Gdzie Mamusia - tam maminsynkowie

Pobożność maryjna nieraz obarczana jest winą za sfeminizowanie Kościoła. Może jednak winy tej powinniśmy szukać gdzie indziej?

Żyjemy w czasach wylewania dziecka z kąpielą. Zamach z 11 września 2001 roku to woda na młyn dogmatycznego ateizmu, który otrzymał namacalny dowód na przemoc religijną, w związku z czym może wylewać wszystkie religie razem z antyfundamentalistyczną kąpielą. Przemoc w rodzinach patologicznych stanowi z kolei koło zamachowe polityki antyrodzinnej (pozbywamy się „dziecka problemu” z „kąpielą rodziny”). Sfeminizowanie zaś Kościoła przypisuje się nadmiernemu wpływowi pobożności maryjnej, w związku z czym proponuje się, zgodnie z tym samym algorytmem działania, wylanie razem z dzieckiem i kąpielą również Matki.

Jednak historia relacji Maryi i członków Kościoła dowodzi nie tylko tezy oczywistej, że nie Maryja ponosi odpowiedzialność za to, co niektórzy zwolennicy kąpieli (Matki, a nie dziecka), nazywają „upupieniem Kościoła”, ale również ukazuje, że dopiero współcześni wierzący mają problem (albo lepiej: sami go stanowią), którego nie znali ich ojcowie w wierze. Matka Jezusa zawsze pozostawała w cieniu, a w skutecznym wpływie Jej cichej i dyskretnej obecności nie dostrzegano nawet śladu zagrożenia dla męskiego sposobu przeżywania wiary czy tym bardziej realizacji ewangelizacyjno-formacyjnej posługi Apostołów i ich następców. Jej macierzyńsko-wstawiennicze bycie z nimi (por. Dz 1,13-14)w żaden sposób nie feminizowało ich posługi.

Podobnie zresztą wcześniej, w czasie publicznej działalności Mistrza, jeśli ktoś chciał powstrzymać Pana, to „bracia” (płeć brzydsza!) Jezusa, a nie Jego Matka; jeśli kogoś oskarżać o „upupianie”, to raczej właśnie ich, niewierzących, albo uczniów małej wiary, ale Nie Ją, która nawet przyspiesza Jego misję oraz przyczynia się do uwierzenia w Niego (Kana!). Ona nauczyła się Go odpuszczać już wcześniej, kiedy Dwunastoletni udzielił Jej lekcji zdrowych relacji matki z dzieckiem oraz człowieka z Bogiem, który stał się człowiekiem (por. Łk 2,41-50). Dwunastoletni mógł pozostać w świątyni, trzydziestoletni miał wolność nauczania, a trzydziestotrzyletni umierania na krzyżu, i konsekwentnie należy oczekiwać, że Ona nie przeszkadza, ale właśnie pomaga wiernym w radykalnym posłuszeństwie Synowi, który i dziś przecież powołuje uczniów do życia „na maksa”.

„Pomylony Maksiu”, jak określano Maksymiliana Marię Kolbego, przyszłego świętego, jako syn „Mamusi” czy „Matuchny” nie staje się przecież żadną miarą maminsynkiem w potocznym tego słowa rozumieniu. Owszem jest zależny od Niej, i na każdym kroku i każdym westchnieniem Ją kocha i to wyraża, ale wystarczy spojrzeć na Jego życie, którego trudów nie byli w stanie wytrzymać nawet jego zakonni bracia, i których prawdopodobnie nigdy by się nie podjęli (choć chciałbym się mylić) Czytelnicy, aby zrozumieć, że Ona nic z męskości nie ujmuje, a jeśli już — to nawet przydaje. Dla zilustrowania tego wystarczy zacytować założyciela „Rycerstwa Niepokalanej” wyrażającego swoje przekonanie językiem religijno-militarnym — otóż według niego poświęcony Niepokalanej cudowny medalik „stanowi jakoby kulkę w rękach rycerzy Niepokalanej, którą zranione miłością ku Niepokalanej dusze Jej się łatwiej oddają”. A gdyby zajrzeć w historię chrześcijaństwa, okazałoby się, że takie połączenie maryjności i rycerstwa nie jest wcale wyjątkiem, a być może bez Maryi w ogóle nie pojawiłby się ideał „świętego rycerza”.

„A święci? — pytał Vittorio Messori i odpowiadał — Wszyscy oni byli niezwykle maryjni i wszyscy (lub przynajmniej ich znaczna większość) stronili od jakiejkolwiek czułostkowości”. Pobożność maryjna świętych nie minimalizowała ich wymagań względem siebie i innych, ani nie łagodziła ich praktyk ascetycznych, ani nie zmniejszała gorliwości duszpasterstwa. Jan Paweł II, który przecież stał się tak męski, że wierni intuicyjnie widzieli w nim jakby ikonę Boga Ojca, i dlatego tak się do niego garnęli, w swoim sercu pozostawał całkowicie oddanym Maryi („Totus Tuus”) dzieckiem. Św. Alfons, autor peanów na cześć Maryi, jest założycielem Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela (redemptoryści), a nie Najświętszej Panienki.

Być może właśnie ta jednak „cieplejsza” Maryja pozwala zaufać „surowemu” w swoim radykalizmie Chrystusowi? Nawet jeśli „chłopaki nie płaczą”, nie znaczy to, że nie mogą sobie pozwolić na wrażliwość. A że Maryja przydaje ciepła i rodzinności Kościołowi — to przecież dobrze? Sama Maryja okazuje się paradoksalnie bardzo męska w swojej kobiecości. Ks. Czesław Bartnik na podstawie biblijnego świadectwa wystawionego przez Boga i autorów natchnionych wykazuje, że „Maryja miała osobowość niezwykle mocną, określoną, zdecydowaną, stanowczą” i że „charakteryzuje się pełnym heroizmem, czyli bohaterstwem, ogromną siłą wewnętrzną i odważnym stawianiem czoła największym przeciwnościom dzięki wierze w Boga”.

W takim razie jak to się stało, że niebezpodstawnie narzekamy na brak mężczyzn w Kościele, a duchowość proponowana z ambony znacznie bardziej odpowiada kobietom niż mężczyznom? To raczej wynik takiego a nie innego przeżywania wiary przez wierzących, w tym duchownych, i takiego a nie innego czułostkowego kaznodziejstwa. Możemy dyskutować, czy jajko było pierwsze, czy kura, a może po prostu winny jest sam kogut? Być może najpierw nastąpiło odejście mężczyzn z Kościoła, a wtedy, zgodnie z prawem popytu i podaży, duszpasterstwo dostosowało się do kobiecej wrażliwości? Według włoskiego dziennikarza tu właśnie „ma swe źródła ta landrynkowata i sentymentalna maryjność”.

W serce ludzkie nie przypadkiem jest wpisana tęsknota za Matką duchową. Mieć Matkę nie oznacza jednak być maminsynkiem, a jeśli wielu sprawia takie wrażenie, pozostali niech nie wylewają Matki z kąpielą, ale oczyszczą swoją pobożność z sentymentalnych przerostów i zaryzykują zdrowe relacje z Maryją.

Tekst ukazał się w „Rycerzu Niepokalanej” (2014) nr 5. Publikacja w serwisie Opoki za zgodą Autora

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama