Rozważania ascetyczne

Fragment książki o pielęgnowaniu życia duchowego (Wydawnictwo Księży Marianów 2007)

Rozważania ascetyczne

Salvatore Canals

Rozważania ascetyczne

Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa, listopad 2007
ISBN 978-83-7502-098-4


Spis treści  
Wprowadzenie 5
Jezus, przyjaciel 11
Nasze chrześcijańskie powołanie 17
Ideał życia 22
Życie wewnętrzne 27
Strzec serca 33
Królewska droga 38
Nadzieja chrześcijanina 43
Pokora 53
Cichość 58
Upokorzenia 64
Drogi pychy 69
Celibat i czystość 74
Prawdziwe i fałszywe cnoty 81
Pokój ducha 86
Krytycyzm 92
Pokusy 99
Wyobraźnia 105
Rachunek sumienia 111
W obecności Ojca 115
Chleb życia 120
Oto jestem z wami aż do skończenia świata 125
Śmierć i życie 130
Braterskie upomnienie 136
Niebezpieczeństwo słusznych spraw 144
Kąkol i dobre ziarno 152

W światłach Betlejem

160

[Fragment książki]

Wprowadzenie

Ksiądz Salvatore Canals (1920-1975) był założycielem i pierwszym dyrektorem miesięcznika Studi cattolici. Niniejsza książka, kilkakrotnie wznawiana, jest zbiorem przemyśleń na temat duchowości, jakie ksiądz Canals opublikował w ciągu wielu lat, a które wielu czytelników pragnęło ponownie dostać do rąk.

Ksiądz Salvatore urodził się w Madrycie i już jako student uniwersytetu odnalazł w sobie powołanie do Opus Dei. W 1942 roku przyjechał do Włoch, a w 1948 otrzymał święcenia kapłańskie. Był audytorem Świętej Roty Rzymskiej, konsultorem Kongregacji ds. Duchowieństwa, Kongregacji ds. Dyscypliny Sakramentów i Papieskiej Komisji ds. Środków Społecznego Przekazu. Jest autorem prac z zakresu prawa kanonicznego, a także tomu pism zebranych na temat kinematografii, której okazał się głębokim znawcą.

Dział Rozważania ascetyczne [Ascetica meditata] narodził się równie zwyczajnie jak kazania, które ksiądz Salvatore głosił dla najróżniejszych słuchaczy. Zebrane tu duchowe przemyślenia, bezpośrednio angażujące czytelnika, do którego autor familiarnie zwraca się per ty, to owoc intensywnego życia kapłańskiego i głębokiej osobistej wiary, która towarzyszyła autorowi zawsze. W ostatnich latach życia cierpiał na ciężką chorobę, lecz w okresach remisji z entuzjazmem i cudowną łatwością powracał do zajęć kapłańskich i pracy. Po przyjęciu sakramentu Namaszczenia Chorych zachował do samego końca jasność umysłu; zmarł 24 maja 1975 roku, kilka minut wcześniej prosząc przyjaciół i bliskich, z którymi skończył odmawiać Różaniec, by mu powtarzali ulubiony akt strzelisty: „Bóg mój i wszystko moje”.

Ksiądz Salvatore głęboko żył duchowością, jaką Bóg powierzył założycielowi Opus Dei, świętemu Josemaría Escrivá; znajdowało to oczywiście odzwierciedlenie w jego pismach, co wyraźnie okazało się już po pierwszym wydaniu tej książki. Wspominając jak powstawały te strony, ksiądz Salvatore podkreślił, co pragnąłby włączyć do następnych wydań: „Rozważania te powstawały bez przemyślanego planu. Nie było to trudne, zważywszy że wszystko, co pisałem, było zapożyczone. Wiele razy, kiedy ktoś prosił o duchową poradę, monsignore Josemaría Escrivá, założyciela Opus Dei, tłumaczył on, że sprawując swoją posługę podaje zawsze to samo jedno danie, stałą naukę o niezmiennej, powszechnej wartości: poszukiwanie świętości w codziennych zajęciach każdego człowieka. Po to danie każdy z nas mógł sięgnąć swoją łyżką i zaczerpnąć pokarmu właściwego dla sytuacji, w której konkretnie się znajdował. Ja sam też tak robiłem wiele razy, a potem pióro przeniosło na papier rozważania, które złożyły się na ten tom. Pisząc pragnąłem tylko zobrazować niektóre pouczenia wielebnego Escrivy. Ale duch poszedł dalej niż zamierzone narzędzie. Nieraz zdarzyło mi się podawać owo danie, kiedy wyjaśnienia rodziły dalsze zdania, nowe cytaty albo wręcz dosłowne przytoczenie wyrażeń charakterystycznych dla założyciela Opus Dei. Będzie to chyba zrozumiałe, jeśli powiem, że przytrafiło mi się to, co dzieciom, które nie umiały dokonać wyboru w sklepie z zabawkami — gdyby to zależało od nich, wzięłyby wszystkie... Poznałem założyciela Opus Dei w 1940 roku. Nie łatwo mi wytłumaczyć, jak wiele znaczyło dla mnie to spotkanie. Później, w Rzymie, mogłem odwiedzać go bez przerwy. Dynamika jego wypowiedzi, impuls życia wewnętrznego, wyrażający się w tak naturalny, że aż niezwyczajny sposób — wszystko to paliło mnie niczym Boży płomień. Ileż razy rozmyślałem nad tym, czego nauczał! Ileż razy prosiłem Pana, aby stało się to życiem mojego życia, tak żebym nauczył się uświęcać każde moje zajęcie! O to samo proszę teraz dla czytelników tych rozważań. Kiedy czytając Rozważania ascetyczne zatrzymasz wzrok na jakimś zdaniu, które uderza i pociąga, nie ma wątpliwości: wdzięczność należy się monsignore Josemaría Escrivá. Bo to on jest głównym autorem myśli, które przelałem na papier”.

Synowskie uczucia księdza Salvatore odwzajemniała ojcowska miłość założyciela. 24 maja 1975 roku, kiedy ksiądz Canals zmarł, monsignore Josemaría Escrivá był w Hiszpanii, w Barbastro, swoim rodzinnym mieście, gdzie odbierał złoty medal przyznany mu przez współmieszkańców. Następnego dnia, w chwili, gdy odczytywał treść swego krótkiego wystąpienia w sali zgromadzenia Junty, musiał przerwać zaraz na początku: „Proszę mi wybaczyć. Jestem bardzo wzruszony, a to z dwóch powodów: przede wszystkim waszym przywiązaniem; ale również dlatego, że wczoraj późnym wieczorem otrzymałem z Rzymu wiadomość o śmierci jednego z pierwszych, których zaprosiłem do organizowania Opus Dei we Włoszech. Czysta dusza, nadzwyczajna inteligencja, doktor prawa cywilnego na Uniwersytecie w Madrycie, który wtedy nazywał się Uniwersytetem Centralnym; doktor prawa kanonicznego Uniwersytetu Laterańskiego; adwokat Świętej Roty Rzymskiej. W czasach Jana XXIII mianowany audytorem Świętej Roty. Służył Kościołowi cnotami, talentem, zaangażowaniem, poświęceniem, radością, w duchu Opus Dei, który jest duchem służby. Powinienem być zadowolony, że jeszcze jeden z moich synów jest w niebie, bo często zdarza się to w tak licznej rodzinie. Ale czuję się bardzo zmęczony i przygnąbiony. Musicie mi wybaczyć i może będziecie zadowoleni wiedząc, co mam w sercu”. I dalej czytał tekst swego wystąpienia. Miesiąc później, 26 czerwca 1975 roku, monsignore Josemaría Escrivá zakończył swoją ziemską wędrówkę.

Niechaj rozważanie tych stron, które uczą rozpoznawać Pana pośród codziennych zdarzeń, wzmocni w czytelniku postanowienie, by przyczyniać się do „rozniecania na wszystkich Bożych drogach na ziemi ognia Chrystusa”: jest to bowiem jedyny cel, dla którego strony te zostały przeżyte, przemyślane, zapisane i wydrukowane.

Cesare Cavalleri

Dyrektor Studi cattolici

 

 

NADZIEJA CHRZEŚCIJANINA

Nie jesteśmy nigdy sami, ponieważ Bóg istnieje, powołał mnie do życia, utrzymuje przy życiu, umacnia mnie. A przy tym wybrał mnie według swego upodobania i jeśli Mu zaufam, pozwoli mi iść stałą i pewną drogą, bo On, kiedy zaczyna jakieś dzieło, doprowadza je do końca: Jego dzieła są zawsze doskonałe.
(Josemaría Escrivá, list, Rzym, 29 września1957)

 

Wśród cnót, które najgłębiej odciskają się w duszy ludzkiej i w najbardziej widoczny sposób wpływają na życie i postępowanie ludzi, jest chrześcijańska cnota — teologalna — nadziei. Ten sam bowiem człowiek, zależnie od tego czy ożywa pod tchnieniem nadziei, czy zamiera stężały z rozpaczy, wygląda — i rzeczywiście jest— jak mocarz, bądź jak karzeł. Codziennie bywamy świadkami tych niezwykłych przemian — nie bez zaskoczenia i nie bez winy — kiedy dzielimy z kimś życie, kiedy spotykamy innych. Nasze stulecie, może bardziej niż poprzednie, jest chore na brak cnoty nadziei. Tyle filozofii, tyle postaw, tyle stanów ducha ludzi naszych czasów ma swoje źródło w duszach pozbawionych nadziei, pokonanych lękiem i niepokojem; niepokojem, który niczego nie może rozwiązać, lękiem, którego nic nie jest w stanie oddalić!

To prawda, mój przyjacielu, że człowiek nie może żyć bez nadziei. Nadzieja to wołanie Stwórcy, początek i koniec naszego życia, i żadna istota ludzka od niej nie ucieknie; to głos Zbawiciela, który gorąco pragnie zbawienia wszystkich ludzi (Qui vult omnes homines salvos fieri): nikt nie może uniknąć tego głosu, nie tracąc spokoju ducha. Nadzieja to głęboka tęsknota za Bogiem, którą On sam w nas pozostawił — cudowny dar! — dokonawszy wobec każdego owego niezwykłego „dzieła swoich rąk”, które teologia nazywa stworzeniem, wywyższeniem i zbawieniem. Niewielu w epoce chrześcijańskiej udało się wyrazić tę głęboką tęsknotę ludzkiego serca w sposób tak przekonywający, tak charakterystyczny dla kogoś, kto sam nabył wiedzę na ten temat, z wzruszającymi akcentami własnego bolesnego doświadczenia, jak udało się to świętemu Augustynowi. Ten pisarz o wybitnej intuicji, przeżywający głębokie stany ducha, umiał określić kondycję człowieka wędrującego przez ziemię, jednym, przejmującym krzykiem swego wielkiego ducha: Fecisti nos, Domine, ad te, et inquietum est cor nostrum, donec requiescat in te, uczyniłeś nas, Panie, dla siebie i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie.

Zatrzymajmy się przez chwilę nad tym zdaniem, spróbujmy przyjrzeć się temu, co nas dręczy i wyjaśnić obawy. Tęsknota, jaką każdy z nas nosi w sobie, jest nie do uniknięcia, nie da się jej wyrwać z naszej osobowości. Jest w nią wrośnięta, bo nasza osoba ludzka przeznaczona jest do tego, by pewnego dnia zobaczyć Boga i na zawsze cieszyć się Nim — tęsknota będzie więc zawsze naszym towarzyszem podróży, przyjacielem w radosnych i smutnych godzinach każdego ziemskiego dnia. Może ona jednak — i powinna — być złagodzona, i to właśnie jest zadaniem cnoty nadziei. W drugiej części słynnego zdania Augustyna ukazuje się promyk: Donec requiescat in te, dopóki nie spocznie w Tobie. Gdyby nie ten promyk, niepokój i nostalgia byłyby rozpaczą i lękiem.

Dopóki będziemy w drodze, dopóki będziemy pielgrzymami na tej ziemi, będziemy dźwigać, mój bracie, ową tęsknotę za Bogiem i mroczny niepokój, zrodzone z niepewności, jaki będzie nasz ostateczny koniec (nikt przecież nie może być pewny swego zbawienia, z wyjątkiem tych, którzy mają prywatne objawienia od Boga): tęsknotę i niepokój, które może — i powinna, jesteśmy o tym przekonani — koić chrześcijańska nadzieja. My, chrześcijanie na tym świecie, opieramy się na nadziei: a kiedy nadzieja razem z wiarą przeminie — gdy skończy się nasza ziemska wędrówka — będziemy radować się posiadaniem bez cieni i królestwem miłości już bez żadnych lęków. Na koniec naszego ziemskiego życia, mój bracie, każdy z nas dostąpi albo radości posiadania, albo rozpaczy, jeśli zobaczy, że jest pozbawiony Boga na zawsze.

Nadzieja, cnota teologalna, sprawia, że stale dążymy do Boga, w drodze do Niego ufając pomocy, którą obiecał: Confidite, ego vici mundum, ufajcie, Jam zwyciężył świat. Motywem formalnym (jak mawiają teologowie) cnoty nadziei jest sam Bóg, zawsze pomocny: Deus auxilians, wspomagająca wszechmoc. Ale czasami zdarza się, że chrześcijanin (to jedna ze sprzeczności naszego życia) zastępuje w swojej duszy i sercu ową wielką i piękną Nadzieję, jaką jest Bóg i nasz cel ostateczny, innymi, mniejszymi, też przecież pięknymi, ludzkimi nadziejami. Nie mówię, że chrześcijanie nie powinni mieć ludzkich nadziei — przeciwnie: istnieją nadzieje szlachetne i piękne, które należy żywić i pielęgnować. Ale nawet tu — na „krańcach” nadziei — nasza dusza i serce potrzebują pewnego porządku: hierarchii i harmonii nadziei, by żadna ludzka nadzieja — choćby szlachetna i piękna — nie zaciemniała i nie umniejszała siły nadziei Boga, naszego ostatecznego celu, który mamy posiąść i zakosztować w życiu wiecznym.

Niejednokrotnie zdarza się w naszym życiu, że Bóg w swej Opatrzności niweczy jakąś ludzką nadzieję, którą nasza własna „miara wartości” trochę wyolbrzymiła, tak że nie może ona zająć w sercu tego miejsca, które jest przeznaczone jedynie dla wielkiej nadziei Bożej. Trzeba zatem, abyśmy umieli docenić rolę Opatrzności i nauczyli się przywracać właściwy porządek wartości w obrębie naszych oczekiwań. Bóg pomoże nam uśmierzyć te ludzkie nadzieje, których przez szacunek dla porządku przez Niego ustanowionego nie wahamy się odłożyć na właściwe miejsce. Jeśli natomiast odpowiemy na sytuację udaremnienia naszych ludzkich nadziei odrzuceniem wielkiej nadziei Boga, własnoręcznie okopiemy się w buncie i rozpaczy.

Nie muszę ci mówić, mój przyjacielu, jak wiele kryzysów tego rodzaju znam: ty też zapewne przeżyłeś już kilka. Często widzimy tylko zewnętrzną, ludzką stronę takich kryzysów, nazywamy je kompleksami i nerwicami, podczas gdy prawda jest inna — ich pochodzenie jest duchowe, o wiele głębsze.

Jedno jest pewne: dopóki nie posiądziemy i nie podejmiemy prawdziwej chrześcijańskiej cnoty nadziei, w naszym życiu będzie brakowało pewności i wszystko będzie niestałe. Ze skrajną łatwością będziemy przechodzić od zarozumiałości, kiedy wszystko idzie dobrze, a nasze życie toczy się bez wstrząsów i rozczarowań, do zniechęcenia, które wdziera się i zagnieżdża w sercu, ledwie coś pójdzie nie tak jak przewidywaliśmy, drażniąc naszą wrażliwość, burząc plany i zawodząc oczekiwania. Te zmiany ducha przezwycięża cnota nadziei, która, gdy się nią żyje głęboko, jest właśnie niezwyciężoną stałością i ufnym zawierzeniem, w trwałej wierności swoim obowiązkom. Pamiętasz słowa Jezusa skierowane do groźnych, wzburzonych wód Morza Galilejskiego? Tace, obmutesce, milcz, ucisz się! Zupełnie jak głos nadziei, która swoją mocą nakazuje milczenie wewnętrznemu wzburzeniu zniechęcenia. Et venit tranquillitas magna — i nastała wielka cisza — mówi dalej ten fragment Ewangelii. To właśnie jest owoc nadziei: wyciszenie, pogoda ducha, pokój.

Nadzieja, mój przyjacielu, jak nauczają teologowie, nadaje pewność naszym dążeniom: Spes certitudinaliter tendit in suum finem, nadzieja zmierza w sposób pewny do swego celu, mówi św. Tomasz. Pomimo niepowodzeń, wahań, błędów, zawsze powinniśmy pokładać nadzieję w Bogu, który obiecał pomoc tym, którzy Go o to proszą z pokorą i ufną wytrwałością. Petite et accipietis, powiedział, proście a będzie wam dane. Co takiego? Dobra doczesne, warunkowo, a więc według miary ich przydatności do naszego zbawienia wiecznego; niezbędne łaski — bezwarunkowo; i nie tylko łaska, ale i Duch Święty, altissimum donum Dei — największy dar Boga. Tutaj przypominają się słowa Jezusa skierowane do Samarytanki: Si scires donum Dei... gdybyś znała dar Boży... Gdybyśmy naprawdę znali i rozumieli w pełni dar Boga, o wiele częściej przyzywalibyśmy Ducha Świętego i z ufnością prosilibyśmy o wszystko, czego potrzebujemy, żeby nie zejść z właściwej drogi i bez upadków i zwłoki osiągnąć cel ostateczny.

Walkę chrześcijańskiej nadziei musimy podejmować co dzień: Dominus regit me et nihil mihi deerit, Pan jest moim pasterzem: nie brak mi niczego, w pełni świadomi (bo to należy do cnoty nadziei), że nie polega ona na naszych zasługach ani osiągnięciach, lecz na miłosierdziu i wszechmocy Boga. Przecież w świetle nadziei Bóg jawi się nam bardziej niż kiedykolwiek jako Ten, który — non aestimator meriti, sed veniae largitor — spogląda na nas i przyjmuje nas nie ze względu na nasze zasługi, lecz na obfitość swojego przebaczenia, jak powtarzamy codziennie podczas Eucharystii, kiedy przygotowujemy się do Komunii. Wykorzystując siłę płynącą z tej cnoty teologalnej, powinniśmy nauczyć się zwalczać wiele czynów i poruszeń, które odbierają chęć i odwagę, które stają się przeszkodą w naszym codziennym marszu ku ewangelicznej doskonałości; musimy nauczyć się opierać, każdego dnia, ukłuciom pesymizmu, który zaczyna się nasilać w miarę upływu czasu i monotonii życia. W tych stanach duszy jest coś, co subtelnie i nieco melancholijnie przywołuje na myśl dwie postacie ewangeliczne: kobietę pochyloną (mulier inclinata) i mężczyznę z uschłą ręką. Dwie postacie, które w przygnębieniu, wyczerpaniu i bierności, jakie okazują, są szczególnym świadectwem tego, co dzieje się w duszy osoby dotkniętej duchowymi chorobami pesymizmu i zniechęcenia, czyli właśnie brakiem cnoty nadziei.

Z niemniejszym zapałem powinniśmy zapobiegać temu, aby pesymizm i zniechęcenie, tak tragicznie obciążone jałowością, nie przedostały się do naszego życia apostolskiego. Apostolat chrześcijański wymaga nieustannego wysiłku, wytrwałego uporu i niezłomnej wiary w łaski i misję powierzoną przez Pana każdemu człowiekowi. Aby żadne ogniwo tego łańcucha nie pękło, potrzeba siły, która bierze się z chrześcijańskiej nadziei i która uczy zaprawionego w walce apostolskiej człowieka, jak za każdym razem zaczynać od nowa. Warto przyjrzeć się wytrwałości Apostoła Piotra w sytuacji cudownego połowu; po całonocnej, daremnej pracy nie czuje się wcale zniechęcony (Totam noctem laborantes nihil cepimus, całą noc się trudziliśmy i nic nie złowiliśmy); mówi nawet wprost, że gotów jest zarzucić sieci jeszcze raz, ze względu na słowa Pana (In verbo autem tuo laxabo rete, na Twoje słowo zarzucę sieci).

Nie tylko jednak powinniśmy starać się panować nad sobą mocą chrześcijańskiej nadziei: konieczna jest też umiejętność wzbudzania w innych wiary i spokoju ducha, co daje początek prawdziwemu apostolatowi wiary, za przykładem anonimowych przyjaciół owego ślepca, o którym opowiada święty Łukasz w swojej Ewangelii, a któremu w tak pięknych słowach dodają oni odwagi, żeby odpowiedział na wezwanie Pana: Animaequior esto: surge, vocat te: bądź dobrej myśli, wstań, woła cię! Nadzieja chrześcijańska prowadzi dusze do zawierzenia. Ten, kto naprawdę pokłada nadzieję w Panu, jest bowiem zawsze wierny objawionej woli Bożej (a wierność należy do cnoty posłuszeństwa) i w ten sposób skutecznie usposabia swoją duszę, by całkowicie zdała się na to, co podoba się Bogu. To doskonałe zawierzenie, do którego prowadzi cnota nadziei, głęboko różni się — jak dobrze wiesz — od „świętego spokoju”, ponieważ zawierzeniu, o ile jest prawdziwe, towarzyszy nadzieja i nieustanna wierność codziennym obowiązkom, nawet w drobnych rzeczach, chwila za chwilą. Nadzieja bowiem nie oszczędza chrześcijanina: angażuje wszystkie jego siły i możliwości, zmusza do nieprzerwanej, wytrwałej drogi, nawet wtedy, kiedy runą wszelkie ludzkie zabezpieczenia; to właśnie wtedy ujawnia się cała wielkość prawdziwej nadziei pokładanej w Bogu. To wtedy ma się nadzieję mimo wszystko (Contra spem in spem credidit, uwierzył, mając nadzieję wbrew wszelkiej nadziei, jak mówi o zwycięstwie Abrahama św. Paweł). Jest to zawsze czas Boga, chwila, którą rezerwuje dla szczególnie umiłowanych dusz.

Nadzieja, mój bracie, nie może być nigdy wygodnym wykrętem dla naszej gnuśności. Przypomina o tym Pan, kiedy dokonuje dwóch cudów: kiedy w pierwszym znaku (initium signorum) w Kanie Galilejskiej przemienia wodę w wino, i kiedy w obecności tłumów rozmnaża chleb i ryby. Tak w jednym, jak i w drugim przypadku wszechmoc Boża wkracza w momencie, kiedy wszystkie możliwości ludzkie zostały wyczerpane, kiedy ludzie zrobili już wszystko, co mogli: woda nie zamieni się w wino, dopóki słudzy nie napełnią stągwi wodą usque ad summum, aż po brzegi; a przed rozmnożeniem chleba i ryb Pan poprosi, aby wszyscy ofiarowali wszystko, co mieli na swoje utrzymanie — to jest posiadane chleby i ryby: nieważne, że było to niewiele, ważne, żeby dali wszystko, co mieli. Żeby zacząć żyć cnotą nadziei, pozostaje nam już tylko prosić o pomoc naszą niebieską Matkę, tę, która jest naszą nadzieją: Mater mea, fiducia mea, Matko moja, moja ufności.

(...)

CELIBAT I CZYSTOŚĆ

Nasza czystość jest radosnym potwierdzeniem, logiczną konsekwencją naszego oddania się na służbę Bogu, naszej miłości.
(Josemaría Escrivá, list, Madryt, 24 marca 1931)

 

Czystość, mój przyjacielu, ta doskonała, o której będę teraz mówił, to druga strona miłości. Prosty przykład zaczerpnięty z obszaru miłości ludzkiej pomoże nam zrozumieć i pogłębić znaczenie, jakie ta cnota powinna mieć dla nas. Kiedy na świecie kochamy kogoś naprawdę, tak bardzo, że chcemy mieć go za towarzysza na całe życie, to jest to — i bezwzględnie powinna być — miłość wyłączna. W pełni ogarnia ona serce i życie człowieka, wykluczając tym samym inne miłości, które byłyby nie do pogodzenia z tą jedyną. To samo serce, którym kochamy świat i ludzi, powinno kochać Pana Boga; serce, które oddajemy naszym szlachetnym i wzniosłym miłościom ziemskim, ofiarowaliśmy Jezusowi, kiedy poszliśmy za Nim, z radością rezygnując z innych uczuć, które przez to, że są ludzkie, nie przestają być wielkie. Mieli oczy otwarte i serce mają przepełnione ci, którzy biegli za ziemską miłością; mieliśmy oczy otwarte i serca mamy przepełnione także my, którzy pobiegliśmy za miłością niebieską. Ta miłość Boga, która urzeczywistnia się w celibacie i doskonałej czystości, jest również miłością wyłączną i zabrania jakiejkolwiek innej miłości, która nie dałaby się z nią pogodzić.

Nihil carius Christo, nic i nikt nie jest droższy od Jezusa Chrystusa, oświadczył święty Paweł, a za nim powtarzają to wszyscy, którzy, aby być w drodze bliżej Chrystusa, zrezygnowali z wszystkich dóbr ziemskich, łącznie z tymi dozwolonymi. I doceniając sprawy ludzkie, znów za świętym Pawłem powtarzali i wciąż powtarzają: Omnia arbitror ut stercora, ut Christum lucrifaciam, wszystkie rzeczy ziemskie są niczym, gdy w grę wchodzi zdobycie Chrystusa. Spójrzmy, mój przyjacielu, na celibat i na umiłowanie doskonałej czystości jak na wymagania — w stosunku do mnie i do ciebie — miłości Jezusa Chrystusa. Nasza dusza, serce i ciało należą do Niego, oddaliśmy Mu je całkowicie świadomie. I nie zapominajmy, że nie brakuje nam ani nie może nam zabraknąć niczego: Deus meus et omnia, Bóg mój i wszystko moje.

Nie mogę powiedzieć ci, bo byłoby to nieścisłe, że czystość, niewinność to pierwsza ze wszystkich cnót; wiesz dobrze, a ja chcę tylko przypomnieć ci, że pierwszą cnotą, zaczynając od podstaw, jest wiara: jest to fundament całej naszej budowli duchowej. Wiesz również, że pierwszą pośród cnót, kiedy kontempluje się tę duchową budowlę z góry, jest miłość: tylko ona, królowa cnót, łączy nas bezpośrednio z Bogiem. Ale nie byłoby też do końca ścisłe, gdybym nie dodał, że czystość kształtuje otoczenie, stwarza właściwy klimat, w którym mogą się rozwinąć tamte dwie cnoty, a z nimi wszystkie pozostałe. Nietrudno zrozumieć więc, jak ważna i nieodzowna jest ta cnota dla naszego życia duchowego. Bez tej cnoty, która kształtuje klimat i środowisko, nigdy nie będziemy ludźmi wewnętrznymi. Bez niej, poważnie praktykowanej i wyznawanej z radością i miłością, nigdy nie osiągniemy prawdziwego życia nadprzyrodzonego. Człowiek zmysłowy jest przeciwieństwem człowieka duchowego; człowiek żyjący według ciała nie może pojąć spraw ducha, spraw Bożych: jest więźniem ziemi i zmysłów, nigdy nie będzie w stanie wznieść się, by zasmakować dóbr nieba i głębokich, spokojnych, wewnętrznych radości duszy.

Czystość, mój przyjacielu, jest także bardzo potrzebna w apostolstwie. Celibat i doskonała czystość nadają duszy, sercu i zewnętrznemu życiu tego, kto nimi żyje, ten rodzaj wolności, której apostoł tak bardzo potrzebuje, ażeby móc poświęcać się dla dobra innych dusz. Ta cnota, czyniąc ludzi istotami duchowymi i silnymi, wolnymi i pełnosprawnymi, jednocześnie przyzwyczaja ich do tego, by widzieli wokół siebie dusze, a nie ciała, dusze oczekujące światła ich słowa i modlitwy, i miłości świadczonej przez poświęcenie swego czasu i okazywanie uczuć. Powinniśmy bardzo kochać celibat i doskonałą czystość, ponieważ są one konkretnym, oczywistym dowodem naszej miłości do Boga, a jednocześnie stanowią źródło miłości, w której sami nieustannie wzrastamy. Wszystko to każe zastanowić się nad tym, jak wiele zyskujemy w życiu wewnętrznym, o ile skuteczniejszy staje się nasz apostolat dzięki tym ofiarom pełnym miłości.

Chcę ci przypomnieć teraz pewną bardzo prostą prawdę, którą znamy, o której słyszeliśmy i której wiele razy nauczaliśmy: czystość, mój przyjacielu, jest możliwa; jest możliwa zawsze, w każdej chwili; w każdym wieku i w każdej sytuacji, nawet wtedy, kiedy pojawiają się pokusy i trudności. Czystość jest możliwa nie dlatego, że zapewniamy ją sobie naszymi wątłymi siłami, ale dlatego, że zachowuje ją dobroć Boga: dzięki Jego łasce. Przytoczę tu pouczające słowa z Księgi Mądrości (8,21), abyś się w nich rozsmakował: Et ut scivi quoniam aliter non possem esse continens, nisi Deus det [...] adii Dominum et deprecatus sum illum, wiedząc jednak, że nie zdobędę jej inaczej, tylko jeśli Bóg da, [...] udałem się do Pana i błagałem Go.

Wszystkie dusze, które modlą się i walczą, aby żyć sicut angeli Dei, jak aniołowie Boży, zaznały pewności i pocieszającej prawdziwości słów, które usłyszał święty Paweł: Sufficit tibi gratia mea, wystarczy ci moja łaska.

A idąc dalej tą prostą i równą drogą przypominania prawdy, którą obaj znamy i kochamy, zatrzymam się nieco, by umocnić przekonanie, że nieoświecone światłem wiary umysły i zimne serca dają nam okazję do obserwacji i medytacji. I nie mogę ukrywać przed tobą, mój przyjacielu, że tym razem zatrzymuję się z bólem już na samą myśl, że między nami, wśród braci, z którymi razem uczyniliśmy Panu Bogu dar z naszej młodości i z naszego życia, mógłby znaleźć się ktoś, kto myśli, że doskonała czystość to okaleczenie, ofiara pozostawiająca osobę „niekompletną”.

Z głębokim smutkiem poznałem kilka takich dusz — chcę ci to powiedzieć w zaufaniu — które noszą na swych barkach ciężar czystości ich zdaniem nie tak pięknej i płodnej jak małżeństwo. Wiesz, że te dusze nie czują i nie myślą tak jak nasza Matka Kościół, a w ich zagubieniu towarzyszy im smutek jałowego życia. Czystość doskonała jest — to prawda — rezygnacją, wiemy o tym i nie zamierzamy o tym zapominać; jest to rezygnacja z cielesnej przyjemności, z miłości małżeńskiej i z rodzicielstwa. Ale jest ona pełna światła i miłości. To rezygnacja dyktowana miłością, ponieważ — powtarzam — miłość jest z natury wyłączna, i ten, kto kocha, nie pozbawia się niczego, kiedy pozbawia się tego wszystkiego, co nie jest jego miłością. A kiedy tą miłością jest Bóg, kiedy jest nią Chrystus, wyłączność nie tylko nic nie kosztuje, ale zachwyca. Pustkę owej rezygnacji wypełnia cudownie i przeobficie sam Bóg. Miłość Boża uszczęśliwia nas i napełnia: niczego nam nie brakuje.

Czystość jest miłością, wyłączną miłością Boga, miłością, która nie ciąży; miłością Boga, która daje nam lekkość i sprawność, a jednocześnie napełnia głębokim i spokojnym szczęściem. A skoro czystość to miłość, powinniśmy powtarzać, wiecznie młodzi i pełni entuzjazmu zakochanych, słowa pewnego duchowego autora zamykające piękne stronice na temat tej cnoty: obroniliśmy nasze prawo do miłości.

Głębokie i czytelne przekonanie o znaczeniu i pięknie cnoty czystości; stanowcza, niezmienna decyzja, w wyniku której powtarzamy i potwierdzamy, że zrobilibyśmy tysiąc razy to, co zrobiliśmy, ponieważ jesteśmy pewni, że to najlepsze, co mogliśmy zrobić; wzrok utkwiony w Jezusie Chrystusie, serca zatopione w Tym, któremu powierzyliśmy swoje życie — wszystko to pozwala nam mówić, że obroniliśmy nasze prawo miłości. I powiedziałbym więcej, posługując się trafnymi słowami pewnego poety zakonnika: jesteśmy w świecie arystokracją miłości. Nie muszę ci tłumaczyć, bo już to mówiłem, że czystość nie może być cnotą, którą znosi się z trudem; czystość ma być w naszym życiu cnotą, którą z radością potwierdzamy, namiętnie kochamy, której subtelnie i energicznie strzeżemy.

Kiedy spojrzymy na czystość jako owoc i źródło miłości, utwierdzimy ją w swoim życiu, pokochamy i będziemy strzec w całej jej cudownej rozciągłości i wielkości: Bóg, nasz Pan, prosi nas o czystość cielesną, czystość serca, czystość duszy i czystość intencji. To krucha cnota, przyjacielu, albo lepiej: nosimy wielki skarb tej cnoty w kruchych naczyniach — In vasis fictilibus, w glinianych naczyniach. Dlatego trzeba jej strzec roztropnie, rozumnie i troskliwie.

Mamy do pilnowania i obrony tej cnoty niezwyciężalną broń: broń naszej pokory, oręż modlitwy i czuwania. Pokora jest niezbędnym stanem ducha, aby Pan dał nam tę cnotę: Deus... humilibus dat gratiam, Bóg pokornym daje łaskę. Niewątpliwie pomiędzy tymi dwiema cnotami, pokorą i czystością, istnieje ścisły związek. Z radością przeczytałem, że pewien autor duchowy nazywał pokorę czystością ducha.

Nie zapominajmy też, mój przyjacielu, że do obrony cnoty czystości i wzrastania w niej bezwzględnie konieczne jest uległe podążanie za radą Jezusa Chrystusa: Vigilate et orate, czuwajcie i módlcie się. Czuwanie pozwoli nam wyjść cało, szybko i zdecydowanie z każdej niebezpiecznej sytuacji. Chodzi o czujność, która przejawi się również podczas rachunku sumienia i kiedy szczerze, z dziecięcą ufnością otwierać będziemy serce przed kierownikiem duchowym. Czujność, która nauczy nas uśmiercać zmysły i wyobraźnię. Modlitwa, przyjaźń z Jezusem w Najświętszej Eucharystii, sakrament Pokuty, nabożeństwo do Niepokalanej Dziewicy — to skuteczne i niezbędne środki ubezpieczające cnotę czystości.

 

POKUSY

Twoje gliniane nogi nie popękają, jeżeli znasz swoją kruchość i będziesz ostrożny, bo dobrze wiesz, że tylko Bóg może powiedzieć: „Kto z was może Mnie oskarżyć o popełnienie grzechu?”
(Josemaría Escrivá, list, Madryt, 24 marca1931)

 

Jak inna jest nasza droga — droga, którą muszą przejść Twoi uczniowie, Panie — od tej wymarzonej przez nas w zielonych latach naszej młodości i złotych snach, które snuła nasza niespokojna wyobraźnia. Często widzieliśmy drogę spokojną, wytyczoną przez niezmienną równowagę wewnętrzną i pokojowe triumfy w świecie zewnętrznym... a także — czemu nie? — przez kilka głośnych i efektownych bitew, w których odniesione rany okrył laur, i ... upragniony podziw wielu. Myśleliśmy, Panie, naiwnie i w sposób doczesny, że zwykła decyzja pójścia za Tobą i wielkodusznego kroczenia u Twego boku, rezygnacja z wielu ludzkich sposobów pocieszenia, tych szlachetnych i legalnych, może zmienić naszą naturę i uwolnić nas — jak aniołów! — od ciężaru udręki i niepokoju pokus.

Ale Twoje myśli, Panie, nie są naszymi myślami ani Twoje drogi — naszymi drogami. Nasza historia — ta cudowna tkanina, w której splatają się, pozornie przypadkowo, zdarzenia wyrażające Twoją wolę i Boskie atrybuty Twej dobroci, mądrości, wszechmocy, Twojej Boskiej wiedzy i miłosierdzia — nauczyła nas rozumieć i smakować, że życie chrześcijanina jest jak służba żołnierska (Militia est vita hominis super terram) i że wszyscy Twoi uczniowie muszą doświadczyć pax in bello, pokoju w wojnie Twojej służby. Będziemy dziękować Panu, ponieważ łagodnie a stanowczo nauczył nas nadprzyrodzonej wartości i opatrznościowego celu pokus i cierpienia. Dzięki nim Pan Bóg pozwolił naszej duszy doświadczyć ludzkiej dojrzałości, twardości i realizmu żołnierza weterana, który odzyskuje siły w walce, i ducha modlitwy najbardziej kontemplacyjnego zakonnika.

Pokusy... zaznasz ich! Twoje życie w służbie Bogu i Kościołowi pozna je z całą pewnością, bo twoje powołanie, wezwanie, twoja szlachetna decyzja naśladowania Chrystusa nie uodporniają duszy na skutki grzechu pierworodnego ani nie gaszą na zawsze ognia pożądliwości, tam gdzie krzewi się pokusa: Unusquisque vero tentatur a concupiscentia sua, każdego kusi własna pożądliwość.

Pociechą będzie ci myśl, że święci — Boży mężczyźni, Boże kobiety! — stoczyli te same bitwy, które ty i ja musimy toczyć, żeby okazać miłość Panu Bogu. Posłuchaj okrzyku świętego Pawła: Quis me liberabit a corpore mortis huius?, kto mnie uwolni od tego śmiertelnego ciała? Pomyśl o pokusach, które przeżywał święty Hieronim przez całe swoje surowe, pokutnicze życie na pustyni; przeczytaj żywot świętej Katarzyny Sieneńskiej, a zobaczysz próby i trudności tej wielkiej duszy; nie zapominaj też o męce osiemdziesięcioletniego świętego Alfonsa Liguori, ani o pokusach przeciw nadziei świętego Franciszka Salezego w okresie studiów, ani o ciężko doświadczonej wierze apostoła tak wielkiego hartu ducha jak ojciec Chautard... i o wielu, wielu innych.

Jeśli spojrzymy, mój przyjacielu, w sposób nadprzyrodzony, stwierdzimy: za pośrednictwem pokusy, kiedy nie szukasz jej nierozważnie sam, Pan Bóg wystawia na próbę i oczyszcza twoją duszę tamquam aurum in fornace, niczym złoto w tyglu. Pokusy odciskają pieczęć autentyczności na twoich cnotach i umacniają je: czy można bowiem uznać za prawdziwą cnotę, która nie odniosła zwycięstwa nad przeciwnymi jej pokusami? Virtus in infirmitate perficitur, moc doskonali się w słabości. W czasie kuszenia budzi się i umacnia Twoja wiara, wzrasta i bardziej nadprzyrodzona staje się nadzieja, a twoja miłość — miłość Boga, który pozwala ci walecznie opierać się i nie ulegać — objawia się w sposób skuteczny i uczuciowy.

Tocząc walkę z pokusami, zdobędziesz poza tym bardzo cenne doświadczenie i będziesz mógł pomagać kuszonym i dręczonym duszom, kierować nimi i pocieszać je. Nauczysz się wyrozumiałości i będziesz umiał praktykować ją w kontaktach z ludźmi. Konieczność uciekania się do Boga, którą w takich chwilach odczuwamy szczególnie mocno, sprawi, że życie modlitwy zakorzeni się głęboko w twojej duszy. A jak wzrośniesz w pokorze i poznaniu samego siebie, widząc swoje skłonności i pokusy! Twoje zasługi będą coraz większe i ... — czemu nie? — znajdziesz pocieszenie w cudownej nadziei na niebo: Qui geminat in lacrimis, in exultatione et metet, kto we łzach sieje, żąć będzie w radości. Wszystkie te przemyślenia wzmocnią twoją ufność i nadprzyrodzone widzenie spraw. Chcę jednak dodać jedno: największym zagrożeniem dla dusz kuszonych lub dręczonych jest zniechęcenie, że mogłyby myśleć albo dopuścić, że pokusa jest silniejsza od nich, że nic nie da się zrobić, że Pan je opuścił; że już się poddały. Musisz żyć, mój przyjacielu, czuwając, i wytrwale opierać się tej pokusie, która zazwyczaj pojawia się wtedy, kiedy dzielnie walczyliśmy, a jest najstraszniejszą i najsilniejszą z wszystkich pokus.

Posłuchaj! Zawsze można wygrać! Omnia possum, wszystko mogę: jeżeli walczysz i używasz właściwych środków, zwycięstwo należy do ciebie. Facientibus quod est in se, Deus non denegat gratiam, kto czyni, co w jego mocy, temu Bóg nie odmawia swojej łaski. Zrozumiał to dobrze święty Paweł, kiedy był kuszony i posłyszał słowa Pana: Sufficit tibi gratia mea! — wystarczy ci mojej łaski! Łaska Boża: nigdy o niej nie zapominaj. Pan dokładnie wie, ile jesteś w stanie wytrzymać, wie również, jak garncarz, jakiej temperatury potrzebuje każde z jego wybranych naczyń — Vas electionis — aby osiągnąć zamierzony przez Niego stopień trwałości i piękno.

Nigdy nie trać ufności, nie ulegaj przygnębieniu, nie trap się. Przypominam ci, że odczuwać nie znaczy zgadzać się, że zmysłowe skłonności i spontaniczne poruszenia nie zależą od twojej woli. Wystarczy, żebyś dzielnie stawiał opór: tylko wola może dać przyzwolenie i dopuścić w duszy do grzechu. Tymczasem cokolwiek się dzieje, Pan jest z tobą, jest w twojej duszy, chociaż nie czujesz Jego obecności ani Jego towarzystwa. Jest z tobą — zwłaszcza, kiedy walczysz — i mówi: Ego sum, nolite timere, Ja jestem, nie bójcie się. Otwórz szerzej oczy duszy: Pan dopuszcza pokusę i posługuje się nią opatrznościowo, aby cię oczyścić, aby zrobić z ciebie świętego, skuteczniej oderwać cię od spraw ziemskich, zaprowadzić, dokąd On chce, uszczęśliwić w życiu, które wcale nie jest wygodne, i uczynić cię dojrzałym, pełnym zrozumienia i skuteczności w pracy apostolskiej z duszami, a przede wszystkim... uczynić cię pokornym, bardzo pokornym!

Teraz, patrząc na to być może w nowy sposób dzięki naszym rozważaniom, posłuchaj słów Pisma Świętego: Fili, accedens ad servitutem Dei, praepara animam tuam ad tentationem, synu, jeśli chcesz służyć Panu, przygotuj swoją duszę na doświadczenia (Syr 2,1). I podziwiaj, duszo kuszona i dręczona, dobroć Boga, który pozwala ci zakosztować, w nadziei nieba, tych słów Ducha Świętego: Beatus vir, qui suffert tentationem, quoniam cum probatus fuerit, accipiet coronam vitae, błogosławiony człowiek, który znosi pokusy, bo kiedy je przezwycięży, otrzyma wieniec życia. Twój wieniec będzie upleciony z pokus!

Nie zapominaj, mój przyjacielu, że potrzebujesz broni, aby zwyciężyć w tej duchowej walce. Twoim orężem będą: stała modlitwa, szczerość i otwartość wobec kierownika duchowego, Najświętsza Eucharystia i sakrament Pokuty, wspaniałomyślne chrześcijańskie umartwienie, dzięki któremu unikniesz okazji i gnuśności, pokora serca i czułe, synowskie nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy, Consolatrix afflictorum, Pocieszycielki strapionych, i Refugium peccatorum, Ucieczki grzesznych. Zwracaj się zawsze do Niej z ufnością. Mater mea, fiducia mea, moja Matko, moja ufności.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama