Rzymskie domy Kardynała

O miejscach we Włoszech związanych z kard. Stefanem Wyszyńskim

— „Gdybym zniknęła pewnego dnia, szukałbyś mnie? — Tak. — Szukałbyś mnie bezustannie? — Tak. — Przez całe życie? — Tak. — Kłamiesz”. Wyjęty ze współczesnego filmu fragment rozmowy trafnie oddaje jedno z ważniejszych doświadczeń człowieka — zresztą, nie tylko z tej epoki. U wszystkich ludzi można zauważyć wypatrywanie kogoś, kto by ich kochał i szukał zawsze i wszędzie. Jednocześnie gdzieś głęboko w ich sercach rodzą się nie tylko wątpliwości, ale wręcz podejrzenia, iż takie mówienie o miłości jest zwyczajnym kłamstwem.

Jakże zatem prawdziwe jest słowo Boże, które mówi o ludzkich niepokojach pojawiających się na wieść o zbliżaniu się nie tylko nieznanych osób, ale także przybliżaniu się samego Boga! Tymczasem Bóg rzeczywiście szuka człowieka. Od początku wziął na siebie ciężar tego poszukiwania i, niczym ojciec, wychodzi na próg domu i wypatruje swojego dziecka (por. Łk 15,11—32). Szukanie to ujawnia się nie tylko w gestach, ale również w słowach: „Gdzie jesteś...?” (por. Rdz 3,9). Przemawiał Bóg wielokrotnie przez proroków. Przemówił w końcu przez swego Syna (por. Hbr 1,1).

Postawa Boga poszukującego człowieka nie ulega zmianie nawet w sytuacji, gdy w człowieku jest niewiele — lub nawet nie ma — „katechezy kłamstwa”: „Nikt mnie nie szuka, nikt mnie nie szuka bezustannie, nikt mnie nie szuka przez całe życie...”. Bóg Ojciec przychodzi do tych, którzy się dobrze mają i do tych, którzy zniszczeni są „katechezą oszustwa”. Bóg przyszedł do Maryi — Dziewczyny z Nazaretu. Anioł przekazał Jej również słowo — „Pan z Tobą” (Łk 1,28) — potrzebne każdemu człowiekowi. Czy było ono potrzebne Maryi?

Takich pytań — „Czy szukałbyś mnie? Czy szukałbyś mnie bezustannie? Czy szukałbyś mnie przez całe życie?” — nie postawi ktoś, kto choć trochę rozpoznał logikę miłości. Dialog zrodzony z miłości nigdy się nie kończy, a już na pewno nie zmierza do zaspokojenia osobistych pragnień rozmówców. Trzeba zauważyć, że wypatrywanie przez człowieka kogoś, kto by go kochał i szukał zawsze i wszędzie może wyrastać ze zwykłego przekonania, że ktoś wobec niego tak powinien postępować.

Niewątpliwie pewien paradoks stanowi to, że „Pełna łaski” miałaby być jeszcze obdarowana! Tymczasem pojawiła się przed Nią nowa relacja — z Jezusem, odwiecznym Synem. Maryja stała się Jego Matką i Siostrą (por. Mk 3,31—35). A wszystko to za sprawą kolejnej relacji — Ducha Miłości. Jeden Bóg, który szuka człowieka, jest Wspólnotą Miłości. Trudno to ogarnąć, ale trzeba wyznać, iż jest On Trój-jedyny. W przeciwnym razie prawda ta będzie się kojarzyła z wymyślonym przez człowieka wielobóstwem. Bóg rzeczywiście jest Jeden w Trzech Osobach. Gdyby nie Jezus, świat nie znałby takiego Boga.

Jak zatem określić Maryję, stojącą przed Ojcem i Synem, i Duchem Świętym? Najlepiej byłoby Ją nazwać po staropolsku: „Świętej Trojce Miłośnica”.

Maryja jest Miłośnicą, bo umiłował Ją Bóg nieustannie szukający. W Niej też ukazał, że na każdym człowieku Mu podobnie zależy i że Ona pozostanie wzorem dla Kościoła, który jest i staje się komunią (agape). Trój-jedyny szuka tak, jakby potrzebował człowieka. To kolejny paradoks wobec ludzkich wyobrażeń miłości! Wszechobejmujący i Wszechwystarczający Bóg otwarty na ograniczone stworzenie!

Maryja jest Miłośnicą, gdyż stała się Świętej Trójcy miłośniczką i wielbicielką. Wchodzi na ten — proponowany przez Boga — poziom dialogu, na którym tylko On wie, co jest dla Niej najlepsze i dlatego Matka Pana tak mówi: „Niech mi się stanie według Twego słowa!” (Łk 1,38). Maryja dała posłuch katechezie prawdy, miłości...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama