Odnaleźć powołanie, zrozumieć Jana od Krzyża, nie zgubić swojej duszy - rozmowa z angielskim karmelitą bosym, autorem książki "Pochwycony przez Boga"
Szczęść Boże! Chciałbym zadać Ojcu kilka pytań. Przede wszystkim: Jak to się stało, że został Ojciec karmelitą? Jak zrodziło się to powołanie i gdzie spotkał się Ojciec po raz pierwszy z karmelitami?
W tym względzie zawdzięczam wiele moim rodzicom, a w szczególności ojcu. Nie był tak naprawdę człowiekiem wierzącym, raczej poszukiwaczem sensu życia. Był też właścicielem dobrze rozwijającego się interesu, ale nie przynosiło mu to satysfakcji. Kiedy miałem trzy lata, ojciec zapukał do karmelitów w dzielnicy Kensington i tak zaczęła się jego trzyletnia rozmowa z kapłanem karmelitańskim. Potem przyjął chrzest, a ja zaraz po nim, w wieku sześciu lat.
Ojciec był człowiekiem pełnym pasji i wewnętrznej głębi. Pamiętam, że wieczorami, kiedy leżałem już w łóżku, przychodził do mojego pokoju i modlił się przy mnie — modlił się na głos. Być może myślał, że już śpię. Modlił się, żeby Chrystus był we mnie i ze mną; żeby żył we mnie. Myślę, że właśnie dzięki modlitwie mojego ojca zacząłem rozumieć samo serce życia chrześcijańskiego: Chrystus jest w nas.
Jako nastolatek myślałem wprawdzie o kapłaństwie, ale księża, których znałem, wydawali się bardzo zajęci — a ja czułem w sobie pragnienie czy potrzebę czegoś mocniej opartego na modlitwie. Jak każdy szanujący się nastolatek nie chciałem robić niczego, co miałoby jakiś związek z moim tatą, więc nie myślałem nawet o karmelitach. Ale potem, w czasie rekolekcji powołaniowych, w których uczestniczyłem, ktoś powiedział do mnie: Czy kiedykolwiek brałeś pod uwagę karmelitów? I nagle poczułem, jak wszystko się układa. Takie były więc początki: wstąpiłem do zakonu, mając osiemnaście lat. Potem było już tylko lepiej — naprawdę, wciąż jest coraz lepiej!
Polscy czytelnicy znają Ojca dzięki książce Pochwycony przez Boga (w oryginale: The Impact of God, dosł. 'wpływ Boga' — przyp. tłum.). Skąd taki tytuł?
Chodziło nie tyle o samo sformułowanie, co o pewien akcent. Inspirację przyniósł kurs prowadzony przez o. Maximiliano Herraiza, w którym uczestniczyłem pod koniec lat osiemdziesiątych w Awila w Hiszpanii. Był to roczny kurs traktujący o duchowości karmelitańskiej, oparty w całości na tekstach Jana od Krzyża; mieścił się w sferze przygotowań do jubileuszu czterechsetlecia śmierci św. Jana. Jedna z części kursu, dość krótka, dotyczyła Żywego płomienia miłości. Miała ona kluczowe znaczenie zarówno dla mnie samego, jak chyba dla wszystkich uczestników. Ojciec Maximiliano mówił z ogromnym przekonaniem, a przy tym opowiadał o Bogu, który objawia się w Żywym płomieniu miłości: o Bogu, którego znamy; o Bogu, z którym mamy do czynienia; o Bogu, który nie czeka, aż Go odkryjemy, lecz sam opowiada nam o sobie; o Bogu, który wchodzi, zostawia ślad, wywiera wpływ (impact). Czy odpowiedziałem na pytanie?
Tak! A kiedy napisał Ojciec tę książkę?
W latach 1994—1995.
Czy był to dla Ojca szczególny czas?
Owszem! Prawdę mówiąc, był to czas straszny. Musiałem wtedy opuścić wspólnotę, w której spędziłem kilka lat. Była to bardzo żywa parafia, więc także posługa w niej i moje życie w tamtym okresie były bardzo dynamiczne. Jan od Krzyża wciąż ogromnie mnie inspirował, podobnie jak ludzie wokół. I wówczas zostałem przeniesiony, „w karmelitański sposób”, do innej wspólnoty, gdzie okoliczności ułożyły się tak, że praktycznie nie miałem co robić; czułem się odizolowany i niezrozumiany.
Tak czy owak, poproszono mnie w końcu o napisanie książki o Janie od Krzyża, ponieważ wcześniej wygłaszałem na jego temat prelekcje we wspólnocie w Kensington. Jak się później okazało, ta swoista pustynia i dość przykra sytuacja, w jakiej się wtedy znalazłem, były prawdopodobnie najlepszym miejscem i momentem, aby pisać o czymś, co całkowicie mnie przerastało; aby pisać wprost z serca oraz przy wykorzystaniu pewnej wiedzy.
Co myśli Ojciec o swojej książce po prawie dwudziestu latach?
To trudny związek. Wciąż jesteśmy razem, ale nasza relacja jest trudna. Tak mi się wydaje. Mamy wiele dzieci. Ale mówiąc serio... Co myślę o książce? Myślę, że jest fantastyczna — ponieważ jest w niej Jan od Krzyża, który jest cudowny. Zawiera ona także odkrywcze uwagi na temat Jana, pochodzące przede wszystkim od o. Maximilliano i o. Federica Ruiza. Ich spostrzeżenia są po prostu życiodajne. Zatem pod tym względem jest to moim zdaniem pomocna publikacja.
Wydaje mi się, że jedynym sposobem, aby wejść głębiej w nauczanie św. Jana od Krzyża — nie mam tu na myśli studiów porównawczych czy sięgania do innych dyscyplin, choć i to jest dobre — jedynym sposobem pójścia w głąb, kiedy już zaczęło się go rozumieć i jakoś to wyrażać, jest przeżywanie i doświadczanie tego, o czym mówi.
Dodam coś bardzo osobistego. Nie mogę powiedzieć: „Tak! Wiem, o czym mówi Jan, bo tego doświadczyłem”. A ponieważ nie mogę tego powiedzieć, czuję się trochę jak Zachariasz, gdy anioł objawia mu wieść o narodzinach Jana Chrzciciela — wspaniałą rzecz, ale taką, która go kompletnie przerasta. Owszem, Zachariasz ma swój wkład w nadejście Jana, ale to, co się dzieje, całkowicie przekracza jego zdolności pojmowania. Można powiedzieć, że Bóg radzi sobie z tym, odbierając mu mowę — żeby przynajmniej niczego nie zepsuł. Czuję, że ze mną jest dokładnie tak samo.
Może taki jest prawdziwy sposób działania św. Jana od Krzyża, jego własny sposób?
Być może.
Jakie jest, zdaniem Ojca, przesłanie św. Jana do współczesnych ludzi? Co nam proponuje?
Mam ochotę odpowiedzieć: Wszystko! Myślę, że ostatecznie Jan pośredniczy w przekazie Ewangelii, ewangelicznej rzeczywistości. Jego przekaz jest naprawdę adekwatny do naszych czasów. Na bardzo wiele sposobów dotyka naszej dzisiejszej sytuacji. Myślę, że poszczególnych czytelników — w zależności od tego, na jakim etapie swojej drogi się znajdują — mogą poruszyć różne aspekty przesłania Jana, różne aspekty Ewangelii, którą głosi, podobnie jak odmienne powierzchnie diamentu mogą zachwycić różne osoby.
Gdybym natomiast miał sam przekazać ludziom jakąś cząstkę nauczania Jana, może nawet o nim nie wspominając, powiedziałbym o tym, jak ważny jest fakt zmartwychwstania Chrystusa i żywe spotkanie z Nim w wierze, a także o tym, jak nieocenione jest znaczenie cierpienia.
A co powiedziałby Ojciec ludziom z naszych europejskich społeczeństw, którzy nie mają czasu na modlitwę, w których życie budzi lęk, którzy nie mają wiary i nadziei św. Jana od Krzyża — ludziom naprawdę żyjącym w ciemności? Co powiedziałby im Ojciec razem ze św. Janem?
Zdanie, które przychodzi mi na myśl, to „ufać prawdzie”. Moim zdaniem mechanizmy, jakimi kieruje się nasze społeczeństwo, w dużej mierze chronią ludzi przed prawdą, usypiają prawdę. Ale ludzie ją przeczuwają. Myślę, że Jan zaprasza ich, aby zaufali tej intuicji i pozwolili, aby poprowadziła ich dalej.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Damian Sochacki OCD
Tłum. Katarzyna Dudek
opr. mg/mg