Papież od dzieci

Fragmenty pracy zbiorowej "Jan Paweł II. Niezwykłe historie"

Papież od dzieci

Praca zbiorowa

Jan Paweł II
Niezwykłe historie

Dom Wydawniczy Rafael
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7569-216-7

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
Andrea Tornielli - Uleczona z choroby Parkinsona
Chris Niedenthal - Klatki z cudami
ks. Jarosław Cielecki - Papież od dzieci

ks. Jarosław Cielecki

Papież od dzieci

Był lipiec 2006 roku. Ojciec Święty Benedykt XVI pielgrzymował do Hiszpanii, by wziąć udział w Światowym Dniu Rodzin w Walencji.

Tak jak wiele razy wcześniej z Janem Pawłem II, leciałem wraz z kilkudziesięcioma dziennikarzami z całego świata w papieskim samolocie. Wszystko było tak samo, jak podczas podróży z Janem Pawłem II — ten sam porządek, takie same ceremonie, ci sami dziennikarze...

Często spoglądałem w stronę, gdzie siedział Ojciec Święty — nie mogłem się pozbyć myśli, że tym razem towarzyszymy już innemu papieżowi. Wciąż wspominałem podróże z Janem Pawłem II i to, jak bardzo lubił on patrzeć na lotniczy show, który serwowali hiszpańscy piloci wojskowi, witając go i eskortując jeszcze w przestworzach. F 16 otaczały wówczas papieski samolot, później podlatywały od strony, po której siedział Ojciec Święty, „kłaniały się” dziobami i — po takim pożegnaniu — odlatywały. Janowi Pawłowi II podobały się takie widowiska, podobnie jak wojskowe ceremonie na lotniskach. Wspominałem to wszystko, modląc się na różańcu, który od niego dostałem.

Hiszpańska pielgrzymka przebiegała zgodnie z programem. Przyszedł dzień powrotu i czas pożegnania na lotnisku w Walencji.

Dziennikarze z papieskiego samolotu muszą być na miejscu zawsze wcześniej, jeszcze zanim rozpocznie się oficjalne pożegnanie. Szedłem w „orszaku” jako jeden z ostatnich i usłyszałem, że ktoś mnie woła. Tuż przy barierkach stali jacyś młodzi ludzie, którzy chcieli ze mną rozmawiać. Zapytałem ich, o co chodzi. Odparli, iż dowiedzieli się, że jestem Polakiem i podróżowałem razem z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Potwierdziłem. Przedstawiłem się i dodałem, że pochodzę z tej samej parafii w Niegowici, w której wikariuszem był ks. Karol Wojtyła. Moi rozmówcy również się przedstawili. Byli nimi Laura i Nestor Lombardo. Laura jest lekarzem pediatrą, a jej mąż prowadzi w Walencji dużą restaurację. W końcu Laura powiedziała, dlaczego mnie zaczepili. Wyznała, że mają ogromny problem. Są małżeństwem od kilku lat, ale nie mogą mieć dzieci. Leczyli się, lecz medycyna jest w ich przypadku bezradna. Dlatego chcieli prosić, żebym pomodlił się w intencji ich potomstwa przy grobie Jana Pawła II. Widocznie mieli nadzieję, że jako Polak łatwiej „dogadam” się z Ojcem Świętym w tej sprawie. Przypomniałem sobie o różańcu ofiarowanym mi przez Papieża, który miałem przy sobie. Podarowałem go Hiszpanom. „Weźcie i odmawiajcie często różaniec, a ja będę modlił się przy grobie Jana Pawła II w waszej intencji. Wy też się módlcie, ale sama modlitwa nie wystarczy. Musicie się jeszcze postarać...” — zażartowałem. Obiecali... Poprosili mnie jeszcze o mój numer telefonu, zapisali go sobie. Pobłogosławiłem ich i rozstaliśmy się. Musiałem się pospieszyć, bo prawie wszyscy zdążyli już wsiąść do samolotu. Wróciłem do Rzymu i zapomniałem o całym zdarzeniu.

Mijały tygodnie. Po trzech miesiącach zadzwonił telefon z Hiszpanii. Nie skojarzyłem w pierwszym momencie, kto może stamtąd do mnie telefonować. Ale Laura przypomniała mi naszą rozmowę na lotnisku i oznajmiła, że ma mi do zakomunikowania cud. Tak przynajmniej uważają lekarze. „Jestem w ciąży. Robiliśmy tak, jak ksiądz kazał...” — stwierdziła.

Teraz modliliśmy się tylko — oni w Hiszpanii, a ja w Watykanie — by ich dziecko szczęśliwie przyszło na świat. Wszystko potoczyło się dobrze. Laura bez problemów urodziła zdrowego, ślicznego synka. Cieszyłem się bardzo, bo wiedziałem, że po raz kolejny to, co niemożliwe, stało się możliwe i że pośrednikiem w tej sprawie był Sługa Boży Jan Paweł II.

Nie był to jednak koniec moich kontaktów z hiszpańskim małżeństwem. Wkrótce Laura i Nestor zatelefonowali do mnie znowu — tym razem z prośbą, bym ochrzcił ich dziecko w Bazylice św. Piotra. Oczywiście zgodziłem się z radością, chociaż załatwienie formalności, które na mnie spadły, wcale nie było proste. Biegałem, prosiłem, ale udało się sprawić, by mały Fabio mógł zostać ochrzczony w rzymskiej parafii św. Piotra. Nadszedł wielki dzień — niedziela. Z Walencji przyleciało na tę uroczystość ponad pięćdziesiąt osób — rodzina i przyjaciele Laury i Nestora chcieli być w tej tak ważnej chwili razem.

Chrzciłem małego Fabio przy wejściu do Bazyliki, gdzie znajduje się przepiękna chrzcielnica.

Było to dla nas wszystkich ogromne przeżycie. Już po chrzcie świętym poprosiłem ochronę Bazyliki, by ułatwiła nam dojście do Grot Watykańskich. Chcieliśmy ominąć kolejkę pielgrzymów i zejść z dzieckiem do podziemi kościoła, do grobu Jana Pawła II. Ochrona spełniła moją prośbę — podeszliśmy do grobu i modliliśmy się tam wspólnie, dziękując Janowi Pawłowi II za wstawiennictwo. Na moment położyłem małego Fabio na marmurowej płycie. Wszyscy fotografowali tę scenę.

Ale i to nie koniec historii. Rok później Laura urodziła drugiego synka. Gdy powiadomiła mnie o tym, dodała, że i to dziecko, ten wielki dar i łaskę, wyprosiła dzięki Janowi Pawłowi II. „Modliliśmy się do niego, bo dla nas on jest święty” — stwierdziła.

Historia Laury i nestora nie zdziwiła mnie specjalnie, bo znam wiele przypadków, kiedy małżeństwa modlące się za wstawiennictwem Jana Pawła II o potomstwo, wypraszały ten wielki dar.

Tak działo się również za życia papieża Polaka. Gdy zbierałem materiały do książki o relacjach Jana Pawła II i Benedykta XVI z dziećmi — W objęciach Piotra — opowiedziano mi historię z początku lat siedemdziesiątych, jaka wydarzyła się w Krakowie. Otóż małżeństwo z dalekiej rodziny kard. Wojtyły straciło rocznego synka, który urodził się po wielu latach oczekiwania. Dziecko zmarło nagle, na zapalenie mózgu. Nadzieja na następne była bardzo nikła. Ojciec chłopczyka opowiedział o swoim nieszczęściu kardynałowi, a ten przytulił go i powiedział: „Jeszcze będziecie mieli dziecko...”. Po roku urodziła się wspaniała dziewczynka — Marysia. Ma już dzisiaj prawie 40 lat i trójkę dzieci.

Niedawno mieszkanka Wieliczki opowiadała, jak również w latach siedemdziesiątych, jeszcze jako kardynał, Karol Wojtyła przyjechał na wizytację parafii w Drogini. Dziś nie ma już tam kościoła, bo na miejscu wsi powstał zalew. Małgosia miała wówczas siedem czy osiem lat i przybiegła pod kościół z ciekawości. Chciała zobaczyć, co będzie się działo, jak wygląda prawdziwy kardynał. Przyszła sama, bo wychowywali ją dziadkowie. Już po uroczystym powitaniu chlebem i solą, kwiatami i przemowami kardynał zauważył ją przy bramie: „I co tu, tak stoisz, dziecko, na boku? — zapytał. Nie odpowiedziała, bo zamurowało ją kompletnie. — Chodź, idziemy do kościoła...”. Wziął ją za rękę, wprowadził do środka. Tak przeszli przez cały kościół. Potem posadził ją w pierwszym rzędzie ławek. „Masz tu siedzieć!” — zapowiedział, „grożąc” palcem. Przesiedziała na tym honorowym miejscu całą Mszę Świętą, zobaczyła calutką uroczystość. Nikt nawet nie próbował jej wyprosić z tak znakomitego miejsca. Pamięta to zdarzenie bardzo dobrze po dziś dzień. I zastanawia się, dlaczego właśnie ją — samotną, małą dziewczynkę zauważył i tak uhonorował? Później nie zetknęła się już z nim nigdy osobiście, ale pamięta jego słowa i ten mocny uścisk ręki, który ma „zakodowany”. „Czułam się wtedy taka ważna i bezpieczna” — wspomina.

Wszyscy wiedzieli, jaką miłością Papież otaczał najmniejszych. Papież Polak był często określany jako papież dzieci. Wystarczy spojrzeć na fotografie i relacje filmowe dokumentujące jego niezwykle ciepły i serdeczny stosunek do najmłodszych, by zrozumieć, dlaczego tak było. On je kochał, a one odpłacały mu tym samym. Dzieci różnych ras i narodowości obejmujące Jana Pawła II, chowające się pod jego płaszczem, przytulające do niego...

Ostatnio telewizja niemiecka dokumentowała też przypadek cudu, który dokonał się za przyczyną Jana Pawła II podczas jego pielgrzymki na Karaiby. Gdy Papież miał odprawiać Mszę Świętą w katedrze, przedarła się tam kobieta z siedemnastoletnim synem na wózku. Chłopiec był zupełnie sparaliżowany wskutek guza mózgu, oddychał z pomocą maski tlenowej. Matka zdjęła mu ją z twarzy i, zwracając się do Ojca Świętego, powiedziała: „Jesteś Bożym człowiekiem. Uzdrów go!”. Nastąpiło zamieszanie i konsternacja. Jan Paweł II długo modlił się nad chorym... Następnego dnia chłopiec biegał, a po guzie nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Miejscowy biskup pojechał do Rzymu i oznajmił Papieżowi, co się stało, pokazując zdjęcie chłopca. Ojciec Święty dobrze pamiętał to wydarzenie, ale prosił, by aż do jego śmierci nie mówić o tym publicznie. Gdy Papież umarł, karaibski biskup ogłosił w kościele wiadomość o cudzie. Wśród zebranych wówczas w świątyni był również uzdrowiony chłopak.

Przed laty napisałem książkę o dzieciach, którym Jan Paweł II udzielał podczas pielgrzymki do Łodzi Pierwszej Komunii Świętej. Dotarłem do nich po dziesięciu latach od tamtego momentu. Rozmawiałem z nimi, ludźmi już prawie dorosłymi, także z ich rodzicami, by pokazać, jak potoczyły się ich losy. Pokazałem tę książkę Ojcu Świętemu w dniu jego imienin. Oglądał zamieszczone w niej zdjęcia dzieci z ogromnym zainteresowaniem, dopytywał o losy młodych ludzi.

Takich historii — zwyczajnych i cudownych — związanych z różnymi okresami życia Karola Wojtyły i z jego wstawiennictwem już po śmierci, można by przytoczyć jeszcze wiele.

ks. Cielecki

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama