O różnych rodzajach życia zakonnego
Modlitwa jest naszą bronią
Pielgrzymi, którzy do nas przyjeżdżają, najczęściej zadają banalne pytania: — Czy śpimy w trumnach? Dlaczego wstajemy na modlitwę o 5 rano? Cóż w tym nadzwyczajnego, wielu ludzi wstaje do pracy jeszcze wcześniej. Staramy się przybliżać zainteresowanym nasze życie, ale przedstawienie w słowach naszego charyzmatu, który wyraża się słowami: „Modlitwa i pokuta”, jest trudne. Moją odpowiedzią na pytanie o sens bycia we wspólnocie mniszek dominikanek są słowa: „Wszystko za wszystko” i ten fragment Ewangelii, gdzie kobieta wylała na stopy Jezusa cały flakonik drogocennego olejku. Mogła wylać parę kropel, ale ona dała wszystko. Kiedyś byłam z dala od Kościoła. Mogę wskazać dokładnie moment graniczny, dzień mojego nawrócenia — 25 września 1976 r., kiedy przypadkiem trafiłam na Mszę św. Wracaliśmy z rajdu górskiego, koleżanki weszły do kościoła, a ja z nimi. W trakcie rajdu obserwowałam pewnego człowieka, który był tak otwarty i dobry, że można było powiedzieć — „naiwnie” dobry. Kiedy w kościele odwróciłam się i zobaczyłam go klęczącego, zatopionego w modlitwie, zrozumiałam, że jest w relacji z Kimś. To był epizod, który poruszył strunę. Poczułam, że muszę uklęknąć, a pierwszą potrzebą było, by zacząć przepraszać. Moją ciemność zalała wtedy światłość.
Potem przez trzy lata miałam kontakt z duszpasterstwem i wciąż czułam tę łaskę odnalezioną, ten „desant” miłości, który napełniał mnie mocą. Wcześniej nie myślałam o życiu zakonnym, miałam też wypaczone wyobrażenie na ten temat. Wiadomo, ówczesna propaganda, filmy. A kiedy już na poważnie zakiełkowała decyzja o życiu w zakonie, myślałam raczej o Zgromadzeniu Misjonarek Miłości Matki Teresy z Kalkuty. W końcu zrozumiałam, że moje życie ma być odpowiedzią wdzięczności Bożemu Miłosierdziu, dziękowaniem za szansę nawrócenia, którą nieustannie daje ludziom, przepraszaniem za ich obojętność.
Sens naszego życia — „zmarnowanego” za kratą, jak to nieraz litując się, komentują ludzie — to udział w tajemnicy charyzmatu przepowiadania Wcielonego Słowa Bożego. Nie wprost, lecz przez życie Eucharystią, liturgią, a także codziennością, czyli wyrażaniem miłości w sprzątaniu, gotowaniu, opiece nad chorymi współsiostrami. Jestem w Świętej Annie od 30 lat. Pytają, czy jestem szczęśliwa. Tak. Ale wierzę też, że najlepsze jeszcze przede mną. Życia nie starczy, by wypowiedzieć Bogu wdzięczność za Jego bezgraniczną miłość.
S. Józefa, dominikanka klauzurowa z klasztoru w Świętej Annie w archidiecezji częstochowskiej
Oprac. Anna Wyszyńska
Miłość niejedno ma imię
Siostry Michalitki wyjechały na misje do Kamerunu ponad ćwierć wieku temu. Pracują z kameruńskimi rodzinami, w których dzieci są niedożywione, opóźnione intelektualnie, brudne i zaniedbane. Opiekują się dziećmi ulicy, karmią je, wynajmują dla nich nauczycieli. Dla nich też polskie siostry chcą wybudować sierociniec. Prosić o pomoc dla kameruńskich dzieci to jednak zbyt mało, trzeba głośno wołać, by świat usłyszał, że dzieje się im krzywda. W ich imieniu wołamy więc o pomoc w ich dożywianiu, ubraniu, zakupie zeszytów, książek, środków czystości oraz lekarstw — zaznacza s. Goretti Bober, misjonarka.
Siostry w Kamerunie katechizują w przedszkolach, szkołach, przygotowują dzieci do przyjęcia sakramentów. — Kiedy przyjechałyśmy na Czarny Ląd, do chrztu św. i I Komunii św. przystępowała tylko garstka starców. Obecnie ok. 200 dzieci przyjmuje I Komunię św. i tyleż samo przystępuje do sakramentu bierzmowania — informuje s. Lucjana. Polskie siostry starają się też dotrzeć do młodego pokolenia, co nie jest łatwe. Formują animatorów parafialnych oraz ministrantów, z których wielu potem wstępuje do seminariów. Otaczają opieką ludzi starszych, których los w Afryce bywa wyjątkowo okrutny. Są dla nich nie tylko pielęgniarkami niosącymi ulgę w cierpieniu. Dbają też o ducha. — Przywozimy ich do kościoła na Mszę św., przygotowujemy też posiłek. Regularnie ich odwiedzamy, na święta zapewniamy dodatkowe artykuły spożywcze. Zapewniamy im leki, opatrujemy rany, organizujemy młodzież, by systematycznie dostarczała im wody i drewna. Wielu trzeba przyodziać, bo nie mają nic prócz tego, co na sobie — opowiada s. Maksymiliana Igras, michalitka pracująca na Czarnym Lądzie. Pracy ciągle wiele. W Afryce z powodu głodu umiera 12 mln dzieci rocznie. Większość dzieci traci co najmniej jednego z rodziców z powodu AIDS lub innych chorób. W Dzień Życia Konsekrowanego siostry pracujące na misjach wołają za Matką Teresą z Kalkuty: „Mój lud jest głodny, Wy dajcie im jeść”.
Oprac. Agnieszka Lorek
Dobre wychowanie to połowa powołania
Mama wychowywała ich — to znaczy ją i o 2 lata młodszego brata — bardzo religijnie. Pamięta wspólne modlitwy, jak mama prowadzała na katechizację przedszkolną, pierwsze piątki miesiąca, budziła rano na Roraty. — To wychowanie religijne później przerodziło się w wewnętrzną potrzebę — wspomina s. Anna Helena Skalik, dziś przełożona częstochowskiej wspólnoty Sióstr Zmartwychwstanek. — Później było liceum, koleżanki chodziły na dyskoteki, na spotkania, mnie jednak pociągało inne życie. Niektórzy dziwili się nawet: „święta jakaś”, do kościoła ciągle biega. Rzeczywiście, starałam się każdego dnia uczestniczyć we Mszy św. Mój brat nie był zaskoczony, kiedy w maturalnej klasie powiedziałam mu, że chcę iść do zakonu. W wyborze zgromadzenia s. Annie pomógł proboszcz jej rodzinnej parafii św. Lamberta w Radomsku, dziś śp. ks. Kazimierz Lubas. Ale będąc już w zgromadzeniu, s. Anna przekonała się, że jej obecność wśród zmartwychwstanek nie jest przypadkowa. W tym czasie dowiedziała się także, że jej mama, podobnie jak matka duchowa — bł. Celina Borzęcka, założycielka zgromadzenia, chciała w młodości zostać zakonnicą. — Jest to dla mnie jakąś tajemnicą, że niezrealizowane powołanie mojej mamy przeszło na mnie... Jak mówiła nasza Założycielka: dobre wychowanie to połowa powołania — opowiada s. Anna Helena. Szczególnym czasem dla s. Anny był sierpień 2007 r., przed beatyfikacją Matki Celiny, która odbyła się w październiku tego samego roku. Przygotowania do tej uroczystości, w które była włączona jako przełożona Prowincji Warszawskiej, zbiegły się z czuwaniem przy umierającej matce. Był to trudny czas, ale s. Anna odczytuje go jako duchowe rekolekcje. Patrząc na swoją misję jako siostry zmartwychwstanki, cieszy się, że miała możliwość uczestniczenia w przygotowaniach i beatyfikacji Założycielki. Teraz razem z innymi siostrami nadal „dzieli się” osobą Matki Celiny, fascynując innych jej świętym życiem, szerząc jej kult także na ziemi białoruskiej, gdzie mieszkała Celina Borzęcka.
Duchowość zmartwychwstańska odwołuje się do ogromnej miłości Bożej, która przemienia życie człowieka mocą Chrystusowego zmartwychwstania. A to zmartwychwstanie jest możliwe, jeżeli człowiek podejmując współcierpienie z Jezusem, przezwycięża swoje słabości. To odrodzenie duchowe i doskonalenie wewnętrzne s. Anna i jej współsiostry starają się realizować w swoim życiu. Siostry pragną, tak jak zalecała Założycielka, aby ich posługa miała nie tylko charakter oświatowo-wychowawczy, ale by pierwszym celem była zawsze ewangelizacja przez świadectwo życia oddanego Bogu.
Oprac. Ewa Oset
Z Ewangelią w sercu i „na stopa”
Małe Siostry Baranka niedawno założyły swoją fraternię w Choroniu, wiosce niedaleko Częstochowy. Od momentu, kiedy zostały oficjalnie zaaprobowane w 1983 r. przez abp. Jeana Chabberta z diecezji Perpignan, głoszą Ewangelię ubogim.
To głoszenie Ewangelii nie polega jednak jedynie na wypowiadaniu pięknych słów. Siostry, idąc śladami św. Dominika i św. Franciszka, żyją w biedzie, codziennie podobnie jak najbiedniejsi żebrzą, prosząc o jedzenie. Ich ulubionym „środkiem transportu” są własne nogi, często podróżują „na stopa”. Zawsze znajdą się życzliwi kierowcy, by siostry podwieźć.
Małe Siostry Baranka dzielą się z biedakami Słowem Bożym i tym, co mają. Oddają im praktycznie wszystko, co zdobędą każdego dnia. Wiele czasu poświęcają też na modlitwę osobistą, na studium, regularnie oddalają się „na pustynię”, by słuchać wraz z Maryją Pana mówiącego do ich serc.
— Nasza wspólnota narodziła się z tego Słowa: „W swoim ciele, w swojej osobie Chrystus zadał śmierć wrogości”. Słowo to wciela się w postanowieniu: „Zraniony, nigdy nie przestanę kochać”. Idziemy więc za najbardziej zagubionymi owieczkami, chodzimy od drzwi do drzwi, prosząc w imieniu Jezusa o jałmużnę chleba powszedniego. W domu czy w drodze, dniem i nocą, dzielimy, w miarę danej nam łaski, los wszystkich odrzuconych, tych, których traktuje się dziś na całym świecie jak Niemowlę z Betlejem i Ukrzyżowanego z Golgoty — mówi „Niedzieli” s. Rafaela.
Oprac. ks. Mariusz Frukacz
Na pierwszej linii frontu...
Są takie siostry zakonne, które głoszą Chrystusa dosłownie na krańcach świata. Ewangelizują bowiem m.in. w Dżibuti, Kenii, Etiopii, Tanzanii, Mozambiku, Liberii, Gwinei Bissau, Brazylii, Argentynie, Kolumbii, Boliwii, a nawet... w Mongolii. O jakich zakonnicach mowa? O siostrach ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Konsolaty. Jest to oficjalne miano Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Matki Bożej Pocieszenia. W Polsce pracuje już gałąź męska zgromadzenia: Misjonarze Konsolaty — Matki Bożej Pocieszenia, z siedzibą w Warszawie. Sióstr, niestety, nie ma jeszcze w naszym kraju, choć w zgromadzeniu pracują już Polki, m.in. s. Krystyna Jaciów, która tak mówi o ich charyzmacie: „Naszym zadaniem jest zbliżenie się do każdego człowieka spotykanego w jego konkretnej sytuacji życiowej: w czasie wędrówek na szlakach misyjnych, w nowo zakładanych szkołach i ambulatoriach medycznych, w różnego rodzaju centrach promocji, w powstających parafiach czy misyjnych kapliczkach, w buszu i na ulicach wielkich metropolii, w wioskach i osiedlach najbardziej opuszczonych, wśród stepów i na pustyni, na wybrzeżach morskich i na wyspach najdalszych, a więc wszędzie tam, gdzie jest człowiek spragniony Boga i Jego Pocieszenia” (więcej zob. na www.consolazione.org).
Zgromadzenie żeńskie założył w 1910 r. Włoch bł. ks. Józef Allamano (1851-1926). Natomiast gałąź męska powstała w 1901 r. Mottem tej rodziny zakonnej jest zdanie z Księgi Izajasza: „Głosić będą moją chwałę wśród narodów” (66, 19). Innymi słowy, wśród celów realizowanych przez siostry misjonarki jest misja „ad gentes”, czyli wśród niechrześcijan i tam, gdzie bieda najbardziej zagląda ludziom w oczy. Duchowość zgromadzenia wiąże się z pocieszaniem. Słowo to w pierwszym rzędzie odnosi się do Pana Jezusa, Jedynego Pocieszyciela człowieka. W drugim zaś rzędzie związane jest z Najświętszą Maryją Panną. — Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Matki Bożej Pocieszenia liczy obecnie 700 sióstr rozsianych na czterech kontynentach: w Europie, Afryce, Ameryce i Azji.
Oprac. ks. Jacek Molka
opr. mg/mg