Mężczyzna - ogień-prorok

W duchowości mężczyzny element natchnienia, mocy, ducha prorockiego jest często pomijany. A przecież jest to jeden z biblijnych wzorców męskości!

Mężczyzna - ogień-prorok

Siła proroka (ogień)
i słaba strona Boga (łagodny powiew wiatru)

Jednym z obrazów męskości, który ukazuje nam Biblia, jest obraz proroka. Jednym z nich jest Eliasz. Jest on na początku przedstawiany jako prorok bardzo silny i w przeciwieństwie na przykład do Jeremiasza pewny swego posłannictwa, swojego „bycia prorokiem”. Sam walczy przeciwko 450 prorokom Baala i odnosi nad nimi zwycięstwo. Każe zabić wszystkich, którzy nie wyznają jego wiary (por. 1 Krl 18). W tym pędzie Eliasz zupełnie nie widzi swoich słabych stron. Jest lwem, który ryczy i budzi trwogę. Czy jednak budzenie trwogi jest najlepszym sposobem prowadzenia do Boga?


Baal jest bogiem płodności, żeńskim bóstwem Kanaanu. Jahwe jest Bogiem—mężczyzną, a w myśleniu Eliasza jest bardzo męskim „Bogiem wojny”. Eliasz miał taki jednostronny obraz Boga i mocno przy nim obstawał. Jako prorok był więc ostry i rygorystyczny, był jak ogień, który parzy i spala. Dopóki Eliasz może realizować swoją męskość, żyć w pełni męską stroną swojej natury, dopóty czuje się silny. Lecz w chwili, gdy wychodzi mu naprzeciw królowa Izebel, kończy się jego zaufanie do siebie samego: „Wtedy zląkłszy się, powstał” (1 Krl 19, 3) i... po prostu uciekł. Przestraszył się słabej Izebel, podczas gdy odważnie porywał się na mężczyzn? Na pustkowiu, u szczytu sukcesu i siły spotyka się z własnymi słabymi i ciemnymi stronami i nie może ich znieść. Zauważa, że to, co zwalczał w innych — pustka i marność — jest obecne w nim samym.[1] Jego własna wewnętrzna siła i pewność skończyły się. Lew ucieka do swojej kryjówki, boi się baranka.

Dopiero gdy Bóg dwukrotnie posyła anioła, aby obudził Eliasza, on wstaje i idzie przez 40 dni i nocy przez pustynię do Bożej góry Horeb. Cała ta jego podróż, wraz z utratą siły, przerażeniem, niechęcią do życia itd. jest potrzebna do tego, by zauważyć, że Bóg jest „inny”. Prorok chciał głosić Boga takiego, jakim był on sam: silnego, porywczego, niepokonanego, jak ogień, który trawi wszystko, co mu stanie na drodze. Przyszedł czas na zmianę.

Okazuje się, że Bóg jest cichy i łagodny, że można Go spotkać w cichym szepcie wiatru. Po wcześniejszym oczyszczeniu i doświadczeniu wewnętrznej pustki i bezsensu Eliasz spotyka się z „innym Bogiem”, którego nie może używać na swoje potrzeby. Bogiem, który nie pozwoli się traktować instrumentalnie w celu spełnienia jego fantazji o wielkości czy wyobrażeń o męskości. Eliasz poznaje całkiem innego Boga i decyduje się pójść drogą, którą On mu wyznaczył. I taki jest koniec największego proroka Starego Testamentu. Po wyznaczeniu Elizeusza na swojego następcę i po udzieleniu mu swojego ducha, zostaje wzięty do nieba. Biblia pokazuje, że mężczyźni, którzy potrafią zachwycać, tak jak Eliasz, muszą najpierw sami przejść przez ogień Boży, żeby nie porywali za sobą ludzi w kierunku, który ma niewiele wspólnego z Bogiem, a jedynie z ich własnymi ambicjami. Mężczyźni—liderzy—prorocy potrafią porwać innych za sobą. Często ten fakt wykorzystują, uzależniając ich od siebie, tak dzieje się między innymi w sektach.

Eliasz został oczyszczony przez Boga, żeby ogień, który w nim jest, był świadectwem o Bogu, a nie o jego własnej ambicji, żeby on sam był mężczyzną pełnym i prorokiem pełnym, to znaczy znającym swoją siłę i słabość, moc i kruchość. Eliasz jest tak przez Boga prowadzony, żeby spotkał się z własną słabością. Tylko w ten sposób może dobrze użyć mocy, którą Bóg go obdarzył. Bez tego spotkania ze słabą stroną samego siebie mężczyźnie grozi niszczenie ludzi swoją mocą i siłą, a nie wspieranie ich i dodawanie im siły i otuchy. To jest bardzo ważna informacja dla wszystkich mężczyzn, którzy chcą być prorokami.

Nie dotyczy to jednak tylko osób duchownych, bo misja prorocka związana jest z sakramentem chrztu. Prorokiem jest każdy mężczyzna, który potrafi wypowiedzieć jedyne w swoim rodzaju słowo, jakie Bóg mówi do niego. Każdy ma coś osobistego do powiedzenia o Bogu, coś, co może być przekazane wyłącznie przez niego. Jeśli mężczyzna potrafi pomóc komuś, zobaczyć w świetle Boga, kim jest, skąd przyszedł i do czego zmierza, jest już prorokiem.[2] Ale obraz Boga, który przekazuje, ma być prawdziwy i pełny, a nie okrojony własnymi ambicjami i ograniczeniami proroka.

Niebezpieczeństwa zbyt mocnego utożsamienia się z „prorokiem”

Prorok jest pewnym obrazem i rolą mężczyzny, a Biblia realistycznie pokazuje, że może być niebezpieczne zbyt dosłowne utożsamienie się z tym obrazem. Mężczyzna, który pójdzie w tym kierunku, stanie się ślepy na siebie samego jako człowieka i mężczyznę, a w ślad za tym stanie się ślepy na innych, jako ludzi, jako mężczyzn i kobiety. Stawia wtedy siebie nad innymi i czuje się kimś szczególnym. Co mężczyznę tak popycha do utożsamienia się z rolą? Czy to jest głęboko ukryta niska samoocena, czy raczej żądza władzy, pycha i przekonanie o własnej nieomylności? Dopiero gdy mężczyzna doświadczy własnej pychy, czyli miernoty, a jednocześnie odkryje siłę miłosierdzia Boga, może sam przyznać się przed sobą, że chciał się wywyższyć ponad innych. Ten „łagodny powiew” to miejsce, w którym prorok może usłyszeć słowo Boże skierowane do niego, słowo, którym nie będzie mógł już „brylować” przed ludźmi, uwodzić ich swoją gładką mową i graniem na emocjach. Musi poświadczać to, co mówi, całym swoim życiem. Dlatego prorok ma nie tylko prosić Boga o wewnętrzny ogień, pewność i siłę, lecz także o łzy nad samym sobą.[3] Wtedy, gdy odkryje miłosierdzie łagodnego Chrystusa nad sobą i swoją miernotą duchową, będzie głosił Ukrzyżowanego jako swojego zbawcę, a nie zbawcę „ludzkości”, nie zniweczy Go i nie będzie uwodził własną mądrością (zob. 1 Kor 1, 17; 2, 4).

Prorok—misjonarz

Biblijnym przykładem proroka a jednocześnie misjonarza jest św. Paweł. Żarliwością w judaizmie przewyższał wielu swoich rówieśników, był szczególnym zapaleńcem w zachowywaniu tradycji przodków (Ga 1, 14). Najpierw z jakichś powodów krwawo zwalczał wiarę chrześcijańską. Ale w pewnym momencie wydarzyło się coś, co całkowicie zmieniło jego życie. Łukasz opisuje, jak Szaweł w drodze do Damaszku został oślepiony jasnym światłem. „Upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: »Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?«” (Dz 9, 4). Kiedy Szaweł zapytał, kim jest ten, który do niego mówi, Jezus mu odpowiedział: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz” (Dz 9, 5). Kiedy Szaweł wstał i „otworzył oczy, nic nie widział” (Dz 9, 8). W tej ciemności objawił mu się Bóg Jezusa Chrystusa. Od tej chwili Paweł stał się największym Apostołem pierwotnego Kościoła. Z wielkim zaangażowaniem głosił to, co do tej pory tak zapamiętale prześladował. Zrozumiał, że zbłądził i że tajemnica Boga objawia się w Jezusie Chrystusie. Całe dotychczasowe życie i to, co zdobywał, uzna za śmieci, a życie bez miłości uzna za bezsensowne jak „dźwięk cymbałów”.

Niektórzy porównują życie Pawła do torowania drogi. Paweł toruje sobie drogę do swojego prawdziwego „ja”, a jednocześnie Chrystus toruje sobie drogę do prawdziwego „ja” Pawła. Oba szlaki zaprowadzą Pawła do stwierdzenia: „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Gal 2, 20). Ale odkrycie w sobie żyjącego Chrystusa to nie koniec drogi. Paweł będzie podróżował po świecie, aby teraz utorować drogę Chrystusowi do wszystkich ludzi, którzy o Nim jeszcze nie słyszeli. Ta droga do wewnątrz, połączona z podróżą do ludzi, jest jednocześnie wspaniałą ilustracją drogi stawania się mężczyzną. Paweł nie jest mistykiem unikającym świata. Raczej właśnie wychodzi do tego świata. Przeszedł pieszo i przepłynął statkiem około 16 tysięcy kilometrów, z powodu głoszonej przez siebie Ewangelii lądował w więzieniu albo był wypędzany. Tak oto opisuje wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia:

„Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci. Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci” (2 Kor 11, 23—26).

Paweł wchodził w sytuacje, które mogły się zakończyć jego śmiercią. Mimo to w każdym działaniu mógł odwoływać się do swojego głębokiego spotkania z Jezusem, który nieustannie „był w nim”. Ta miłosierna, a jednak pełna mocy obecność Chrystusa była nie tylko oparciem w trudnych chwilach, ale siłą napędową jego życia. Ponieważ Jezus „był w jego sercu”, Paweł, będąc w kontakcie z „Jezusem-w-nim”, mógł wychodzić na zewnątrz. Jest to klucz duchowości mężczyzny misjonarza.



[1] A. Grün, dz. cyt., s. 111—116.

[2] Tamże.

[3] Tamże.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama