Wierność jest konieczna, by móc realizować dobro w sposób trwały. Obecnie niestety jest to cnota szczególnie wyśmiewana i "niemodna"
Wierność jest owocem Ducha Świętego, a jednocześnie przymiotem fundamentalnym w wypełnianiu planów Bożych, a także własnych, podjętych w wolności zobowiązań.
Nie jestem w żadnym stopniu miłośnikiem kabaretów, zwłaszcza ich współczesnej wersji i czasami nawet nie potrafię „załapać”, że ktoś w rozmowie używa cytatów z kabaretowych skeczy. Łapię się często na tym, że bez względu na to, w jakim towarzystwie akurat się znajduję, pozostaję jedynym, który się nie śmieje z tej prostej przyczyny, że nie znam kontekstu przywoływanego cytowanymi słowami. Właśnie dlatego czasami próbuję się jednak zmusić i jeśli „wpadnę” na jakiś program satyryczny staram się wytrzymać kilka minut.
Tak mi się właśnie przydarzyło wczoraj wieczorem. Jedna ze stacji transmitowała noc kabaretową, podczas której na scenie pojawiali się różni wykonawcy. Nie wiem czy to przypadek, sądzę jednak, że nie, ale akurat dwie grupy, które zobaczyłem zaprezentowały skecze o niewierności. Ja rozumiem, że wszyscy mają potrzebę relaksu, wszyscy chcą się pośmiać, no i przecież wiadomo, że to przecież skecze, dowcipy i nikt by się nie śmiał z prawdziwej niewierności... Ale czy aby na pewno?
Niestety popkultura ma wielki wpływ na nasze życie i wystarczy choćby pobieżnie spojrzeć na tematykę seriali, czy też na książki jakie znajdują się na szczytach list bestsellerów, aby się zorientować, jak bardzo promowana jest kultura, która jak to ujmuje ks. Marek Dziewiecki, została „odarta z duchowości, a w konsekwencji odarta także z wrażliwości moralnej oraz z godnych człowieka ideałów i marzeń. To wyjątkowo niska kultura, która dostrzega w człowieku jedynie ciało, popędy i emocje. To kultura, która usiłuje nam wmówić, że człowiek jest wielki i nieomylny jak Bóg, a jednocześnie sugeruje nam, że człowiek powinien zachowywać się na podobieństwo zwierząt, podporządkowując się instynktom i popędom. Dominująca kultura, zwana ponowoczesnością, promuje utopijne ideologie o istnieniu łatwo osiągalnego szczęścia, a przez to zachęca do ucieczki od twardych realiów życia. A to oznacza promowanie tchórzostwa wobec prawdy o człowieku i o otaczającej nas rzeczywistości. W konsekwencji człowiek „nowoczesny” to ktoś, kto nie jest zdolny do wiernej miłości i kto uważa, że inni ludzie nie są takiej miłości godni (...) Ponowoczesność stawia dzieciom i młodzieży za wzór ludzi powierzchownych, a czasem nawet przewrotnych i cynicznych. To pierwsza cywilizacja, w której - kiepsko ukrywanym - ideałem stają się różne patologie. To kultura powierzchownego człowieczeństwa”. W takiej kulturze niestety nie ma miejsca na wierność, staje się ona reliktem dawnych czasów uważanych dzisiaj za straszne, bo zdominowane chrześcijańskim systemem wartości, dla dzisiejszych standardów, systemem opresyjnym. W konsekwencji coraz częściej spotykamy przyzwolenie, albo nawet zachętę do zdrady (bo czym innym jak nie zachętą, jest choćby stwierdzenie celebrytki występującej w porannej telewizji, że jeśli mężowi zdarzy się „skok w bok” bez zaangażowania się uczuciowego to ona mu wybaczy, a gdyby się jednak zaangażował, to dopiero wtedy byłoby to za wiele?).
Problem niewierności dotyka również osób konsekrowanych i księży i coraz częściej słyszymy o odejściach z kapłaństwa. Kiedyś takie wieści były wielkim ciosem dla ludzi wierzących, przekazywano je sobie po cichu i z bólem. Ksiądz, który decydował się porzucić kapłaństwo raczej nie pojawiał się we wspólnotach, w których niegdyś posługiwał. Dzisiaj i to się zmienia. Niektóre odejścia są wręcz spektakularne i pozytywnie komentowane. Oddajmy znowu głos ks. Dziewieckiemu: „Najbardziej boli mnie i niepokoi to, że niektórzy z odchodzących zupełnie nie wstydzą się tego, że okazali się niewierni. To rzadkie, ale za to nośne medialnie przypadki. Tacy ludzie usiłują odgrywać nawet rolę „bohaterów”, którzy są - w ich subiektywnych deklaracjach - „wierni sobie” i którzy wybierają drogę „wolności”. To zaiste cyniczna i przewrotna logika, kiedy ktoś łamie własną, publicznie wobec Boga i Kościoła złożoną przysięgę i - zamiast zaszyć się gdzieś na przysłowiowym końcu świata - twierdzi, że w ten sposób jest wierny... samemu sobie. Człowiek w kryzysie potrafi nałogowo oszukiwać samego siebie i uwierzyć w każdy absurd, który pasuje do jego linii obrony własnego życiorysu. Dziwię się natomiast innym ludziom, w tym wielu dziennikarzom, którzy kompletnie bezkrytycznie powtarzają absurdalną linię obrony osób łamiących własne słowo. Nie wiem, czy to aż tak wielka naiwność czy też aż tak bardzo zaawansowany cynizm z ich strony”. Warto może w tym miejscu naszych rozważań postawić sobie pytanie: czy pozostanie wiernym podjętym zobowiązaniom, złożonym ślubom i obietnicom oznacza zniewolenie? Wyrzeczenie się wolności? To oczywisty absurd, ponieważ jeśli chodzi o śluby zakonne, święcenia kapłańskie, czy wreszcie przysięgi małżeńskie podstawowym warunkiem ich ważności jest pełna i niczym nieskrępowana wolność osób, które je podejmują.
Bardzo ładnie mówił o tym w jednej z katechez papież Franciszek. „Jeśli dobrze się przyjrzeć, cała rzeczywistość rodzinna oparta jest na obietnicy - przemyślmy to dobrze: tożsamość rodzinna oparta jest na obietnicy - można powiedzieć, że rodzina żyje obietnicą miłości i wierności, którą składają sobie wzajemnie mężczyzna i kobieta. Wiąże się z nią zobowiązanie do przyjmowania i wychowywania dzieci; lecz urzeczywistnia się ona również w opiece nad starszymi rodzicami, w ochronie i pielęgnowaniu najsłabszych członków rodziny, we wzajemnym pomaganiu sobie w rozwijaniu swoich talentów i zaakceptowaniu swoich ograniczeń. (...) W naszych czasach wydaje się, że wierność obietnicy życia rodzinnego cieszy się znacznie mniejszym uznaniem. Z jednej strony dlatego, że źle pojmowane prawo do szukania własnej satysfakcji za wszelką cenę i w każdego typu związku jest wskazywane jako niezbywalna zasada wolności. Z drugiej strony dlatego, że jedynie nakazom prawa podporządkowane są zobowiązania do życia w związku i do angażowania się na rzecz wspólnego dobra. Lecz w rzeczywistości nikt nie chce być kochany tylko ze względu na posiadane dobra bądź z obowiązku. Miłość, jak i przyjaźń zawdzięczają swoją siłę i piękno temu właśnie faktowi, że rodzą więź, nie pozbawiając wolności. Miłość jest wolna, obietnica leżąca u podstaw rodziny jest wolna, i to jest piękne. Bez wolności nie ma przyjaźni, bez wolności nie ma miłości, bez wolności nie ma małżeństwa.
A zatem wolność i wierność nie są ze sobą sprzeczne, a wręcz wspierają się nawzajem, zarówno w relacjach międzyosobowych, jak społecznych. Pomyślmy bowiem o szkodach, jakie powodują w cywilizacji globalnego przekazu inflacja niedotrzymanych obietnic, w różnych dziedzinach, i pobłażliwość dla niedochowywania wierności danemu słowu i podjętym zobowiązaniom!”
I tak, tym razem na koniec naszych rozważań, dochodzimy do Świętego Józefa, którego w litanii nazywamy również Józefem Najwierniejszym. To niesamowite jak wiele przymiotów Świętego Józefa dzisiaj zostało zaliczonych do jakiegoś tezaurusa słów zapomnianych i niepotrzebnych, a z drugiej strony jak bardzo potrzebujemy jego wstawiennictwa, aby stworzyć właściwe środowisko dla rozwoju tych cech. Jak bardzo musimy się uczyć od Maryi i od Józefa choćby wierności pomimo wszystko. Najpierw wierności Bogu we wszystkim, czego od nas oczekuje. Wierności, która opiera się z jednej strony na zaufaniu Bogu i przekonaniu, że On ma zawsze najlepsze rozwiązanie, a z drugiej wynikające z bolesnej przestrogi płynącej z historii jego własnego narodu, którą Święty Józef doskonale znał i wiedział jakie nieszczęścia ściągał ów naród na siebie z powodu niewierności przymierzom zawieranym z Bogiem. A Bóg pozostawał wierny. Józef to widział, dlatego też pozostał zawsze wierny. Dlatego mógł być małżonkiem Maryi wybranej na Matkę Boga.
Józef pozostał wierny również swojej małżonce, nawet jeśli nie mógł z nią zrealizować swoich pragnień o miłości cielesnej i biologicznym ojcostwie. Będąc wierny Bogu w konsekwencji Józef był wierny Maryi i szanował osobistą tajemnicę swej Oblubienicy. Pozostał wreszcie wierny także Jezusowi i kochał Go po ojcowsku, poświęcał się dla Niego i na pewno kierował się Jego dobrem. Gdybyśmy znowu chcieli powiedzieć w kilku słowach, czym oddychało się w ich nazaretańskim domu, to na pewno obok miłości, czystości, szacunku, wymienić należy wierność. Wierność aż do końca. I pewnie po ludzku rzecz ujmując Jezus, który nas wszystkich zbawił będąc- wiernym aż do końca, czy jak to ujmuje autor Listu do Hebrajczyków, będąc posłusznym aż do śmierci i to śmierci krzyżowej, tej wierności mógł się uczyć od Józefa. Jeżeli chcielibyśmy w tym miejscu przywołać literackie określenie Józefa jako „Cienia Ojca”, to był on tym cieniem również w tym sensie, że na wzór Boga pozostawał zawsze wierny.
opr. mg/mg