Wprowadzenie do przewodnika mającego pomóc czytelnikowi w pełniejszym duchowym przyjęciu działania łaski Bożej, której nie da się niczym zastąpić
wszelka intuicja jest przedziwną mieszaniną dawnych przeżyć i obserwacji codziennej rzeczywistości. Zaczynamy od osobistych przemyśleń, które następnie konfrontujemy z doświadczeniami własnymi i innych ludzi. Jednakże bez pewności, jaką dają dogłębne studia i staranna refleksja, każdy punkt wyjścia byłby niekompletny, podobnie jak bez wielkodusznego wkładu i wymiany różnych poglądów pozostałby zawężony. Dlatego na przestrzeni prawie dwudziestu lat uczestniczyłem w wielu dyskusjach, które pomogły mi nadać kształt mojej pierwotnej intuicji, doprecyzować ją, a następnie przedstawić ją innym. I to właśnie wszyscy odbiorcy ostatecznie utwierdzili mnie w przekonaniu o jej słuszności.
Książkę tę kieruję przede wszystkim do zwyczajnych chrześcijan, którzy pomimo swoich ograniczeń trudzą się dzień po dniu, aby czynić swoją miłość coraz doskonalszą. Choć z pewnością korzyść odniosą z niej również ci, którzy jeszcze nie są zbyt zaangażowani w prawdziwie chrześcijańskie życie. Bowiem czy istnieje ktoś, kto nie chciałby odnaleźć wewnętrznego pokoju, niekłamanego szacunku do samego siebie i znacząco pogłębić swoją zdolność kochania? Zwłaszcza że wszyscy jesteśmy zanurzeni w stresujący świat, w którym niekiedy uciekamy się nawet do zażywania leków psychotropowych, aby ulżyć własnemu złemu samopoczuciu. Dotyczy to nas wszystkich, szczególnie wtedy, gdy zaczynamy zdawać sobie sprawę, że właśnie nadszedł moment, aby poszukać innego sposobu na życie. Uważam, że najlepszą „reklamą” życia chrześcijańskiego jest okazywana nam pomoc, nie dająca się zastąpić niczym, nadchodząca w momencie, gdy kształtuje się jakość naszej miłości. Ostatecznie pragnę uświadomić moim czytelnikom, że miłość, którą objawił nam Chrystus, jest zdolna oczyścić każdą miłość ludzką i zaspokoić najgłębsze pragnienia człowieczego serca, pozwalając nam w ten sposób już tu, na ziemi, zakosztować najwyższego szczęścia.
Niniejszą książkę piszę również z myślą o tych mężczyznach i kobietach, którzy łatwo się zniechęcają, tracą ducha, kiedy dostrzegają swoje wady i niedoskonałości, czy to w życiu chrześcijańskim, czy w jakiejkolwiek innej dziedzinie swojej aktywności. Zauważyłem, że na przykład istnieje wiele osób o dobrym sercu, lecz z pewną skłonnością do perfekcjonizmu, w wyniku której są wciąż z czegoś niezadowolone lub nic nie może ich do końca usatysfakcjonować. Żyją w nieustannym konflikcie ze sobą i niechęci do siebie, ponieważ nie potrafią być tolerancyjne i wyrozumiałe dla własnych błędów. Nawet sukcesy nie zmieniają ich negatywnej oceny samych siebie. Prawie wszystko, co robią, przemieniają w uciążliwy obowiązek, a tym samym nie mają sposobności, aby się tym cieszyć. Potrafią cierpieć, ale gdy mówią o tym, jak miałoby wyglądać ich przyszłe szczęście, wymagania, jakie sobie stawiają, są zawsze bardzo wysokie. To wewnętrzne rozdarcie utrudnia im utrzymywanie relacji z innymi. Chciałbym, żeby te osoby zobaczyły, chociażby w odniesieniu do życia chrześcijańskiego, że niedoskonałości i upadki wcale nie muszą być przyczyną ich udręki czy zniechęcenia, a nawet paradoksalnie mogą się przemienić w powód do odczuwania wdzięczności. Chciałbym tym osobom dać takie instrumenty, które pozwoliłyby im zrozumieć, że tym, co najbardziej pomaga nam żyć w zgodzie z samym sobą i z innymi, jest rzeczywiste rozpoznanie w sobie dziecka Bożego.
Czasami, kiedy wyjaśniałem takim osobom, że właściwie pojęte życie chrześcijańskie może im pomóc w akceptowaniu własnych niedoskonałości i leczeniu z wewnętrznego rozdarcia, prosiły mnie one, bym polecił im jakąś książkę, dzięki której mogłyby pogłębić ten temat. Lecz nigdy nie wiedziałem, co im zaproponować. Znam wiele opracowań dotyczących tego tematu — od zwykłych podręczników akademickich, podpowiadających, jak można sobie samemu pomóc, aż do tekstów bardzo głębokich, w których jednak akurat ten temat został potraktowany w sposób marginalny (dobrym przykładem może być tu biografia św. Teresy z Lisieux). I to właśnie był jeden z powodów, dla których pięć lat temu zdecydowałem się napisać i wydać tę książkę.[1] Opinie zwrotne, jakie od tamtej pory do mnie docierają, przyczyniły się do wzbogacenia moich pierwotnych intuicji o niezwykle wartościowe niuanse.
To, co ludzkie i boskie, wzajemnie się przenika, dążąc ku doskonałemu wypełnieniu życia. Dlatego jest niezmiernie ważne, aby wraz z dojrzałością ludzką, która nie jest niczym innym jak trzeźwym myśleniem i zdrowym rozsądkiem, osiągnąć równolegle dojrzałość chrześcijańską, która przekłada się na zdrowe spojrzenie nadprzyrodzone. A ponieważ właśnie dojrzałość nadprzyrodzona stanowi najlepsze dopełnienie dojrzałości ludzkiej, w niniejszej książce podążymy właśnie tym tropem.
W części pierwszej podejmuję głównie kwestie antropologiczne, z pewnością bardziej zrozumiałe dla czytelników niezbyt zorientowanych w sprawach wiary chrześcijańskiej. Przyglądając się pod tym kątem idealnemu rozwojowi uczuciowości i osobowości człowieka, kładę szczególny nacisk na znaczenie rozwijania pozytywnego stosunku do samego siebie. Chodzi jednak przy tym o to, by nie oddalać się od prawdy. Dla określenia tej pozytywnej i pełnej realizmu postawy wprowadziłem określenie «pokornej samooceny». I od razu dla jasności zaznaczam, że postawa przeciwna, którą określamy terminem «pychy», rodzi wszystkie typy konfliktów, wystawiając na niebezpieczeństwo jakość naszej miłości.
W drugiej części książki skoncentrujemy się na duchowości chrześcijańskiej jako środka skutecznego rozwiązywania problemów wywoływanych przez pychę. Będziemy rozważać te aspekty miłości Boga, które wynoszą naszą ludzką godność i pomagają nam ugruntować właściwą postawę wobec nas samych.
Prezentowana książka nie jest podręcznikiem do autopomocy z gotowymi receptami dla osób, które nie czują się pewnie. Skoncentrowałem się bardziej na zasadach przydatnych wszystkim, a nie tylko niektórym. Niezmienne prawdy pokazują cel, który należy osiągnąć, a także pozwalają zastosować odpowiednie środki prowadzące do celu, lecz bynajmniej ich nie ograniczają. Obowiązuje stałość co do podstawowych zasad i elastyczność w umiejętnym stosowaniu ich w konkretnych sytuacjach w przypadku poszczególnych osób. Zawsze gdy otwieramy jakieś drzwi, należy pamiętać, że każdy zamek ma inny klucz. Ponieważ przedstawiamy rozwiązania powszechnie występujących problemów, to może się zdarzyć, że niektórzy czytelnicy poczują się jakby na wskroś prześwietleni, a inni — przeciwnie — uznają, że to ich wcale nie dotyczy. Bez względu na subiektywne odczucia treści zawarte w tej książce jednak powinny być użyteczne, choć z pewnością w różnej mierze dla poszczególnych czytelników, ponieważ nikt nie jest wolny od problemów, jakie rodzi w nas pycha. Wszyscy potrzebujemy nauczyć się przyjmowania prawdy o nas samych. Clive Staples Lewis zauważył:
Istnieje przywara, od której nie jest wolny żaden człowiek na świecie — która w każdym budzi obrzydzenie, a jednak oprócz chrześcijan prawie nikt nie uświadamia sobie, że sam jest w jej mocy. Zdarzyło mi się słyszeć od ludzi wyznanie, że są niecierpliwi i gniewni, że nie potrafią się utrzymać na wodzy, gdy chodzi o dziewczyny czy alkohol, czy nawet że są tchórzami. Nigdy jednak nie słyszałem, aby ktoś, kto nie jest chrześcijaninem, oskarżał się o tę przywarę.[2]
Każda ludzka istota ma w sobie i nędzę, i wielkość — w większym lub mniejszym stopniu. Wszyscy musimy uczyć się godzić w sobie własną niedoskonałość z wielkością bycia dziećmi Bożymi. Dobrze pojęta chrześcijańska pokora sprawia, że nędza i godność współgrają ze sobą. Według św. Josemaríi Escrivy pokora jest cnotą, która „pozwoli nam poznać i naszą nędzę, i naszą wielkość”[3]. Na pierwszy rzut oka pogodzenie obu tych skrajności wydaje się niemożliwe. Mam jednak nadzieję, że niniejsza książka pomoże czytelnikowi przezwyciężyć tę pozorną trudność, pokazując, że można nawet doświadczać radości, widząc się nędznym, lecz zarazem kochanym przez Boga. Myślę, że właśnie owo poznanie jednocześnie naszej nędzy i naszej wielkości stanowi klucz do przeżywania chrześcijańskiej pokory.
Pokora jest jedną z głównych, lecz także najtrudniejszych do wykształcenia cnót. Rozwijać i umacniać dobrą relację z samym sobą to niełatwe zadanie. Jednakże warto je podjąć, ponieważ od tego zależy nie tylko nasz wewnętrzny pokój, ale także powodzenie naszej ludzkiej miłości. Doświadczenie uczy, że jakość relacji z samym sobą decyduje o jakości relacji z innymi. Zaobserwowali to już niektórzy starożytni filozofowie. Na przykład Arystoteles mówił, że chcąc być dobrym przyjacielem dla innych, najpierw trzeba stać się dobrym przyjacielem dla samego siebie.
Są osoby, którym wydaje się dziwne to ciągłe podkreślanie wagi miłości do samego siebie, jak gdyby chodziło o jakiś rodzaj egoizmu, w każdym razie coś sprzecznego z ich wyobrażeniem, jakie mają na temat cnoty pokory. Jednak należy stwierdzić, że właściwa miłość samego siebie oraz miłość egoistyczna są czymś absolutnie przeciwnym. Jak zobaczymy, osoba egoistyczna tak naprawdę wcale nie kocha siebie za bardzo, co więcej, kocha siebie za słabo albo kocha źle. Natomiast osoba pokorna przeciwnie: ma cierpliwość i wykazuje się zrozumieniem własnych granic, a to doprowadza ją do przyjmowania tej samej postawy wobec cudzych ograniczeń.
Istnieje ścisła zależność pomiędzy trzema przejawami miłości: być kochanym, kochać siebie samego i kochać innych. Najpierw musimy być kochani, aby móc pokochać samych siebie. Widząc, że ktoś nas kocha, uświadamiamy sobie naszą godność. Istnieje ponadto zależność pomiędzy postawą, jaką zachowujemy wobec siebie, a jakością miłości, jaką obdarzamy innych. Jeśli chcemy żyć w pokoju z tymi, którzy nas otaczają, trzeba, abyśmy najpierw odnaleźli ten pokój w nas samych. Nic tak nie oddziela nas od innych jak niezadowolenie z samych siebie. Wiemy z doświadczenia, że większość spośród osób, które stale coś krytykują, zazwyczaj rozwinęła w sobie postawę wrogości wobec siebie. To logiczne, że taka postawa skonfliktowania z samym sobą utrudnia właściwe zrozumienie innych. Po pierwsze, ktoś, kto jest pochłonięty własnymi niepokojami, nie zwraca uwagi na cudze troski. Po drugie, jeśli ktoś jest nieustannie niezadowolony z samego siebie, bywa nieznośny również dla innych. Nie jest łatwo znosić innych, kiedy nawet nie jest się w stanie znieść samego siebie.
Nic tak bardzo nie pomaga nam w dowartościowaniu własnej osoby jak doświadczenie bezwarunkowej miłości. Innymi słowy, czy moglibyśmy pokochać samych siebie, wiedząc, że mamy tyle wad? Kompleksy — zarówno niższości, jak i wyższości — niszczą nasz wewnętrzny pokój i relacje z innymi. W istocie ustępują tylko wtedy, gdy kochamy kogoś, kto kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, i na miarę naszej miłości. Lecz czyż można otrzymać od jakiegokolwiek stworzenia Bożego miłość trwałą i bezwarunkową? Czy tylko Bóg rzeczywiście ma zdolność kochania w taki sposób? Bez wątpienia miłość ludzka jest bardziej namacalna, lecz jakościowo o wiele mniej doskonała od miłości Boga. Dla zilustrowania tego niech posłuży nam przykład miłości matki, promieniejącej dobrem, które prowadzi nas do głębszego rozumienia miłości Boga. Jednak żadna matka nie może być z nami przez całe życie, nie może również zawsze akceptować wszystkich naszych wad. Miłość rodziców czy dobrych przyjaciół pomaga nam stawiać pierwsze kroki w życiu, ale doświadczenie uczy, że z czasem okazuje się niewystarczająca.
Zatem ponieważ nie jesteśmy zdolni do miłości w pełni trwałej i bezwarunkowej, dochodzimy do wniosku, że rozwój naszej zdolności uczuciowej zależy ostatecznie i w sposób zasadniczy od odkrycia miłości Boga. Abyśmy mogli kochać siebie samych takimi, jakimi jesteśmy, bez jakiejkolwiek zakłamanej iluzji, potrzebujemy odkryć wartość, jaką mają nasze słabości w obliczu miłosiernego Boga, który nas tak umiłował.
Nie wystarczy jednak jedynie teoretyczne poznanie miłości Boga. Musi to być coś namacalnego, coś, czego głęboko doświadczymy. Potrzebna jest do tego specjalna łaska. Nie jest bowiem możliwy jakikolwiek postęp duchowy bez wsparcia ze strony łaski Bożej. Wielkie zmiany w życiu są konsekwencją ścisłej współpracy pomiędzy łaską Boga a wolnością zainteresowanego. Lecz w przypadku spraw, które nas zajmują — gdy chcemy poznać odpowiedź na pytanie, jak żyć pokorną dumą dzieci Bożych — konieczna jest głęboka i radykalna przemiana mentalności. Chodzi tu o stopniową i tajemniczą przemianę wewnętrzną, dokonującą się w ożywiających promieniach łaski — przemianę, która czasami zachodzi pośród najbardziej bolesnych okoliczności życia. One bowiem sprawiają, że dusza w szczególny sposób uwrażliwia się na boskie poruszenia.
Jak wszystko w tym życiu, również postęp w stopniowym powierzaniu własnej godności w ręce Boga wymaga miłości, wiedzy i siły: zakłada zatem dobrą wolę, formację i pewną zdolność. Pomoc Boga dotyczy każdej z owych trzech dziedzin: umacnia naszą wolę, oświeca nasz rozum i leczy naszą niemoc. Bóg, który tak bardzo szanuje ludzką wolność, zawsze oczekuje od nas współpracy: zaangażowania w stawaniu się lepszym i uczenia się bycia pokornym. Jeśli zdecydowałem się opisać tu własne przemyślenia, to tylko dlatego, iż mam nadzieję, że rozdziały te pomogą czytelnikowi w pełniejszym duchowym przyjęciu działania łaski Bożej, której nie da się niczym zastąpić. Święty Josemaría powiedział, że „książki nie kończą się, ale urywają”[4]. Bez nieocenionej pomocy mojego brata Rafa i przyjaciela José Collina trudno byłoby urwać te stronice. Jestem im wdzięczny za konstruktywną krytykę, która jest najlepszym świadectwem ich miłości i oddania.
Michel Esparza
Logrońo, 28 listopada 2008
[1] Michel Esparza, La autoestima del cristiano, Belacqva, Barcelona 2003.
[2] CSL, Chrześcijaństwo, s. 124.
[3] JE, Przyjaciele, 94, s. 166.
[4] Vittorio Messori, Opinie o Maryi;
opr. ab/ab