Życie św. Józefa pełne było sytuacji trudnych i bolesnych. Co dawało mu siłę do ich przetrwania?
Nawet człowiek odważny czasami odczuwa lęk, niekoniecznie o siebie samego. Taki strach jest stosunkowo łatwy do pokonania. Znacznie trudniej kiedy lękamy się o tych, których kochamy.
Po raz szósty św. Józef zasmucił się, kiedy powróciwszy z wygnania z Dzieckiem i Jego Matką stwierdził, iż jednego okrutnego tyrana zastąpił inny tyran. Ale uradował się na widok Betlejem i zakończył podróż osiedlając się w Nazarecie. Tak możemy przeczytać w różnych modlitewnikach. Za chwilę spróbujemy zrozumieć, dlaczego św. Józef wystraszył się Archelaosa, bo to on był następcą Heroda, ale najpierw sięgnijmy do źrodła, czyli do Ewangelii.
U św. Mateusza czytamy: „A gdy Herod umarł, oto Józefowi w Egipcie ukazał się Anioł Pański we śnie, i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie Dziecięcia». On więc wstał, wziął Dziecię i Jego Matkę i wrócił do ziemi Izraela. Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie nakaz, udał się w strony Galilei. Przybył do miasta, zwanego Nazaret i tam osiadł. Tak miało się spełnić słowo Proroków: Nazwany będzie Nazarejczykiem”.
Zanim przejdziemy do dalszych rozważań, chciałbym na chwilę jeszcze zatrzymać się na nieco wcześniejszym epizodzie, a mianowicie kiedy Anioł oznajmił Józefowi, że ten wraz ze swoją rodziną może już wracać do swojej Ojczyzny, ponieważ zły król, który czyhał na życie małego Jezusa umarł. To ciekawe, że ten moment nie jest wymieniany w naszym nabożeństwie siedmiu smutków i radości św. Józefa, przeskakujemy od razu do jego powrotu. Być może nie jest wymieniony właśnie z tego powodu, że trudno powiedzieć, czy Józef ucieszył się słysząc te słowa Anioła, czy może raczej się zasmucił? Myśl o powrocie do Ojczyzny na pewno była radosna i napełniała nadzieją, ale może też być i tak, że św. Józef już się w Egipcie zadomowił? Może znalazł już możliwości rozwoju swojej firmy, może nawiązał kontakty zawodowe? Ile to dzisiaj osób z żalem wyjeżdża za granicę za chlebem, przeżywa straszną tęsknotę, nostalgię, ale po kilku latach, kiedy ułożą sobie tam życie, nie potrafią odpowiedzieć choćby pytającej matce: „Synu, kiedy wracacie?” Po ludzku rzecz biorąc polecenie Anioła, aby św. Józef wracał do swojego kraju, wcale nie musiało być tak jednoznacznie radosne, ale my przecież doskonale wiemy, że dla św. Józefa nie jest najważniejsze to, co po ludzku może się opłacać, ale to, aby jak najpiękniej wypełnić wolę Bożą. Więc bez względu na wszystko, wraca. I już we własnym kraju dopada go szósty omadlany przez nas smutek, bo okazuje się, że być może z deszczu wpadł prosto pod rynnę, bo wprawdzie Herod nie żyje, ale niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kogo więc wystraszył się Józef?
Archelaos był starszym synem Heroda Wielkiego i jego czwartej żony Samarytanki Maltake i rodzonym bratem Antypasa. Urodził się pomiędzy 27 a 23 rokiem przed Chrystusem (badacze nie są zgodni) i bynajmniej nie był przewidywany na następcę przez swojego ojca. Jak się okazuje pojawił się dopiero w ostatnim (szóstym) testamencie swojego ojca, napisanym kilka dni przed śmiercią. Archelaos wzbraniał się przed przyjęciem tytułu króla zanim nie zatwierdzi go cesarz Oktawian August, ale de facto był następcą ojca i to nie tylko na stanowisku, ale i w swoich metodach i działaniach. Był okrutny i despotyczny, nie baczył na nikogo, poślubił wbrew Prawu Mojżeszowemu Glafirę, dawną żonę jednego ze swoich braci (która miała synów z pierwszego małżeństwa, więc nie wchodziło w grę prawo lewiratu), a porzucił swoją pierwszą żonę. Ciemiężony lud tak bardzo skarżył się na Archelaosa, że cesarz postanowił zesłać go do południowej Galii, a jego majątek skonfiskować. Ludność Judei miała podlegać rzymskiemu systemowi podatkowemu i otrzymać regionalnego namiestnika, prefekta, jako zarządcę, stąd konieczny był spis ludności. Oczywiście wiadomość o spisie wywołała furię u ludności i doprowadziła nawet do powstania zelotów pod wodzą Judy Galilejczyka, zresztą szybko stłumionego przez Rzymian. A wracając jeszcze do Archelaosa, niektórzy bibliści uważają, że początek i konkluzja przypowieści o minach w Ewangelii św. Łukasza, prawdopodobnie odnosi się do Archelaosa i nawiązuje do jego wyprawy do Rzymu: „Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. (...) Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: „Nie chcemy, żeby ten królował nad nami”. Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił (...) (rzekł:) Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach” (Łk 19, 12-27). Możemy więc dość konkretnie sobie wyobrazić, jaki był Archelaos.
Wiemy już teraz, kto był powodem smutku św. Józefa. Oczywiście nie chodzi tu o osobisty strach o siebie, ale zapewne o powierzony mu skarb, skarb zbyt cenny, żeby narażać go na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, więc bał się Józef iść tam, gdzie życie Jezusa było zagrożone. Archelaos miał wybujałą fantazję, i kto wie, co mogłoby mu przyjść do głowy. Józef pewnie w swojej podroży zastanawiał się, gdzie ze względu na Jezusa najlepiej byłoby się osiedlić, i ponownie we śnie dostaje wskazówkę od Boga i udał się do Galilei. Warto podkreślić, że to właśnie dobro Jezusa zawsze stanowiło główny motyw jego decyzji. W końcu Nazaret to było miejsce, gdzie poznał swoją małżonkę, miał tam zapewne dawnych przyjaciół i krewnych, mógł się tam zadomowić i czuć znacznie lepiej niż w Egipcie, czy też w Betlejem pod rządami okrutnego władcy, odpowiedzialnego za rzeź w świątyni jerozolimskiej. Tak więc znowu smutek i lęk przechodzi w radość. Ale źrodłem radości jest nie miejsce, gdzie mu przyjdzie żyć, choć pewnie też, ale fakt pełnienia woli Bożej i zapewnienia bezpieczeństwa Jezusowi. Jezus przez wiele lat będzie tutaj, u boku św. Józefa, wieść życie ukryte, którego rąbek objawi się nam jako siódmy smutek i radość, kiedy Jezus zagubi się swoim rodzicom podczas pielgrzymki do Jerozolimy, ale o tym opowiemy sobie za dwa tygodnie. Dzisiaj warto natomiast dotknąć jeszcze jednej kwestii, która wiąże się z pojęciem Ojczyzny, domu rodzinnego, ziemi do której się przynależy, którą się kocha, patriotyzmu wreszcie. Wydaje się, że każdy człowiek, gdyby miał właściwe godne warunki do życia, chciałby mieszkać w swoim własnym kraju. Że poza nielicznymi przypadkami (cygańska dusza, chęć uniknięcia podatków albo zarabiania więcej, miłość do cudzoziemca/cudzoziemki) ludzie opuszczają kraj tylko zmuszeni sytuacją, ale potem tęsknią. Wartość Ojczyzny pokazał nam choćby św. Jan Paweł II, który choćby w 1991 roku w Kielcach powiedział: „To jest moja matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać! Nie można dalej lekkomyślnie niszczeć!” Święty Józef też na pewno kochał swoje strony, dlatego wielką radość sprawił mu nawet tylko widok Betlejem. Ale też my chrześcijanie nie powinniśmy zapominać, że zmierzamy dalej.
Jest taki niesamowity tekst starożytny List do Diogeneta, który zawsze powoduje moje wzruszenie. Tak samo jak wówczas, kiedy jestem dumny ze swojej ziemskiej Ojczyzny. Czytamy tam m.in. „Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem. Nie mają bowiem własnych miast, nie posługują się jakimś niezwykłym dialektem, ich sposób życia nie odznacza się niczym szczególnym. Nie zawdzięczają swej nauki jakimś pomysłom czy marzeniom niespokojnych umysłów, nie występują, jak tylu innych, w obronie poglądów ludzkich. Mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosując się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą. Mieszkają każdy we własnej Ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest im Ojczyzną i każda Ojczyzna ziemią obcą. Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami Nieba”. To jest chyba ten rodzaj podejścia do życia, który w pełni ucieleśniał św. Józef, choć nie był chrześcijaninem, bo on wychowywał Twórcę chrześcijaństwa. Gdziekolwiek był, czy w Ojczyźnie, czy na obczyźnie, był człowiekiem sprawiedliwym, który we wszystkim szukał woli Boga i starał się ją wypełnić jak najpiękniej.
„Chwalebny Święty Józefie,
któremu był poddany Król Niebieski.
Twoja radość spowodowana powrotem z Egiptu,
zmącona została strachem
przed Archelausem, władcą Judei.
Potem, uspokojony przez Anioła,
żyłeś spokojnie w Nazarecie przy Jezusie i Maryi.
Przez twe cierpienie i radość,
uproś nam łaskę, byśmy żyli wolni od strachu,
cieszyli się spokojem sumienia,
i pomarli w towarzystwie Jezusa i Maryi.
Przez Chrystusa Pana naszego.
Amen”.
opr. mg/mg