Gdyby zabrakło kapłanów, nie byłoby Kościoła
Albowiem tak mówi Pan Bóg: Oto Ja sam będę szukał moich owiec i będę miał o nie pieczę [...]. Na dobrym pastwisku będę je pasł, na wyżynach Izraela ma być ich pastwisko [...]. Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisko — wyrocznia Pana Boga. Zagubioną odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie (Ez 34, 11.14a-16).
Kościół święty to Nowy Izrael. A jego wyżyny to Jezusowy, ewangeliczny styl życia. To tam Bóg nas prowadzi i karmi posługą pasterzy Kościoła i świętych Aniołów.
Domenico Giuliotti (1877-1956), poeta i pisarz, urodził się we Włoszech w pobliżu Florencji w rodzinie, w której wprost „oddychało się” wiarą katolicką. Oto jak wspomina on swoje dzieciństwo i dom rodzinny: „Moje dzieciństwo upływało w starej odludnej willi, położonej na szczycie pagórka. Otaczały mnie osoby naprawdę czyste i świątobliwe, babcia, rodzice i rodzeństwo. Były to czasy, kiedy mieszkańcy wiosek, po ciężkim dniu pracy na roli, gromadzili się w kuchni, rozjaśnionej jedynie ogniem z pieca i klęcząc na podłodze odmawiali różaniec, podczas gdy w wielkim rondlu przysmażyła się cebula do zupy zjadanej później z kromką czarnego chleba.
Mój ojciec, potomek zubożałej szlachty, pełnił obowiązki ekonoma w dużym gospodarstwie rolnym zamożnej rodziny szlacheckiej. Był dobry dla ludzi, wprost przyjacielem i ojcem dla swoich podwładnych. Moja matka, wywodząca się z rodziny chłopskiej, szlachetna, pracowita i gospodarna, swoje domowe obowiązki przeplatała modlitwą. Rano obowiązywała krótka modlitwa dziękczynna do Pana za szczęśliwie minioną noc, a następnie prośba o Boże błogosławieństwo na nowy dzień pracy. W południe, zanim usiadło się do posiłku, odmawialiśmy Anioł Pański, a wieczorem przed pójściem do łóżek, mówiliśmy Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Wierzę w Boga. Modlitwy te odmawialiśmy wspólnie z rodzicami i spływały one do naszych serc jako życiodajne światło”.
Niestety w latach młodzieńczych Domenico Giuliotti brutalnie odwrócił się od Chrystusa i stał się zaciętym wrogiem Kościoła i wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z chrześcijaństwem. Stał się — jak sam to określił — „zwolennikiem Antychrysta”. Ale od tego momentu — jak wspomina — jego serce nie zaznawało pokoju. W poszukiwaniu pokoju serca, chętnie udawał się w góry, gdzie cisza i piękno przyrody dawały mu chociaż namiastkę wewnętrznego pokoju i równowagi. Lecz ciągle brakowało mu czegoś i nadal tego poszukiwał. Z czasem zrozumiał, że to sam Bóg przemawia do niego pięknem przyrody i niepokojem serca. I tak stopniowo rozpoczęła się jego powrotna droga ku Bogu.
Pewnego dnia, wędrując górskim szlakiem, usłyszał szczekanie psa. Domyślił się, że w pobliżu jakiś pasterz wypasa swoje owce. Coś mu mówiło, by zbliżył się do niego. Spotkał się z życzliwym i zapraszającym uśmiechem. Pasterz nie miał więcej niż pięćdziesiąt lat, chociaż jego siwiejąca długa broda, przydawała mu wieku. Głos miał miękki i łagodny, z pewnym zaśpiewem miejscowej gwary. Z kilku zdań, które wypowiedział, od razu było widać jego stateczność i rozsądek. Wypowiadał słowa wolno i rozważnie, jakby liczył złote monety.
Domenico Giuliotti natychmiast nabrał do niego zaufania i zaczął mu się zwierzać z tego, co niepokoiło jego serce. Wówczas pasterz rzekł: „W tych sprawach, to ksiądz może ci najwięcej pomóc. Mnie pomógł i to bardzo. Dzięki niemu odnalazłem drogę do Boga i do siebie. Wiesz, kiedyś w latach młodzieńczych, na weselu mojego kolegi, wdałem się w bójkę i zdzieliłem kogoś nieco za mocno. Broń Boże, żył jeszcze, ale od tego czasu niknął w oczach, a po roku zmarł. Czułem straszne wyrzuty sumienia. Nie umiałem sobie znaleźć miejsca. Rozgoryczony i zagubiony udałem się do babki po radę.
— Idź do księdza — powiedziała. Poszedłem. Miałem z nim kilka rozmów. Przy jednej z nich, poradził mi:
— Udaj się do jego matki i proś o przebaczenie. — Zdębiałem. — Idź, nie bój się! Gdy otrzymasz jej przebaczenie, wróć do mnie, a ja ci dam rozgrzeszenie. — Poszedłem. Rzuciłem się przed nią na kolana i szlochając powiedziałem:
— Matko, przebacz mi. Nie chciałem tego uczynić. Naprawdę, nie chciałem. Stało się. Niechcący, stało się.
— No tak, czasem coś się zrobi, co ciąży przez całe życie i czego się później bardzo żałuje.
— Matko, mogę wam odrobić pracą na roli. Jakoś wynagrodzić za uczynione zło.
— Nie ma ceny za życie ludzkie. Jest bezcenne. Niczym go nie zapłacisz.
— Chcę to jakoś wynagrodzić. Muszę to zrobić, bo inaczej zwariuję.
— Jest na to sposób, jeden jedyny. Bądź dobrym człowiekiem. Czyń dobro każdemu, kogo napotkasz, a przede wszystkim broń ludzkiego życia. Ono jest największym Bożym darem. Broń życia. Tylko tego od ciebie oczekuję.
Gdy powstałem z klęczek, czułem jakby mi skrzydła urosły. Jej oczy przez łzy mówiły mi: „Przebaczam! Pamiętaj, bądź dobrym człowiekiem! Broń życia, broń ludzkiego życia!” Wkrótce potem założyłem rodzinę. Bóg dał nam siedmioro dzieci. Z mojej pracy jakoś wystarcza nam na utrzymanie. Czujemy się zadowoleni i szczęśliwi”.
To spotkanie z pasterzem okazało się dla Domenico Giuliottiego milowym krokiem na jego drodze powrotu do Chrystusa i Kościoła. Bóg dał mu szczęście znaleźć dobrego kapłana, który miał dla niego czas i „miłosierną cierpliwość” — jak sam to określił — dodając, że lekarz duchowy nie powinien popędzać w oczekiwaniu na nawrócenie, bo nie u wszystkich posuwa się ono szybko. Z chwilą, gdy uczynił ten decydujący krok, dopiero wtedy „otwarły mu się oczy” i zdał sobie sprawę z „szaleństwa”, jakiego się dopuścił, odchodząc od Chrystusa i walcząc z Kościołem.
Po swoim nawróceniu, zaczął się zachowywać tak, jak ktoś, kto wyzwolił się z nałogu pijaństwa i teraz nie chce nawet korka powąchać. Odtąd szczerze kochał wiarę katolicką i stanął w obronie Kościoła i księży katolickich. Pozostawił po sobie wiele pamiętnych stron. Oto jedna z nich:
„Oni jedyni [tzn. kapłani], chociaż tego niegodni, podtrzymują, wspierani przez Chrystusa, chwiejące się mury naszej ziemskiej ojczyzny. Gdyby ich zabrakło, nie byłoby Kościoła. Gdyby zabrakło Kościoła, nie byłoby więcej liturgii. Gdyby zabrakło liturgii, nie byłoby sakramentów. Gdyby zabrakło sakramentów, nie byłoby więcej duchowego źródła łask. A bez tego źródła zapanowałaby na świecie posucha, jałowość i śmierć. Kapłan jest tylko człowiekiem, ale jest kimś więcej aniżeli Aniołowie. Chociaż sam jest grzeszny, ale odpuszcza grzechy. Jest tylko sługą, ale sam Chrystus Pan jest mu posłuszny. Ani Aniołowie, ani nawet Królowa Aniołów, nie ma władzy odpuszczania grzechów, ani nie może sprawiać, by każdego dnia Chrystus Pan odnawiał Święte Postacie chleba i wina, jako Jego najświętszą, wynagradzającą ofiarę Bogu. Tylko kapłan, tylko on może te przedziwne cuda zdziałać”.
Oto jak nastąpił cudowny powrót Domenico Giuliottiego na łono Kościoła i w ramiona wzruszonego Dobrego Pasterza, Chrystusa Pana. Gdy Domenico był pytany o to, co jego zdaniem najbardziej przyczyniło się do tego, że odzyskał utraconą wiarę, odpowiadał: „Wszystko stało się za sprawą nieustannych i pełnych troski modlitw mojej matki”. To święta prawda! Tak samo było ze św. Augustynem i jego matką, św. Moniką. Jeśli bowiem ktoś się nawraca, to dlatego, że tę łaskę ktoś mu wypraszał u Boga. Zwykle czynią to matki dla swoich dzieci, a żony dla mężów. Bo one naprawdę umieją kochać szczerze...
***
Aniołowie święci, którzy niestrudzenie troszczycie się o życie doczesne i wieczne powierzonych sobie ludzi, podtrzymujcie ich na duchu, zwłaszcza wtedy, gdy pobłądzą w życiu, a Szatan usiłuje wprowadzić ich w rozpacz i gasi wszelką nadzieję poprawy i nawrócenia. Amen.
opr. ab/ab