Z o. Maciejem Ziębą OP, prowincjałem Zakonu Dominikanów w Polsce, o pielgrzymkach Jana Pawła II do Polski, rozmawia Jarosław Czucha
Co nowego wniósł dzięki swojej polskości kardynał Wojtyła zasiadając na Stolicy Piotrowej?
Chociażby zupełnie nową wizję jedności europejskiej oraz roli Kościoła w budowaniu owej jedności. Jan Paweł II posiadł gruntowną znajomość nie tylko Polski, ale całego bloku wschodniego. Już na początku swego pontyfikatu widział, jak butwieje system, który na zewnątrz, w sensie politycznym i militarnym, wydawał się ciągle jeszcze bardzo silny i prężny. Jego wybitny poprzednik, papież Paweł VI, nie miał żadnego doświadczenia z krajami Europy Środkowo-wschodniej. Jego przesłanie głosiło: „ocalić tyle, ile się da”, co zresztą wcale nie było takie łatwe. Kontakty polityczne z krajami podległymi Związkowi Sowieckiemu były wówczas zamrożone, Kościół nie miał dużego pola manewru.
Kardynał Wojtyła przyniósł zupełnie nową, dynamiczną wizję przebudowy relacji społecznych. Dotyczyło to również miejsca Kościoła w Polsce. Jego dewizą była transformacja.
Po latach widzimy, że koncepcja Jana Pawła II oparta była na trzech założeniach.
Po pierwsze, na przywróceniu narodowi świadomości historycznej. Papież nigdy nie przestał odwoływać się do dziedzictwa, gdyż Kościół i naród bez historii nie istnieją. W czasach reżimu wydawało się, że drzwi historii zatrzasnęły się i już zawsze wszystko będzie na modłę socjalistyczną — próbowano odciąć nas od korzeni. Podczas pierwszej pielgrzymki Papieża pojechałem na Mszę św. do Warszawy. Zastałem tłumy ludzi. Wśród nich grupa studentów niosła wielki transparent z napisem: „35 lat PRL, 1000 lat chrześcijaństwa w Polsce”. To jedno hasło mówiło samo za siebie. Przypominało ludziom, że epizod PRL-u jest niczym w stosunku do dziejów Kościoła i narodu.
Po drugie, Papież pomógł nam odkryć, jak jest nas dużo i również to, że jesteśmy razem. Na ulice wyległy miliony ludzi. Zgromadzone siły policji w porównaniu z tą masą narodu były zaledwie małym chórkiem. Setki tysięcy ludzi pociągami i autobusami jechały razem na spotkanie z Papieżem. Wytworzyła się atmosfera braterstwa.
Po trzecie, pokazał nam, że nie jesteśmy bezradni, że są pewne wartości, których nikt nam zabrać nie może. Jego słowa: „Proszę was raz jeszcze, przyjmijcie to dziedzictwo, któremu na imię Polska” — poruszyły serca. Wkrótce potem, jak echo papieskiej wizyty, przyszła „Solidarność”.
Pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny różniły się między sobą, gdyż zmieniały się czasy. Co zmieniało się w nauczaniu społecznym Papieża?
Papież zawsze wsłuchiwał się w to, co Polsce było potrzebne. W 1983 r. ludzie mieli przeświadczenie, że nic się nie udało i wszystko legło w gruzach. Ojciec Święty robił co mógł, żeby zahamować w narodzie rozpacz i nie dopuścić do desperacji z powodu skutków niedawnego stanu wojennego.
Każda jego pielgrzymka do Polski była odpowiedzią na aktualne problemy. W czasie pierwszej nas budził, podczas drugiej pocieszał, przy trzeciej — wymagał. Jedno z najbardziej wstrząsających przemówień miało miejsce w Gdyni (1987 r.), gdy, zwracając się do narodu, zacytował słowa Chrystusa: „Czemu zwątpiliście, małej wiary?”. W panującej wokół atmosferze beznadziei słuchałem słów Papieża i zupełnie ich nie rozumiałem. Byłem naprawdę zaszokowany. Ojciec Święty chciał, abyśmy zaszczepili sobie tę biblijną scenę do naszej historii, do sytuacji lat 80. Po jego wyjeździe uruchomiły się nowe inicjatywy społeczne, nowe fale strajków i tym razem coś „ruszyło”. Dwa lata później, w 1989 r., mieliśmy pierwsze wolne wybory. A potem runęło imperium sowieckie — jak domek z kart. Nikt tego nie potrafił przewidzieć, nawet Rosjanie. Sam Gorbaczow bez wahania potwierdził, że bez Jana Pawła II nie byłoby to możliwe.
Kiedy Papież przyjechał do nas w 1991 r., przeżywaliśmy okres upojenia wolnością. Wtedy przypominał nam, że wolność buduje się na wartościach, że demokracja potrzebuje fundamentu. Była to chyba dla niego najtrudniejsza pielgrzymka. Dziś, po kilkunastu latach budowania demokracji, wiemy znacznie lepiej, że jego słowa były nam potrzebne. Kolejne afery korupcyjne na najwyższych szczeblach władzy pokazują, że używanie wolności wedle zasady: „żeby mi było wygodnie”, to zabijanie wolności i rozkradanie państwa. Papież, nawiązując do czasów saskich, przypominał nam wówczas, że obywatele Rzeczypospolitej mogą wziąć udział w zniszczeniu swego państwa. Jego słowa, wtedy nie usłyszane, dziś uderzają z wielką mocą!
A jak było w czasach najnowszych?
W 1997 r. Polsce groził silny podział ideologiczny. Toczyła się walka o Konstytucję. Z jednej strony słychać było głosy, że przyjęcie nowej Konstytucji to czwarty rozbiór Polski i koniec Rzeczypospolitej, z drugiej — że jej przeciwnicy to stalinowcy, bolszewicy, sługusi obcego imperium.
Papież zaskoczył wszystkich: przyjechał z zupełnie inną, nie ideologiczną wizją państwa. Pokazał wiele naszych osiągnięć, ale też ogromne braki. Rozwiał tym samym wcześniejsze wyobrażenia obu opcji politycznych. W kraju opadł poziom agresji i rozpoczął się czas znacznie bardziej cywilizowanej dyskusji. Podpisano Konkordat, który uśmierzył wiele obaw po obu stronach.
Wizyta w 1999 r. to przede wszystkim głoszenie prymatu świętości. Przypominam sobie Stary Sącz, gdzie Ojciec Święty wzywał nas, abyśmy się nie obawiali pragnienia świętości, nie bali się być świętymi, nie ograniczali łaski Bożej naszą małością, lękliwością, krótkowzrocznością czy małodusznością. Zachęcał nas do poczucia się częścią duchowej rodziny. Jego homilie miały wtedy bardzo wiele odniesień do historii.
Pielgrzymka z 2002 r., poświęcona Bożemu miłosierdziu, była w porównaniu z innymi krótka.
Papież po raz pierwszy tak dużo mówił wtedy o tajemnicy zła i nieprawości, które są w ludzkim sercu. Wydało mi się to bardzo dziwne, bo przecież nawet w Auschwitz pokazywał zwycięstwo dobra nad przemocą. A tu mówił o miłosierdziu i analizował zło. Wtedy tego nie rozumiałem. Była to ukryta mądrość. Papież chciał nam przez to pokazać, że jeżeli negujemy realność zła, to również nie wierzymy w istnienie dobra i realność ludzkiej wolnośći.
Jak Ojciec przeżywał papieskie pielgrzymki do ojczyzny?
Były to dla mnie zawsze wizyty ważne i radosne. Najczęściej wspominam pierwszą, kiedy byłem jeszcze młody. Właśnie wtedy przeżyłem olbrzymi szok: po raz pierwszy dostrzegłem, że świat jest inny niż myślałem. Przez dziewięć dni mogłem smakować, czym jest wolność. Wszystko, co nas ograniczało: milicja, partia czy cenzura, przestało nagle istnieć. Zachłysnąłem się wolnością! Gdy Papież wyjechał, przyszedł czas tęsknoty. Trudno było wracać do starej rzeczywistości...
Wracam również pamięcią do pielgrzymki z 1999 r. Wtedy Ojciec Święty odwiedził nasz dominikański kościół w Krakowie. Mogłem go wówczas przywitać i przedstawić moich współbraci. Wspólnie modliliśmy się przy grobie św. Jacka. Było to dla mnie najbardziej wzruszające przeżycie.
Jednak wszystkie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski uważam za niesłychanie ważne, każda wniosła coś innego w życie Kościoła i Polski. Każda z nich przeorała też moją tożsamość. Gdybym w nich nie uczestniczył, byłbym zupełnie innym człowiekiem.
opr. ab/ab