O postaci papieża Jana XXIII i prawdziwej odnowie Kościoła
3 czerwca 1963 r. zmarł Ojciec Święty Jan XXIII. Dlatego uroczystość Zesłania Ducha Świętego, obchodzona w tym roku właśnie 3 czerwca, na Placu św. Piotra w Rzymie miała szczególny klimat i oprawę. W pobliżu ołtarza ustawiono kryształowy sarkofag z ciałem błogosławionego papieża. Nawiązując do tej zbieżności czasowej, Jan Paweł w kazaniu zwrócił uwagę na fakt, iż bł. Jan XXIII „był w najwyższym stopniu uległy Duchowi Świętemu” i że „chciał w pełni odpowiedzieć na działania Ducha Świętego”.
Jan XXIII był niewątpliwie „papieżem dobroci”, „papieżem dialogu”, „papieżem odnowy Kościoła”, „papieżem Soboru”, ale to wszystko było możliwe dlatego, że najpierw był „człowiekiem uległym Duchowi Świętemu”, którą to uległość wypracowywał na drodze „reformy wewnętrznej”, jaką konsekwentnie wprowadzał w życie. Wydaje mi się, iż jest to jego podstawowe przesłanie, które wciąż pozostaje aktualne. To przyszło mi na myśl, gdy uczestnicząc w papieskiej Mszy patrzyłem na sarkofag papieża, któremu zawdzięczamy zapoczątkowanie jednej z największych reform w historii Kościoła.
Żyjemy w czasach rozmaitych wyzwań, naznaczonych trudnościami ekonomicznymi, politycznymi, prawnymi, społecznymi. Przygotowujemy „plany” i „programy”, w których staramy się określić sposoby zmierzenia się z tymi wyzwaniami, a potem wprowadzamy je w życie. Często zaplanowane działania nie przynoszą oczekiwanych skutków, a środki okazują się tylko półśrodkami. Brakuje woli dokonania radykalnego wyboru, wejścia w siebie, by zreformować się wewnętrznie. Tylko taka reforma może stać się prawdziwą reformą i jedyną odnową prawdziwie skuteczną. Tylko „nowy człowiek” może dokonać odnowy rzeczy i instytucji, które go otaczają, a które wydają się stare i nieużyteczne. Kto jest zły i nieprawy — niezależnie od podjętych zmian zewnętrznych — będzie zawsze tylko pomnażał pokolenia „jakobinów”, którzy nigdy nie zrobili niczego dobrego i prawego.
Można dokonać zmiany środków i lepiej przystosować używane narzędzia, ale to nie ulepsza człowieka. Człowiek zły lepsze środki i odpowiedniejsze narzędzia wykorzysta dla swojej niegodziwości. Nawet jeśli zmusi się takiego człowieka do milczenia lub sprawi, że nie będzie mógł powodować szkód, to także ten, kto zajmie jego miejsce, jeśli nie będzie wewnętrznie zreformowany, po wielu błyskotliwych mowach o sprawiedliwości i wolności będzie robił podobnie, a nierzadko nawet gorzej. Ślepe zdanie się na cudotwórcze działania reform zewnętrznych, połączone z brakiem wrażliwości na reformę wewnętrzną, jest wskaźnikiem utraty wartości duchowych i autentycznie kulturowych, utraty, która czyni człowieka niebezpiecznie tępym, tak że nie widzi, iż po wielu słowach o reformach gotuje sobie najgorszą z niewoli — niewolę nędzy duchowej, prowadzącą do śmierci wiary, wolności, kultury, sprawiedliwości.
Niewrażliwość na reformowanie się wewnętrzne dowodzi, że nie zależy nam na poważnym działaniu. Jest ona wskaźnikiem, że sumienie chrześcijańskie uległo zaślepieniu wobec orędzia Chrystusa, który poświęcił się do końca, by pouczyć ludzi, że niewłaściwe są — nawet jeśli przynoszą krótkotrwały sukces — reforma, rewolucja, protest przeciw niesprawiedliwości, przemocy, niewoli, jeśli ten, kto dąży do zmian, nie jest prawy i wolny wewnętrznie. Jeśli nie chce działać i nie działa jak człowiek „nowy”, prawy i wolny od zła.
