Nieoczekiwana droga

Wprowadzenie i spis treści

Nieoczekiwana droga

Paul Williams

NIEOCZEKIWANA DROGA

Nawrócenie z buddyzmu na katolicyzm

ISBN: 83-7318-470-8
© Wydawnictwo WAM, 2005


SPIS TREŚCI
Przedmowa9
Podziękowania17
Wstęp21
Suhrllekha. List do przyjaciół49
1. Bóg, buddyzm i moralność 51
Argument dotyczący tego, co istnieje (ontologia)51
Inny argument ontologiczny, dotyczący porządku — szczególnie porządku moralnego, rozumianego na sposób buddyjski69
Bóg i zło73
Medytacja nad słodkim pączkiem79
Świadomość, ja, moralność i inne sprawy88
Zbyteczność cierpienia93
Liczne buddyjskie strategie przemiany umysłu99
O moralności pragnień papieża113
Wiara w reinkarnację jest niezgodna z wiarą w dobrego i sprawiedliwego stwórcę116
Czy wiemy, dokąd zmierzamy?121
Na zawsze razem?125
Czy Wensleydale może zostać zbawiona?127
O piekle i porzuceniu wiary137
Czy nikt nie dba o grzeszników?139
Zadufanie w sobie143
dlaczego chrzest?145
jakie to ma znaczenie?149
dumka nad relikwiami: refleksja teologiczna nad całunem turyńskim i wiarą150
dlaczego jezus musiał umrzeć na krzyżu?153
modlitwa na wigilię: preludium do misterium stawania się Boga155
więcej o piciu wina157
o czytaniu ewangelii: nieważna prawda, byle wyczuć alegorię?158
ile można przejąć od swoich bliźnich?162
2. O zmartwychwstaniu 167
Ggrób z ciałem169
Grób pusty 173
Grób nieistniejący175
3. Katolicyzm 185
Powiedz mi, co mam myśleć!185
Wybrać katolicyzm189
Wielkie katedry201
Czy można znaleźć boga w kale?206
Uprawianie teologii w liczbach214
Argument za istnieniem piekła i czyśca220
Czy szatan jest naprawdę zły?223
O antykoncepcji225
O fizycznej obecności Chrystusa w mszy św.232
Pozłacane poczucie winy235
Spowiedź?237
Jesteśmy najmarniejszymi z robaków241
Podsumowanie245
Apendyks 1: O reinkarnacji257
Apendyks 2: Jak zostać katolikiem264
Przypisy272
Wybrana bibliografia285
Indeks nazwisk296

Przedmowa

Jako buddystę często mnie pytano: „Gdy medytujesz, to właściwie nad czym?”. W moim przypadku tym, nad czym medytowałem najczęściej, był papier.

Niniejsza książka jest zapisem moich medytacji z okresu kilku pierwszych miesięcy od chwili, w której, po jakichś dwudziestu latach praktyki buddyjskiej, podjąłem decyzję przejścia na katolicyzm. Pisałem ją głównie w początkowej fazie mojego wtajemniczania w wiarę katolicką. Najlepiej chyba byłoby ją traktować jak to, co buddyści nazywają „medytacją analityczną”, metodycznie zgłębiającą jakieś zagadnienie, by odkryć prawdę o nim. Jako taka stanowi dokument nadzwyczaj osobisty, pisany z całym entuzjazmem i niewiedzą kogoś, kto dopiero co wstąpił na wyjątkowo wysublimowaną ścieżkę duchową. Mówię w niej przede wszystkim i głównie do siebie samego. Nie jest to żadna apologetyka. Nie próbuję tutaj bronić chrześcijaństwa przed oszczercami. Książka ta stanowi raczej przeprosinywyznanie. W ramach przeprosin tłumaczę siebie samego. Ale przed kim? Przede mną samym, przed przyjaciółmi i przed innymi (w tej właśnie kolejności). Jako wyznanie, jest to wyznanie zwątpienia i wyznanie wiary.

