Fragmenty biografii p.t. "Arcybiskup Józef Bilczewski"
|
Małgorzata Dziedzic, Stanisław Dziedzic ARCYBISKUP JÓZEF BILCZEWSKI |
|
Urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach, jako najstarszy z dziewięciorga dzieci rodziny Franciszka Biby i Anny z domu Fajkisz.
Trzeciego dnia po urodzeniu ochrzczony został w miejscowym kościele parafialnym przez proboszcza, ks. Michała Miczka. Jego ojciec był rolnikiem i cieślą, a matka zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci.
Wilamowice to niewielkie miasteczko w pobliżu Bielska-Białej, Oświęcimia i Kęt, położone nad Sołą, od czasów średniowiecza pełne kulturowych i religijnych osobliwości, odróżniających tę osadę od innych pobliskich miejscowości. Założone w połowie XIII w. przez kolonistów, najprawdopodobniej z niemieckiej Nadrenii lub Flandrii, swoją nazwę wzięły zapewne od przywódcy tych kolonistów, niejakiego Wiliama lub Wilhelma. Wieś ta, w okresie reformacji silny ośrodek kalwinizmu, przez długie wieki pozostawała własnością prywatną. W 1808 r. wilamowiczanie za kwotę 30 tys. złotych reńskich wykupili się z rąk ówczesnych właścicieli, rodziny Psarskich, a w dziesięć lat później wieś uzyskała prawa miejskie.
Wilamowice ze swoją specyfiką kulturową, religijną i etniczną w życiu najstarszego dziecka rodziny Bibów odegrały bardzo istotną rolę i znacząco wpłynęły na wybór jego drogi życiowej, na jego patriotyczną, pełną jednak tolerancji postawę i zaangażowanie kapłańskie, wreszcie pracowitość i praktyczny zmysł organizatorski. Poza rolnictwem rozwijało się tu rzemiosło, zwłaszcza tkactwo, wielu mieszkańców Wilamowic zajmowało się handlem. Dawne flandryjskie czy też niemieckie osadnictwo miało niemały wpływ na wykształcenie się tu odrębnego dialektu, obyczajów i strojów, które żywe były aż do czasów II wojny światowej, a wśród części mieszkańców, zwłaszcza starszego pokolenia, także w okresie powojennym. O silnym związku z polskością dowodził fakt, że w okresie zaborów tamtejsza młodzież akademicka wybierała na ogół studia w Uniwersytecie Jagiellońskim.
W skromnym domu rodzinnym Bibów panowało niepodzielnie głębokie przywiązanie do polskości i Kościoła. Szczególną rolę w utrzymaniu tradycji rodzinnych w tym względzie spełniała matka przyszłego arcybiskupa, który stwierdzał wręcz:
„Zarzucano mi moje pochodzenie z osady niemieckiej. A przecież moja dobra matka mówiła ze mną tylko pacierz polski i jako pierwszą książkę objaśniała mi polską biblię. Kiedy wstąpiłem do gimnazjum w Wadowicach, jam, chłopczyna dwunastoletni, wypisał w rodowodzie szkolnym, że jestem narodowości polskiej. Chyba nie dla kariery”2.
Bez wątpienia, w warunkach zaboru austriackiego, mimo wprowadzonej niedawno autonomii galicyjskiej, nie sposób było mówić o takich preferencjach dla ludności polskiej, a w świadomości ogółu Polaków zamieszkujących te ziemie pozostawały wciąż tak nieodległe czasy wściekłej antypolskiej polityki władz wiedeńskich, rugujących język polski z życia publicznego. Twierdzami polskości były wówczas Kościół, dom i język ojczysty.
W przypadku mieszkańców Wilamowic wspomniany już dialekt, którym posługiwano się na co dzień, był nie tylko świadectwem ich tożsamości, odrębności, ale i poczucia przynależności narodowej. Nie było zresztą zgodności, skąd przybyli koloniści, którzy założyli w głębokim średniowieczu Wilamowice.
Wywodzący się z dialektów starogermańskich (z pierwszej świadomości mieszkańców Wilamowic — z języka flamandzkiego), uległ znacznym przekształceniom i modyfikacjom.
„Zachował wszakże — stwierdza Urszula Perkowska — własną odrębność powodującą, że jest zupełnie niezrozumiały tak dla współczesnego Niemca, jak i dla Polaka. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX w., czyli w okresie dzieciństwa i młodości Józefa Bilczewskiego, językiem wilamowskim (bo jest on charakterystyczny tylko dla tej miejscowości) posługiwało się w miasteczku ponad 90% mieszkańców, a więc z pewnością również w domu rodzinnym przyszłego arcybiskupa”3.
Po „wilamowicku” mówiono głównie w domu, w szkole i urzędach, w warunkach liberalnych autonomii galicyjskiej — częściowo po polsku i niemiecku, a w kościele, obok panującej w liturgii łaciny, ważnego instrumentu uniwersalizmu katolickiego, dominował — jako język powszechny modlitwy, nauczania i codziennej posługi — język polski. Matka Józefa Biby była w tym względzie jego pierwszą nauczycielką
— wnauczaniu języka polskiego, podstawowych zasad religii katolickiej i edukacji patriotycznej. Najstarszego ze swoich dzieci, którego zdolności i zapał po matczynemu odczytywała i prognozowała, najwyżej z całej dziewiątki oceniała, najwięcej mu poświęcając czasu, nie zaniedbując wszakże pozostałych dzieci.
Podobny klimat panował w zdecydowanej większości tamtejszych rodzin, skoro mieszkańcy Wilamowic, mimo tych odrębności i ówczesnych tamtejszych uwarunkowań politycznych, uważali się za Polaków. Znaczącym, choć oczywiście nie jedynym dowodem w tym względzie są własnoręczne wpisy wilamowiczan w kartach uniwersyteckich, w których zarówno w okresie zaborów, jak i w czasach późniejszych wszyscy oni konsekwentnie wpisywali narodowość polską i język polski nazywali językiem ojczystym.
W okresie dzieciństwa Józefa Biby posiadały Wilamowice, liczące naówczas ok. 1700 mieszkańców, zaledwie niepełną szkołę powszechną, tzw. trywialną, a więc dwuklasową, z trzyletnim programem nauczania początkowego. Kierował nią wilamowiczanin, Józef Formas, który pełnił jednocześnie obowiązki organisty. Jako że do szkoły uczęszczało wówczas ponad 200 dzieci, obok kierownika było tam jeszcze dwóch nauczycieli. Józef Biba uczęszczał do tej szkoły w latach 1868-1871. Był to czas rzeczywistego przełomu w funkcjonowaniu oświaty w zaborze austriackim. Dotychczasowy, wybitnie antypolski system nauczania uległ zmianie, bowiem Habsburgowie, w następstwie dotkliwych klęsk militarnych Austrii, zdecydowali się nadać podbitym prowincjom i narodom znaczną autonomię. Nastąpiła wówczas polonizacja szkolnictwa w tzw. Galicji, obejmująca wszystkie typy i szczeble szkół. Austriacka ustawa szkolna, wprowadzona w 1869 r., przyniosła obowiązek szkolny z nauczaniem w narodowym języku.
Wilamowicka szkoła, jako niepełna, nie stwarzała możliwości bezpośredniej kontynuacji nauki w gimnazjum, należało więc edukację kontynuować gdzie indziej celem zrealizowania czteroletniego programu szkolnego.
Jak wielokrotnie zwykł przyszły arcybiskup opowiadać, zapewne trochę przewrotnie i żartobliwie, o dalszym wysłaniu go do szkół zadecydowała w jakiś sposób jego mała przydatność czy raczej brak bliższego zainteresowania w zakresie konkretnej, upatrzonej przez ojca profesji, w rzemiośle czy rolnictwie. Chłopca od wczesnych lat pasjonowała nauka, w szkole osiągał bez trudu znakomite wyniki, nie wykazywał przy tym, poza codziennymi powinnościami, które solidnie wypełniał na roli i w ojcowskim warsztacie, zainteresowania w tym względzie.
„Niezdarność moja — stwierdzał po latach żartobliwie — ułatwiła mi naukę. Kiedy ojciec widział, że nie będzie miał ze mnie upragnionej pomocy, zdecydował: «On do niczego — niech idzie do szkoły»”4.
Ale ojciec dobrze wiedział, że wysiłek rodziny związany z wysłaniem pierworodnego nie pójdzie na marne — od najmłodszych lat syna dostrzegał jego zdolności i pracowitość, a przy tym konsekwencję i wytrwałość w działaniu. W roku więc szkolnym 1871/72 Józef Biba uczęszczał do ostatniej klasy szkoły powszechnej w pobliskich Kętach. Uczęszczanie do tej szkoły związane było z koniecznością codziennej (wyłączając oczywiście niedziele i święta wolne od zajęć szkolnych) uciążliwej dla jedenastoletniego chłopca kilkunastokilometrowej wędrówki, bowiem Kęty od Wilamowic dzieliła odległość sześciu kilometrów. Kęty chlubiły się swoim wielkim, wyniesionym na ołtarze rodakiem — św. Janem Kantym, profesorem Uniwersytetu Krakowskiego, którego kult miał zasięg ogólnopolski i powszechny, ale w Krakowie i rodzinnych Kętach były jego główne ośrodki. Jan z Kęt czczony był nie tylko jako patron środowiska naukowego i młodzieży studiującej, ale także wielki jałmużnik. Od najwcześniejszych lat mały Józef wsłuchiwał się w opowieści o świętym Janie5 Kantym, przekazywane dzieciom przez rodziców, które zapewne odegrały niemałą rolę w kształtowaniu jego osobowości i systemu wartości intelektualnych oraz duchowych. Sam często wyznawał, że w jego rodzinnym domu żywy był kult tego świętego, w sposób szczególnie głęboki pielęgnowany przez matkę.
2 Józef Bilczewski, Listy pasterskie, odezwy, kazania i mowy okolicznościowe, t. III, Lwów 1924, s. VI.
3 Urszula Perkowska, Młodość i lata krakowskie Józefa Bilczewskiego, [w:] Błogosławiony Józef Bilczewski Arcybiskup Metropolita Lwowski obrządku łacińskiego, pod. red. Józefa Wołczańskiego, Kraków 2003, s. 132.
4 Józef Bilczewski, Listy..., t. III, dz. cyt., s. VIII.
5 Szerzej: Stanisław Dziedzic, Święty Szlak Almae Matris, Kraków 2003.
opr. ab/ab