Wszyscy członkowie społeczności są równi. „Nie ma już Greka ani Żyda” — pisze św. Paweł. Taka równość nie jest jednak narzucona z zewnątrz — nie jest regulowana prawami, dekretami czy strukturami. Jest ona osobistą i wewnętrzną zdobyczą prawego rozumu, który wie, że wszystkich łączy wspólne bycie ludźmi — dziećmi tego samego Boga — oraz dobrej woli, która szanuje każdego człowieka ze względu na jego człowieczeństwo. Gdy uzna się w myśli i działaniu tę wolność, wtedy to, czy jest się Żydem czy Grekiem, bogatym czy biednym, okazuje się drugorzędne. Wolność sprawia, że zarówno siła i bogactwo, jak i słabość oraz ubóstwo służą wszystkim. „Wspólnota serc”, o której wielokrotnie mówi św. Paweł, nie jest nieomylnym wynikiem szczegółowych programów budowy lepszego świata lub planów futurologów, ani też łatwości, z jaką dzięki postępowi ludzie dzisiaj spotykają się i wymieniają życzenia i pozdrowienia, ale jest trudną zdobyczą tego, kto przyjmując z uległością Ducha Świętego, akceptuje — po odpowiednim rozeznaniu — to wszystko, co dobre, w taki sposób, by „trzymać z daleka od zła” siebie, swoich bliźnich i rzeczy oraz by móc skutecznie pomagać innym, by trzymali się od niego z daleka. Sprawiedliwość, wolność, pokój duchowy i doczesny jednostek i wspólnot może urzeczywistniać się pośród ludzi, jeśli najpierw urzeczywistnia się we wnętrzu człowieka.
Gdy człowiek osiągnął tę wolność, przechodzi ponad lub pozostaje obojętnym na zewnętrzne przepisy prawa lub zwyczaju, nie upodabnia się do mentalności tego świata, ale przekształca się, odnawiając swoje myślenie (por. Rz 12,2). Jedyną, wielką, godną tego miana „przemianą” — a nawet rewolucją — jest przemiana ducha, który wszystko zmienia, niczego nie burząc i nie niszcząc. Niestety, zbyt często jest to reforma, którą radzimy i głosimy innym, rzadko mając czas, by wprowadzać ją w życie odpowiednio do naszych możliwości. W ten sposób dochodzi się do wniosku, że wygodniej przestawiać rzeczy oraz formułować plany i programy zmiany struktur.
Reforma wewnętrzna i wyznanie naszego wspólnego bycia ludźmi nie tylko obala niesprawiedliwe i głupie nierówności, oparte na różnicach zewnętrznych, lecz także wybija z głowy dążenie do całkowitego zrównania wszystkich, które nie uwzględnia zadań, jakie każdy ma obowiązek wypełnić odpowiednio do różnych łaskawie otrzymanych darów. Problemem nie jest zmienić zawód, zrobić karierę przekraczającą nasze możliwości lub osiągnąć sukces za wszelką cenę, ale dobrze wykorzystać otrzymane dary, aktualizując w ten sposób nasze zadania. Kto po bratersku z innymi i bez wznoszenia się myślami ponad odpowiedni poziom — co jest znakiem mądrości myślenia — skrupulatnie wypełnia swoje zadanie, niezależnie od tego, czy będzie duże, czy małe, i czyni to odpowiednio do spoczywających na nim obowiązków, ten jest autentycznym „reformatorem”. A jest nim, jeśli wcześniej zreformował siebie samego. Umieć wybrać i uznać miejsce, jakie człowiekowi przysługuje, jest w gruncie rzeczy wyborem, jaki pokrywa się z ziemskim przeznaczeniem, przygotowującym do przeznaczenia wyższego — Boskiego.
A nawet jeśli to, co czynimy, nie jest do końca wynikiem naszego wyboru lub po prostu jest koniecznością, to tym, co się liczy — jeśli nie można tego zmienić — jest akceptacja tego, co czynimy, wypełniając zadania, jakie z tego wynikają. Wyrzeczenia, jakie z tym się wiążą, stają się po pewnym czasie źródłem prostej i czystej radości. Wypełnienie przyjętego obowiązku jest aktem miłości w stosunku do wspólnoty, nawet w przypadku, gdy ona na niego nie zasługuje. Z chrześcijańskiego punktu widzenia jest to podstawowa zasada życia wiary, wewnętrzny akt zjednoczenia z Bogiem.
Jakakolwiek norma i jakikolwiek czyn są niczym bez miłości, która rodzi się w sercu. Miłość jako jedyna nie czyni nikomu żadnego zła i przekształca wszystko przez sam fakt, że wewnętrznie przekształca człowieka. Tak też urzeczywistnia się konkretna uległość Duchowi Świętemu.
opr. mg/mg