Rozpocząłem pisanie w celu systematycznego przedstawienia samemu sobie tego, co zdecydowałem uczynić — przejścia na katolicyzm. Wiele z najważniejszych zagadnień, opisanych w tej książce, przemyślałem już, w taki czy inny sposób, w latach, gdy medytowałem nad zasadami buddyzmu i chrześcijaństwa. Nie spisałem ich wtedy. Ale przez długi czas byłem przekonany o czymś, co zauważył francuski filozof Maurice Merleau-Ponty: nie wiemy do końca, co dokładnie myślimy, dopóki nie wyłożymy tego sobie, albo opowiadając na głos, albo opisując. Zapisanie tego rozumowania nadało mu — na dobre i na złe — jasną i systematyczną strukturę, jakiej nie dostrzegałem uprzednio i nie umiałem wyrazić w ten sposób.

Chciałem spisać te wszystkie argumenty także po to, by przygotować się zawczasu do obrony przed zarzutem porzucenia buddyzmu. Bardzo szanuję myśl buddyjską i mam kilku bardzo mądrych i wykształconych filozoficznie przyjaciół buddystów, którzy z pewnością — w najgrzeczniejszy z możliwych sposobów — będą domagali się ode mnie wytłumaczenia się z mojej decyzji zostania katolikiem, którą ocenią co najmniej jako ekscentryczną, jeśli nie zupełnie wariacką. Nie ma to być jednak w pełni przemyślana, filozoficzna obrona mojej katolickości. To tylko notki, myśli, moje medytacje. Ale spisywanie ich ogromnie mi pomogło w lepszym zrozumieniu tego, co wybrałem. I muszę przyznać, że dzięki uzyskaniu tej jasności odnalazłem o wiele większą pewność i zaufanie do ścieżki, na którą wstąpiłem.

Zatem napisałem to wszystko dla siebie, ale co jest dla mnie, może służyć także innym. Prezentuję te myśli tutaj, gdyż być może zainteresują niektórych, czy to jako zapis myśli jednego konkretnego konwertyty, czy też dlatego, że czytający może znajdzie coś wspólnego z moją historią, moimi doświadczeniami, moją drogą i zainteresowaniami. Bardzo się obawiam, że moi buddyjscy przyjaciele mogliby odczytać niektóre z zapisanych tutaj rzeczy jako atak na buddyzm. Nic takiego nie miałem na myśli. Proszę, uwierzcie mi, gdy mówię, że naprawdę staram się przepracować i rozjaśnić moje własne problemy z buddyzmem i to, co mnie skłania ku chrześcijaństwu, a szczególnie katolicyzmowi. Używam argumentów, które mnie pomagają. To zapis rozumowania które, na złe i na dobre, przekonało mnie. Pewien jestem, że niektórzy mogą odczytać je jako naiwne czy pogmatwane. Bo wiem, są ludzie bardzo mądrzy. Ale kiedyś trzeba zająć jakieś stanowisko. Argumenty mogłyby krążyć tam i z powrotem, bez końca.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że upubliczniając moje myśli mogę wypowiedzieć coś, co dla innych może okazać się problematyczne lub raniące. Ubolewam nad tym. Nie mam zamiaru nikogo obrażać, wpędzać w beznadziejne zwątpienie, nie mówiąc już o przyczynianiu się do utraty przez kogoś wiary. Jednak nawet o Buddzie mówi się, że zachęcał do krytykowania tego, czego sam nauczał, zatem w pewnym stopniu także ci, którzy się ze mną nie zgadzają, mogą (jako adwokaci Mary*) znaleźć w moich notkach jakąś korzyść dla swoich własnych medytacji analitycznych.

Zawarłem w tej książce pewne treści o charakterze osobistym. Odczytując po czasie to, co sam napisałem, odczuwam chwilami pewne zażenowanie faktem, że tak dużo mówię o sobie. To niezbyt angielska cecha. Być może nie jest to specjalnie typowym zachowaniem profesorów uniwersyteckich obnoszenie się naokoło ze swoimi przeżyciami wewnętrznymi. Mam poczucie, że obnażyłem się w nieznośnie wielkim stopniu. Postanowiłem jednak ostatecznie dołączyć wszystkie te fragmenty, bo chodziło mi o wyjaśnienie tego, co przywiodło mnie ku chrześcijaństwu po dwudziestu latach bycia buddystą. Nie powinienem kryć przed innymi, a już z pewnością nie przed sobą samym, że być może istnieją jakieś czynniki psychologiczne czy socjologiczne tkwiące w moim pochodzeniu i wychowaniu, które predysponują mnie do dokonywania wyborów, jakich dokonałem. Poza wszystkim innym, nieprzywiązanie wagi do tych czynników byłoby nie w porządku wobec moich przyjaciół buddystów. Nie powinienem udawać, że moje nawrócenie było tylko rezultatem rozważenia serii przekonujących argumentów filozoficznych, odmowa uznania których miałaby być przyjęta za prosty wynik intelektualnego zbłądzenia.

Jednakże, jakiekolwiek by były podstawy psychologiczne mojego porzucenia buddyzmu i powrotu do chrześcijaństwa, byłoby błędem logicznym myśleć, że mają one cokolwiek wspólnego z prawdą chrześcijaństwa jako takiego (jeśli jest ono prawdziwe), czy fałszem buddyzmu (jeśli jest fałszywy). Ten błąd ma nawet swoją nazwę. Nazywa się „sofizmat psychogenetyczny”. Powinniśmy podtrzymywać zdanie o prawdziwości (lub fałszywości) danego stwierdzenia za pomocą argumentacji, czyli przez podanie racji, z których racjonalnie wynika prawdziwość (albo fałszywość) tego stwierdzenia. Sofizmat psychogenetyczny pojawia się wtedy, gdy wydaje nam się, że dowiedliśmy prawdy lub fałszu stwierdzenia nie za pomocą argumentów, ale przez ukazanie, dlaczego ktoś w ogóle wysunął takie stwierdzenie (czyli odwołując się do jej/jego stanu psychologicznego, ekonomicznego czy religijnego). Zatem uznanie, że chrześcijaństwo jest fałszywe, czy że moje przejście na chrześcijaństwo było bezpodstawne (nawet jeśli tak jest rzeczywiście), jest logicznie niepoprawne, jeśli opiera się na twierdzeniu, że chrześcijanie po prostu chcieliby, żeby chrześcijaństwo było prawdziwe (jako być może swego rodzaju myślenie życzeniowe). Albo, że podświadomie poszukuję powrotu do bezpieczeństwa dzieciństwa czy ucieczki przed karą mściwego Boga.

Mam nadzieję, że stałem się katolikiem umiarkowanie ortodoksyjnym. Mam nadzieję także, że moi buddyjscy przyjaciele przyjmą w dobrej wierze to, co mówię. Są tacy, którzy twierdzą, że Jezus tak naprawdę był buddystą, albo że był członkiem żydowskiej sekty uznającej reinkarnację czy że podróżował do Indii. Ja nie przyjmuję żadnej z tych tez, i o ile wiem, nie mieszczą się one w kanonie żadnego z głównych wyznań chrześcijańskich czy u któregokolwiek z uznanych myślicieli wczesnego chrześcijaństwa. Nie traktuję ich poważnie i nie będę ich tutaj rozważał. Buddyści powinni także wziąć pod uwagę, że po początkowych częściach tej książki, w których ustalam sam dla siebie ogólne pojęcie teizmu oraz szczególnego chrześcijańskiego rozumienia teizmu, później często będę pisał teologicznie. Inaczej mówiąc, będę wypowiadał się z pozycji tradycji chrześcijańskiej, zakładając istnienie pewnych bytów, jak choćby dobrego Boga, i rozważał, co z tego wynika. Nie cała książka mówi o relacjach chrześcijaństwa do buddyzmu.

Z drugiej strony, moi chrześcijańscy przyjaciele powinni wziąć pod uwagę, że w moim przypadku konwersja na chrześcijaństwo wypływa z przekonania, iż chrześcijaństwo — a właściwie katolicyzm — jest faktycznie, rzeczywiście i poznawczo prawdziwe. Innymi słowy, moje zainteresowanie chrześcijaństwem i konwersja są związane z kwestią, w jaki sposób rzeczy istnieją, wyrażaną w doktrynach filozoficznych i teologicznych, w dogmatach. To warte podkreślenia, bo jak już zdążyłem się przekonać, omijanie tego punktu może prowadzić do poważnych nieporozumień. Chrześcijanie interesujący się buddyzmem zazwyczaj fascynują się przede wszystkim buddyjską medytacją. Podoba im się bogactwo i głębia buddyjskich praktyk medytacyjnych, pragną uczyć się od buddyzmu i znaleźć punkt wspólny medytacji i praktyk mistycznych. Czasem irytację budzą różnice doktrynalne, dokładnie te rzeczy, które odróżniają chrześcijan od buddystów. Stąd może wynikać tendencja do przedstawiania różnic doktrynalnych jako nieistotnych. Wedle tego poglądu religie spotykają się ostatecznie na poziomie medytacyjnego —mistycznego — doświadczenia, a to właśnie doświadczenie mistyczne ujawnia nam, w jaki sposób rzeczy istnieją. Jednakże doświadczenie tego typu ze swej natury pozostaje poza zasięgiem języka i jest jako takie niewyrażalne, a jak się twierdzi, to właśnie w nieporadnych próbach wysłowienia tego typu doświadczeń pojawiają się różnice między buddyzmem a chrześcijaństwem. Faktycznie czasem można spotkać się z przekonaniem, że ponieważ sama ekspresja doświadczenia mistycznego pojawia się z konieczności w obrębie kategorii intelektualnych, znanych temu, kto medytuje, to te właśnie kategorie intelektualne, czyli w istocie akcydentalne różnice czasu i miejsca, powodują nieporozumienia i różnice. Co więcej, owe kategorie intelektualne chrześcijaństwa — dogmaty — są kontrolowane przez Kościół, jego hierarchów i teologów. Można by sądzić, że stąd właśnie bierze się owo całkiem zwodnicze — i w istocie fałszywe — wrażenie, że różnice pochodzą od Kościoła, przewrotnie oddanego swoim dualistycznym podziałom i rozróżnieniom teologicznym.

O ile mi wiadomo, ten scenariusz może być prawdziwy. Ale ja osobiście nie zgadzam się z tym zupełnie. Zatem konwertyta z buddyzmu na katolicyzm może nie znajdować w sobie ani grama sympatii dla długoletniego katolika głęboko zainteresowanego buddyzmem, który być może chciałby w nim odnaleźć pokrewną duszę o podobnych zainteresowaniach i spojrzeniu. W rzeczywistości, konwertyci z chrześcijaństwa na buddyzm często przejawiają głębokie zainteresowania buddyjską medytacją i prawie żadne rzeczywistymi różnicami w teologii i filozofii buddyjskiej i chrześcijańskiej, ani nawet nie są świadomi ich wagi. A jeśli moje doświadczenia mogą o czymkolwiek świadczyć, to wydaje się, że konwertyci z buddyzmu na chrześcijaństwo są głęboko przejęci chrześcijańską teologią i filozofią, a mało w gruncie rzeczy zainteresowani rzekomymi podobieństwami medytacji buddyjskiej i chrześcijańskiej oraz związanymi z tym doświadczeniami. Tymczasem subtelności filozoficzne i teologiczne są esencją wszelkiego głębszego rozumowania o tym, jak rzeczy naprawdę istnieją, czyli rozumienia prawdy, a jedyna rzecz, co do której buddyzm i chrześcijaństwo się zgadzają, to przekonanie, że rozumienie tego, w jaki sposób rzeczy naprawdę istnieją, to kwestia fundamentalna dla naszego zbawienia. Doświadczenia, które mają być z istoty swej pozapojęciowe i niewyrażalne, należy traktować z daleko idącą podejrzliwością — co do ich spójności i zasadności.

To właśnie moje głębokie przekonanie o prawdzie chrześcijaństwa, precyzyjnie wyrażonej w dogmatach, nawróciło mnie z buddyzmu na katolicyzm. Moi znajomi chrześcijanie, którzy głęboko i aktywnie interesują się buddyzmem, powinni pamiętać o tym, gdy będą czytać tę książkę.

Być może są tacy, którzy albo są aktualnie buddystami, albo myślą o przejściu na buddyzm, ale którzy równocześnie, głęboko w duszy, gdy przestaną skupiać się na tym, co naprawdę czują, chcieliby faktycznie mieć zdolność bycia chrześcijanami. Tyle tylko, że chrześcijaństwo wydaje się takie dziwaczne, takie niewiarygodne. Ten sposób postrzegania chrześcijaństwa nie jest wcale nowy. Już w pierwszych latach istnienia Kościoła, jak dowiadujemy się od św. Pawła, poganie uważali przekaz chrześcijański za skrajną głupotę, a dzięki temu Apostoł w istocie rozumiał Greków, wyrafinowanych myślicieli, naprawdę liczących się w tych sprawach.

W tej książce starałem się zasugerować fakt, dla mnie możliwy do przyjęcia, że o ile chrześcijaństwo, z tego co wiem, może być fałszowane, to chrześcijanie wcale nie są tak głupi czy naiwni, jak niektórzy byliby skłonni sądzić. Zasmucają mnie ludzie (nawet chrześcijanie), którzy uważają chrześcijaństwo za duchowo i doktrynalnie naiwne i zubożałe w porównaniu z buddyzmem. To nieprawda, i to zarówno na poziomie doktryny, jak i praktyki duchowej.

Zauważyłem, że podczas pisania tej książki nieustannie wracałem do trzech fragmentów muzyki medytacyjnej, które mnie szczególnie poruszają. Z pewnością mogłaby to być inna muzyka, ale akurat stało się tak, że słuchałem tych właśnie utworów. Każdy z nich jest według mnie doskonały, idealnie wysublimowany. Wahałem się nad tym, ale ostatecznie myślę, że chciałbym zadedykować po jednym z tych fragmentów każdej z trzech części mojej książki. Dwa pierwsze stworzył współczesny angielski kompozytor John Tavener, konwertyta na prawosławie, który w swoich kompozycjach czerpie z pieśni bizantyjskich. Może jego muzykę do wiersza „The Lamb” (Baranek) Williama Blake'a zadedykuję pierwszej części książki. Drugi utwór Tavenera to „Ikony pogrzebowe”. Znam oba te utwory (wraz z „Ikonami światła” Tavenera) z płyty Gimella (454 905-2), na której Tavener osobiście dyryguje „Baranka”. Trzecia część książki jako akompaniament otrzyma przepiękną muzykę do „Ave Maris Stella” — „Pokłon Tobie, Gwiazdo Morza”, kierowaną do Najświętszej Maryi Dziewicy — skomponowaną przez średniowiecznego kompozytora francuskiego Guillaume'a Du Fay. Ten utwór znam z wersji śpiewanej przez „Pomerium” na ich płycie A Medieval Book of Hours (Deutsche Grammophon Archiv 457 586-2).

A zatem, gdy już zupełnie stracimy głowę, gdzie się możemy odnaleźć? Być może w sercu.

Paul Williams

We wspomnienie św. Tomasza z Akwinu

28 stycznia 2000 roku

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama