Fragmenty książki "Krótka historia duszy", o duszy badanej przez filozofów, przedstawianej w literaturze i sztuce, wyznawanej na rozmaite sposoby w różnych wierzeniach
ISBN: 978-83-7580-013-5
wyd.: SALWATOR 2008
Wizja Teilharda de Chardin przedstawiona za pomocą pięknej prozy, usianej symbolami, zawarta jest przede wszystkim w jego dwóch najbardziej znanych dziełach Fenomen człowieka i Środowisko Boże, wydanych pośmiertnie jak większość jego pism. Choć w całości zwarta, myśl teilhardowska, najwyraźniejsza w „godzeniu” nauki i wiary, duszy i materii w ewolucyjnym rozmachu, budzi także zakłopotanie. Niewątpliwie chce się on widzieć w obszarze metafizycznym i teologicznym, ale jego formacja paleontologiczna popycha go ku łączeniu obu płaszczyzn i Teilhard argumentuje jednocześnie jako teolog i przyrodnik, ulegając pokusie patrzenia na naukowo poświadczoną ewolucję, nadając jej cel, jak na projekt teologiczny, ze swej natury transcendentny. Trudno w jego tekstach rozróżnić, kiedy przemawia badacz zjawisk ewolucji, a kiedy słychać głos osoby zagłębiającej się w rozważania teologiczno-duchowe. Teilhard de Chardin ma w każdym razie znaczny i atrakcyjny wkład w dowodzeniu możliwości pogodzenia teorii ewolucyjnych i antropologii chrześcijańskiej. Wielu współczesnych teologów, odcinając się od niektórych poprzedników, poświęci się zadaniu wykazania tej możliwości, nie inicjując właściwej metodologii dyskusji. Wśród nich wyróżnił się inny francuski jezuita Gustave Martelet, urodzony w Lyonie w 1916 roku, autor ważnego studium Ewolucja i stworzenie, noszącego podtytuł: Od powstania kosmosu do pojawienia się człowieka, w którym nie waha się wchodzić na nowsze szlaki analizy mózgu człowieka.
Chciałbym powrócić do szczególnego aspektu spotkania-
-konfliktu teologii i ewolucji. Stał się on przedmiotem rozważań, często polemicznych i niejasnych, także niewybrednych w obu dziedzinach: chcielibyśmy odnieść się do sprawy wykorzystywania tekstów biblijnych dotyczących stworzenia, o których często wspominaliśmy. Niebezpieczeństwo pogardliwego odrzucenia duszy i tez religijnych i, odwrotnie, postawy fanatycznej dosłowności, odrzucającej naukę ze względu na brak zgodności z Biblią, wiążą się z niewłaściwą interpretacją właśnie tych tekstów. Niewątpliwie święci autorzy trzech pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju odwoływali się do naukowego modelu zakładającego niezmienność gatunków i monogenizm. Ale celem ich wypowiedzi nie było udzielanie odpowiedzi na pytania w rodzaju: „Co zdarzyło się u początków kosmosu? Jak doszło do powstania człowieka? Jakie są strukturalne elementy wszechświata i w jaki sposób one działają?”. Zamierzali raczej odpowiadać na problemy dotyczące sensu: „Jakie jest znaczenie człowieka? Jaka jest jego głęboka struktura duchowa? Jakie są jego relacje ze światem i z sobą samym?”. Mimo że Biblia używała języka i opisowej oraz symbolicznej osłony związanej z ówczesną wizją naukową (wystarczy wspomnieć geocentryzm...), nie chciała przedstawiać „prawdy” naukowej z zakresu antropologii czy astrofizyki; chciała natomiast nauczyć „prawdy” religijnej, duchowej, mądrościowej dotyczącej człowieka i rzeczywistości, w której jest on zanurzony, składającej się z czasu i przestrzeni, życia i śmierci, ograniczeń i energii.
Zwłaszcza te pierwsze stronice Biblii pragną pokazać głębokie znaczenie bycia mężczyzną i kobietą, stworzeniami znajdującymi się w kontakcie z tym, co transcendentne (Bóg), z własną duszą (ja) i ze światem (nie-ja). Jak stwierdził papież Jan Paweł II w jednej ze swych katechez dotyczących Księgi Rodzaju, tekst biblijny, dzięki swej narracyjnej antropologii i kosmologii, chce „postawić człowieka stworzonego, już od pierwszych chwil istnienia, w obliczu Boga po to, by poszukiwał określenia siebie samego, swojej tożsamości”. Już św. Augustyn w swym dziele De Genesi ad litteram, przywołując właśnie biblijne rozdziały mówiące o stworzeniu, stwierdzał:
W Ewangelii nie czytamy, że Pan powiedział: Pocieszyciela poślę wam, który pouczy was o ruchach słońca i księżyca. Chciał ukształtować chrześcijan, nie matematyków.
Należy zatem stawiać pytania Biblii w sposób właściwy, by nie zmuszać jej do odpowiedzi, których nie ma zamiaru udzielać i które możemy na niej wymusić jedynie sztucznym sposobem. „Nieomylność” Pism Świętych, o których mówi tradycja chrześcijańska, nie dotyczy treści naukowych, tylko twierdzeń religijnych. „Prawda”, którą chcą nam przekazać, nie należy do dziedziny nauk przyrodniczych, lecz do teologii, jak to podkreślił II Sobór Watykański w swym dokumencie o „Objawieniu Bożym”, zwanym Dei Verbum: „Księgi biblijne w sposób pewny, wiernie i bez błędu uczą prawdy, jaka z woli Bożej miała być przez Pismo Święte utrwalona dla naszego zbawienia” (nr 11). Miał zatem rację Galileusz — który w tym przypadku okazał się lepszym teologiem niż jego przeciwnicy teologowie — gdy pisał do opata benedyktynów Benedetta Castellego słowa niosące wiele światła (później powtórzył je wielkiej księżnej Krystynie z Loreny):
Autorytet Ducha Świętego miał na celu przekonać ludzi co do prawd, które pozostawały niezbędne dla ich zbawienia i przewyższały wszelkie ludzkie rozważania, a nie mogły zostać poznane dzięki innej wiedzy czy innemu sposobowi, jak usta samego Ducha Świętego.
Jak powtarzaliśmy wiele razy, co zdarzyło się także w dyspucie na temat ewolucji, pokusa przekroczenia granicy jest zawsze silna, także dlatego że identyczny jest podmiot badany przez nauki przyrodnicze oraz teologię i filozofię, jest nim bowiem człowiek. I tak oto teolog nierzadko próbował szukać naukowych dowodów dla swej tezy o istnieniu duszy lub wydawać wyroki potępiające teorie naukowe, podczas gdy naukowiec-przyrodnik pozwalał sobie na swobodę zaprzeczania twierdzeniom dotyczącym duszy czy sumienia lub wyśmiewania ich, czerpiąc argumenty z płaszczyzny zjawisk, czyli na podstawie uzyskanych danych doświadczalnych. Fiorenzo Facchini, kapłan i naukowiec-paleontolog zarazem, który poświęcił ewolucji ważne publikacje, często określał odpowiednie pola badań w następujący sposób:
Większość niejasności związanych z problemem pochodzenia człowieka wynikła z pretensji do zaprzeczania temu, czego nauka nie może ustalić (dowód istnienia duszy), albo zmuszania Biblii do powiedzenia tego, czego ona nie chce powiedzieć (treści porządku naukowego). Obie strony dialogu stoją w obliczu kwestii spornych, należących do zakresu ich zainteresowań. Dla Biblii jest to pytanie o sens istnienia, dla nauk przyrodniczych — pytanie o to gdzie, jak i kiedy powstało życie. (...) Prawdziwa alternatywa to nie ewolucja czy stworzenie, ale wizja świata znajdującego się w procesie ewolucji, zależnego od Boga-Stwórcy na sposób zgodny z Jego planem czy wizja świata samowystarczalnego, zdolnego tworzyć się i przekształcać dzięki sobie poprzez wydarzenia czysto immanentne.
Konflikt może zatem istnieć pomiędzy koncepcjami filozoficznymi, a nie pomiędzy filozofią (czy teologią) i nauką (przyrodniczą), ponieważ taki przeskok jest nieuprawniony. W przypadku ewolucji jest nieodzowne, by nauka działała we właściwej dla niej sferze doświadczeń i zjawisk, dla sprawdzenia procesu „hominizacji”. Antropolog może czynić postępy w wyodrębnieniu kolejnej drogi „humanizacji”, najwyraźniej przejawiającej się w kulturze: „technologia”, symbolizm, język to zawsze na płaszczyźnie zjawisk najwyraźniejsze dowody ewolucji bardzo złożonej i rozwiniętej. Dotąd dochodzi paleontologia czy antropologia kulturowa.
To na tym fundamencie tożsamość Homo sapiens osiągnięta w procesie ewolucji może zostać poddana głębokim i metafizycznym rozważaniom filozofii i teologii, stosownie do właściwych im specyficznych metodologii. Mamy zatem refleksję nad człowiekiem, „trzciną myślącą”, nad świadomością siebie, którą posiadł w relacji do wszechświata, nad jego pojmowaniem wyzwania, jakim jest skończoność widoczna w cierpieniu i śmierci, nad jego poszukiwaniem sensu, odsyłającym do transcendencji ze świadomością, że nie potrafi wyczerpać wszystkich pytań i na nie odpowiedzieć. I tu, by ująć to krótko, pojawia się miejsce dla problemu duszy i wszystkich wniosków z niego płynących. Na tej podstawie można iść dalej: od duszy do Boga, od ducha człowieka do ducha absolutnego, od transcendencji zranionej stworzeniem do Transcendencji doskonałej. Ale w całej tej sferze badań jesteśmy już poza tym, co mogą powiedzieć nauki ścisłe; znajdujemy się na płaszczyźnie, która nie przeczy podejściu doświadczalno-naukowemu, lecz wyodrębnia znaczenia dodatkowe. Tu, na scenie, znajduje się już myśl filozoficzna, wiara ze swoją metaracjonalnością, poezja i sztuka z potęgą intuicji. Dokonuje się tu pewien akt egzystencjalny, podobny do ukazanego w sposób symboliczny przez francuskiego poetę Charles'a Baudelaire'a w jego Kwiatach zła (1857 i 1861):
Bowiem naprawdę, Panie, najlepsze świadectwo,
jakie możemy dać naszej godności,
to gorące szlochanie z pokolenia na pokolenie
umierające na grani Twej wieczności!
opr. aw/aw