Ojciec Pio: "ten pokorny kapucyn zadziwił świat swym życiem całkowicie poświęconym modlitwie i słuchaniu braci, na których cierpienie wylewał balsam miłości"
„Ten pokorny kapucyn zadziwił świat swym życiem całkowicie poświęconym modlitwie i słuchaniu braci, na których cierpienie wylewał balsam miłości Chrystusa” - powiedział papież Franciszek podczas swojej niedawnej pielgrzymki do miejsc naznaczonych obecnością św. Ojca Pio. Ta wizyta Ojca Świętego nie jest przypadkowa: 100 lat temu, 20 września 1918 roku, św. Ojciec Pio, modląc się w chórze zakonnym przed krucyfiksem, otrzymał stygmaty — 5 ran, które nosił 50 lat — na rękach, boku i nogach. Jak obliczyli lekarze, którzy go wielokrotnie badali, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3 400 litrów krwi. Rany krwawiły szczególnie, gdy odprawiał Mszę Świętą. W tym roku przeżywamy więc 100. rocznicę otrzymania stygmatów, a także 50-lecie śmierci Ojca Pio.
Przygoda z Ojcem Pio zaczęła się dla mnie, kiedy studiowałem i posługiwałem w duszpasterstwie w Italii na przełomie wieków. Może źle słuchałem, ale przed wyjazdem do Włoch w 1998 roku nic nie słyszałem o kapucynie z Pietrelciny, jednakże będąc w Italii nie dało się go dłużej ignorować. Jego podobizny były wszędzie, począwszy od olbrzymich wizerunków na plandekach ciężarówek a skończywszy na obrazkach wystawionych na widok w niemal każdym najmniejszym nawet sklepie czy punkcie usługowym.
W parafiach hurtowo powstawały grupy modlitewne Ojca Pio i były to niemal zawsze inicjatywy oddolne, więc doświadczenie to stało w jawnym kontraście z zapamiętanym z Polski syzyfowym niemalże wysiłkiem reaktywowania grup Akcji Katolickiej. Ale też grupy te często były dość kłopotliwe: nie dość chętnie uczestniczyły w życiu parafii, w Mszach świętych, za to ciągle chciały wyjeżdżać do San Giovanni Rotondo, gdzie znajduje się sanktuarium Ojca Pio. Dodatkowym powodem mojego początkowego sceptycyzmu były również problemy niektórych parafian ze spowiedzią. Miałem kilku takich mężczyzn, którzy chwalili się, że ostatni raz spowiadali się u Ojca Pio, no i po jego śmierci już więcej nie, no bo przecież do kogo niby mieliby pójść po Ojcu Pio? Na pewno nie do mnie, „imigranta” z Polski, ani do nikogo innego.
Mój stosunek do Ojca Pio zmienił się dopiero po pierwszej pielgrzymce do San Giovanni Rotondo, a sprawiła to znajdująca się tam stała wystawa fotograficzna, na której było pokazane i opisane, jak ten zakonnik celebrował i przeżywał Eucharystię. To był dla mnie szok. Ale może lepiej oddać głos naocznym świadkom.
Jednym z nich był o. Jerzy Tomziński, przełożony generalny Zgromadzenia Ojców Paulinów, który 21 września 1962 r. uczestniczył we Mszy św. odprawianej przez o. Pio. Szczególnie przeżył moment konsekracji: „Ojciec Pio zachowywał się tak, jakby widział Chrystusa. Oparł się na ołtarzu, ręce położył tak, jakby obejmował krzyż, i patrzył na Hostię. On widział Pana Jezusa, że cierpi, że umiera. Widział Go w Hostii, to się ujawniło w jego twarzy. To było coś nieprawdopodobnego... Nie widziałem kapłana celebrującego, ale Mękę Pana Jezusa na Golgocie. Widziałem, jak Pan Jezus cierpi i umiera, że krew się leje. Widziałem i przeżywałem, dzięki Ojcu Pio, niebo przy ołtarzu”. Podobne wrażenia zanotował o. Bernardo Romagnoli: „Kiedy po raz pierwszy uczestniczyłem we Mszy św. odprawianej przez o. Pio, w momencie konsekracji zauważyłem na jego twarzy pewne ruchy i skurcze, które wtedy wydały mi się trochę dziwne, ale później zrozumiałem, że przeżywał on w tej chwili mękę Ukrzyżowanego. Rzeczywiście, było to widoczne, że podczas Mszy św. Ojciec Pio przeżywał na nowo mękę Jezusa, ofiarę miłości i cierpienia”.
Takie przeżywanie Eucharystii nie powinno dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak bardzo Ojciec Pio jej pragnął. Tak napisał w jednym z listów: „Miałbym wiele rzeczy do powiedzenia, lecz brakuje mi słów. Powiem tylko tyle, że uderzenia mojego serca stają się mocniejsze, gdy przebywam z Jezusem w Eucharystii. Nieraz wydaje mi się, że serce chciałoby mi wyskoczyć z piersi. Gdy jestem przy ołtarzu, czuję niekiedy dziwny ogień, który wypełnia całą moją osobę, niestety, nie jestem w stanie opisać go słowami”. Pytany zaś, co zawiera się w odprawianej przez niego Mszy św., odpowiadał, że cała Kalwaria.
Przytoczmy jeszcze jedno świadectwo, którego autorką jest pisarka Maria Winowska, znana nam ze swojej książki o Świętym Bracie Albercie. Napisała ona również książkę „Prawdziwe oblicze Ojca Pio” i tak opisuje w niej Eucharystię sprawowaną przez Świętego: „Twarz jego przeobraża się, gdy stanął u stopni ołtarza. Nie trzeba być mędrcem, żeby zrozumieć, że znalazł się w świecie dla nas niedostępnym. Nagle pojmuję, dlaczego Msza odprawiana przez niego przyciąga tłumy, dlaczego je przykuwa i podbija. Od pierwszej chwili jesteśmy raptownie wciągnięci w głąb tajemnicy. Jak niewidomi otaczający widzącego. Jesteśmy bowiem ślepcami, przebywającymi za granicami rzeczywistości. To właśnie jest posłannictwem mistyków. Oni przywołują do życia nasze wewnętrzne oczy, które uległy zanikowi, oczy przeznaczone do oglądania olśniewającej jasności, nieporównywalnie potężniejszej od światła widzialnego okiem śmiertelnika... Od siebie mogę powiedzieć, że w San Giovanni Rotondo okryłam w ofierze Mszy świętej otchłanie miłości i światła, przedtem zaledwie dostrzegalne. Ten moment jest bardzo ważny... Jego zadaniem nie jest robienie «czego innego», ani też «lepiej niż inni», ale uprzystępnienie nam zrozumienia, przeżycia i wchłonięcia w siebie tej jedynej w świecie ofiary, jaką jest Msza święta... Bo trzeba być ślepym, żeby nie wiedzieć, że człowiek, który przystąpił do tego ołtarza, cierpi. Jego krok jest ciężki i chwiejny. Niełatwo jest stąpać na przebitych stopach. Ramiona ciężko się opierają na ołtarzu, gdy go całuje. Zachowuje się jak ranny w ręce, zmuszony do oszczędzania każdego ruchu. Wreszcie, uniósłszy głowę, wpatruje się w krzyż. Mimo woli odwracam oczy, jak gdyby lękając się podpatrzeć tajemnicę miłości. Twarz kapucyna, przed chwilą wyrażająca jowialną uprzejmość, ulega przeobrażeniu. Przechodzą przez nią fale wzruszenia, jak gdyby niewidzialne siły powołujące go do walki napełniały go kolejno obawą, radością, smutkiem, trwogą, bólem. Rysy jego odzwierciedlają tajemny dialog. Protestuje, potrząsa głową przecząco, czeka na odpowiedź. Całe ciało sprężyło się w milczącym błaganiu (...). Czas stanął. A raczej czas przestał się liczyć. Wydaje mi się, że ten ksiądz przykuty do ołtarza wprowadził nas wszystkich w inny wymiar, gdzie trwanie zmieniło znaczenie”.
Ojciec Pio święcenia kapłańskie przyjął w katedrze w Benevento 10 sierpnia 1910 r., a na swoim obrazku prymicyjnym napisał: „Jezu, moje pragnienie i życie moje, kiedy dziś drżący Cię unoszę w tajemnicy miłości, spraw, abym był dla świata drogą, prawdą, życiem, a dla Ciebie świętym kapłanem, ofiarą doskonałą”. Jednak trzeba wiedzieć, że Ojciec Pio już jako mały chłopiec, Francesco Forgione, bo tak się nazywał przed wstąpieniem do zakonu, poświęcił się Bogu. Po latach tak wspominał to wydarzenie: „Miałem wtedy pięć, może sześć lat. Wtedy nad wielkim ołtarzem ukazało mi się Serce Pana Jezusa i uczyniło znak, bym się zbliżył do ołtarza. Jezus położył rękę na mej głowie, pragnąc w ten sposób potwierdzić, że podoba Mu się to moje postanowienie ofiarowania się i poświęcenia Jemu...”. Te słowa uzmysławiają nam, jak ważne jest budowanie duchowości eucharystycznej w dzieciach, zwłaszcza w dzieciach przystępujących do Pierwszej Komunii Świętej. Jak ważna jest każda Msza święta i jaką stratą jest każda Msza, którą opuszczamy. W czasach Ojca Pio odprawiana przez niego Msza o czwartej lub piątej rano wpływała na rozkład autobusów i godziny otwarcia hoteli w San Giovanni Rotondo. Jego sakramentalna posługa przyciągała tysiące wiernych i ludzie już od 2.30 oczekiwali w kościele. Życie „kręciło się” wokół Eucharystii i Sakramentu Pokuty. Wiemy też, że Ojciec Pio często odmawiał rozgrzeszenia penitentom, którzy wyznawali, iż zaniedbywali Mszę św. niedzielną. Bolał nad ich niefrasobliwością i tylko kiedy widział ich szczery żal, odpuszczał grzech. W ten sposób uczył, że każda Najświętsza Ofiara ma bezgraniczną wartość. Każda! A ileż razy my z wielką niefrasobliwością dyspensujemy się z niedzielnej Eucharystii? Ile razy dopiero na pytanie kapłana wyznajemy w konfesjonale jej zaniedbanie? Jak słabe albo wręcz nieobecne jest w nas pragnienie Eucharystii. Kto z nas może powtórzyć za Ojcem Pio: „Serce czuje się, jakby było przyciągane przez nieokreśloną, wyższą siłę, zanim rankiem zjednoczy się z Nim w Eucharystii. Odczuwam tak wielki głód i pragnienie połączenia się z Jezusem, że niewiele brakuje, żebym umarł z tęsknoty za Nim, a ponieważ nie mogę żyć bez przyjęcia Go, zdarzało się, że nawet z wysoką gorączką byłem zmuszony udać się posilić Jego Ciałem. Ów głód i pragnienie, zamiast ulec zaspokojeniu, wzmagały się jeszcze bardziej po przyjęciu Jezusa”?
Niech więc przeżywanie Świętego Triduum pomoże nam takie pragnienia rozbudzić w naszych sercach.
opr. mg/mg