W roli rybaka

Fragmenty wywiadu z Benedyktem XVI pod tytułem "Światłość świata"

W roli rybaka

Peter Seewald

Światłość świata


ISBN: 978-83-240-1504-7
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
Papieże nie spadają z nieba
Skandal nadużyć seksualnych
W roli rybaka
Jezus Chrystus powraca
O rzeczach ostatnich

W roli rybaka

Podkrążone oczy były od początku, jeśli tak mogę powiedzieć, znakiem szczególnym Waszej Świątobliwości. Podobno na końcu ery Jana Pawła II pozostało wiele niezałatwionych spraw, co było spowodowane jego chorobą.

Na pewno zdarzało się czasami, że Jan Paweł II zwlekał z decyzją. Ogólnie jednak prace były kontynuowane przez wybranych przez niego współpracowników. Podstawowe decyzje podejmował ciągle on sam. Cierpiał, ale był świadomy, więc aparat Kościoła — jeśli ktoś już ktoś tak chce powiedzieć — funkcjonował bez zarzutu.

Nie jest tajemnicą, że Jan Paweł II niespecjalnie mocno angażował się w sprawy rzymskiej kurii i się nimi interesował.

Mimo to przeprowadził reformę kurii i nadał jej obecną strukturę. Także wtedy, gdy przekazał wiele spraw współpracownikom, zachował spojrzenie na całość i brał całkowicie na siebie to, co wiązało się z istotną odpowiedzialnością.

Być może długa choroba przyblokowała przeprowadzenie reform, które już od dawna czekały na realizację?

Nie sądzę. Zaakcentował tak wiele ważnych spraw, że właściwie było konieczne, aby po wielkich przełomach, wielu nowych przemówieniach, encyklikach i podróżach z całym ich programem nastał czas przyswajania tego wszystkiego, aby mogło to powoli przeniknąć i zostać przyjęte. A nawet w ostatnich latach powstały poruszające nowe teksty. Na przykład list apostolski Tertio millennio adveniente przygotowujący na millenijny rok 2000. To tekst bardzo serdeczny, prawie poetycki.

Czas jego cierpienia nie był czasem straconym. Myślę, że było to ważne dla samego Kościoła, aby po czasie wielkiej aktywności otrzymać lekcję cierpienia i widzieć, że Kościół może być kierowany także przez cierpienie i że właśnie przez cierpienie Kościół dojrzewa i żyje.

Wydaje się, że to cierpienie naprostowało dryfującą łódź Kościoła. Jak spod ziemi pojawiło się pokolenie młodych, pobożnych ludzi, których wcześniej specjalnie się nie zauważało.

Współczucie było ogromne. Można było zobaczyć, że lekcja cierpiącego Papieża była sprawowaniem urzędu nauczycielskiego, który jeszcze przewyższał nauczanie Papieża głoszącego. Współczucie, wstrząs, spotkanie w pewien sposób z cierpieniem Chrystusa trafiło ludziom głębiej do serca niż to, co mógłby robić, pozostając aktywny. Rzeczywiście dokonał się przełom, także rozwinęła się na nowo miłość do Papieża. Nie powiedziałbym, że doszło przez to do jakiegoś absolutnego zwrotu w Kościele. W historii świata jest przecież tak wielu bohaterów i dużo różnych czynników. Ale to był moment, w którym nagle widzialna stała się moc Krzyża.

Nikt bardziej od organizacji żydowskich nie ucieszył się z wyboru Waszej Świątobliwości na dwieście sześćdziesiątego czwartego Następcę Świętego Piotra i Głowę Kościoła Powszechnego. Joseph Ratzinger już jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary przyłożył się do położenia fundamentu zbliżenia obydwu religii, jak twierdzi Israel Singer, wtedy przewodniczący Światowego Kongresu Żydów; Joseph Ratzinger miał „nadać pozytywny kierunek trwającej dwa tysiące lat historii relacji pomiędzy judaizmem i chrześcijaństwem”.

Jako pierwszy papież zaprosił Wasza Świątobliwość rabina, aby mówił wobec synodu biskupów. Wstrzymał proces beatyfikacyjny francuskiego księdza, któremu zarzucano antysemickie wystąpienia. Wasza Świątobliwość odwiedził więcej synagog niż wszyscy papieże przed nim. „Süddeutsche Zeitung” donosiła wtedy: „Przyznaje się on do żydowskich korzeni chrześcijaństwa, jak nie przydarzało się to jeszcze żadnemu papieżowi”.

Pierwsza oficjalna czynność Waszej Świątobliwości polegała na napisaniu listu do żydowskiej wspólnoty w Rzymie. Czy ta symbolika miała wzmocnić podstawowy ton pontyfikatu?

Oczywiście. Muszę powiedzieć, że od pierwszych dni moich studiów teologicznych jasna była dla mnie wewnętrzna jedność Starego i Nowego Testamentu, dwóch części Pisma Świętego. Ukazało mi się z całą jasnością, że Nowy Testament możemy czytać tylko razem z poprzednim Testamentem, gdyż w innym przypadku wcale nie będziemy go rozumieć. Poza tym oczywiście poruszyło nas jako Niemców to, co zdażyło się w Trzeciej Rzeszy, i co słusznie skłoniło nas do tego, aby z pokorą, wstydem i miłością patrzeć na Lud Izraela.

Te rzeczy połączyły się ze sobą, jak to powiedziałem, już w czasach mojej formacji teologicznej i ukształtowały moją drogę teologicznego myślenia. Dlatego było dla mnie oczywiste — także i tutaj w pełnej jedności z papieżem Janem Pawłem II — że dla mojego głoszenia chrześcijańskiej wiary musi być bardzo istotne nowe, pełne miłości i zrozumienia bycie ze sobą Izraela i Kościoła, bycie we wzajemnym szacunku dla tego drugiego i dla własnego powołania.

Poprzednik Waszej Świątobliwości nazywał żydów „naszymi Starszymi Braćmi”, Wasza Świątobliwość mówi o „Ojcach w wierze”.

Wyrażenie „Starsi Bracia”, którego używał już Jan XXIII, nie jest chętnie przyjmowane przez żydów. A to dlatego, że w żydowskiej tradycji starszy brat — Ezaw — był także bratem odrzuconym. Można go pomimo to używać, gdyż wyraża coś ważnego. Ale także nasze „Ojcowie w wierze” jest prawidłowe. Być może nawet zwrot ten jeszcze wyraźniej ukazuje naszą wzajemną relację.

Po objęciu urzędu przez Waszą Świątobliwość wyraźnie dał się zauważyć nowy styl. Nie ma już wiecznie spieszącego się Ojca, który podróżuje od wydarzenia do wydarzenia. Nie ma niekończących się audiencji, które teraz zostały zredukowane o połowę. Wasza Świątobliwość zniósł pocałunek w rękę — czego zresztą i tak nikt nie stosował. Jako następna zniknęła z papieskiego herbu tiara, symbol papiestwa także jako władzy światowej. Jeszcze jedno się zmieniło: poprzednik Waszej Świątobliwości miał w zwyczaju mówić w pierwszej osobie liczby pojedynczej; Benedykt XVI wprowadził obok „ja” znowu papieskie „my”. Jaki był ku temu powód?

Chciałbym odnieść się do dwóch punktów. Tiarę zdjął już Paweł VI...

...i sprzedał, aby pieniądze ofiarować na biednych.

Była w każdym razie jeszcze w papieskim herbie i teraz zniknęła także stamtąd. Nie skreśliłem po prostu „ja”, lecz teraz istnieją obydwie formy „ja” i „my”. W wielu sprawach nie mówię po prostu tego, co przyszło do głowy Josephowi Ratzingerowi, ale wypowiadam się, odwołując się do wspólnotowego wymiaru Kościoła. Mówię wtedy, pozostając w pewnym stopniu w wewnętrznej łączności z innymi wierzącymi, i wyrażam to, czym jesteśmy razem i w co razem możemy wierzyć. W tym sensie więc „my” jest formą uprawnioną nie jako pluralis maie statis, ale jako podkreślenie, że wypowiedź zachowuje łączność z innymi, wyraża rzeczywistość nie tylko moją, ale także innych. Gdy jednak ja jako ja mówię coś osobistego, musi zostać użyte „ja”. Obydwie formy są więc w użyciu: „ja” i „my”.

Pierwszy synod biskupów w październiku 2005 skrócił Wasza Świątobliwość z czterech do trzech tygodni. Wprowadzono także swobodną debatę i zaproszono wyższą liczbę „braterskich delegatów” z innych Kościołów. Równocześnie Wasza Świątobliwość przeprowadza ponownie regularne rozmowy z wszystkimi szefami dykasterii, aby promować wzajemną wymianę poglądów w kurii. Decyzje personalne uważane są jednak czasami za problematyczne, zwłaszcza jeśli chodzi o najbliższe otoczenie papieża. Jest to słaby punkt Waszej Świątobliwości?

Skrócenie synodu było, jak sądzę, po myśli wszystkich uczestników. Gdy bowiem biskup jest cztery tygodnie nieobecny w swojej diecezji, to jest to po prostu za długo. Biskup właśnie dlatego uczestniczy w rządzeniu całym Kościołem, że dobrze zarządza swoim Kościołem lokalnym i zapewnia mu spójność. Jak się okazało, ograniczenie i skondensowanie programu dało się przeprowadzić bez problemu. Faktycznie było dla mnie ważne, aby nie tylko wygłaszano przygotowane mowy, z których nigdy nie wynika dyskusja, ale także żeby była okazja do mówienia tego, co leży na sercu, i żeby mógł nawiązać się szczery dialog.

Decyzje personalne są trudne, gdyż nie można wejrzeć w serce człowieka i nikt nie jest wolny od pomyłek. Dlatego jestem ostrożniejszy, dokładniejszy i podejmuję decyzję tylko po wysłuchaniu różnorodnych głosów doradczych. Myślę, że w ubiegłych latach udało się podjąć sporo rzeczywiście dobrych decyzji personalnych, także w niemieckim episkopacie.

Obserwatorzy zauważają, że w coraz większym stopniu odpowiedzialne stanowiska w rzymskiej kurii zajmują zakonnicy. Dziennik „Il Foglio” mówi nawet o „kopernikańskim przewrocie” w polityce personalnej Watykanu. Krytycy chętnie wskazują na „zawładnięcie Stolicą Piotrową przez fundamentalistów”. Czy powoływanie zakonników, którzy ślubują ubóstwo, czystość i posłuszeństwo, jest swego rodzaju odtrutką na karierowiczostwo i intryganctwo nieobce przecież także i Watykanowi?

Powołana została grupa zakonników, bo mamy wśród nich rezerwuar rzeczywiście dobrych ludzi, którzy mają wielkie zdolności i ucieleśniają wartości duchowe. Ale nie jest też tak, że ich udział wzrósł nieproporcjonalnie. Próbuję znaleźć właściwych, niezależnie od tego, czy są zakonnikami czy księżmi diecezjalnymi. Decydujące jest, czy kandydat odznacza się następującymi cechami: jest człowiekiem duchowym, rzeczywiście wierzącym i przede wszystkim odważnym.

Myślę, że odwaga jest podstawową cechą, którą musi posiadać biskup i ten, kto kieruje kurią. Z tym jest związane niepoddawanie się wpływom różnych poglądów, ale działanie powodowane własnym wewnętrznym rozeznaniem, także wtedy, gdy prowokuje to gniew otoczenia. Muszą to być naturalnie ludzie, którzy posiadają pozytywne cechy jako zarówno ludzie, jak i profesjonaliści, tak że potrafią prowadzić innych i zapraszać ich do rodzinnej wspólnoty. Dla mnie, jako szefa Kongregacji Nauki Wiary, było na przykład rzeczą bardzo ważną, że stanowiliśmy wspólnotę, w której nie było pomiędzy nami kłótni ani otwarcie ani za plecami, że była to rodzina. Tę umiejętność prowadzenia ludzi i stwarzania ducha wspólnoty uważam za bardzo istotną.

Papież zawsze wypowiada się także poprzez gesty i zachowania, znaki i symbole. Uwagę przyciągnął wybór już sławnego camauro jako zimowego okrycia głowy, rodzaju czapki, którą ostatni raz nosił Jan XXIII. Czy był to tylko modny dodatek czy wyraz powrotu do starych, sprawdzonych kościelnych form?

Miałem to tylko raz na sobie. Było mi po prostu zimno, a jestem wrażliwy. Pomyślałem, że skoro mam już to camauro, to włożę je. Ale w rzeczywistości była to tylko próba powstrzymania zimna. Od tego czasu nigdy więcej tego nie zrobiłem, aby nie pojawiały się zbędne interpretacje.

dalej >>

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama