Ratzinger na celowniku

Jakie są przyczyny niechęci świata i mediów w stosunku do Benedykta XVI? Wstęp do książki "Ratzinger na celowniku"

Ratzinger na celowniku

Aldo Maria Valli

Ratzinger na celowniku

ISBN 978-83-7422-333-1
Wydawnictwo św. Stanisława BM
31-101 Kraków, ul. Straszewskiego 2
Tel. 012 421 49 70
www.stanislawbm.pl



Spis treści
Wstęp
RATZINGER NA CELOWNIKU
1. Pasterz wśród wilków
2. Skandal na pierwszej stronie
3. Inkwizycja dla Papieża
4. Z otwartymi ramionami
5. Opatrznościowa katastrofa
6. Antychrześcijańskie uprzedzenie
7. Wielka propozycja
8. Atak od wewnątrz
9. Wnioski

Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.
2 Kor 12,10

Wstęp

[Rzekł do nich Jezus]: Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną.
               
J 10,27

Współpracownik prawdy

Ktoś powiedział, że — podobnie jak wojna jest czymś zbyt ważnym, aby pozostawiać ją generałom — Kościół jest zbyt ważny, aby pozostawiać go księżom i biskupom.

To dosadne powiedzenie przyszło mi na myśl w tamte posępne dni skandalu pedofilskiego, kiedy wyraziście ujawniło się połączenie niegodziwości, nieudolności i braku właściwych przymiotów u niektórych duszpasterzy. Księży, którzy popełniali oburzające grzechy i występki, a u ich boku biskupi, którzy milczeli, ukrywali, mataczyli. Duchowni, którzy w najbardziej niegodziwy sposób zdradzali powierzoną im misję. Ludzie, którzy wyzyskiwali pokładaną w nich ufność i popełniali niewypowiedziane nadużycia. Potępienie powinno ogarnąć jednoznacznie ich wszystkich bez okoliczności łagodzących. Potępić powinni ich przede wszystkim katolicy. Nie sposób przecież przemilczeć faktu, że to połączenie grzechów i przestępstw zostało użyte dla przeprowadzenia jednej z najbardziej imponujących operacji antykatolickich w historii nie tylko w celu zdyskredytowania Kościoła, lecz także i przede wszystkim obecnego papieża, Benedykta XVI.

Na niniejszych stronicach odbędziemy podróż w głąb tych wydarzeń. W głąb bezdyskusyjnych przewinień z jednej strony i ich instrumentalizacji z drugiej strony. A głównym aktorem jest Joseph Ratzinger.

Kiedy pięć lat temu kardynałowie zgromadzeni na konklawe wybrali go na następcę Jana Pawła II, wielu komentatorów okazywało przerażenie. Pod rządami nowego Papieża Kościół miałby uczynić krok wstecz, miałby nastąpić groźny powrót do tradycji kosztem dialogu, a Kościół miałby się usztywnić na przezwyciężonych już doktrynalnie stanowiskach. Inni zaś wyrażali entuzjazm z przeciwnych powodów. Nowo wybrany bowiem miał na nowo sięgnąć do tradycji, umocnić chrześcijańską tożsamość i nastąpić miało zbawienne prostowanie najszkodliwszych efektów Soboru Watykańskiego II.

Analiza, już nawet w używanej terminologii, raziła powierzchownością po obu stronach frontu, co zresztą później wyszło na jaw. Zostawszy papieżem, teolog Ratzin­­ger, uprzednio przez dwadzieścia lat szef Kongregacji Nauki Wiary, ani przez minutę nie rozumował tak jak bojownicy progresizmu i konserwatyzmu, lecz wziął się do dzieła jako „skromny pracownik winnicy Pańskiej” z dwoma sprecyzowanymi priorytetami: uobecnić Boga każdemu człowiekowi i umacniać braci w wierze.

Takie były wyzwania, proste i zarazem przerażające. Z ryzyka on sam doskonale zdawał sobie sprawę. W dniu inauguracji swojej posługi poprosił wiernych o modlitwę za Papieża, aby nie uciekł przed wilkami. Wiemy dziś, że wilki przybyły i pokazały się już nieraz. Wiemy też jednak, że Papież nie uciekł. Jeszcze jako arcybiskup Monachium za zawołanie biskupie miał cooperatores veritatis. Tym mają być uczniowie Jezusa — współpracownikami prawdy. Jak wszakże można być kimś takim w świecie, w którym sama idea prawdy jest sprowadzana do nicości i negowana? I tu rodzi się walka podjęta przez Benedykta XVI, bój przeciw relatywizmowi, który wkroczył również do Kościoła. Który pozbawia ludzi zdolności do rozpoznawania dobra i zła, piękna i brzydoty, tego, co dobre i co czynić należy oraz tego, co złe i czego trzeba unikać. Tu również rodzi się jego propozycja złożona współczesnej kulturze, także kulturze inspirowanej ateizmem, aby zakotwiczyć się w jednym wspólnie podzielanym pryncypium prawdy, w którym mielibyśmy rozpoznać się jako ludzie. To kolejne przyprawiające o dreszcze wyzwanie, ciężar, który Papież dźwiga z absolutną pogodą i konsekwencją.

W przemówieniu wygłoszonym w Paryżu, stolicy laicyzmu, mieście oświecenia, Benedykt XVI wyjaśniał, że nowoczesna kultura europejska narodziła się w średniowiecznych klasztorach nie za sprawą uczonych szukających nowych teorii, tylko dzięki ludziom modlitwy poszukującym Boga.

Postęp zatem przychodzi w ten właśnie sposób, przychodzi na drodze poszukiwania Boga. Rodzi się z pragnienia prawdy i absolutu, począwszy od oczekiwań najgłębszych i wiecznych. Nie przychodzi natomiast przez ideologie sfabrykowane w celu zdobycia i utrzymania władzy. Nie przychodzi przez naukę i technologię, które potrzebują wsparcia ze strony moralności i religii, bo — gdy pozostawi się je samym sobie — prowadzą nas ku zniszczeniu, a nie ku poprawie życia.

Rozumowanie Benedykta w kwestii nauki stanowi jego drugą wielką ofertę skierowaną do współczesnego człowieka. Nie jest prawdą, jakoby racjonalne było wyłącznie to, czego można dowieść naukowo i zmierzyć empirycznie. Nie jest prawdą, jakoby ludzkie było tylko to, co da się zobaczyć. Racjonalne jest także zdążanie ku absolutowi. Racjonalna jest wiara w Boga Stwórcę, który poniósł śmierć i zmartwychwstał dla nas. W Boga, którego nie widzimy, ale odczuwamy Jego obecność. Boga, który dał nam Zbawienie poprzez swojego Syna. Nie jest łatwe rozszerzanie przestrzeni rozumu i Papież sam pierwszy to uznaje, lecz jest to również nieodzowne, o ile nie chcemy skazać się na zdominowanie przez nagą logikę władzy i tyranii większości, przez tę jedyną zasadę, jaką uznać jest zdolny i uznaje człowiek pozbawiony prawdy.

Na ten temat — powiedział Benedykt XVI — wierzący i niewierzący powinni razem debatować na odnowionym „dziedzińcu pogan”, jak w starożytności nazywał się teren obok Świątyni Jerozolimskiej, gdzie żydzi i nie-żydzi mieli sposobność się spotkać i dyskutować. Jest to propozycja dialogu według wytycznych Soboru Watykańskiego II. Benedykt życzył sobie, żeby lepiej go poznać i przeżywać, nie jako nową konstytucję, która uchyliła stare prawo (co nie jest możliwe w Kościele, gdzie jedyną „konstytucją” jest Ewangelia), lecz jako sposób skuteczniejszego głoszenia i przekazu wiary.

W tej kwestii Benedykt XVI na swym starym uniwersytecie, w Ratyzbonie, wygłosił lectio magistralis, wykład nauczycielski nie tylko z definicji, ale i z racji treści. Tam właśnie zadał pytanie, czy wiara może iść w parze z przemocą i tam właśnie padła iskra, która w konsekwencji skłoniła pewne ważne osobistości kultury islamu do pierwszej prośby o możliwość dyskusji z nim i z całym Kościołem katolickim na te tematy rozstrzygające o przyszłych losach ludzkości. W Ratyzbonie właśnie zła wiara pewnych ludzi uderzyła w Papieża najboleśniej. Cytat na temat Mahometa, przytoczony przez uczonego, wyrwano z kontekstu przemówienia, przekształcono w ocenę poczynioną przez samego Papieża i podano medialnej maszynerii, aby ta zdyskredytowała go i ustawiła naprzeciw świata islamu. Lecz operacja zupełnie się nie udała, a nawet wywołała przeciwny efekt. Wykład przemyślnie potępiony przez nietolerancyjnych jako wyraz wrogości wobec islamu, wbrew ich zamiarom zrodził nowy dialog z częścią świata islamu, już nie na bazie pustych słów, lecz na podstawie rozpoznanych i rozpoznawalnych tożsamości.

Najnowszy rozdział tego pontyfikatu tak obfitego w tematy i propozycje, ale też w ataki na osobę i nauczanie Papieża, charakteryzuje się tym, co nazywa się skandalem pedofilskim. Podkreślmy: niektóre sektory Kościoła zbyt długo otaczały milczeniem niegodziwości porażające ze względu na niewysłowiony ból, gniew i wstyd. Benedykt XVI, jak to ma w zwyczaju, nie unikał tematu. Ilekroć mógł, zawsze potępiał takie zachowania jako nie do pogodzenia z kapłaństwem, prosił biskupów o wskazywanie sprawców także władzom publicznym oraz o udzielanie wszelkiej pomocy ofiarom. Przyjmował tych, których zraniły na ciele i w duchu nadużycia popełnione przez kapłanów. Przede wszystkim mówił o „prześladowaniu” Kościoła pochodzącym z jego samego wnętrza z racji grzechów niektórych jego przedstawicieli. Te słowa przywodzą na myśl tę straszną wypowiedź Pawła VI z 1972 roku, kiedy papież Montini wyjawił, iż ma poczucie, że „z jakiejś szczeliny dym Szatana wniknął do świątyni Boga”.

Ta zdolność krytycznej obserwacji zła w Kościele z pewnością nie jest wynalazkiem ostatnich lat. Zawsze była obecna w nauczaniu Josepha Ratzingera. W 1985 roku w książce-wywiadzie Raport o stanie wiary ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary stwierdzał: „Skutki tego, co nastąpiło po Soborze, są przeciwne oczekiwaniom wszystkich, także oczekiwaniom papieży Jana XXIII i Pawła VI”[1].

Po następnych dwóch dziesięcioleciach w Wielki Piątek 2005 roku, niemal w przeddzień swego wyboru na papieża, Ratzinger rzuca jakże porażające oskarżenie: „Jak mało jest wiary w tak wielu teoriach, ile pustych słów! Ile brudu jest w Kościele, i to właśnie również wśród tych, którzy w kapłaństwie powinni należeć do Niego [do Jezusa]”. 19 marca 2010 roku w liście do katolików Irlandii Benedykt XVI oskarżał „tendencję, także u kapłanów i zakonników, do przyjmowania sposobów myślenia i osądzania rzeczywistości świeckich bez dostatecznego odniesienia do Ewangelii”, a wreszcie podczas lotu z Rzymu do Lizbony 12 maja 2010 roku wyjaśnił, jak Kościół prześladowany jest nie tylko z zewnątrz, ale też przez swych niewiernych i grzesznych członków.

Na spotkaniach z duchowieństwem Papież niestrudzenie wzywa kapłanów i zakonników do tego, by byli wiarygodnymi świadkami Jezusa. Dlatego — mówi — trzeba pozostawać blisko Pana w modlitwie, ale także fizycznie, przed tabernakulum, nie poddając się tym, którzy chcą oddalić księży od centrum udzielającego natchnienia ich misji, bo to oddalenie przekształca ich w dystrybutorów usług socjalnych. Nie przypadkiem rok kapłański ogłoszony przez Papieża za wzór stawiał Jana Marię Vianneya, lepiej znanego jako proboszcza z Ars. Nie herosa, nie jakiegoś szczególnego człowieka, ani błyskotliwego naukowca, ani też pięknego, lecz biednego wiejskiego księdza. Ten ksiądz pozostawał w jednej i tej samej wsi przez czterdzieści lat. Nie robił nic nadzwyczajnego. Ale przepowiadał, uczył katechizmu i spowiadał niestrudzenie w epoce naznaczonej silnym antyklerykalizmem. Wierni umieją rozpoznać świętych i wioska Ars stała się celem pielgrzymek, zanim jeszcze papież Pius X ogłosił tego księdza błogosławionym. A dwadzieścia lat później Pius XI proklamował go świętym i patronem proboszczów. Misja powierzona kapłanom — powiedział Papież w czasie wizyty na Malcie — jest służbą radości, „radości Bożej, która pragnie wtargnąć do świata”. Czyż może być piękniejsza definicja? A jednak właśnie ten Papież, który wytyczną swego postępowania uczynił konsekwencję i odwagę, zostaje ugodzony, znieważony, zniesławiony i wykorzystany w charakterze kozła ofiarnego. Dlaczego?

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama