O zakończonym etapie diecezjalnym procesu beatyfikacyjnego Prymasa Tysiąclecia
6 lutego br. w archikatedrze warszawskiej został zakończony diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego Prymasa Tysiąclecia. Zebrane dotąd akta, opatrzone stosownymi pieczęciami, zostaną dostarczone teraz do watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
- Zgromadzone przez diecezjalny Trybunał materiały zajęłyby pół wagonu pociągu do Rzymu - mówi ks. prałat Bronisław Piasecki, postulator procesu beatyfikacyjnego, w latach 1976-1981 kapelan kard. Wyszyńskiego. Prawdopodobnie jednak tyle miejsca nie będzie potrzeba: należy liczyć się z możliwościami pracowników Kongregacji, którzy przecież troszczą się o sprawy wielu Sług Bożych i błogosławionych. W Rzymie zostanie przygotowane - z udziałem przedstawiciela kard. Glempa - positio, czyli synteza nadesłanych z Polski materiałów. Czy można mówić o jakichś terminach? Ks. Piasecki jest bardzo ostrożny, przypomina o "kolejce", która obowiązuje nawet kandydatów na ołtarze. Ale jednocześnie zaznacza, że ostateczną decyzję podejmie Ojciec Święty, który może zażądać - na przykład ze względu na dobro Kościoła lokalnego - przyśpieszenia prac. Tak było w przypadku abp. Stepinaca, którego Papież beatyfikował podczas pielgrzymki do Chorwacji.
Proces beatyfikacyjny kard. Wyszyńskiego rozpoczął się w 1989 r. Przez niespełna 12 lat członkowie Trybunału wykonali ogromną pracę. Spuścizna pisarska Prymasa Tysiąclecia liczy ok. 12 tysięcy dokumentów. Kilkunastu cenzorów (zwykle jest ich dwóch, trzech) analizowało ponad 70 tomów przemówień, listów, homilii. - Każdy tom liczący kilkaset stron trzeba było nie tylko przekartkować, ale z ołówkiem w ręku zaznaczyć najważniejsze punkty, tak by "wyłoniła się" duchowość Sługi Bożego i jej głębia - relacjonuje ks. Piasecki. Przeczytano też dziennik "Pro memoria", który Prymas prowadził nieprzerwanie od 1949 do 1981 r. Dwa spośród 33 tomów zostały wydane jako "Zapiski więzienne" i "Zapiski milenijne". Pozostałe na razie nie będą publikowane. W procesie zeznawało ponad 80 świadków życia Prymasa. Udało się odnaleźć między innymi prefekta z Liceum im. Piusa X we Włocławku. Postulator procesu podkreśla, że wszyscy świadkowie byli ludźmi wiarygodnymi, których motywem działania było danie świadectwa prawdzie, a nie chęć nadania Prymasowi aureoli świętości. Proces objęty jest tajemnicą, nie można uczestniczyć w posiedzeniach Trybunału ani drukować zeznań świadków. Można jednak zaryzykować tezę, że sędziowie Trybunału uznali, iż Sługa Boży kardynał Stefan Wyszyński w sposób heroiczny realizował w swoim życiu takie cnoty jak: wiara, nadzieja i miłość oraz roztropność, sprawiedliwość, męstwo i wstrzemięźliwość. W polskim Kościele od śmierci Prymasa Tysiąclecia panuje przekonanie o jego świętości. Właśnie ono było podstawą wszczęcia procesu beatyfikacyjnego. Każda szkoła, ulica nazwana jego imieniem, każdy wzniesiony pomnik stanowią kolejny argument "za". Podobnie jak kilka przypadków uzdrowień z ciężkich chorób, dokonanych za wstawiennictwem Sługi Bożego. Dokumentacja w tych sprawach zostanie również przekazana do Rzymu.
Mimo powszechnego przekonania o świętości kard. Wyszyńskiego zdarzały się również protesty przeciw jego beatyfikacji. Ks. Piasecki przypomina sobie list od rodziny kapłana, który w czasie uwięzienia Prymasa administrował diecezją gnieźnieńską. Po swoim uwolnieniu kard. Wyszyński odsunął go od zajmowanych stanowisk. Według rodziny bardzo go skrzywdził. - Okazało się, że tamten kapłan bardzo poważnie nadużył swojej władzy i z tego powodu sprawę przekazano nawet do Stolicy Apostolskiej. Prymas osobiście wpłynął na wstrzymanie procesu, a więc nie skrzywdził tego księdza, lecz starał się mu pomóc - tłumaczy postulator. Człowiek pełniący odpowiedzialną funkcję publiczną zawsze podejmuje decyzje, które jednym się podobają, a innym nie - mówi kapelan Prymasa. Na dowód przytacza słynne porozumienie kardynała Wyszyńskiego z rządem, zawarte w 1950 r., gdy tysiące polskich patriotów siedziało w więzieniach, albo list "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" skierowany do Episkopatu Niemiec. A jaki był Kardynał jako ojciec diecezji? Jak traktował swoich współpracowników, świeckich, księży? - Pamiętam, jak Prymas powiedział jednemu z księży: "Słuchaj, jak nie zaczniesz budowy kościoła, to cię z Warszawy wyrzucę tak daleko, że do najbliższej stacji będziesz dojeżdżał końmi" - opowiada ks. Piasecki. - Wkrótce budowa ruszyła i proszę, jaki piękny kościół stoi teraz w Warszawie. Prymas czasem nie szczędził ostrych słów, ale nigdy nie niszczył ludzi. Najgorsze określenie, jakie słyszałem z jego ust na temat "trudnego" księdza, brzmiało: "A to gałgan jeden". Pamiętam sytuację, gdy księża na kongregacji dziekanów domagali się od Prymasa, by suspendował duchownego, który siał zgorszenie wśród parafian i kompromitował cały stan kapłański. A Prymas po długim namyśle odpowiedział: "Macie rację, tak powinienem zrobić, ale czy mam być tym, który go pchnie w dół? Ja wiem, że on się z tego dołu nie wygrzebie. Nie mogę tego zrobić".
Rok kardynała Wyszyńskiego przybliży jego postać i życie. Ważne, aby nie "zastygł" w jakiejś szlachetnej, nieziemskiej formie, by nie został - jak mówi ks. Bronisław - "spetryfikowany". Prymas Tysiąclecia będzie bronił się przed tym nie tylko swoją wielkością, ale również pokorą i... poczuciem humoru. W 1964 roku mówił o ewangelizacji do kobiet: "Gdy będziecie rozmawiały z koleżankami, nie poruszajcie sprawy malowania się. Tak nieraz czynią księża, mówiąc: znowu się umalowała. Słusznie odpowiedziała jedna z nich takiemu księdzu, który zaczepił ją w pociągu: Cóż się tak pani umalowała? - A co księdzu do tego? Ja nie dla księdza, ja dla swojego męża się umalowałam".
opr. mg/mg