "kryzys" jest za ubogie, aby opisać tę sytuację, bo ma ona swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że wreszcie zobaczyliśmy nasze słabe strony, a minusem - że jak na razie nie bardzo wiemy, co z tym zrobić. Śmierć Jana Pawła II obnażyła przecież nie tylko nierozwiązaną sprawę współpracy duchownych z bezpieką; chociaż jest ona najbardziej widoczna...
A co jeszcze?
o. J. A. Kłoczowski: Na przykład miejsce świeckich Kościele; ich miejsce w duszpasterstwie, w strukturze parafii, w organizacji i kontroli spraw finansowych Kościoła itd. To również wyszło na jaw przy okazji napięć związanych z lustracją duchownych.
Ale przecież w wydarzeniach ze stycznia tego roku odsłoniła się raczej siła świeckich
o. J. A. Kłoczowski: Tego rodzaju siła świeckich była widoczna już w momencie śmierci Papieża. To młodzi pognali na Błonia, a dopiero za nimi poczłapali duszpasterze. Uważam, że właśnie teraz nastał czas świeckich w Kościele. Mają oni dzisiaj bardzo konkretne oczekiwania, niestety wielu duszpasterzy nie wie, co z nimi zrobić. Powiem więcej: jeżeli mówimy dzisiaj, że Kościół polski będzie ewangelizował Europę Zachodnią, to nie liczyłbym na duszpasterzy, ale właśnie na świeckich. Gdy Polacy w Irlandii pobiegli w Wielką Sobotę z koszykami do święcenia, to irlandzcy księża nie wiedzieli, co robić. Zaczęli gdzieś po zakamarkach szukać kropideł. Za Polakami, którzy wyjechali za granicę, od razu - podobnie jak na Błonia - poczłapią duszpasterze.
Chodzi o to, by zacząć budować Kościół bardziej wspólnotowy, to znaczy taki, w którym jest współpraca świeckich i księży na poziomie parafii czy duszpasterstwa.
Mówiłem już o uczniach biegnących do Emaus. Oni są obrazem Kościoła również w tym znaczeniu, że pokazują Kościół, który jest stale w drodze. Musimy teraz tak zorganizować tę pielgrzymkę, by po pierwsze, wszyscy doszli do celu, a po drugie, czuli, że są pielgrzymami, a nie wleczonymi przez pasterzy owcami.
o. A. Kamiński: Wspólnota jest bardzo ważna. Będąc "w drodze" ciągle szukamy jakichś punktów odniesienia. Chcielibyśmy wiedzieć, gdzie droga się zaczyna, gdzie kończy, a gdzie jest jakaś przeszkoda. Tracimy na to sporo czasu, bo chcielibyśmy tę drogę zaplanować po swojemu, tak by szło nam się przyjemniej. Tymczasem te punkty odniesienia są zazwyczaj nie tam, gdzie chcemy ich szukać. Zapominamy jednak, że celem tej wędrówki nie jest lepsze życie tutaj, ale zbawienie.
Przypomniała mi się historia mojej podróży samochodem, która przekonała mnie, jak ważna jest wspólnota. Jechałem kiedyś w tak gęstej mgle, że widziałem szosę tylko tuż przed samochodem. Mój zakonny współbrat, który siedział obok mnie, kontrolował, czy nie wpadamy do rowu. Gdybym był sam, pewnie bym nie dojechał. Uświadomiłem sobie wtedy, że podobnie jest we wspólnocie Kościoła: nie wystarczy, że ktoś prowadzi, musi być też ktoś, kto wypatruje niebezpieczeństw.
o. J. A. Kłoczowski: W Kościele musi się nawiązać ścisła współpraca między duchownymi a świeckimi. Wymaga to wysiłku od obu stron. Ludzie często oczekują od Kościoła, że będzie firmą świadczącą usługi metafizyczno-religijne na możliwie wysokim poziomie. Nie chcą jednak wziąć odpowiedzialności za to, co dzieje się na przykład w parafii, chociażby za jej finanse. W Stanach Zjednoczonych wygląda to zupełnie inaczej. Tam rada parafialna zbiera składki, rozprowadza prasę, organizuje pracę charytatywną. Ksiądz zajmuje się liturgią, katechezą, wychowaniem.
Może niechęć przed podjęciem odpowiedzialności jest spadkiem po poprzednim systemie. Nie było wówczas ani wolnych stowarzyszeń, ani atmosfery do jednoczenia się?
o. J. A. Kłoczowski: Od upadku komunizmu minęło już prawie tyle lat, co połowa drogi z Egiptu do Ziemi Obiecanej, więc powinno się już coś dziać! Co stało się na przykład z ludźmi, którzy wyszli z oazy, tak dynamicznie działającej w latach osiemdziesiątych? W jaki sposób teraz, jako dorośli, działają w parafiach? Na ile księża są przygotowywani w seminariach do współpracy z nimi?
Moim konikiem od lat jest katechizacja ludzi dorosłych, ponieważ obserwuję, że księża skupiają się raczej na przygotowaniu Mszy św. dla dzieci, infantylizują w ten sposób również rodziców. Chociaż muszę również przyznać, że widać ogromną pracę katechetyczną księży. Wszyscy kapłani tego doświadczamy, chociażby słuchając spowiedzi. Młodzi ludzie spowiadają się znacznie lepiej niż starsi, używają innego języka, znają Biblię...
o. J. Puciłowski: Gdy chcąc wyznaczyć pokutę, pytam młodego człowieka, czy ma Biblię, odpowiada: "Oczywiście". Starszy natomiast: "Czy ojciec myśli, że jestem świadkiem Jehowy?".
o. J. A. Kłoczowski: Tylko że ta dobrze przygotowana młodzież nie otrzymuje potem "zatrudnienia" w parafii. Nie ma stworzonych struktur ani katechizacji dorosłych, ani ich zaangażowania w Kościele.
Z czego to może wynikać?
o. J. Puciłowski: Brakuje nam chyba zaufania...
o. J. A. Kłoczowski: Właśnie. I to jest, moim zdaniem, źródło i istota obecnego kryzysu. Kryzys zaufania. Jeśli czytam, że 80% ludzi w Polsce nie ufa innym i jest to jeden z najwyższych wyników w Europie, myślę, że jest to klęska naszego Kościoła. To znaczy, że odniosły pożądany skutek wszystkie ubeckie próby, których celem było podzielenie nas i wzbudzenie wzajemnej nieufności.
o. J. Puciłowski: Na Węgrzech na początku lat sześćdziesiątych, Urząd do Spraw Wyznań zabronił wiernym podawania sobie ręki na znak pokoju. Wezwano biskupów, przekazano im to polecenie, a oni je wypełnili. Komuniści dobrze wiedzieli, że jeśli ludzie będą tylko "trykać" do siebie głową, to trudniej im będzie nawiązać kontakt. Oni doskonale się orientowali, że najważniejsze jest oddalenie nas od siebie nawzajem.
o. J. A. Kłoczowski: To pęknięcie między klerem a świeckimi ma swoją przyczynę w braku zaufania. Głosy świeckich są odbierane jako atak, a nie próba nawiązania współpracy, podjęcia odpowiedzialności za Kościół.
Co wobec tego mogą zrobić świeccy?
o. A. Kamiński: Dominikanin Yves Congar, który zajmował się ideą reformy Kościoła, zastanawiał się, w jaki sposób dokonuje się odnowa i czego jej potrzeba, aby nie doszło do schizmy. W książce "Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele" pisał, że odnowa zawsze zaczyna się od zwykłych ludzi, nie od hierarchii, ale żeby być reformą w Kościele, musi uzyskać błogosławieństwo biskupów. Trzeba więc budować dialog pomiędzy jednymi i drugimi na różnych poziomach. Trzeba wielu spotkań i rozmów. Biskupi i kapłani muszą usłyszeć, co świeccy myślą o Kościele, jakie są ich intuicje...
o. J. Puciłowski: Ale też świeccy nie powinni tego robić w ten sposób, że przy pierwszym spotkaniu z biskupem "wyleją na niego kubeł pretensji". To całkowicie zamknie go na ich punkt widzenia.
o. J. A. Kłoczowski: Dlatego na początek radzę szukać kontaktu z tymi biskupami, z którymi najłatwiej się porozumieć. Jeśli to się uda, dialog będzie podejmowany również na poziomie parafii, bo księża będą naśladować swoich przełożonych.
opr. aw/aw