Uleczona z choroby Parkinsona

Fragmenty pracy zbiorowej "Jan Paweł II. Niezwykłe historie"

Uleczona z choroby Parkinsona

Praca zbiorowa

Jan Paweł II
Niezwykłe historie

Dom Wydawniczy Rafael
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7569-216-7

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
Andrea Tornielli - Uleczona z choroby Parkinsona
Chris Niedenthal - Klatki z cudami
ks. Jarosław Cielecki - Papież od dzieci

Andrea Tornielli

Uleczona z choroby Parkinsona

To historia, która zadecydowała o wyniesieniu Jana Pawła II na ołtarze. Opowiada ją uśmiechnięta francuska zakonnica, która powtarza: „Czy to jest cud, tego nie wiem, o tym będzie musiał zadecydować Kościół. Ja wiem tylko, że wcześniej miałam chorobę Parkinsona, modliłam się do Jana Pawła II i moja choroba zniknęła”. Ma promienny uśmiech i bystre, nadal pełne zdumienia oczy spoglądające zza owalnych okularów.

Kiedy s. Marie Simon-Pierre, dziś pięćdziesięcioletnia zakonnica ze zgromadzenia Małych Sióstr Macierzyństwa Katolickiego, mówi, uśmiecha się. W czerwcu 2005 roku została w nagły i niespodziewany sposób uleczona z choroby Parkinsona, tej samej, która dotknęła Jana Pawła II, wyniszczając powoli jego silny organizm. Do polskiego papieża, wówczas dopiero co zmarłego, s. Marie modliła się o uzdrowienie. Dziś zakonnica czuje się dobrze, od czterech lat nie bierze żadnych leków, nie ma już sztywności mięśniowej, przestały jej drżeć ręce, jej życie zmieniło się. Mogła powrócić do pracy w szpitalu na oddziale położniczym. Bardzo chciała uczestniczyć w ważnym wydarzeniu, jakim było zakończenie diecezjalnego etapu procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II w bazylice św. Jana na Lateranie w Rzymie 2 kwietnia 2007 roku. Wówczas po raz pierwszy opowiedziała publicznie o tym, co jej się wydarzyło.

Siostra Marie Simon-Pierre do dziś wzrusza się, wspominając chorobę i uzdrowienie. „Chorobę Parkinsona — opowiada — zdiagnozowano u mnie w czerwcu 2001 roku. Zaatakowała lewą stronę ciała, co było dla mnie bardzo trudne, ponieważ jestem leworęczna. Po trzech latach początkowej, wolno postępującej fazy choroby, nastąpiło ­nasilenie się objawów: drżenia, sztywności, bólów, bezsenności...”.

Od chwili, gdy zdiagnozowano u zakonnicy chorobę Parkinsona, z trudem oglądała ona w telewizji transmisje z uroczystości, którym przewodniczył Jan Paweł II. „Czułam się jednak blisko niego w modlitwie i wiedziałam, że mógł zrozumieć, co przeżywam. Podziwiałam jego siłę i odwagę, które dodawały mi odwagi, żebym się nie poddawała i kochała moje cierpienie. Jedynie miłość mogła nadać temu wszystkiemu sens. Była to codzienna walka, ale moim jedynym pragnieniem było przeżywać ją w wierze i z miłością pełnić wolę Ojca”.

Nadchodziła Wielkanoc 2005 roku, ostatnia Wielkanoc Jana Pawła II. Papież przebywał już dwukrotnie w poliklinice Gemelli, oddychał przez rurkę w tchawicy, przeżywał swoje ostatnie dni. „Pragnęłam zobaczyć naszego Ojca Świętego w telewizji, bo czułam, że to ostatni raz, kiedy go widzimy. Cały ranek przygotowywałam się do tego «spotkania» (on pokazywał mi, czym ja miałam się stać za kilka lat). Było to dla mnie trudne, ponieważ byłam młoda... Jednak z powodu nagłej awarii nie mogłam obejrzeć transmisji.

Wieczorem 2 kwietnia 2005 roku cała wspólnota zebrała się, żeby oglądać na kanale telewizyjnym diecezji paryskiej transmisję na żywo z czuwania na placu św. Piotra... Kiedy ogłoszono, że Jan Paweł II umarł, cały świat mi się zawalił. Straciłam przyjaciela, który mnie rozumiał i dodawał mi sił, aby iść naprzód”.

I właśnie od dnia śmierci Papieża objawy choroby Parkinsona u s. Marie gwałtownie nasiliły się. „Od 2 kwietnia 2005 roku zaczęło mi się pogarszać z tygodnia na tydzień, choroba postępowała z dnia na dzień. Nie byłam już w stanie pisać, a kiedy próbowałam, to, co napisałam, było praktycznie nieczytelne. Nie byłam już w stanie prowadzić samochodu dalej niż na krótkie trasy, bo moja lewa noga czasami sztywniała, nawet na długo, i to bardzo utrudniało mi prowadzenie. W szpitalu potrzebowałam coraz więcej czasu na wykonywanie swoich obowiązków. Byłam zupełnie wyczerpana”. To był moment wielkiego zniechęcenia. „W tych dniach miałam uczucie wielkiej pustki, ale także pewność jego (Jana Pawła II — przyp. red.) żywej obecności. 13 maja, we wspomnienie naszej Pani Fatimskiej, Ojciec Święty Benedykt XVI udzielił specjalnej dyspensy, aby można było rozpocząć proces beatyfikacyjny Jana Pawła II. Poczynając od następnego dnia, moje współsiostry ze wszystkich wspólnot we Francji i w Afryce zaczęły się modlić przez jego wstawiennictwo o moje uzdrowienie. Modliły się nieustannie, niestrudzenie...”.

Kilka tygodni później, po krótkim urlopie, s. Marie wróciła do swojej wspólnoty, na oddział położniczy Étoile de Puyricard w małym miasteczku w pobliżu Aix de Provence. „Byłam wykończona chorobą. Przyszedł 1 czerwca i już nie mogłam! Musiałam walczyć, żeby utrzymać się na nogach i chodzić. 2 czerwca po południu poszłam do mojej przełożonej, żeby zwolniła mnie z pracy. Ona poprosiła mnie, żebym wytrwała jeszcze trochę, do powrotu z Lourdes w sierpniu i dodała: «Jan Paweł II nie powiedział jeszcze ostatniego słowa». Niedługo wcześniej zmarły Papież był z pewnością obecny w czasie tego spotkania, które odbyło się w spokojnej i pogodnej atmosferze”. Przełożona, jakby wiedziona natchnieniem, wzięła z biurka wieczne pióro, wręczyła je s. Marie i poprosiła, by ta napisała na kartce „Jan Paweł II”. „Była piąta po południu. Z trudem udało mi się napisać imię Papieża. Patrząc na nieczytelne pismo, długo milczałyśmy... Dzień toczył się dalej, jak zwykle. Po modlitwie wieczornej o dziewiątej wyszłam z mego biura, aby iść do pokoju. Nagle poczułam przemożną chęć wzięcia w rękę pióra i napisania czegoś, tak jakby ktoś mi mówił: «Weź pióro i pisz»... Było wpół do dziesiątej”.

W tym momencie wydarzył się cud. Siostra Marie Simon-Pierre zaczęła pisać normalnie, jak przed chorobą. „Pismo było zupełnie wyraźne i czytelne. Zadziwiające! Położyłam się do łóżka zdumiona. Minęły dokładnie dwa miesiące od powrotu Jana Pawła II do domu Ojca... Obudziłam się o 4.30, zdziwiona, że przespałam tyle godzin bez przerwy, co nie zdarzało mi się już od długiego czasu. Wstałam z łóżka. Moje ciało nie było już obolałe jak zwykle, nie czułam żadnej sztywności i wewnętrznie nie czułam się tak jak przedtem. Potem odczułam wewnętrzne wezwanie i silny impuls, aby iść i pomodlić się przed Najświętszym Sakramentem. Zeszłam do kaplicy i pogrążyłam się w adoracji. Czułam głęboki pokój i było mi bardzo dobrze: przeżycie zbyt wielkie, tajemnica, trudno to ująć w słowa”.

Głos francuskiej zakonnicy załamuje się ze wzruszenia. Zbyt wielkie i trudne do wyrażenia jest to, co ją spotkało. „Przed Najświętszym Sakramentem — mówi dalej — rozważałam tajemnice światła Jana Pawła II. O szóstej rano wyszłam z kaplicy Adoracji i poszłam do sióstr, do dużej kaplicy, na modlitwę i Eucharystię. Musiałam przejść jakieś pięćdziesiąt metrów i wtedy zorientowałam się, że moja lewa ręka porusza się w czasie marszu, a nie zwisa sztywno wzdłuż ciała. Odczuwałam także lekkość i fizyczną zręczność, jakiej od dawna już nie czułam. W czasie mszy świętej wypełnił mnie pokój i radość. Był 3 czerwca, święto Najświętszego Serca Pana Jezusa. Wychodząc z kaplicy, byłam pewna, że zostałam uzdrowiona... Moja ręka przestała drżeć. Poszłam znów coś napisać i w południe przestałam brać leki”.

Kilka dni później odbyły się badania lekarskie. „7 czerwca, jak to było ustalone, poszłam do neurologa, u którego leczyłam się przez cztery lata. On również był zdumiony, kiedy stwierdził cofnięcie się wszystkich objawów choroby mimo odstawienia wszelkich leków na pięć dni przed wizytą. Następnego dnia nasza przełożona wezwała wszystkie nasze wspólnoty do modlitwy dziękczynnej. Całe zgromadzenie rozpoczęło nowennę dziękczynną do Jana Pawła II za to, co się stało”.

Od tamtego czasu objawy choroby nie powróciły, a postulator sprawy beatyfikacyjnej papieża Jana Pawła II wybrał ten przypadek, aby przedstawić go Kongregacji ds. Świętych: nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby wzięto pod uwagę cud uzdrowienia z choroby Parkinsona. „Przerwałam całe leczenie. Zaczęłam normalnie pracować, nie mam żadnych trudności w pisaniu, prowadzę samochód nawet na długich trasach. Mam wrażenie, jakbym się na nowo narodziła. To zupełnie nowe życie, bo nic nie jest tak jak wcześniej. Mogę dziś powiedzieć, że przyjaciel, który odszedł z tej ziemi, jest teraz bardzo blisko mojego serca. Sprawił, że dojrzało we mnie pragnienie adoracji Najświętszego Sakramentu i miłość do Eucharystii, która zyskała pierwsze miejsce w moim życiu codziennym. To, co Pan pozwolił mi przeżyć za wstawiennictwem Jana Pawła II — kończy, uśmiechając się s. Marie — to wielka tajemnica, trudna do ubrania w słowa... Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”.

Andrea Tornielli

Fragment książki Santo Subito, „Rafael”, Kraków 2010

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama