Sobór - czterdzieści lat później

Fragmenty książki "Niewidzialne światło", abp. Józefem Życińskim rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin

Sobór - czterdzieści lat później


Józef Życiński, Dorota Zańko, Jarosław Gowin

Niewidzialne światło

Z abp. Józefem Życińskim rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin


ISBN: 978-83-240-1597-9
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2011

Spis wybranych fragmentów
CZŁOWIEK I BÓG
Rodzina i środowisko
Szkoła i początki powołania
Kościół, państwo, społeczeństwo
Seminarium
Początki kapłaństwa
Wiara i słabość
Poszukiwania filozoficzne
Powołanie biskupie
PYTANIA NA NOWY WIEK
Sobór — czterdzieści lat później
Jan Paweł II i kryzys współczesności
Rachunek sumienia i zło w Kościele

Sobór — czterdzieści lat później

We współczesnym Kościele nie milkną spory wokół dziedzictwa wiary. Ogniskują się one na ocenie Soboru Watykańskiego II. Obecna wewnętrzna sytuacja Kościoła bywa oceniana krytycznie przez trzy grupy katolików. Jedni uważają, że kłopoty Kościoła wynikają z niedostatecznie szybkiego i konsekwentnego wprowadzania postanowień soborowych. Zdaniem innych (należy do nich, jak się wydaje, Jan Paweł II), realizacja części reform poszła w niewłaściwym kierunku, dlatego Kościół powinien dzisiaj zawrócić z tej drogi i ściślej trzymać się ducha oraz litery dokumentów soborowych. Są wreszcie i tacy, którzy w Vaticanum Secundum upatrują źródła kryzysu Kościoła...

Różnica zdań jest zjawiskiem naturalnym, często świadczy nie o kryzysie tożsamości, ale o wewnętrznym bogactwie danej wspólnoty. A co do krytycznej oceny Soboru... Niech ci, którzy wzdychają, że przed Soborem było tak dobrze, odpowiedzą na pytanie: jeśli było tak dobrze, to dlaczego było tak źle? Przecież oznaki sekularyzacji, które dostrzegał Jan XXIII, nie pochodziły z raportów „księżycowych”, lecz były dowodem wielkiego dystansu, który zaistniał między drogą Kościoła i drogami społeczeństwa: Kościoła jako instytucji zbawczej i społeczeństwa, które omijało tę instytucję. Te różnice bynajmniej nie zawsze wynikały z biblijnej zasady „drogi moje nie są jako drogi wasze”. Nieraz wynikały one przede wszystkim z bariery informacyjnej, która utrudniała zrozumienie, czym jest w istocie misja Kościoła. Aby małego Jasia nauczyć matematyki, trzeba samemu rozumieć nie tylko matematykę, lecz i psychikę Jasia.

W pewnych epokach tak bardzo zajęliśmy się precyzacją „teologicznej matematyki”, że z oczu zginął nam Jasio ze swymi dramatami i uprzedzeniem do matematyków. Po Soborze natąpiło wyraźne przesunięcie akcentów. Oczywiście, nie upoważnia ono do formułowania tezy: „Psychika Jasia jako najwyższe kryterium prawdy w matematyce i teologii”. Każe nam natomiast, za pierwszą encykliką Jana Pawła II, traktować serio konsekwencje prawdy o tym, iż „człowiek jest drogą Kościoła”.

Czym był Sobór Watykański II — modyfikacją istniejącego stanu rzeczy, rewolucją czy powrotem do źródeł?

Z mojego punktu widzenia był to powrót do najczystszego źródła. Często dziękuję Bogu, że mam szczęście przeżywać całe moje kapłaństwo w Kościele posoborowym. Kiedy w czasie zjazdów naukowych, w których uczestniczę, spotykam się z kapłanami Kościoła prawosławnego czy pastorami luterańskimi, mówią szczerze, że zazdroszczą mi życia w Kościele, który wierność tradycji potrafił połączyć z otwartością na problemy i wyzwania, jakie niesie teraźniejszość. Protestanci często dodają wtedy z zadumą: „My też potrafiliśmy rozpoznawać znaki czasu, ale środki, które stosowaliśmy, by sprostać nowym wymaganiom, były tak odległe od ducha pierwotnych źródeł, że okazywały się rozwiązaniami tylko pozornymi”.

Mówi Ksiądz Arcybiskup o powrocie do źródeł. To implikuje, że chrześcijanie oddalili się od nich. Jakie są te ciemne strony historii Kościoła?

Oddalanie się jest niestety wpisane w każde poruszanie się w czasie. Już nawet w Kościele posoborowym obserwuję w niektórych publikacjach powołujących się na Sobór niepokojący proces odchodzenia od jego założeń. Bałbym się więc rzucić kamieniem w jakąś jedną epokę, pomijając te niewierności wobec pierwotnych źródeł, które zagrażają nam obecnie.

Z perspektywy historyka widać, jak duch epoki wpływał na sposób myślenia członków Kościoła czy przedstawicieli ośrodków opiniotwórczych. Historyk nauki Olaf Pedersen twierdzi — i podzielam jego opinię — że w Kościele XIV czy XV wieku nie potępiono by Galileusza, ponieważ obowiązywał wtedy inny styl rozwiązywania problemów teoretycznych. Sobór Trydencki położył nacisk na uporządkowanie spornych zagadnień i wyakcentował rolę podejścia prawnego. W niektórych przypadkach powierzył on kompetencji prawników kwestie, które należały w istocie do kompetencji filozofów czy przyrodników. Można by podać wiele przykładów, gdy dominacja takiego właśnie podejścia prowadziła do zaburzeń, które wywołują dziś naszą konsternację.

Historia poucza nas więc o potrzebie otwartości na dialog. Mówił o tym Paweł VI i konsekwentnie wzywa do niego Jan Paweł II. To jedyny skuteczny sposób przybliżania się do prawdy, która niesie wyzwolenie (J 8, 32).

Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Ta zaś stanowiła konsekwencję bardzo głębokiego kryzysu moralnego, w jakim znalazł się ówczesny Kościół...

Niewątpliwie, Sobór Trydencki był lekarstwem na schorzenia tamtej epoki. Problem pojawia się wtedy, kiedy lekarstwo zostanie przedawkowane. Przeniesieniem tego zjawiska może być sytuacja Kościoła w epoce komunistycznej. Zagrożony był wtedy nie tylko przez tych, którzy go atakowali i chcieli zniszczyć, lecz również przez niektórych swych obrońców. W lipcu 1997 roku, w czasie sesji naukowej w Oxfordzie, spotkałem Františka Jakesa, pracownika jednego z ośrodków komputerowych w USA. W okresie komunizmu został wyświęcony na kapłana przez biskupa Davidka. Karol Davidek, przekonany o swojej misji głównego obrońcy czeskiego Kościoła, samowolnie udzielał święceń kapłańskich także kobietom, wierząc, że tylko w ten sposób zapewni Kościołowi przetrwanie. Jest to dla mnie przerażający przejaw mentalności zdominowanej przez „syndrom jedynego obrońcy”. W środku Europy, w której dysydenci utrzymywali kontakt listowny z ośrodkami innych krajów, stworzyć sobie eksperymentalne pólko teologiczne, na którym bez konsultowania z kimkolwiek kompetentnym uprawia się prywatną teologię, udzielając święceń kapłańskich temu, komu się chce. Wysoce oryginalna forma obrony Kościoła. A dzisiaj być może w niektórych środowiskach jest więcej problemów z następstwami działań podobnych obrońców niż z konsekwencjami ideologicznego prania mózgów, które prowadzone było przez władze komunistyczne. Czasem niewłaściwy styl obrony może zaszkodzić jeszcze bardziej niż kierowane przeciw nam fanatyczne ataki.

W jaki sposób biskup Davidek udzielał święceń?

Miał to ponoć robić na przykład na ławce w parku, bo tam było mniejsze niebezpieczeństwo inwigilacji ze strony służby bezpieczeństwa, która nie miała instrukcji, by traktować parki jako teren działalności religijnej.

Co dzieje się teraz z wyświęconymi w ten sposób osobami?

Niektórzy zdecydowali się na ponowne przyjęcie święceń kapłańskich i pracują jako żonaci duchowni rytu bizantyjskiego. Kobiety pogodziły się z koniecznością powrotu do poprzedniego stanu i z tego, co wiem, uczyniły to bez protestów. Natomiast wielu mężczyzn, którzy nie mogą albo nie chcą przyjąć ponownie święceń, nosi w sercu osad goryczy i dzieli się swym przekonaniem, że jako bohaterowie chcieli ratować Kościół, natomiast współcześni nie potrafią docenić ich zasług. Otrzymuję od nich listy pełne goryczy, w których jako główny argument powtarza się motyw: „Davidek spędził czternaście lat w komunistycznym więzieniu, więc trzeba na wszystkie jego działania patrzeć z wielkim szacunkiem”.

Zróbmy teraz takie założenie: Soboru Watykańskiego II nie było. Jak wówczas wyglądałby dzisiejszy Kościół? Czy w ogóle by przetrwał?

Przekonany jestem, że tak, tylko nie wiem, czy mógłby pełnić rolę zaczynu, tak jak teraz. Można by sobie oczywiście wyobrazić, że wszyscy głosilibyśmy jakąś subtelniejszą postać lefebryzmu. Przyznam się jednak, że jest to wyobrażenie dość bolesne dla mnie.

Czy katolicy powinni uznać nauczanie soborowe za ostateczny punkt odniesienia, czy też w jego interpretacji, na przykład w dziedzinie eklezjologii — pojmowania tego, czym jest Kościół — dokonuje się jakaś ewolucja?

Jestem przekonany, że taka ewolucja będzie ciągle zachodzić, bo życie nieustannie przynosi nowe pytania i pierwotne sformułowania muszą zostać dla ich potrzeb rozwinięte. Dla mnie najbardziej fascynującym dokumentem Soboru pozostaje Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym. Ten Kościół dzielący gaudium et spes rodziny ludzkiej jest najbliższy mojemu odczytaniu Ewangelii.

Musimy jednak mieć świadomość, że wsłuchiwanie się w ludzkie nadzieje i rozterki niesie i takie pytania, na które nie da się znaleźć odpowiedzi we wcześniejszym nauczaniu Kościoła. Katechizm Kościoła katolickiego po niespełna czterech latach doczekał się już nowej edycji, w której rozwinięto lub uściślono wiele wcześniejszych sformułowań. Stanowisko Ojca Świętego w sprawie kary śmierci zawarte w Ewangelii życia to klasyczny przykład ewolucji nauczania, które zarówno uwzględnia zagrożenia kulturowe, jak i stara się wyprowadzać coraz dalsze konsekwencje z ogólnych założeń przyjętych na wcześniejszym etapie. Jestem więc przekonany, że wiele tez zawartych w dokumentach soborowych będzie z czasem interpretowanych coraz bardziej szczegółowo.

Czy reformę liturgii można uznać za udaną?

Wydaje mi się, że liturgia w swoim obecnym kształcie stwarza lepsze warunki do przeżywania modlitwy we wspólnocie wiay. Ale naturalnie na poziomie samych dokumentów nie da się określić, jaka powinna być właściwa postawa modlitwy do Boga. Stąd też zawsze będzie miejsce na inicjatywy nowych grup apostolskich czy modlitewnych, na indywidualną refleksję nad modlitwą, w której będziemy przeżywać fascynację Taboru czy dramat Ogrójca.

Ale nie dostrzega Ksiądz Arcybiskup jakiejś palącej potrzeby wprowadzenia zasadniczych zmian w liturgii? Wielu katolików, nawet tych bardzo przywiązanych do nauczania soborowego, ma wrażenie, że nowa liturgia odziera wiarę z jej misterium, może nawet zubaża przeżywanie Mszy świętej.

Przypominam sobie, jak wraz z kolegami z seminarium uczestniczyliśmy we Mszy w kościele św. Anny w Krakowie, gdzie po raz pierwszy dla odczytania IV modlitwy eucharystycznej użyty został kanon w języku polskim. Celebransem był biskup Pietraszko. Wyszliśmy z kościoła wstrząśnięci, zachwyceni i przekonani, że „teraz to dopiero będziemy się modlić!” A potem przyzwyczailiśmy się i do tego...

Wiele razy obserwuję, jak rozmaicie przeżywane są przez dorosłych czy przez dzieci te same momenty liturgii lub nawet cała Msza święta. Niekiedy dzieci są ożywione, przejęte, a do-rośli modlą się żarliwie. Kiedy indziej w kościele panuje atmosfera drętwoty i obojętności. Tymi przeżyciami nie da się sterować za pomocą odgórnych instrukcji; dużo zależy od naszego osobistego zaangażowania. Należy natomiast unikać nadużyć polegających na całkowitym usuwaniu z liturgii momentów ciszy — chwil przeznaczonych na kontemplację — i wprowadzaniu celebracji „przegadanej”, bo to może doprowadzić do odarcia Mszy świętej z sakralności. Słyszałem już, że niektórym grupom czy ruchom katolickim stawia się zarzut nadmiernego akcentowania liturgii słowa przy równoczesnym niedocenianiu liturgii ofiary: że powinni mniej mówić, a bardziej starać się skupić po przyjęciu Komunii świętej.

Sobór położył duży nacisk na ekumeniczny wymiar chrześcijaństwa. Jak po tych blisko czterdziestu latach wyglądają perspektywy ruchu ekumenicznego?

Sądzę, że zrobiliśmy bardzo wiele i nie sposób przecenić zasług Jana Pawła II w tej dziedzinie. Dlatego bolą mnie bardzo nieodpowiedzialne teksty Antoniego Pospieszalskiego, w których oskarża on Ojca Świętego o niedostateczne otwarcie się na ruch ekumeniczny. Jestem zaskoczony, tym bardziej że sam raz byłem świadkiem, jak ktoś o „zdroworozsądkowym” podejściu do problematyki ekumenizmu próbował przekonać Jana Pawła II, żeby tak się nie poświęcał, bo jego ręka wyciągnięta do przedstawicieli niektórych siostrzanych wyznań często pozostaje zawieszona w próżni. Papież odpowiedział wtedy ze spokojem: robię to, czego nauczył nas Chrystus w wieczór przed Męką. W wierności Chrystusowi staram się przekazywać Jego ducha, nie patrząc, czy zostanę zrozumiany. Jego też nie rozumiano. Niewielu pojęło wymowę Ostatniej Wieczerzy.

Ta papieska wierność przesłaniu Chrystusa jest dla mnie czymś o wiele bardziej istotnym niż pragmatyczne osiągnięcia ruchów ekumenicznych.

Jak jednak ocenia Ksiądz Arcybiskup szanse dalszego zbliżenia ekumenicznego wspólnot chrześcijańskich? W jakim punkcie znajduje się dialog z religiami niechrześcijańskimi — przede wszystkim z dwoma pozostałymi wielkimi monoteizmami: judaizmem i islamem?

Mój optymizm umacnia się, kiedy spotykam coraz to nowe grupy, które żyją bardzo głęboko duchem nauczania posoborowego. Z radością przyjmuję nowe inicjatywy, dzięki którym przełamuje się upraszczające stereotypy w kontaktach z judaizmem i islamem. Ze wzruszeniem patrzę na świadectwo tych, którzy noszą w swej duszy rany po zagładzie ich narodu, a równocześnie pracują jako kapłani katoliccy. Myślę o dwóch wymownych przykładach. Pierwszy to pracownik naukowy KUL-u ksiądz doktor Romuald Jakub Weksler-Waszkinel. Adoptowany przez katolicką rodzinę, przeżył holocaust. Już jako kapłan katolicki dowiedział się, że jego rodzice zginęli w obozie. Przeżył tę wiadomość bardzo mocno, identyfikując się zarówno z cierpieniami swego narodu, jak i z misją kapłana katolickiego. We wspomnieniach, które mi cytowano, mówi z przejęciem o swych polskich i żydowskich rodzicach: „Moja polska mama mówiła mi, że moja żydowska mama miała piękne jasne włosy”.

Drugi kapłan lubelski o podobnie dramatycznych losach to ksiądz Grzegorz Pawłowski. Jako mały chłopiec uciekł z transportu skierowanego do Majdanka. Pracuje dziś jako kapłan katolicki w Ziemi Świętej. Msze święte odprawia zarówno w języku polskim, jak i hebrajskim. Kiedy dowiedział się, że jego żydowscy rodzice zginęli w Majdanku, wyraził życzenie, aby i jego kości spoczęły na ziemi zroszonej krwią najbliższych. Podobne przykłady i wypływający z nich nowy duch bliskości pozwalają przezwyciężać tradycyjne stereotypy i ukazują nowe formy bliskości, dzięki którym możemy rozumieć się znacznie lepiej, niż było to wczoraj.

Punktem, w którym nauczanie soborowe najdalej odeszło — jak się wydaje — od wcześniejszej praktyki, była Deklaracja o wolności religijnej. Czy dzisiaj, po czterdziestu latach, można powiedzieć, że społeczność ludzi wierzących w pełni przyswoiła sobie ducha tej deklaracji?

Nigdy nie byłem takim idealistą, by sądzić, że wszyscy będą w stanie w pełni przyswoić sobie traktowanie wolności jako wartości naczelnej. Deklaracja ta wywołała bardzo głębokie kontrowersje podczas Soboru. Jestem przekonany, że dzisiejsze protesty lefebrystów bynajmniej nie wynikają z ich tęsknoty za manipularzem czy odmiennym krojem ornatu: zasadniczy spór między zwolennikami Lefebvre'a a Kościołem rzymskokatolickim przebiega na płaszczyźnie stosunku do wolności religijnej. Jakże często nie rozumie się Ojca Świętego, który kontynuując tradycję Augustyna i Kościoła pierwszych wieków, konsekwentnie naucza, że osoba ludzka jest wartością centralną i nie wolno nam w imię naszej wizji prawdy ograniczać jej wolności, że mamy obowiązek zwalczać grzech, ale szanować grzesznika. Z tym niezrozumieniem spotyka się on nie tylko ze strony lefebrystów, ale i nas wszystkich — kiedy ponosi nas temperament, chcielibyśmy narzucać innym nasze poglądy.

Czy sytuacja w Kościele nie dojrzała do zwołania III Soboru Powszechnego?

Sobór zwołuje się, aby podejmować ważne problemy współczesności na fundamencie zasad teologicznych, które wymagają wspólnej refleksji całego Kościoła. W moim przekonaniu, obecne trudności nie wynikają z braku jasnego sformułowania tych zasad. Kryzys pojawia się na poziomie realizacji w konkretnych społecznościach wierzących. W jaki sposób przezwyciężyć ten kryzys, uwzględniając realia danego rejonu świata — to podstawowe pytanie stawiane przez Synody Biskupów podejmujące problem specyfiki duszpasterskiej poszczególnych kontynentów. Synod Biskupów z 1999 roku, zamykający drugie tysiąclecie chrześcijaństwa, poświęcony został Europie.

dalej >>

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama