Z zagadnień teologii duchowości - Część druga - Rozdział 3 - Próby wiary
Próby wiary
Aby wiara stała się mocna, musi być wypróbowana, musi przejść przez tygiel doświadczeń, przez wiele prób i burz. Wiara powierzchowna, oparta jedynie na wychowaniu, uczuciu i pewnych przyzwyczajeniach, w obliczu trudności załamuje się. Bóg chce, by człowiek wierzący został w wyniku prób wiary ogołocony z tego, co stanowiło jedynie podpórki wiary; co nie było autentycznym przylgnięciem do Chrystusa, oparciem się na Nim i powierzeniem się Jemu.
Wiara autentyczna to wiara pozbawiona wszelkich podpórek naturalnych, takich jak zrozumienie, odczucie, doświadczenie zmysłowe czy wyobrażeniowe; to oparcie się jedynie na Bogu i Jego słowie. Bóg nie godzi się na to, byś zawierzał sile swych praktyk, swojemu uczuciu czy doświadczeniu. Dopuszcza więc próby wiary, których zróżnicowanie zależy od tego, na czym - poza Bogiem - swoją wiarę opierasz. Jeśli opierasz ją na naturalnym rozumieniu, muszą zniknąć wszelkie światła rozumu i w pewnym momencie to, w co wierzyłeś, zacznie wydawać ci się bez sensu. Jeśli opierałeś swoją wiarę na pewnych ludziach, świeckich czy duchownych, na ich postępowaniu, to w pewnym momencie i to musi się zachwiać czy zawalić. Jeśli opierałeś ją na uczuciu, na zadowoleniu i doświadczeniu radości płynącej z modlitwy czy praktyk religijnych, to nie możesz się dziwić, że przyjdzie czas na oschłość i niechęć do tych praktyk. Musisz przejść przez te bolesne oczyszczenia, abyś mógł dojść do wiary czystej, prawdziwej, a z czasem do prawdziwej kontemplacji.
Bóg stawiając człowieka w sytuacjach trudnych, prowokuje go do aktu wiary. Sytuacje takie poprzez uświadomienie nam naszej niemocy mogą pogłębiać naszą tęsknotę za Bogiem. Bóg nie chce przychodzić do nas nie proszony. Miłość chce być oczekiwana, jeżeli nie jest oczekiwana, jest miłością wzgardzoną. W tym sensie wiara jest oczekiwaniem. Stopień oczekiwania na Pana jest świadectwem wiary w Jego moc i Jego miłość. Nigdy nie dość naszego oczekiwania na Boga. Oczekiwanie na Tego, który chce do ciebie przyjść i chce być przez ciebie przyjęty, powinno stale wzrastać. Dokonuje się to dzięki podejmowanym przez ciebie próbom oczekiwania, ale przede wszystkim dzięki Jego łasce, która sprawia, że twoja tęsknota za Nim może wzrastać i pogłębiać się. Pan Bóg ma swoje sposoby, by ożywić twoje oczekiwanie na Jego przyjście i na Jego dalsze łaski.
Są dwie specyficzne kategorie tych Bożych sposobów. Może On wzbudzić w naszych sercach pragnienie Jego przyjścia, np. poprzez jakiś twórczy niepokój czy bardzo silną potrzebę. Wtedy wiara będzie wyrażała się potrzebą Boga, a jej wzrost wzrastającym oczekiwaniem i głodem Boga. Kiedy indziej zaś może dopuścić czy sprawić, że będziesz przechodził trudne próby wiary i że nie będziesz wtedy dawał sobie rady ze sobą, ze swoimi problemami. To mogą być problemy na tle moralnym, na przykład grzechy, w które wpadasz, problemy rodzinne - rozpadające się małżeństwo, problem syna, który się upija czy nie ma ślubu kościelnego albo jest niewierzący. Mogą to być też problemy ze zdrowiem, którego nagle zaczyna brakować tobie albo komuś z twoich bliskich. Doświadczenie niemożności dania sobie rady z czymś i rodzące się wtedy twoje zagubienie sprawia, że stajesz się bardziej skłonny pragnąć i oczekiwać Jego przyjścia. Jest to szansa wzrostu i pogłębienia się twojej wiary. Te wszystkie trudności i problemy, które Pan Bóg dopuszcza w twoim życiu albo je nawet powoduje, mają wzbudzić w tobie głód Boga, są próbami wiary. Patrząc w świetle wiary, poznasz tak zwaną duchowość wydarzeń, która mówi, że każde wydarzenie jest przejściem Boga i że pewne Jego przejścia są ukierunkowane na wzbudzenie w tobie pragnienia Jego obecności, Jego pomocy, Jego zbawczej interwencji. Im bardziej czujesz się chory, tym bardziej odczuwasz potrzebę lekarza. Im bardziej czujesz się bezradny i przygnieciony różnorodnymi trudnościami, tym bardziej wzrasta w tobie pragnienie przyjścia Tego, który może ci pomóc, który obejmuje łaską Odkupienia wszystkie twoje problemy i może cię zbawić. Trzeba tylko, byś uwierzył, że On chce dać ci wszystko, czego potrzebujesz, byś uwierzył w Jego moc i nieskończoną miłość.
Kiedy Bóg chce, byś dosięgnął głębi wiary, może poddać cię bardzo trudnym próbom, może ci wiele zabrać, a nawet bardzo ogołocić. Pan Bóg może chcieć twojego wykorzenienia, byś - nie mając ludzkich zabezpieczeń - oczekiwał zbawczej pomocy jedynie od Niego.
Patronem naszego oczekiwania na Boga jest ojciec naszej wiary - Abraham. Co Pan Bóg zrobił, żeby Abraham Go oczekiwał? - Otóż Pan Bóg wykorzenił go. Pierwsze Boże wezwanie w ramach biblijnego objawienia brzmi: "Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twojego ojca do kraju, który ci ukażę" (Rdz 12, 1). I Abraham, zakorzeniony w swym ojczystym Charanie, niedaleko Ur chaldejskiego, posłuchał Boga. A kiedy wyruszy ze swoich ojczystych stron, kiedy zostanie ogołocony i nie będzie już miał oparcia, będzie zmuszony wsłuchiwać się w Słowo Boże. Tym samym będzie wzrastała jego wiara, bo Abraham zacznie coraz bardziej opierać się na woli Boga, zacznie pytać o to, czego On od niego oczekuje. W taki sposób rodzi się w historii ludzkości nowe zjawisko - zjawisko wiary chrześcijańskiej; zjawisko zaistniałe w wyniku osobowego wezwania Boga i egzystencjalnego ogołocenia człowieka. Na bazie wykorzenienia i przeżywanej przez Abrahama niepewności rodzi się jego wiara i zawierzenie Bogu, rodzi się i dojrzewa człowiek wiary. Nasze rodzenie się do wiary też nie będzie łatwe. Ono również będzie dokonywało się w wyniku prób i trudności, w wyniku ogołocenia, w sytuacjach zagrożeń i braku oparcia.
Bóg jest Bogiem obietnicy i błogosławieństwa. Abraham otrzymał obietnicę kraju, potomstwa i szczególnego Bożego błogosławieństwa. Nie była to jednak obietnica wyraźna, była ona okryta pewną formą ciemności. Bóg mówi: "Wyjdź [ ] do kraju, który ci ukażę", ale Abraham tego kraju nigdy nie widział, bo kraju wolnego czy oczekującego na jego przybycie nie ma. Abraham nie wie, w jaki sposób spełni się Boża obietnica, ale zawierza to swemu Panu. I to jest wielkość wiary Abrahama. Niejasna i mglista jest też sprawa potomstwa, bo jest on przecież człowiekiem starym. Z ludzkiego punktu widzenia wszystko to wygląda raczej nierealnie. Abraham musiał uwierzyć w coś, co po ludzku wydawało się niemożliwe.
Im bardziej Boża obietnica pozbawiona jest cech realności, tym więcej Bóg od nas wymaga i oczekuje, ale tym większa też będzie zasługa naszej ufnej odpowiedzi. Obietnica dana Abrahamowi była tak mało prawdopodobna, iż musiał on uwierzyć, że Bóg jest Bogiem rzeczy niemożliwych i nieprawdopodobnych. Będzie to dla niego długi proces nieustannego wzrastania w wierze. Kiedy Abraham dotrze do obiecanego mu kraju, to przecież nie otrzyma go na własność. Będzie ciągle przybyszem. Największe jednak pogłębienie jego wiary przyjdzie dopiero w warunkach dramatycznych, kiedy Bóg zażąda od niego ofiary z syna, a więc ofiary z kogoś, kto był mu najdroższy, kto od strony czysto ludzkiej musiał być dla niego największym skarbem i najwyższą wartością. Sytuacja była nieprawdopodobnie trudna. Abraham musiał więc oczekiwać, że Bóg tę sytuację przerażającego nakazu jakoś rozwiąże, musiał podjąć decyzję, by bezgranicznie zaufać. Wymagania Boga w stosunku do Abrahama, uderzające w jego uczucia ojcowskie, w jego największą miłość do jedynego i umiłowanego syna, uderzały jednocześnie w same podstawy dotychczasowej jego wiary. Abraham przecież uwierzył, że z tego właśnie syna zrodzi się wielkie potomstwo. Tym bardziej więc wszystko, czego Bóg od niego żądał, mogło wydać się absurdalne. Ten, z którego ma się narodzić liczne obiecane potomstwo, ma być teraz zabity. Bóg żądał od Abrahama tak wiele, ponieważ chciał go obdarzyć czymś niezwykłym, chciał wynieść jego zawierzenie na szczyt. Próba wiary Abrahama nie była testem, Bóg z góry wiedział, jak Abraham postąpi. Była ona sprowokowaniem go do decyzji, aby w szczególny sposób zawierzył w ciemnościach Bogu i w ten sposób posunął się naprzód ku Niemu w swojej pielgrzymce wiary. Sytuacje najtrudniejsze są szczególnie uprzywilejowane, ponieważ wymagają głębokich decyzji. A wiara rozwija się poprzez decyzje, w których człowiek oddaje się Bogu przez "posłuszeństwo wiary" (por. KO 5).
Tak będzie i w twoim życiu, ponieważ Bóg, kochając ciebie, będzie chciał postawić cię nieraz w sytuacji trudnej. Dozwoli czy spowoduje, że będzie ci z czymś bardzo źle, bardzo trudno, że nie będziesz sobie z czymś radził - żebyś zaczął oczekiwać Jego przyjścia, żebyś Go pragnął. Uniemożliwi ci to trwanie w marazmie religijnym. Próba wiary, z którą się wtedy zetkniesz, zmusi cię do polaryzacji - albo nie odpowiesz na oczekiwania Boga i zaczniesz się cofać w wierze, albo jak Abraham podejmiesz decyzję o pójściu za Nim w ciemnościach zawierzenia i wtedy wzrośnie w tobie wiara, wzrośnie w tobie głód Chrystusa i Jego Odkupienia, głód łaski. Na miarę tego głodu Duch Święty będzie mógł zstępować do twojego serca.
Kościół rozpoczyna świecki rok kalendarzowy dniem poświęconym Matce Bożej. W Nowy Rok ukazuje nam postać Tej, która "szła naprzód w pielgrzymce wiary" (KK 58). W życiu Maryi z dnia na dzień urzeczywistniało się błogosławieństwo wypowiedziane do Niej przez św. Elżbietę: "Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła" (Łk 1, 45). Kościół więc widzi w Maryi najpełniejszy wzór naszej wiary.
Maryja uprzedza nas, idzie przed nami "w pielgrzymce wiary", jakby antycypując nasze kroki i jest na naszej drodze wiary blisko nas. W myśli soborowej Matka Boża została ukazana jako ta, która zajmuje w Kościele miejsce najwyższe, ale jednocześnie najbliższe nam. Można by powiedzieć, że wyrządzamy krzywdę Matce Bożej, jeżeli mówimy tylko o Jej zaszczytach i wyniesieniu, tworząc w ten sposób dystans między Nią a nami. Za dużo mówi się o Jej godnościach, a za mało o tym, że Ona jest w ramach chrystocentryzmu naszą drogą. Maryja jest naszą drogą w tym sensie, że nas wyprzedza i wskazuje drogę wiary, że to wszystko, co nas spotyka, Ona już kiedyś przeżyła. Patrząc na Jej życie, powinniśmy znajdować odpowiedzi na nasze problemy.
Kiedy mówimy tylko o godnościach i wyniesieniu Matki Bożej, postępujemy z Nią tak, jak niejednokrotnie postępowali hagiografowie ze świętymi. Ktoś powiedział, że święci najwięcej wycierpieli nie od swoich prześladowców, a od hagiografów, którzy, usuwając z ich biografii wszelki margines ludzki, zrobili z nich postacie cukierkowe, bez życia. Nie wystarczy oddawać Maryi cześć, wielbić Ją, kłaść Jej korony na głowę. To są tak zwane środki bogate, których Ona nigdy w swoim życiu nie używała. Kochać Maryję to znaczy naśladować Ją, iść za Nią, bo Ona jest tą, która nas wyprzedza, która jest dla nas wzorem wiary.
Jeżeli Pan Bóg przekreśla nasze plany i prowadzi nas inną drogą, niż myśmy to sobie wyobrażali, to było tak również w życiu Matki Bożej. Ona też inaczej wyobrażała sobie swoją świętość, swoją drogę i swoją misję. Ta, która zrezygnowała z macierzyństwa, została powołana do macierzyństwa niebywałego. Powołanie to przekreślało wszystkie Jej plany. Maryja, wypowiadając w momencie zwiastowania swoje - "tak", nie wiedziała w pełni, na co się zgadza. To jednak nie umniejszało wartości Jej zgody, którą Ona później swoim nieustannym - "tak" przez całe życie potwierdzała. Bóg tak kochał Maryję, że wybrał właśnie taki, bardzo twardy sposób traktowania Jej. Wiemy, że On tak traktuje swoich przyjaciół. To jest najlepszy sposób, który pozwala na kształtowanie człowieka na obraz Syna Bożego.
Popatrzmy, jak Bóg kształtował wiarę Maryi, jakie "huragany" przeszły przez Jej życie i jak trudne były Jej próby. Oto wkrótce po tym pierwszym "fiat", kiedy zwiastowano Jej, że pocznie i porodzi Syna Bożego, okazało się, że nic nie wie o tym św. Józef. Była to pierwsza tragedia tych dwojga osób. Maryja i Józef nie wiedzą, jak postąpić i bardzo cierpią z tego powodu. Dla Józefa musiało to być wstrząsające, gdy zorientował się, że Maryja jest brzemienna, i dla Niej też było to męką. A przecież Panu Bogu nie trudno było wyjaśnić Józefowi, o co chodzi. W tym czasie Maryja zapewne musiała ciągle stawiać sobie pytanie: co mam robić - to był dla Niej okres trudny i pełen ciemności.
Wiara nie usuwa ciemności, wręcz przeciwnie, ona je zakłada. W tym kryje się jej sens. Matka Boża, żyjąc wiarą, żyła równocześnie w wielkich ciemnościach, była więc poddawana próbom wiary, nieraz niezwykle trudnym. Taką próbą było narodzenie Pana Jezusa w Betlejem. Moment i miejsce urodzenia dziecka to czuły punkt dla każdej matki. Matka chce urodzić dziecko w przyzwoitym miejscu i w ludzkich warunkach, i jest to jej podstawowe prawo. Czy Maryja nie pragnęła tego? A jednak nie było Jej to dane. Jeżeli Jezus musiał narodzić się w Betlejem, to czy nie prościej byłoby, żeby Józef po prostu dowiedział się o tym. Otrzymywał on przecież wskazania we śnie, mógł więc i w tym przypadku otrzymać wskazanie: Idź do Betlejem, bo tam narodzi się Dziecię. Tymczasem Pan Bóg decyduje inaczej. Dziecię narodzi się w Betlejem, ale w wyniku specjalnej sytuacji, jaką był spis ludności. To w wyniku tej sytuacji Jezus narodzi się w takich okolicznościach, że nie będzie zabezpieczeń. Z powodu tłumu przybyszów trudno będzie znaleźć jakiekolwiek miejsce - tak łatwo wtedy poddać się pokusie niepewności i lęku. I w tym trudnym kontekście próby wiary miało narodzić się Dziecię. Anioł przyszedł do Maryi tylko w momencie zwiastowania, a później nie było już żadnego innego przekazu, żadnego orędzia czy posłannictwa. Przy narodzeniu Jezusa aniołowie ukazali się jedynie pasterzom przy stadach, a nie Maryi. Wkrótce potem, wraz z przyjściem Mędrców, następne "trzęsienie ziemi" - prześladowanie Heroda. Trudna próba wiary, gdy mogło rodzić się pytanie: dlaczego Bóg milczy, dlaczego nie interweniuje w obronie swego Syna, dlaczego zdaje się być bezsilnym wobec tyranii Heroda? I konieczność ucieczki do nieznanego kraju, gdzie nie było żadnego ludzkiego oparcia.
Kolejna, bardzo trudna próba wiary nadeszła, gdy dorastający Jezus został w świątyni, nie uprzedzając o tym swoich Rodziców. Ewangelia mówi, że Oni nie rozumieli tych słów, jakie do nich skierował, gdy Go odnaleźli, że Maryja tylko zachowywała je w swoim sercu. Tak więc w dalszym ciągu były w Jej życiu ciemności. Dlaczego Jezus nie chciał Jej niczego wyjaśnić? Ona, Matka Boga, musiała uczyć się właściwego odczytywania wydarzeń, musiała uczyć się duchowości wydarzeń. Pan Bóg niczego Jej nie ułatwiał, wszystko było w Jej życiu ciągle takie trudne.
"Tak" przy zwiastowaniu wydaje się czymś radosnym i łatwym w porównaniu z tym ostatnim "tak", wypowiedzianym pod krzyżem. Człowiek o wysokim poziomie życia duchowego jest zwykle gotów ofiarować się i poświęcić samego siebie. Znacznie trudniej jest zgodzić się na cierpienia osób bliskich, tych, których bardzo kochamy. Maryja, stojąc pod krzyżem, wypowiada jakby zdwojone "tak" - niech się tak stanie nam - Jemu i mnie. Jeżeli mój Syn umiłowany ma cierpieć i być torturowany, to niech tak będzie. Zgodzenie się na to było największą ofiarą. To "fiat" Maryi pod krzyżem spowodowało, że stała się Matką Kościoła, Matką nas wszystkich. Macierzyństwo duchowe Maryi ma swoje źródło w tym najtrudniejszym "tak". Jeżeli jesteś zdruzgotany czy bardzo czymś przygnieciony, to pomyśl, że jesteś wówczas blisko Tej, której życie było tak trudne. Bóg kochał Maryję w sposób szczególny i wyjątkowy, a przecież w Jej życiu było tyle cierpienia. Bóg tak właśnie traktuje swoich przyjaciół.
Jest to szczególna forma miłości i zaufania, kiedy Pan Bóg chce, byśmy nie żądali od Niego okazywania nam swoich uczuć, żeby On mógł być wolny. Wyobraźmy sobie idealne małżeństwo w sytuacji, kiedy mąż jest bardzo zajęty jakąś pracą. Żona, kochając go, nie chce mu wtedy w niczym przeszkadzać, sama odnajduje potrzebne mu materiały, starając się pomóc mu tak, jak potrafi. Myśli tylko o nim. To jest ta miłość idealna, kiedy człowiek myśląc o drugiej osobie przekreśla siebie, kiedy nie szuka nawet zainteresowania sobą. Jest to niezwykle trudna miłość. Takiej miłości żądał Chrystus od swojej Matki.
Mówi o tym ewangeliczna scena niedoszłego spotkania Jezusa z Maryją i Jego najbliższą rodziną. Powiedziano Mu: "Oto Twoja Matka i Twoi bracia stoją na dworze i chcą mówić z Tobą" (Mt 12, 47). Jezus potraktował wtedy swoją Matkę tak, jak mógł potraktować tylko osobę bardzo umiłowaną, wobec której miał najwyższe zaufanie. Zdawał się Jej odmawiać: "Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?" (Mt 12, 48). Z pozoru mogłoby się wydawać, że Chrystus był bardzo surowy wobec swojej Matki, ale to były właśnie Jej próby wiary, próby Jej całkowitego oddania Bogu. Dla Maryi takie twarde traktowanie było wyrazem najwyższego zaufania Jej Syna wobec Niej. Ona wiedziała, że Chrystus liczy na Nią i nie musi się Nią zajmować. Maryja nigdy nie przeszkodziła Jezusowi w Jego misji apostolskiej, dając tym samym wyraz swojej najwyższej, bezinteresownej miłości do Syna. Jeżeli czasem okaże się taki twardy wobec ciebie, będzie to znaczyło, że bardzo cię kocha, że ufa, iż nie zawiedziesz Go i nie odejdziesz. Chrystus wciąż ogołacał swoją Matkę, a Ona wciąż mówiła Mu - "tak" i coraz bardziej upodobniała się do boskiego wzoru swego Syna.
Czy o takim życiu można mówić, że jest ono bardzo trudne? - I tak, i nie. Ta ambiwalencja wynika stąd, że dla człowieka, który kocha Boga i jest z Nim zjednoczony, ogołocenia mogą stawać się radością i szczęściem, bo są one okazją wyznania Bogu miłości i okazania Mu wierności.
Jeśli będzie ci źle i trudno, a On będzie milczał, pamiętaj, że to milczenie jest tylko inną formą Jego słowa, a Jego nieobecność tylko inną formą ogarniającej cię nieustannie Obecności. Milczenie czy nieobecność Jezusa są zawsze tylko pozorne. Powiedział przecież do św. Teresy z Avila: "Kiedy ci się wydawało, że jesteś sama, byłem najbliżej ciebie". Właśnie wtedy, gdy czujesz się bardzo samotny, kiedy jest ci bardzo trudno, gdy przeżywasz jakieś ogołocenie, On jest najbliżej ciebie. Nie daje ci jednak znaku, bo pragnie, byś jeszcze bardziej Mu zawierzył. Takie milczenie i taka pozorna nieobecność jest dla Niego ryzykiem. Niektórzy wtedy odchodzą. Kiedyś odeszły całe rzesze słuchaczy, bo wydawało się im, że Jezus za dużo od nich zażądał. To odchodzenie od Jezusa w wyniku prób wiary wciąż się powtarza. Jedni wychodzą z prób umocnieni w swym zawierzeniu Bogu, inni od Niego odchodzą.
Postawa Maryi w obliczu tak trudnych prób wiary jest dla nas wyrzutem sumienia. Przecież w Jej życiu wszystkie próby wiary kończyły się pogłębieniem zawierzenia. Ona, choć przechodziła przez tak liczne doświadczenia, nigdy Boga nie zawiodła. W Niej nie było rozbieżności między wzorem a realizacją. Ideał Boży zrealizował się w Jej życiu w całej pełni, tak że stała się arcydziełem Boga, najdoskonalszym wcieleniem Jego planów. My zaś tworzymy stale rozdźwięk między wiarą i życiem, między naszymi słowami i faktami, między ideałem a jego realizacją. W wyniku prób wiary cofamy się albo wręcz odchodzimy. W tym właśnie sensie Maryja staje się dla nas wyrzutem sumienia.
Maryję, która jest dla nas wzorem zawierzenia, można by nazwać Matką Bożą Akceptacji, Matką Zawierzenia, ponieważ Ona wciąż mówiła Bogu: "niech się tak stanie, jak Ty chcesz". Najważniejsze wydarzenie w dziejach świata dokonało się w ciemności nocy w Getsemani. Tym wydarzeniem było Chrystusowe - "tak" wypowiedziane do Ojca. Najważniejsze wydarzenia twojego życia dokonują się wtedy, gdy tak jak Maryja wybierasz drogę przyzwolenia. U Niej przyzwolenie rozciągało się na całe życie, podobnie ma być i u ciebie. Twoje życie składa się z nieustannych zwiastowań, rozumianych jako wezwania łaski i jako próby wiary. Czas jest bezcenny, bo jest obecnością Boga. Chwila obecna jest kierowanym do nas wezwaniem i próbą wiary, jest ze strony Boga oczekiwaniem - "czy powiesz Mi Ťtakť"? Nasze życie wiarą sprowadza się do tego - "tak". Istota chrześcijaństwa to ustawiczne mówienie Bogu: "bądź wola Twoja". Matka Boża wciąż powtarzała Bogu te słowa - czy można kochać więcej?
Maryja była stale pełna łaski, a jednocześnie wciąż w niej wzrastała. Przez wierność i zawierzenie ta niezwykła dusza ludzka stała się jakby pojemnością, która chociaż wciąż pełna łaski mogła stale otrzymywać jej więcej. Czy to nie paradoks? Bóg jakby nieustannie poszerzał Jej serce i każda nowa próba wiary, każde Jej "tak" przyczyniało się do Jej wzrastania w łasce. Życie Matki Bożej, bardzo zwyczajne i szare, było uświęcane tym nieustannym fiat.
Dystans między Maryją a nami powstaje zawsze z naszej winy, to my czynimy Ją niedosięgłą i daleką. I to właśnie ten dystans oskarża nas o miernotę, przeciętność, kompromis, o lęk przed pójściem za łaską do końca. Wygodniej jest powiedzieć: Ona była Niepokalanie Poczęta, była Matką Boga, była inna. Ja nie mogę Jej naśladować. A przecież jest to tylko wymówka i stawianie barier naglącemu wołaniu łaski, by iść Jej śladami.
Moglibyśmy pytać, dlaczego Jezusowi tak zależy, byśmy szli Jej śladami, byśmy szli ku Niemu drogą Maryjną. Jedną z odpowiedzi na to pytanie jest radykalizm Matki Bożej, radykalizm oddania się Bogu, który umożliwia oddanie się Boga nam. Jezus umiłował Maryję w sposób niezwykły i wyjątkowy. Przecież żadnego ze stworzeń nie ukochał tak jak Ją, a stało się to dlatego, że Ona potrafiła oddać Mu wszystko. Ona, która wybrała dziewictwo, realizowała je nie tylko w sensie zachowania czystości w bezżeństwie, ale również w sensie całkowitego oddania się Bogu z miłości - bo na tym polega urzeczywistnione przez Maryję dziewictwo ewangeliczne. Polega ono na stanowczej woli życia w czystości, by móc całkowicie oddać się Bogu i żyć dla Niego. Ta, która od pierwszej chwili swego istnienia przylgnęła całą siłą swej woli i miłości do Słowa Przedwiecznego, urzeczywistniła w swoim życiu najwyższy ideał dziewictwa. Maryja, oddając się Bogu bez zastrzeżeń, w sposób doskonały, stała się najpierw Oblubienicą, a później Matką Słowa.
Bóg oddaje się duszy w miarę, jak ona oddaje się Jemu. Jak bardzo więc Słowo musiało oddawać się Maryi, skoro Ona tak całkowicie stała się darem dla Niego. Maryja to typ duszy, którą Jezus ukochał za Jej pełne oddanie. Jezus chce, byśmy szli drogą Maryjną, ponieważ chce, byśmy realizowali się w tym typie duszy, którą On tak kocha za pełne oddanie. Jego gorącym pragnieniem jest, by znajdować dusze podobne do Niej, które poszłyby za Nim do końca, by mógł przelewać na nie nieskończone zdroje swojej miłości i swoich łask. Pragnienie znajdowania takich dusz jest Jego "głodem", który pozostaje w Nim ciągle niezaspokojony. On powołuje cię na drogę Maryjną, by ci ukazać wielkość swych pragnień wobec ciebie.
Jeśli będziesz naśladował Maryję, jeśli będziesz stawał się coraz bardziej do Niej podobny, wówczas Jezus będzie mógł na miarę twojego oddania ukochać cię taką miłością, jaką Ją ukochał. Maryja, która ukazuje ci się jako typ duszy oddanej Bogu do końca, jest dla ciebie wezwaniem do realizowania ideału radykalizmu wiary.
Czasem szczególnie uprzywilejowanym dla rozwoju wiary są nasze życiowe burze. Opisana w Ewangelii burza na morzu jest pewnym symbolem również naszej sytuacji, gdy podczas trudnych prób wiary, w momentach mniejszej czy większej burzy wydaje się nam, że Jezus nas opuścił, że jest nieobecny. Nasze burze mogą być różne: burze pokus, burze skrupułów, niepokojów o przyszłość, o zdrowie, o pracę, burze związane z rozdźwiękiem w małżeństwie. W obliczu burzy ujawniają się dwie kategorie postaw - lęk, jak w przypadku przerażonych Apostołów, i spokój, usymbolizowany w postaci uśpionego w łodzi Jezusa. Jezus śpi w sytuacji po ludzku tragicznej, w łodzi szarpanej falami i narażonej w każdej chwili na zatonięcie. Musiał być bardzo zmęczony, ale czy tylko zmęczony? Jezus spał w łodzi Apostołów, a im wydawało się, że już wszystko stracone. Stąd ta ich panika, stres, trwoga w chwili, kiedy budzą Jezusa. W czasie tej burzy ujawniły się te dwie postawy. Z jednej strony wykrzywione strachem twarze Apostołów, z drugiej - spokój na twarzy Jezusa, który śpi. Postawa Chrystusa wydawała się tak dziwna, że pada ze strony Apostołów zarzut: "Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?" (Mk 4, 38).
Każda burza ma swój sens, jest przejściem Boga, które ma przynieść jakąś wielką łaskę, przede wszystkim łaskę zawierzenia. W sytuacji burzy powinieneś skierować swój wzrok wiary na spokojną twarz Chrystusa. Można tu mówić o "teologii" snu Boga. W czasie naszych burz Bóg wydaje się spać. Objawienie biblijne to nie tylko słowa Boga, ale również Jego gesty. Jakże pełnym treści jest ten właśnie gest snu Jezusa w momencie dramatycznego zagrożenia. Oczywiście, nie znaczy to, że w sytuacji zagrożenia należy nic nie robić. Kwietyzm jest sprzeczny z nauką Kościoła. Pan Jezus nie robi wyrzutu Apostołom z tego powodu, że starali się ratować łódź. On zarzuca im brak postawy wiary, który spowodował, że ulegli pokusie lęku, a nawet paniki. Tym swoim gestem, tą postawą snu chciał im powiedzieć: "Przecież Ja jestem z wami, powinniście być spokojni, bo łódce, w której Ja jestem, nic nie może się stać".
Postawa wiary jest jednocześnie modlitwą wiary. Wyraża się ona spokojem w obliczu zagrożenia, spokojem w sferze duchowej, bo na sferę psychofizyczną nie mamy bezpośredniego wpływu. Tam niejednokrotnie będą targały nami niepokoje, i to nie jest ważne. Ważne jest, żeby lęk rodzący się w sferze emocjonalnej i psychicznej nie opanowywał naszej sfery duchowej, by nie powodował zmiany naszej postawy, naszych czynów, myśli, pragnień. Nasza wiara w to, że On jest przy nas obecny, sprawia, że wbrew stanom emocjonalnym będziemy spokojni. Jego obecność przecież to obecność nieskończonej mocy i nieskończonej miłości.
Gdy przyjdą burze w twoim życiu, wewnętrzne czy zewnętrzne, popatrz na spokojną twarz Jezusa. Wtedy zrozumiesz, że nie jesteś sam i że On w każdej sytuacji jakby chciał ci powiedzieć: "ta burza minie, przecież musi minąć".
W momentach burzy i prób naszej wiary nie możemy też nigdy zapomnieć o nieustannej obecności przy nas Tej, która jest Matką naszego zawierzenia. Prośmy Ją, by udzielała nam swojego zawierzenia, żebyśmy przestali zawierzać sobie, rzeczom czy ludziom i dostrzegli stałą obecność przy nas Jej Syna, który jest naszym jedynym zabezpieczeniem. Prośmy Maryję, byśmy za Jej przykładem zawierzali wyłącznie Panu: "Matko Wielkiego Zawierzenia, oddaję się Tobie bez zastrzeżeń, do końca".
Niepokój płynący z braku wiary
Skutkiem prób wiary nie zawsze jest jej umocnienie i zdynamizowanie. Jeśli bowiem bronisz się przed związanym z próbami wiary ogołoceniem, wówczas cofasz się w swoim zawierzeniu Bogu. Twoja wiara w obliczu trudności zacznie się załamywać, a twoje życie zdominuje niepokój, pośpiech i stres - symptomy jej niedojrzałości lub braku, zaprzeczające życiu wiarą.
Kiedy w obliczu prób wiary, a więc jakiegoś zagrożenia czy trudności, ulegasz pośpiechowi, niepokojom i stresom, ranisz miłość Jezusa. Bierzesz wtedy te trudne sprawy we własne ręce i chcesz je rozwiązywać sam, po prostu liczysz na siebie, i wówczas nie ma już miejsca na wiarę. Wiara to przecież liczenie na Jego moc i na Jego miłość nieskończoną. W momencie, kiedy pozwalasz, by ogarnął cię niepokój, pośpiech czy stres, tak jakbyś usuwał Jezusa na bok, tak jakbyś mówił Mu: "teraz nie mogę na Ciebie liczyć, ja muszę sam wziąć tę sprawę w swoje ręce".
Oczywiście, należy odróżniać istniejące w człowieku dwie sfery - sferę psychofizyczną i sferę duchową. W obliczu trudności i zagrożeń pośpiech, niepokój i stres ogarniają najpierw sferę psychofizyczną, sferę twoich odczuć. Dopóki to pewne napięcie, skłaniające cię do pośpiechu czy niepokoju, pozostaje w sferze psychofizycznej, nie ranisz Jezusa. Dopiero w momencie, kiedy pozwolisz, aby ta psychicznie trudna dla ciebie sytuacja i związany z tym niepokój czy pośpiech ogarnęły twoje władze duchowe, a więc twoje myśli i twoją wolę, wtedy już można mówić o niewierności, o braku wiary. Nie chodzi więc o to, aby usunąć lęk, pośpiech czy niepokój ze sfery psychofizycznej, bo to jest często niemożliwe. Chodzi o to, by w twojej postawie, a więc w sferze duchowej, która tę postawę dyktuje i formuje, nie było paniki, żeby panował w niej płynący z wiary pokój.
Zachowanie postawy pokoju nie jest rzeczą łatwą. Wiemy, że również święci często musieli zmagać się z tego rodzaju trudnościami. Święty Maksymilian na przykład miał wrzody żołądka, co sugeruje, że musiał przeżywać napięcia nerwowe. Był w jego życiu okres, kiedy wręcz nakazywał sobie spokój w obliczu zagrożeń; musiał więc walczyć o swoją wiarę.
Cnota męstwa nie polega na tym, by nie odczuwać lęku czy niepokoju w sferze psychofizycznej, ale na tym, żeby temu lękowi nie ulegać, by wierzyć, że nigdy nie jesteśmy sami, że stale jest przy nas Ktoś, kto kocha nas i od kogo wszystko zależy. Trudne łaski prób wiary, łączące się często z cierpieniem, powinniśmy przyjmować ze świadomością bliskości Chrystusa i wiarą, że On zwycięży; że po Wielkim Piątku przyjdzie Niedziela Zmartwychwstania. Winna być w nas niezachwiana wiara w to, że Ten, który jest pokojem, mocą, radością i zmartwychwstaniem, jest z nami w chwilach prób i cierpienia w sposób szczególny.
Dynamizm wiary i nasza walka z pokusami niepokoju, pośpiechu, stresu wyrażają się życiem chwilą obecną i uświęcaniem tej chwili jako chwili łaski. "Oddaj się cały w ręce Miłosiernej Opatrzności, to jest Niepokalanej, i bądź spokojny" - pisze do jednego z braci św. Maksymilian (K. Strzelecka, Maksymilian Maria Kolbe). Żyj tak, jakby to był dzień ostatni. Jutro niepewne, wczoraj nie do ciebie należy, dziś tylko jest twoje. Pan Bóg nie chce, żebyś oglądał się wstecz, ponieważ wtedy najczęściej ulegasz tym pokusom. "Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego" (Łk 9, 62). Bóg nie chce, byś martwił się o przyszłość. W Kazaniu na Górze Jezus wyraźnie mówi: "Dosyć ma dzień swojej biedy" (Mt 6, 34). Jeżeli odwracasz się ku przeszłości czy ku przyszłości, nie żyjesz chwilą obecną, tracisz łaski chwili, jakich On ci wtedy pragnie udzielać.
Można to sobie wyobrazić w postaci pewnego fikcyjnego obrazu, jakby pewnej przypowieści: Oto stoisz przy przystanku małej kolejki i przed tobą przejeżdża nieustannie pociąg z małymi wagonikami, a ty masz załadowywać na przejeżdżające wagoniki leżące koło ciebie pakunki. Może być jednak tak, że zaczynasz oglądać się za wagonikami, które odeszły, i wtedy z przerażeniem spostrzegasz, że tyle wagoników zostało niezaładowanych, a potem patrzysz znowu na te, które nadjeżdżają, i znów przerażasz się, że tyle jeszcze wagoników zostało ci do załadowania. Tymczasem zaś kolejny wagonik przejechał niezaładowany.
Nękające cię niepokoje dotyczące przeszłości czy przyszłości to też próba wiary. Bóg oczekuje, że wszystko to złożysz w Jego ręce, byś tym bardziej mógł oddać się Jemu i Jemu całkowicie zawierzyć.
Jeżeli próby wiary umocnią twoje zawierzenie Jezusowi, przylgnięcie do Niego i oparcie się na Nim, pojawi się w twoim życiu Jego pokój. Słowa "pokój wam", po hebrajsku "szalom", to bardzo intymne pozdrowienie. Jest to pozdrowienie, które życzy pokoju płynącego z intymnej komunii z Bogiem. Tak było ono rozumiane w Starym Testamencie. Chrystus pozdrawia swoich uczniów tym właśnie wezwaniem - "szalom". Podczas Ostatniej Wieczerzy powiedział do nich: "Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję" (J 14, 27).
Świat też chce nam dać pokój, ten ludzki pokój. Są bowiem dwa rodzaje pokoju, tak jak są dwa rodzaje radości. Jest ludzki pokój i ludzka radość, które charakteryzują się krótkotrwałością i tymczasowością. I jest pokój Chrystusowy i Chrystusowa radość, które rodzą się w nas jako coś trwałego, opartego na wierze. - Czym jest ten ludzki pokój i ludzka radość? Jest to coś, co uzyskujemy od ludzi. Nasz ludzki pokój jest jakby wyżebrany od drugiego człowieka. Bo faktycznie, szukając takiego pokoju i radości, szukamy ochłapów i żebraniny. Ta szczypta uznania ludzkiego, ten drobiazg pochwały, komplementu czy czyjegoś jasnego spojrzenia to przecież ochłap, i my z tego chcemy budować nasz pokój. I bywa tak, że komuś się udaje, że ma uznanie, ma sukces, ma te zwykłe ludzkie ochłapy, które dają mu zadowolenie. Jest to wtedy ten ludzki pokój, ten wyżebrany, który daje świat. Jakżeż taki pokój jest nietrwały. Wystarczy jakiś incydent, wystarczy, że spotyka nas czyjaś niegrzeczność, złośliwość, jakieś podejrzliwe spojrzenie, i pokój pryska, radość znika. Nie ma już w nas pokoju, bo zostały zabrane nam te wyżebrane ochłapy.
Kiedy zabraknie nam tego ludzkiego pokoju, pojawia się jego odwrotność - lęk, który jest chorobogenny, rodzi nerwicę. Lęk rodzi się z szukania ludzkiego pokoju; jest skutkiem utraty tych wyżebranych cząstek naszego pokoju, które zostały nam zabrane, a kiedy indziej skutkiem obawy, żeby nie utracić czyjegoś uznania, tego ludzkiego spojrzenia, tej odrobiny zgody na to, co robimy, tego ludzkiego uśmiechu. I tak stajemy się zdani na ludzkie kaprysy i humory, na to, co przynosi nam dzień i co daje nam świat.
Ten drugi pokój, pokój Chrystusowy, płynie z Jego obecności. Jest Jego darem. "Pokój mój daję wam" - mówi Chrystus. To On jest naszym pokojem, danym nam przez wiarę (por. Ef 2, 14). Przyjąć przez wia-rę pokój od Chrystusa, to przyjąć Jego osobę, to otworzyć na oścież drzwi naszego serca dla Niego.
Niepokój i smutek jest zawsze zły, zawsze płynie z miłości własnej, ale pokój i radość nie zawsze płyną od Chrystusa. Nie każdy pokój jest dobry, tak jak nie każda radość jest dobra. Jeżeli cieszę się, że coś mnie się udało, to jest to ludzka, bardzo nietrwała radość, taki właśnie ochłap. Jeżeli gonimy za taką radością, za takim pokojem, to będzie to ciągle domek z kart, zdmuchiwany z byle powodu, bo nasz Pan nie godzi się, by ten ludzki pokój, pokój tego świata był czymś trwałym w naszym życiu.
Prawdziwy pokój to owoc życia wewnętrznego, owoc wiary pogłębionej w wyniku prób, który uzyskujemy nie w punkcie wyjścia, ale w punkcie dojścia. Jest on nie tyle wyrazem zdobycia czegoś, co raczej rezultatem wyboru. Jeżeli w twoim życiu są bożki, krępujące cię więzy i zniewolenia, nie będzie pokoju. Kiedy między tobą a Bogiem staje ktoś czy coś, nie możesz wówczas w pełni przylgnąć do Boga w sensie wiary, nie będzie też w tobie pokoju i szkoda wynikającego stąd twojego cierpienia.
Pokój Chrystusa to wynik procesu wybierania Jego osoby. Ważny jest tu ten wybór zasadniczy, ta opcja fundamentalna. - Czy naprawdę Chrystus jest dla ciebie wartością najwyższą? On odkupił cię na krzyżu i zmartwychwstał, dając ci możność zdobycia prawdziwego pokoju i prawdziwej radości. Taki pokój i związana z nim trwała radość są niejako w zasięgu twojej ręki - dzięki krzyżowi i dzięki zmartwychwstaniu. Ty jednak musisz dokonać wyboru, musisz, korzystając z owoców krzyża i zmartwychwstania, wybrać Chrystusa z Jego pokojem. To ma być proces twojej akceptacji Chrystusa. Nie możesz jednak wybrać pokoju i radości, jeżeli nie wybrałeś Chrystusa, ponieważ to On sam pomaga ci w tym wyborze, zabierając ci to, co cię krępuje i zniewala. On obala twoje bożki. Gdy to zaakceptujesz, będzie to twój wybór, twoje opowiedzenie się za pokojem, radością i wolnością, będzie to wybór twojej wiary.
Jeżeli jest w twoim życiu nerwica, może nawet narastająca, to może oznaczać, że ciągle za mało w tobie życia wewnętrznego, za mało wyboru Chrystusa. Może to oznaczać, że ciągle jeszcze nie wybierasz swojego Boskiego Przyjaciela, że ciągle za mało w tobie wiary, rodzącej pokój. Musisz nauczyć się akceptacji, która jest stałym wybieraniem Chrystusa. Akceptując Jego wolę, wybierasz i akceptujesz Jego miłość.
U podstaw takiego wyboru musi być jednak coś, co ostatecznie jest najważniejsze, wiara w miłość. Czego Jezus ode mnie oczekuje, czego chce? - On chce, żebyś, kochając Jego wolę, chciał dla siebie dobra. Chrystus niczego nie potrzebuje dla siebie. Jeżeli czegoś od ciebie chce, to zawsze twojego dobra. On chce ciebie kochać i chce, żebyś przyjął to Jego pragnienie, czyli Jego miłość. Ty jesteś jak małe dziecko, które nie wie, co jest dla niego dobre. Małe dziecko trzeba zmuszać, żeby uczyło się, żeby jadło, żeby się ubierało, ponieważ dziecko nie potrafi kochać siebie. To mama i tata kochają je, troszczą się o nie. Dziecko nie potrafi samo siebie kochać i troszczyć się o siebie. Tak też jest z nami. My nie wiemy, co jest dla nas dobre, nie potrafimy siebie kochać. Kochamy siebie w sposób czysty i bezinteresowny, kochając Jego wolę, Jego miłość i troskę o nas.
Chrystus to Ktoś, kto czegoś od ciebie oczekuje, to przede wszystkim wola, która się nam objawia. Wierzyć i kochać Chrystusa to kochać to, czego On chce, kochać Jego wolę. Mamy wybierać Go właśnie w taki sposób - kochając to, co On kocha. Dopiero umiłowanie woli Chrystusa, potwierdzone naszymi wyborami w sytuacjach prób wiary, przynosi pokój i prawdziwą radość, której nic nam nie może odebrać.