Fragmenty książki "Nieoczekiwana droga" - Nawrócenie z buddyzmu na katolicyzm
Wspomniałem kiedyś Tarze, jak niezwykłe jest wśród obecnych ludzi (w porównaniu z moim pokoleniem) być ochrzczonym przy urodzeniu. Była bardzo zdziwiona dowiadując się, że z chrześcijańskiego punktu widzenia dobre życie nie jest samo w sobie wystarczające do osiągnięcia nieba. Podejrzewam, że wielu ludzi nie uświadamia sobie tego, ale myślę, że o ile są oni naprawdę dobrzy, i jeśli istnieje Bóg i niebo, z pewnością je osiągną. Alternatywa, czyli przekonanie, że samo bycie dobrym nie wystarcza — niebo nie jest jakimś rodzajem nagrody za bycie dobrym, niczym polisa inwestycyjna — jest widziane jako przykład ekskluzywności chrześcijaństwa. Tylko członkowie naszego klubu otrzymają pomoc i zbawienie!
Nic dziwnego, że Tara może tak uważać. Wychowano ją jako buddystkę. W buddyzmie, podczas gdy wszystkim innym obdarowani jesteśmy po równo, do odrodzenia w niebie prowadzą własne dobre uczynki. Czemu nie jest tak w przypadku chrześcijaństwa?
W chrześcijaństwie cel jest dookreślany przez użycie terminu „niebo”, które dla chrześcijanina często stanowi dość niejasną koncepcję, ale jedna rzecz jest na pewno oczywista. Jest to najwyższa doskonałość, jaka jest możliwa dla istoty stworzonej. Poznamy Boga i będziemy przez Niego poznani takimi, jakimi prawdziwie jesteśmy. „Nieba”, o jakich buddyści nieraz mówią, jako nietrwałe stany w cyklu odrodzeń, charakteryzujące się pozytywnymi właściwościami, jak szczęście i przyjemność, i zamieszkałe przez „bogów” (deva), ale całkowicie różne od ostatecznego celu oświecenia czy stanu Buddy, nie powinny być mylone z chrześcijańskim rozumieniem nieba. Rolę chrześcijańskiego nieba w buddyzmie nie gra „niebo” (sanskr.: svarga), ale wyzwolenie (nirvana), albo pełny stan Buddy (zależnie od tradycji buddyjskiej), sam cel ostateczny.
Według Shinrana nie można spowodować oświecenia samemu osobiście, bo nikt nie jest w stanie dokonywać czynów, które by nie były przesycone egoizmem, a więc nie może spowodować prawdziwego uwewnętrznienia nie-Ja, koniecznego dla wyzwolenia. Wygrywa tutaj rozumowanie, wedle którego wszystkie moje czyny muszą być moje. Inni buddyści zazwyczaj krytykują tutaj Shinrana za zrównanie tego całkiem oczywistego stwierdzenia z przekonaniem, że wszystkie moje czyny muszą być egoistyczne. Co wcale z tego nie wynika. Nawet czyny Buddy są jego, a nie są egoistyczne. Niemniej jednak, psychologicznie rzecz biorąc, w praktyczności codziennego życia Shinran może mieć rację. Od czasów Freuda wiemy, że nasze czyny często mają głębokie motywacje, ukryte przed naszą własną świadomością. Skąd możemy wiedzieć, czy wszystkie nasze czyny nie są pobudzane przez ukryte źródło samolubności? Shinran był bezwzględnie szczery ze sobą samym. Inni, sugerował, być może są zdolni do czynów, których motywacją nie jest egoizm. Ale jeśli chodzi o niego, to o ile mu wiadomo, wszystkie jego czyny były samolubne. Nawet gdy próbował tak usilnie podążać za praktykami buddyjskimi — medytacją, studiowaniem, zdobywaniem zasługi przez dobre uczynki itd. — nawet wtedy pojmował, że tak naprawdę zmierza donikąd. Wszystkie jego postępki były nieodłącznie egoistyczne i jako takie mogły prowadzić nie do oświecenia, a co najwyżej głębiej w koło cierpień i kolejnych narodzin (sansarę). Można powiedzieć, że Shinran był grzesznikiem i zdawał sobie z tego sprawę. Tylko przez ostateczną i całkowitą realizację własnej niezdolności do oświecenia mógł porzucić siebie i dzięki temu pozwolić temu oświeceniu, które już istniało, i które nazwał Buddą Amitabhą, rozbłysnąć, przekształcając i udoskonalając jego istotę.
Podczas gdy Shinran mówi o kompletnej niezdolności do uniknięcia indywidualności własnymi tylko siłami, chrześcijanin mówi o niezdolności do uniknięcia grzechu bez pomocy łaski Boskiej. Tak jak dla Shinrana wszyscy jesteśmy z natury egoistyczni od samego urodzenia (a w gruncie rzeczy nawet zanim się urodzimy), tak dla chrześcijanina rodzimy się ze skłonnością do grzechu. W obu przypadkach oznacza to, że wszystkie nasze czyny, nawet jeśli bardzo staramy się być dobrzy, chybią tego, co wedle poglądu danej religii jest najwyższym celem. Pozostawieni sami sobie nigdy nie podołamy.
Zatem oczywiste jest, że samo bycie dobrym nie spełnia wymogów tego, co chrześcijanin rozumie przez niebo. Jak mogą nasze dobre uczynki, nawet nasze najlepsze uczynki, porównywać się z dobrocią i doskonałością Dobra i Doskonałości? Jednak chrześcijaństwo twierdzi, że owo współbrzmienie z Dobrem, harmonia, jest tym, co Bóg dla nas przeznaczył. Wyraża się to pięknie w stwierdzeniu: „urodziliśmy się do przyjaźni z Bogiem”. Doskonała przyjaźń z Bogiem, i wszystko, co ona ze sobą niesie, to niebo. Prawdziwa przyjaźń z innymi — altruizm — co zazwyczaj rozumiemy przez „bycie dobrym”, szczera moralność, mogą opierać się wyłącznie na Bogu i na przyjaźni z Nim. To znowu zgadza się z twierdzeniem Shinrana, że prawdziwa, szczera moralność wypływa z Amitabhy przez uczynki osoby, która dokonała prawdziwego wyrzeczenia (ma „wiarę”, jap.: shinjin), i dzięki temu przestała wstrzymywać własną indywidualnością działalność Amitabhy w sobie.
Z tego wszystkiego wynika, że bycie dobrym samo z siebie nie może zapewnić nieba. Całe „bycie dobrym” nie spełnia wymagań nieba. Jest przeniknięte grzechem, tak samo, jak dla Shinrana jest przeniknięte egoizmem. W pełni wyrażona (niewstrzymywana) przyjaźń z Bogiem jest konieczna do osiągnięcia nieba. A przyjaźń ta wypływa od samego Boga w Jego łasce, przezwyciężając grzech, tak jak dla Shinrana oświecenie musi pochodzić od „mocy Innego”, Amitabhy. W chrześcijaństwie idea, że rodzimy się ze skłonnością do grzechu, której ulegamy, jeśli zostaniemy pozostawieni własnemu losowi, wyraża się teologicznie jako „grzech pierworodny”. Ten zaś nie oznacza, że rodzimy się źli. Nowo narodzone niemowlę nie jest złe. Ale pozostawione własnemu losowi przejawia skłonność do grzechu. Podobnie u Shinrana fakt, że wszelkie czyny wypływające ze mnie są egoistyczne, nie oznacza od razu, że teraz dokonuję czynu egoistycznego. To jest ogólna prawda o naszym stanie nieoświeconym. Według chrześcijaństwa rodzimy się także z potencjałem przyjaźni z Bogiem. Każda istota ludzka rodzi się z możliwością, potencjałem uzyskania nieba. Shinran wypowiada podobną ideę, która odgrywa pozytywną i zachęcającą rolę w jego systemie, mówiąc, że „wszystkie istoty czujące tak czy inaczej posiadają naturę Buddy”. Chrześcijanie twierdzą, że chrzest jest sakramentalną drogą, ustanowioną przez Boga, do urzeczywistnienia tego potencjału. Nie ma żadnego koniecznego powodu, dla którego urzeczywistnienie tego potencjału miałoby się odbywać raczej przez chrzest niż, dajmy na to, podjęcie sakramentalnej podróży autobusem. Tak po prostu zostało ustalone.
Chrzest usuwa coś, co wstrzymuje istotę ludzką przed przyjęciem Boskiej łaski. To oczywiste, że Bóg może udzielić łaski bez chrztu. Nie będzie w tym żadnej sprzeczności. Niemniej, udzielenie łaski nie jest tym samym, co przyjęcie łaski. Chrzest stanowi standardowy i optymalny środek, ustalony przez Boga dla wyrażenia możliwości przyjęcia łaski. Pozostawieni sami sobie, wszyscy mamy skłonność do grzechu. Chrzest wyznacza wejście w życie Boże i przez to uzdolnienie do przezwyciężenia skłonności do grzechu, czyli otwarcie możliwości osiągnięcia doskonałości nieba. Chrzest jest tym, co pozwala wzrastać w przyjaźni z Bogiem temu, kto tę drogę wybierze. Jednak musi wybrać dobrowolnie. Świadomy i wolny wybór wytrwania na tej drodze dokonuje się ostatecznie w sakramencie bierzmowania.
Chrzest wyznacza wejście w życie Boże. Jednak dla katolika chrzest jest także czymś więcej. Jest fundamentalnie antyindywidualistyczny, gdyż oznacza włączenie we wspólnotę, a cel jest rozumiany w kategoriach wspólnotowych. „Boże życie” jest z istoty wspólnotowe, oznacza bycie z innymi w doskonałej relacji z Innym, którym jest Bóg. Wspólnota chrześcijańska obejmuje całą wizję świata oraz szereg obowiązków i zobowiązań wobec innych, w których znajduje swoje miejsce i znaczenie koncepcja „nieba”. „Niebo”, ta jak jest rozumiane przez chrześcijan, nie posiada znaczenia poza tą wizją, nie ma więc znaczenia nieba poza jego nieodłącznym powiązaniem ze wspólnotą, z wielką rodziną. Tak jak rodzimy się w rodzinie, tak też w rodzinie zostajemy ochrzczeni. Niebo to rodzina żyjąca w harmonii i doskonałości. Jako że można z powodzeniem postępować dobrze wobec tych, którzy nie należą do rodziny, samo czynienie dobra nie wystarcza do osiągnięcia nieba.
Zatem, jest się dobrym, ponieważ tego pragnie Bóg. Dla podtrzymywania przyjaźni z kimś, nie chce się go rozczarowywać. Jednak niebo, doskonałość owej przyjaźni, nie przychodzi tylko przez samo bycie dobrym.
Dlatego więc usuwamy to, co blokuje nasz potencjał i przyjmujemy chrzest. Gdy to, co nas blokowało zostaje usunięte, dzięki przyjęciu Boskiej łaski usiłujemy stworzyć prawdziwą przyjaźń z Bogiem harmonijnie wewnątrz wspólnoty, którą Bóg ustanowił dla tego celu. Przyjaźń z Bogiem, doprowadzona do doskonałości, oznacza niebo.
opr. aw/aw