Święci z charakterem. Na każdy dzień roku (fragmenty)
|
Marek Wójtowicz SJ ŚWIĘCI Z CHARAKTEREM |
|
Ojciec Rupert Mayer był niemieckim jezuitą, który przez całe życie służył Bogu i ludziom ubogim. Miał wielką odwagę, by bronić godności każdego człowieka, zwłaszcza w okresie dominującej ideologii narodowego socjalizmu. W czasach nasilającego się hitlerowskiego terroru stanął po stronie prześladowanych. Został za to uwięziony w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen w 1939 r. Powiedział wtedy: „Łzy radości stanęły mi w oczach, gdy z powodu mego powołania zostałem zaszczycony więzieniem i niepewną przyszłością”. Cudem udało się go zwolnić w 1940 r., pod warunkiem że zostanie internowany w opactwie benedyktyńskim w Ettel.
Ojciec Rupert Mayer urodził się w Stuttgarcie 23 stycznia 1876 r. w rodzinie kupieckiej. Po ukończeniu studiów we Fryburgu Szwajcarskim, Monachium i Tybindze wstąpił do seminarium diecezjalnego w Rottenburgu, gdzie w 1899 r. został wyświęcony na kapłana. Rok później rozpoczął nowicjat w zakonie jezuitów. Jako jezuita zajmował się głównie kaznodziejstwem. W czasie I wojny światowej został kapelanem w szpitalu wojskowym. Wiernie służył opieką duchową rannym żołnierzom. Sam został ciężko ranny i lekarze zdecydowali się na amputację jego nogi.
Gdy zamieszkał w Monachium, otoczył opieką bezdomnych i ubogich. Powszechnie nazywano go „kulejącym apostołem”. Opiekował się ludnością napływową, której w tym czasie było bardzo wiele. Pocieszał ludzi i podtrzymywał ich na duchu w trudnościach, przypominając, że w naśladowaniu Chrystusa można znaleźć rozwiązanie wszystkich problemów. Opiekował się także Sodalicją Mariańską, bardzo popularnym przed II wojną światową stowarzyszeniem katolików świeckich, które opierało swą duchowość na Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli.
Wiele spowiadał, głosił rekolekcje i konferencje o tematyce religijnej, w których podkreślał rolę i zadania każdego katolika, zwłaszcza w obszarze politycznym i społecznym. Wszystkim przypominał, że chrześcijaństwo jest przede wszystkim religią miłości.
Wielką popularnością cieszyły się
jego kazania wygłaszane w jezuickim
kościele św. Michała oraz
w kaplicy sodalicyjnej w centrum
bawarskiej stolicy. Nie pozostawił
po sobie żadnych książek,
pisał bezpośrednio na ludzkich
sercach rylcem słowa Bożego. Przypominał
Boże prawo, które
powinno być ponad
prawem ludzkim,
zwłaszcza tym
ustanawianym
przez nieludzkiego
dyktatoŚwieci
cierpliwi
ra. Mówił o sobie: „Stary jednonogi jezuita — jeżeli to
jest wolą Bożą — żyje dłużej niż 1000-letnia bezbożna
dyktatura”. Podczas jednego z przesłuchań powiedział:
„Możecie mnie zgładzić, ale prawda musi być wypowiedziana”.
Często powtarzał słowa modlitwy: Panie, jeśli Ty chcesz,
na wszystko mam czas, teraz i w wieczności. Nie rozpamiętywał
przeszłości i nie wybiegał zbytnio w przyszłość,
prosił Boga o pomoc każdego dnia na nowo i dokładnie
wypełniał wszystkie swoje obowiązki. Żył cały Ewangelią
i misją Kościoła. Lubił przypominać, że Kościół trzeba
ludziom „donieść” wszędzie tam, gdzie żyją.
Choć został uwięziony, to jednak nie zdołano złamać jego
sił duchowych. Pan Jezus obdarzał go odwagą wiary.
Ojciec Rupert wiedział, że bardziej trzeba słuchać Boga
i swego prawego sumienia aniżeli ludzi owładniętych
żądzą władzy i dominacji nad światem.
Doczekał się upragnionego przez wszystkich końca wojny,
ale miesiące przeżyte w obozie sprawiły, że ciężko
zachorował i był bardzo słaby. Stracił mowę podczas
głoszonego przez siebie kazania na Mszy św. 1 listopada
1945 r., w uroczystość Wszystkich Świętych. Kilka godzin
później zmarł w szpitalu. Dołączył do orszaku mężnych
wyznawców Chrystusa, którzy wierni Bogu, pielgrzymują
przez świat w kierunku nieba, by w końcu stanąć przed
Boskim Obliczem w zadziwieniu wobec piękna i wierności
miłosiernego Stwórcy.
opr. aw/aw