Jak to możliwe, że człowiek, który uważa się za grzesznika, jest jednocześnie wzorem do naśladowania i znakiem danym od Boga? Studium postaci Ojca Pio pozwala zrozumieć tę pozorną sprzeczność
Przeglądając listy Ojca Pio, możemy natrafić na wiele fragmentów, które wydają się trudne do pogodzenia ze sobą. Raz widzimy w nich człowieka, który uważa siebie za grzesznika, niegodnego i niezdolnego do tego, by należycie odpowiedzieć Bogu. Kiedy indziej natomiast nie waha się on wskazywać na siebie jako wzór do naśladowania, a nawet znak dany przez Boga. Jak wyjaśnić te sprzeczności?
9 kwietnia 1911 roku Ojciec Pio informuje o. Benedetta:
„Wróg wytęża wszystkie swoje siły, aby nakłonić mnie do zgody na jego bezbożne plany. W szczególności ten złośliwy duch próbuje wszystkimi rodzajami wyobrażeń wprowadzić mi w serce myśli nieczyste i rozpaczliwe. Przedstawia mi obraz mojego życia — zwłaszcza świeckiego — w aspektach napawających wielkim strachem. Jednym słowem, Ojcze, znajduję się w szponach demona, który z całych sił chciałby mnie wyrwać z rąk Pana Jezusa. Jestem sam w walce, a moje serce napełnia przerażenie. Co mnie spotka, nie wiem. Czuję się bardzo słaby duchowo i fizycznie”.
We wrześniu 1911 roku wprost wyznaje swój grzech:
„Ze łzami w oczach piszę ten list. Wiedz, Ojcze, że w czasie ostatnich dni byłem na tyle bezczelny, iż obraziłem Pana Jezusa, raz jeszcze mówiąc nieprawdę. Mój Boże! Co za wstyd! Czy mam odwagę, Ojcze, oskarżać innych, podczas gdy sam jestem najgorszy ze wszystkich? Teraz doprawdy uznaję siebie za najbardziej niegodnego ze wszystkich marnych stworzeń”.
Jednak w innych listach pisze:
„W pewnych momentach jestem gotów zawołać z Apostołem: Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (7 lipca 1913).
„Mam pewność, jak zawsze, że z powodu obecnego stanu Jezus Chrystus będzie uwielbiony w moim duchu i w moim ciele bez jakiegokolwiek uszczerbku” (30 października 1914).
„Jak Jezus jest dobry dla swych stworzeń! Ile tylko zwycięstw odniósł Jego sługa, wszystkie dzięki Jego najpotężniejszej pomocy! Jezus jest łaskaw wykorzystać mnie jako znak swojej łaski, stawiając mnie za przykład dla wszystkich grzeszników po to, aby nie utracili nadziei w swoje zbawienie. (...) Pan Bóg przenika moją duszę bez najmniejszego wysiłku i nagle prawda mówi sama przez się, bez hałasu, bez słów i bez podszeptów wyobraźni” (8 grudnia 1914).
Jak wyjaśnić sprzeczności, które łatwo zauważyć podczas lektury przedstawionych fragmentów?
Jeśli uważniej potraktujemy lekturę listów, dostrzeżemy, że wszystkie łączy ogromna tęsknota, wielkie pragnienie autora, by przyjąć Bożą miłość i odpowiedzieć na nią bez reszty; by zanurzyć się całkowicie w oceanie Bożego miłosierdzia, składając własne życie w doskonałej ofierze. Każde wydarzenie, każda wewnętrzna i zewnętrzna postawa, wszystkie cechy osobowości widziane są w perspektywie, w której centralne miejsce zajmuje Jezus — miłosierny Zbawiciel i sprawiedliwy Sędzia, który przychodzi, chce być bliski człowiekowi i z krzyża objawia swą moc.
Ojciec Pio własne życie widział w świetle Bożego działania. Dostrzegał w nim bogactwo darów i łask. Zachwyt i wdzięczność dla Boga oraz darmowości Jego łaski sprawiały, że podczas duchowych walk nie liczył nigdy na siebie, ale zdawał się w pełni na miłosierdzie Pana, który działał cuda w Jego duszy. Był świadom swej niemocy, przebywania „na granicy” życia i śmierci, wierności i grzechu. Wiedział też, że nieustannie jego udziałem jest wielki dar — łaska, która podtrzymuje go tak duchowo, jak i fizycznie.
„Od kiedy Pan obdarza mnie tymi łaskami — pisał do ojca Benedetta — czuję się zupełnie zmieniony, tak że nie rozpoznaję siebie jako tego, kim byłem poprzednio. Jestem w pełni świadomy, że jeśli jest jakieś dobro we mnie, jest ono całkowicie wynikiem tych nadprzyrodzonych darów. (...) Boże łaski, oprócz skutków właściwych każdej z nich, sprawiały trzy główne skutki: godne podziwu poznanie Boga i Jego niepojętej wielkości, ogromne poznanie samego siebie i głębokie poczucie pokory (...), w końcu wielka pogarda dla wszystkich rzeczy ziemi i ogromna miłość do Boga oraz umiłowanie cnoty” (1 listopada 1913).
Słowa te wskazują, że łaska to dar zupełnie bezinteresowny, darmowy; zaproszenie do nowego sposobu życia, który nie opiera się na interesownej wymianie, na egoistycznej walce o zabezpieczenie własnych potrzeb i interesów, na kalkulacjach. Przemienia ona wnętrze człowieka i daje nowy sposób widzenia całej rzeczywistości. Źródłem takiego daru może być tylko Bóg. Tylko Ten, który z krzyża, ofiarując nam wszystko, oddaje do końca także samego siebie. Lecz łaska — co dobitnie pokazuje przykład Ojca Pio — wymaga przyjęcia i odpowiedzi.
Czy nie ma jednak przesady w słowach Ojca Pio, gdy mówi, że łaska budzi w nim „pogardę do wszystkich rzeczy, które są na ziemi”? Wypowiedź tę możemy dobrze zrozumieć tylko wtedy, gdy odczytamy ją w kontekście wielkiego wewnętrznego napięcia, ogromnej tęsknoty Ojca Pio, by już zobaczyć Boga twarzą w twarz, by zanurzyć się w niebiańskiej słodyczy Bożej obecności. Całe jego życie było ukierunkowane w tę stronę. Dlatego pragnął niejako wyrwać się z ograniczeń miejsca i czasu, ciała i materii, by, będąc niesionym przez łaskę, zjednoczyć się z Nieskończonym.
Nigdy jednak, jako prawdziwy syn św. Franciszka, naturą nie pogardzał ani jej nie deprecjonował. Była ona dla niego przede wszystkim przejawem Bożej wspaniałomyślności, jej znakiem. Dostrzegał, że tak łaska, jak i natura mają to samo źródło — Boga, który w niezmierzonej hojności podtrzymuje i obdarza. „My, chrześcijanie — pisał — jesteśmy podwójnie obrazem Boga: z natury (...) oraz za przyczyną łaski. Tak, łaska uświęcająca odciska w nas pełny obraz Boga, dzięki czemu mamy udział w Jego bóstwie. Jakże wielka jest nasza godność, lecz tylko pod warunkiem, że zachowujemy łaskę (...). Niestety, tracimy ją w chwili, gdy stajemy się nikczemni” (16 listopada 1914).
Choć zatem doceniał naturę, był zarazem świadom jej niewystarczalności, a nawet znikomości. Nie dlatego, że w tym, co naturalne, miałaby się objawiać jakaś niedoskonałość dzieła Boga, ale ze względu na grzech człowieka, który Boże dzieło naruszył, zniszczył. Natura, którą mamy — czy raczej: którą jesteśmy — jest skażona i aby ją odnowić, potrzeba łaski umożliwiającej podniesienie jej do pierwotnej doskonałości, pozwalającej nawet tę doskonałość przekroczyć.
Ojciec Pio uważał, że kondycja człowieka żyjącego tylko według natury to rodzaj niewolnictwa. Człowiek, mimo że został cudownie stworzony, odszedł od Boga i nie potrafi otrzymanego bogactwa wykorzystać w sposób właściwy. Brak mu orientacji. Jest zagubiony, ślepy. Kieruje nim egoizm, który zaciemnia poznanie i osłabia wolę. Niewola grzechu, jak każde prawdziwe zniewolenie, uzależnia do granic możliwości, człowiek nie potrafi wydostać się z niej sam. Może liczyć tylko na Boga. Na Jego łaskę.
Ojciec Pio pisał: „Och! Gdyby wszyscy zrozumieli, z jak skrajnej mizerii i niewiedzy wyciągnęła nas wszechmocna ręka Boga. Och! Gdybyśmy choćby na jedną chwilę mogli zgłębić to, co zdumiewa nawet same duchy niebieskie, mianowicie stan, do którego podniosła nas łaska Boża, abyśmy stali się Jego dziećmi, przeznaczonymi do królowania z Jego synem przez całą wieczność!” (23 października 1914).
Łaska według Ojca Pio przywraca do życia, do królowania z Chrystusem. Człowiek, który znalazł się w śmiertelnej pułapce, otrzymuje nową szansę — może żyć, kochać i być wolnym, by odnaleźć szczęście. Bóg daje tę łaskę zupełnie za darmo i bez żadnej ludzkiej zasługi (i tylko tak może ją dać, gdyż człowiek zniewolony grzechem sam z siebie nie może po nią sięgnąć).
Natura i łaska to zatem dwa oblicza jednego działania kochającego i hojnego Boga, który zaprasza, wzywa, powołuje człowieka do wiecznej szczęśliwości. Tylko dlatego, że wydarzył się grzech (i wciąż się powtarza), łaskę i naturę możemy odróżnić od siebie. Łaska „wcielona”, która „stała się ciałem”, to natura. Niestety, od czasu grzechu pierworodnego z winy człowieka jest ona zniekształcona, splamiona. Bóg jednak w swej łaskawości wciąż stwarza na nowo, nieustannie bije dla nas czyste źródło Jego hojnej łaski. Możemy z niego czerpać aż do dnia, gdy łaska w pełni zatriumfuje, gdy zmartwychwstaniemy, gdy Bóg odnowi swe stworzenie, doprowadzając je do celu.
„Bóg dokonał wyboru — pisał Ojciec Pio — ante mundi constitutionem (przed założeniem świata), bez jakiejkolwiek naszej zasługi, z jednym przeznaczeniem: abyśmy byli Jego w czasie i w wieczności. Jest to tak wielka i jednocześnie tak słodka tajemnica, że dusza w tej odrobinie, która ją przenika, nie może nie rozpłynąć się cała w miłości” (23 października 1914).
Ojciec Pio kieruje więc pełne zachwytu i miłości serce do Boga, który nieustannie działa, stwarza, oczyszcza i uświęca. W wieczności i w czasie wszystko, co dobre, bierze swój początek z dynamiki od Niego pochodzącej. Można ją nazwać powołaniem. Bóg rzekł (zawołał, wezwał, wybrał, powołał do istnienia) i stało się. On cały czas do nas mówi i jeśli otworzymy serce, dzieją się cuda Jego łaski. „Bóg ukazuje swoją potęgę — pisał Ojciec Pio — bardziej w naszym nawróceniu, aniżeli w stworzeniu z niczego nieba i ziemi, ponieważ opozycja między grzechem a łaską jest większa niż między nicością a bytem” (23 października 1914).
Najpełniej Bóg przemówił do nas w swym Synu, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. On jest łaską par excelance. On jest naszą wolnością i życiem wiecznym — Słowo, które stało się ciałem, natura, która przyjęła Słowo. Doskonale rozumiał to Ojciec Pio: „Tylko Bóg jest łaską, najwspanialszym słońcem, a wszystko inne nie ma żadnego znaczenia, a jeżeli ma, to tylko dzięki Niemu” (4 marca 1915) i swoje słowa potwierdzał zgodnym z nimi postępowaniem.
Ojciec Pio wpatrywał się w Chrystusa. On stał się jego życiem. Do Niego się upodobnił. Za pełnym zjednoczeniem z Nim wciąż tęsknił, Jego wyczekując. Swe życie podporządkował łasce, miłości, powołaniu.
Zastanawiające jest, dlaczego Ojciec Pio, gdy otrzymał zakaz odprawiania mszy i spotykania się z ludźmi, kiedy był już osobą dobrze znaną, a wielu widziało w nim wręcz na nowo obecnego na ziemi Jezusa, pozostał posłuszny Kościołowi... Mógł przecież pociągnąć tłumy, wykorzystać sytuację, zainicjować religijny ruch, który kontrolowałby tylko on sam...
Ojciec Pio wiedział jednak, że bez łaski jest nikim, z Bożą zaś pomocą nie tylko przetrwa trudności, ale dzięki niej wszystko, co go spotyka, przemieni się w dobro. Chciał być wiernym naśladowcą, uczniem Chrystusa i dać się poprowadzić, nawet jeśli droga jest wymagająca i niejednokrotnie niezrozumiała. Łaska sprawiła, że na tej drodze, wierny powołaniu, wierny Słowu, które ożywia, stał się „drugim Chrystusem”.
MACIEJ ZINKIEWICZ — kapucyn, doktor filozofii, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Redaktor naczelny „Głosu Ojca Pio” i dyrektor Wydawnictwa Serafin.
„Głos Ojca Pio” [103/1/2017]
opr. mg/mg