Ile można przejąć od swoich bliźnich?

Fragmenty książki "Nieoczekiwana droga" - Nawrócenie z buddyzmu na katolicyzm

Ile można przejąć od swoich bliźnich?

Paul Williams

NIEOCZEKIWANA DROGA

Nawrócenie z buddyzmu na katolicyzm

ISBN: 83-7318-470-8
© Wydawnictwo WAM, 2005


Ile można przejąć od swoich bliźnich?

Jestem zmartwiony. Właśnie wróciłem z bożonarodzeniowych wyprzedaży w centrum handlowym w Bristolu. Po kilku dniach świątecznego jedzenia, picia i zakupów, wyprzedaże wydają się niczym więcej, niż kolejnym pretekstem dla pofolgowania chciwości. Tylu ludzi tłoczących się i popychających się z jedną tylko myślą: mieć więcej (nawet rzeczy, których naprawdę nie chcą i na które nie mają miejsca), kupić je najtaniej, jak to możliwe.

Ja taki nie jestem. Kupiłem tylko potrzebną mi nową parę butów (zaoszczędziwszy 20 funtów), kilka innych szpargałów, i wróciłem do domu z poczuciem wzgardy dla innych.

Ta moja postawa bez wątpienia odzwierciedla mój własny charakter. Sharon zawsze oskarża mnie o snobizm i elitaryzm. Bramin w indyjskiej wiosce, gdzie pracowałem wiele lat temu, zaobserwował, że każdy uważa własną grupę społeczną za lepszą od innych. Nawet pomiędzy braminami członkowie każdej podkasty utrzymują, że „ja jestem najlepszy i najczystszy ze wszystkich”. Źródła buddyjskie mówią często, ze słabo ukrywaną pogardą, o balaprthagjana, głupim, wyobcowanym pospólstwie. Nie pyta się pastuchów o Prawdę, jak to ujął pewien sławny buddyjski filozof. Każdy ma jakąś pozycję w hierarchii duchowej. Najlepsze, na co większość ludzi może mieć nadzieję, to szczęśliwe odrodzenie dzięki cnotliwym uczynkom. Jeśli wybiera się pozostanie w laikacie, najważniejszym z cnotliwych uczynków staje się dawanie jałmużny mnichom i mniszkom, pomagające im w ich prawdziwej drodze ku oświeceniu.

Wszystko to niekoniecznie musi być fałszywe czy choćby niewłaściwe. Społeczeństwo oparte na wyrazistej strukturze hierarchicznej nie musi samo w sobie być ani trochę gorsze od tego opartego na ideałach równości. Patrzyłbym jednak naokoło na innych i myślał, jaka to szkoda, że wszyscy ci ludzie bez wątpienia pracują na odrodzenie w niekorzystnych warunkach. Bo też czego może się spodziewać ktoś, kto przyjął taki sposób prowadzenia się, jak oni? Jak się naucza, szanse na odrodzenie się w postaci ludzkiej są naprawdę bardzo niewielkie. Zdobyliśmy teraz ten rzadki przywilej. Patrząc na zachowanie większości ludzi, widzi się, że raczej nie zdobędą go ponownie przez długi czas. Co za szkoda. Co jednak można zrobić? Pożądliwość, nienawiść i niewiedza po prostu prowadzą do cierpienia. Tak to właśnie jest. Można zwracać na to uwagę, jednak większość ludzi to niepoprawni grzesznicy. Nikt nie może zbawiać innych ludzi, nieprawdaż?

Pamiętam, jak kiedyś Denys Turner oskarżał mnie o to, co G. K. Chesterton (za Arystotelesem) nazywał „zarozumiałością”, o pewien rodzaj próżności, wynikającej z poczucia moralnej wyższości. W kategoriach chrześcijańskich ta zarozumiałość odzwierciedla niezdolność do rozpoznania własnej grzeszności wobec innych, i tendencję do myślenia, że jest się w stanie osiągnąć zupełnie nadludzką doskonałość wyłącznie dzięki własnym wysiłkom. Turner miał rację, chociaż wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie wydaje mi się, żebym był jakoś nad wyraz pewny siebie, a przez to męczący dla innych. Po prostu czułem, że moralnie i duchowo byłem lepszy od innych, a większość z tych ludzi w dodatku ma małą nadzieję na poprawę swojej sytuacji. Chesterton powiązał wyraźnie tę postawę z manicheizmem, któremu przeciwstawiał się św. Augustyn, i z tym, co widział jako podobne tendencje wśród średniowiecznych katarów. Wywiódł to z ich przekonania, że świat jest fundamentalnie zły. Ludzi można wartościować hierarchicznie zgodnie z tym, w jakim stopniu zdołali uwolnić się z okowów złej materii. Większość ludzi w swym obecnym życiu nie zdoła dokonać zbyt wielkiego postępu na ścieżce ku wyzwoleniu. Ale masy wierzących mogą przynajmniej zdobyć zasługę dzięki cnocie utrzymywania ascetów i moralnej elity, perfecti, doskonałych, którzy są o wiele bliżej uwolnienia, lub być może właśnie je osiągnęli. Być może inni, dzięki swemu oddaniu, doskonałemu w tym życiu, będą w następnym zdolni do lepszych czynów. Bo katarowie również wierzyli w reinkarnację.

Dlaczego wróciłem z wyprzedaży zmartwiony? Myślę, że martwiłem się rosnącą świadomością własnego elitaryzmu moralnego, który prowadzi mnie do nielubienia moich bliźnich na tej bożonarodzeniowej orgii marności. Sharon często wytyka mi moją tendencję do zazdrości innym ich szczęścia, gdy pochodzi ono z czegoś nieszkodliwego, ale do czego mam własne (zarozumiałe) obiekcje moralne. Czemuż by ludzie nie mieli chodzić na wyprzedaże? Dlaczego nie mieliby szukać szczęścia i okazji, a także szczęścia w okazjach? Nie wiem, jakie są ich konkretne sytuacje życiowe. Może wyprzedaże są ważne dla nich i dla ich rodzin (to także brzmi protekcjonalnie!).

Szczególnie dzisiaj, tuż po Dniu Świętej Rodziny, powinienem po prostu cieszyć się widokiem rodzin wychodzących razem i cieszących się sobą.

Wszędzie, gdzie katolików nosi ziemia,

Tam muzyka, śpiew i dobre wino

Takie przynajmniej są moje doświadczenia,

Benedicamus Domino.

(Hilaire Belloc)

 

Rodzinne wyprawy na bożonarodzeniowe wyprzedaże to nowoczesna tradycja chrześcijańskich świąt.

Drogi Panie Jezu, który wybrałeś narodziny w zwykłej rodzinie, w twoich oczach wszyscy jesteśmy równi. Kochasz nas wszystkich miłością o wiele większą, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, i być może radujesz się, widząc nas szczęśliwych w sklepach, bez krzywdzenia innych. Wybacz moją zarozumiałość, moje poczucie wyższości, moją tendencję do odsuwania się od moich bliźnich. Pomóż mi połączyć się z innymi, i pomóż mi nie przegapić wspaniałych okazji na wyprzedażach. Amen.

 

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama